Iceman, czyli bardzo obrzydliwa horroro-komedio-bajka o szalonym lodziarzu

Pamięć ludzka to diabelsko dziwna rzecz. My, ludzie, czasem rejestrujemy zupełnie nieistotne błahostki, a czasem zdarzenia traumatyczne, o których wolelibyśmy zapomnieć. Racławicką podstawówkę zapamiętałem głównie za sprawą trzech charyzmatycznych osób: kolegi Janika ze szkolnej ławy, który uprawiał strzelectwo, trenując ów piękny sport na kurach sąsiadów; psora od muzyki, któremu uczniowie wysmarowali raz smyczek sałatką i biedny nie mógł grać na swych skrzypkach; pani od geografii, od której podczas przerwy można było zdrowo oberwać po dupie wskaźnikiem za bieganie po korytarzu i która zwracała się do każdego: „ty ośle dardanelski”.

Były to lata osiemdziesiąte, piękne, olśniewające, kolorowe czasy. W naszej szkole działały wtedy trzy nieformalne stronnictwa: ciastkarzy, kwasiarzy i hot-dogowców. Ja należałem do ciastkarzy, jako że od zawsze uwielbiałem ciastka w polewie czekoladowej. (Nie żeby nie smakowały mi parówki i inne takie erzace, co to to nie. Ale podobała mi się faktura masy kakaowej). Byli wśród nas także sekretni – dlaczego sekretni, to za chwilę wyjaśnię – zjadacze ogórków kiszonych i zupełnie jawni pożeracze hot dogów z musztardą delikatesową. U prywaciarza po drugiej stronie ulicy je kupowali, i to akurat, kiedy nie miałem przy sobie żadnej kasy.

Z ogórkami było inaczej. No ba! Te mogły być za friko. Musiała nas tylko wyhaczyć szkolna kucharka, a następnie posłać po nie do sklepu. Potem człowiek skrycie je podjadał. A jak się spóźnił na lekcję, to miał wymówkę:

– Pse paniiii?!

– No?

– Musiałem pójść do pana plywaciala po ogólki.

No cóż, byli wśród nas tacy, co wciąż nie potrafili wymawiać tego cholernego „er” (niektórym to zostało na całe życie).

– I musiałem psynieść je do kuchni, a to jest stlasznie, stlasznie daleko. Wie pani?

Widziała. A my, uczniowie, doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co było najpyszniejsze. I nie chodzi tu wcale o jakieś tam ogórki, ciastka czy parówki. I teraz będzie właśnie o tym oraz pewnym ekstremalnym doświadczeniu, które chcąc nie chcąc zapamiętałem.

Do miejscowej szkoły gminnej (nazywanej zbiorczą) uczęszczały dzieciaki z okolicznych pipidówek. Nic więc dziwnego, że przybywali do nas tłumnie różni: kuglarze, sprzedawcy waty cukrowej, fajerwerków, hot dogów i oczywiście lodziarze. No bo w sumie to niby gdzie mieliby przyjeżdżać, jak nie do nas właśnie?

Ci ostatni bawili raz na tydzień na placu przed szkołą i kręcili lody oraz – ma się rozumieć – kasę podczas trwania długiej dwudziestominutowej przerwy. Sprzedawali lody na patyku, włoskie z automatu, lody gałkowe i przepyszne śnieżynki, przy czym te ostatnie były zwyczajnie the best. Szczególnie zapamiętałem jednego z tych tak zwanych „gości”: starego, łysego czterdziestolatka, bodaj miejscowego. I tu na marginesie małe wyjaśnienie odnośnie przymiotnika: stary. Otóż dla mnie wszyscy powyżej trzydziestego roku życia zdawali się być wprost niebywale, ale to niebywale starzy. Nazywaliśmy go Kapitan Hak, gdyż nie miał jednej ręki, a zamiast niej używał protezy.

Owego szczególnego dnia brylował podczas długiej przerwy, wykonując znane tylko sobie wywijasy, wygibasy, czyli układ akrobatyczno-taneczny jednorękiego lodziarza. Tak, wiem, jak to brzmi, ale nie stać mnie w tej chwili na inne, bardziej trafne określenie. Co ciekawe: jego nastoletni fani tłoczyli się już od pierwszej minuty szkolnej pauzy. No kurde! Aż chciałoby się zapytać: jak zdołali przybiec tak szybko, i to zaraz po dzwonku? Balonem przylecieli czy jak?

Tym razem Kapitan wyposażony był w ultranowoczesną protezę, którą specjalnie zamówił u Balbisza – miejscowego wynalazcy, konstruktora maszyn i urządzeń. Pozwalała mu ona na serwowanie lodów z automatu bezpośrednio z ręki, to znaczy ze sztucznej ręki, która zakończona była odpowiednim wypustem. W ten sposób otrzymał swój deser gruby Wrona, mój najlepszy kumpel Adaś, sportsmen Janik (ten od kur) i jeszcze paru łebków.

Zastanawiałem się, na ile w sumie starczy porcji z ukrytego w ręce albo rękawie zapasu? I co mistrzuniu zrobi, gdy trzeba będzie ów kulinarny show niespodzianie przerwać? Okazało się, że w piątej minucie szkolnej fermaty nastąpił spektakularny przełom i Hak ukazał nam swój ogromny, nagi, na maksa nadęty brzuch.

Był to rodzaj potężnej komory, żeby nie powiedzieć bębna, służącej do kręcenia lodzików. Ha, nigdy nie zapomnę widoku trzewi, od których mnie normalnie zemdliło. Skóra na lodziarzu była napięta tak bardzo, iż stawała się w paru miejscach przeźroczysta i cieniutka jak bibułka. Okazało się, że nie tylko mnie jednemu zrobiło się słabo. Przynajmniej miałem na tyle szczęścia, że niczego nie konsumowałem, w przeciwieństwie do bardziej pechowego Jamnika… Janika... i całej jego bandy głodomorów, pasibrzuchów, lodożerców.

Pierwszy na widok bańki-bibuły rzygnął gruby Wrona, zapaskudzając sobie fartuszek uczniowski. Na szczęście nie cały (też mi pocieszenie), ostała się bowiem reprezentacyjna część z tarczą szkolną. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego w pauzach między kolejnymi atakami wymiotów Wrona wtranżalał swego lodzika? Czyż nie mógł powstrzymać się choćby na sekundę? Spokojnie zakończyć etap drugi (wydalania) i powrócić do pierwszego (przyswajania pokarmu)? Ktoś mógłby zarymować, wyciągając jednak fałszywy wniosek, że przecież wcale nie jest aż tak źle, skoro się wciąż żre.

Niestety niektóre ludzkie zachowania bywają zaraźliwe: właśnie w tym momencie starszy kombatant… przepraszam… repetent Kura – to nazwisko jest w tym kontekście ważne – puścił pawia w kierunku Janika, trafiając go tym, co najgorsze, najplugawsze i najsmrodliwsze w samą tarczę. A to pech! I wszystkim się zdawało, że był to jakiś rodzaj zemsty zza grobu kurzych zastępów anielskich. Potem pawiowali bodaj wszyscy niczym małe gorejące serafinki. O! Dżizus!

Tymczasem ciało sprzedawcy, czego nikt prócz mnie nie dostrzegł, ulegało daleko idącym i chyba nieodwracalnym metamorfozom. Fuj! To był ohydny obrazek, który jednak postaram się opisać (i niech mnie piorun trzaśnie, jeśli nie z tymi wszystkimi pikantnymi detalami). Zacznę może od głowy. Cóż... jego czacha, jego wielgachna łepetyna zrobiła się cała czerwona. Usta, w które stale pakował surowe jaja, truskawki i mleko w proszku, stały się otworem gębowym połączonym z bakiem, a raczej bębnem, jego ręka – ta zdrowa – zmieniła się w rodzaj roboto-podajnika. I nawet stopy sugar mana uległy przeobrażeniom i dostały kółek z hamulcami. Drżał cybercukiernik straszliwie, obsypując się niezdarnie latte w proszku i zwilżając nagi swój tors białkiem skapującym z niedomkniętych ust i ściekającym po caluśkiej brodzie. I chyba coś musiało pójść nie tak, bo temperatura w komorze bębna-bebecha spadła krytycznie poniżej dozwolonej minimalnej (minimalnej maksymalnej). I biedak zamarzł był na – jakby to powiedział farorz Zając – amen.

Niektórzy mówili potem – żeby nie wspomnieć o organiście Rawskim i tym drugim gadule z Ogrodowej – że racławicki iceman stał się sam jednym, wielkim, chodzącym, śmietankowym, kremowym, truskawkowym i jakże wonnym ice-creamem.

Nasze wspomnienia są porażająco dziwne. Czasem zapamiętujemy drobiazgi, a czasem zdarzenia traumatyczne, o których wolelibyśmy już raczej nie pamiętać. Mimo wszystko z całego serca, z najgłębszych trzewi, w których skryła się ma pokręcona dusza, życzę wszystkim wielbicielom słodkości smacznego (to tak na wypadek, gdyby akurat naszła tych ostatnich ochota na małego śmietankowego lodzika). Mniam, mniam!!!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • maciekzolnowski 20.09.2018
    A teraz: coś za kategorii literatury bizarro... Obleśności i czarnego humoru nigdy za wiele, no nie?
  • fanthomas 20.09.2018
    czyli to jednak ty publikujesz na portalu polskiego bizarro z niedobrymi literkami w nazwie?
  • fanthomas 20.09.2018
    planuję właśnie coś w tym stylu napisać
  • maciekzolnowski 20.09.2018
    Cześć Fanthomasie! (...) czyli to jednak ja, a ja to chilli (czytaj: czyli). Napisz i uderz z tym na Szortala albo do Niedobrychliterek. Będą zachwyceni Twoim stylem, wierz mi. ;)
  • fanthomas 20.09.2018
    może niedługo nowa antologia ;)
  • fanthomas 20.09.2018
    co do tekstu to fakt, bizarro w tym jest
  • maciekzolnowski 20.09.2018
    się wie! :)
  • pocztapolska 11.10.2018
    masz nową fankę, maniaczkę bizarro, jak się z tym czujesz?
  • maciekzolnowski 12.10.2018
    Dzięki, czuję się z tym bardzo, bardzo, a nawet jeszcze bardziej - tak bardzo, że bardziej się już zwyczajnie nie da; i dobrze mi z tym, ha! Widzę, że oprócz bizarro lubisz też Wojaczka. Cheers! ;)
  • AtamanRozhovorny 19.02.2020
    Droga lodziarkooo! (zawodzący głos) ? przepraszam, znając Romantyków Lekkich Obyczajów nie mogłem inaczej zareagować na ten tytuł ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania