II. Pozytywka

Rzeka nieustannie zmierza w jednym kierunku. Zupełnie, jakby ktoś nakręcił pozytywkę, a melodia jaką wygrywała miała nie mieć końca.

Każda rzeka ma swoje źródło. Nie powstała w wyniku rewolucji przemysłowej ani technologicznej. Natura ukształtowała krajobraz, w taki sposób, byśmy teraz zastanawiali się jakim algorytmem się posługiwała. Schematem. Może jakimś równaniem?

Nie. Nie w ten sposób funkcjonowała przyroda. Siała w chaosie. Tak, by ludzkie zmysły nie zrozumiały jej geniuszu.

Dlatego tak się jej obawiamy- ponieważ nie potrafimy nazwać siły, którą się posługuję.

Źródło Wisłoka znajduję się w Wielkim Bukowcu, na szczycie we wschodniej części Beskidu Niskiego. To tam wąski, porywisty strumień nabiera rozpędu, zmieniając się w szeroką rzekę. Ta z kolei płynie dalej, do kolejnej rzeki, by w końcu wpaść do morza. By pokazać jak jest potężna i jak długą drogę przemierzyła, by z wąskiego potoku rozlać się na cały świat.

Usłyszałam poruszenie, niedaleko w zaroślach. Po przeciwnej stronie rzeki dojrzałam łepek sarny. Patrzyła na mnie chwilę, jednak gdy tylko uniosłam rękę, by zaciągnąć się parą wodną, zniknęła w połaciach roślinności.

To zabawne, pomyślałam sobie. Że zwierzę boi się mnie nawet wówczas, gdy nie chcę zrobić mu krzywdy. Jak okrutna musi być w ich rozumowaniu moja rasa, skoro zwykły ruch ręki wzbudza strach?

Spoglądam na Wisłok. Nadal płynie. Nieustannie od dziesięciu lat. Kiedy przyszłam tu po raz pierwszy. Płynął jednak wcześniej. Jeszcze zanim wiedziałam, że w ogóle płynął. Zanim nauczyli mnie w szkole, ile siły musiał włożyć w to, by wyżłobić koryto. A może miał już płynąć, zanim natura tak zdecydowała?

Słyszę odgłos rowerów. W oddali, na wąskiej ścieżce dopatruję dwójkę rowerzystów – ojca wraz z dzieckiem. Zmierzają ku mnie, w rytmie płynącej rzeki. Powoli.

Kontrolka na papierosie znowu zaczyna migotać. Wyjmuję wkład i wrzucam go do pozostałości po ognisku. Niestety – ktoś kto zaprojektował altanę, zapomniał umieścić w swym projekcie kosza na śmieci.

Ojciec zsiada z roweru, a jego potomek idzie w jego ślady. Wchodzą na kładkę.

- Uważaj – mówi do syna. - Idź przede mną.

Unoszę brew. Przed nim? On powinien iść pierwszy i zbadać drogę – jeśli faktycznie istniałoby tu jakieś zagrożenie. Jeśli kładka spadnie to cała – nie jej część. Jeśli deski sa niestabilne, dziecko wpadnie jako pierwsze, z racji, że wędruję przed ojcem.

Wzdycham ciężko. Nie trudno się domyśleć, że nie stało się nic złego. Po prostu przeszli przez most, by zdobyć budziwojskie szlaki. Kładka nie zapadła się, ani żadna z desek nie odmówiła posłuszeństwa.

Siadam po turecku. Liczę, że choć kilka minut uda mi się posiedzieć w ciszy. Ciszy niezmąconej przez wędrownych, ani zwierzęta.

 

Nie spałam trzecią noc. Krążyłam po angielskich wsiach, nie mogąc znaleźć żadnego hotelu czy też zajazdu, by przespać się kilka godzin w fotelu, bądź na kanapie. Tak to wyglądało, gdy ruszało się w podróż bez materialnego zabezpieczenia. W końcu usiadłam na swojej walizce przy drodze, chowając twarz w dłoniach. Byłam wykończona. Nie pragnęłam niczego innego jak wrócić do domu.

Na domiar złego zaczął padać deszcz. Zaklęłam pod nosem. Z oddali nadjeżdzało auto. Kierowca zatrzymał się na moment przy mnie, jednak ruchem głowy nakazałam ruszać dalej. O dziwo – posłuchał.

Czując niebezpieczeństwo powstałam i odnalazłam pub wciśnięty między domy. Pchnęłam drzwi. Drogę zagrodził mi niewysoki mężczyzna, który przyglądął mi się uważnie przez moment.

- Nie powinno cię tu być – powiedział, na co uniosłam zdumiona brwi.

- Dlaczego ? - zapytałam.

- To nie jest miejsce dla ciebie.

- Chcę tylko skorzystać z ubikacji. Nic więcej.

Mężczyzna milczał dłuższą chwilę, jakby zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych przeze mnie słów.

- Dobrze- zgodził się w końcu- Pójdę z tobą. Popilnuję twoich rzeczy, dobrze?

Potaknęłam. Nie interesowało mnie kim był, ani czego chciał. Po prostu musiałam wejść do ciepła. Choć na chwilę.

Nie okradł mnie. Cierpliwie poczekał, aż wyjdę po czym powiedział, bym na siebie uważała. Miał rację. Powinnam na siebie uważać.

Całą noc spędziłam na przystanku, czekając na autobus. Jakikolwiek. Udawało mi się wchodzić jak duch, do środka. Bez biletu, pieniędzy, dokumentów. Zaszywałam się w tłumie i zajmowałam miejsce. Nie zawsze się to udawało, jednak skutkowało w większości przypadków.

Nad ranem znalazł mnie ten sam mężczyzna, który w nocy pilnował moich rzeczy.

Kupił mi słodką bułkę i kawę. Podziękowałam mu uprzejmie. Zapisał mi swój numer mówiąc:

- Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie. Zadzwoń do mnie.

Nigdy nie zadzwoniłam.

*

Znowu usłyszałam chrobot rowerowych opon. Już dawno minęły czasy, gdy na kładce dominowała cisza.

Powstałam raz jeszcze spoglądając na bieg rzeki.

Rzeka w przeciwieństwie do drzew – biegła, choć nie miała nóg. Rzeka w przeciwieństwie do drzew mówiła, choć nie miała ust.

Pozytywka, która nie posiadała swej melodii.

Bo nikt jej jeszcze nie nazwał.

Więc nie istniała.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajkopisarz 04.02.2020
    „którą się posługuję.”
    Posługuje
    „Nie trudno się domyśleć, że”
    Nietrudno

    Bardzo ładnie namalowany obrazek. Taki trochę swojski, trochę nie, bez jelenia na rykowisku, na szczęście. Mógłby być na pocztówce z pozytywką, po otwarciu grałby wesołą, skoczną melodyjkę sugerującą, że zawsze będzie słońce, lato i ciepło. Mógłby być na metalowym pudełku z herbatnikami, które po otwarciu też wygrywałoby wesołą muzykę przypominającą jakiś znany utwór. Mógłby być…
    Ale nie jest. Dlaczego? Przecież został namalowany, nazwany i oddany do użytku, w przeciwieństwie do pozytywki. Dlaczego więc nie jest, skoro istnieje i powinien być? :)
  • Koala 01.03.2020
    Dziękuję za miłe słowa. Trochę mnie tu nie było, ale już się zabieram za poprawianie.
    Pozdrawiam!

    PS. Nutka filozoficzna zawsze na czasie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania