Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Płaski Świat

Nie widzą siebie nawzajem. Nie wiedzą gdzie mieszkają. Inne zmysły napędzają ich życie. Pojęcie pionu jest dla nich obce. Jak powstał ich świat i jak wygląda? Kim oni są? Też tego nie wiedzą. Poruszają się przylgnięci do podłoża. Wszystko takie jest. Doskonale płaskie. Nie wystaje poza ich świat. Ma jedynie grubość nałożonej farby. Kiedyś ich kraina, była Wielkim Białym Płótnem.

 

Nad nimi jest pusta przestrzeń, którą trudno sobie wyobrazić. Ich główne zmysły ułatwiające im życie, to: dotyk, zapach, wzajemne rozmowy oraz coś, co po prostu trudno zrozumieć. Na dodatek ciała nie mogą się na siebie nakładać. Tak samo jak cała reszta. Jedynie stykać bokami, niewyobrażalnie płaskimi. Do swoich domów, mogą wchodzić jedynie ustalonymi ścieżkami. Przesuwanie po ścianie, jest oczywiście niemożliwe. Wyobraźnia im nie wystarcza, żeby wyrobić sobie pojęcie o wyglądzie świata, którego zamieszkują.

 

Są jednak krótkie chwile, kiedy widzą przebłyski otoczenia. Aczkolwiek nie wyraźnie i jakby za mgłą. Dzieje się tak wtedy, kiedy jedno z nich wykrusza się z podłoża lub jest bardzo wytarte, prawie niewidoczne. Wtedy jest Wielkie Święto. Wielkie Coś, włochate na końcu, zbliża się do ich świata i maluje nowego osobnika, na miejsce tego którego już nie ma. Część malująca jest w przekroju kołem. Jakby ogromny walec, składający się z tysięcy cienkich nitek. Są mokre, a zatem błyszczące. I właśnie w nich, ludność zamieszkująca może widzieć jak za mgłą, zarysy samych siebie i otoczenia, spoglądając z ukosa na odbity obraz. Nie daje to jednak możliwości, wyobrażenia sobie, co tak naprawdę widać. Nawet wtedy, gdy malowany jest większy obiekt i przestrzeń odbijająca jest większa.Tym bardziej, że tego typu czynność przebiega bardzo szybko. Kiedy postać już istnieje i zaczyna się ruszać, Wielkie Coś szybko znika. Zostaje znowu nad nimi absolutna pustka. Nastaje kolejna tak zwana: noc.

 

Po przebudzeniu nie wiedzą w pierwszej chwili na co patrzą. Zdają sobie jedynie sprawę, że wszystko jest nie takie jak wczoraj. Szczególnie gdy spoglądają przed siebie. Widzą wielkie ilości kolorowych ruszających się kształtów. Jakby ktoś nad nimi rozwiesił ogromny obraz z ruchomymi postaciami. Dopiero po bardzo długim czasie, gdy ich mózgi dostosowały się do nowej sytuacji, zdają sobie sprawę, że patrzą na samych siebie. Widzą świat w którym żyją. Muszą tylko spoglądać w górę. Nie wiedzą skąd, ale przychodzi im na myśl, że jakaś ogromna siła o wielkich możliwościach, rozwiesiła nad nimi ogromne lustro, równoległe do ich świata. Wreszcie wiedzą, gdzie żyją, w jakim otoczeniu, jak wyglądają, jakich mają sąsiadów. Cieszą się i wiwatują. Na dodatek zwierciadło posiada przydatną właściwość. Dostrzegają siebie jakby spoglądali z góry. Gdyby cokolwiek pisali, napisy można by normalnie odczytać. To bardzo ułatwia postrzeganie tego co czynią. Radości i zachwytów nie ma końca. Lecz po jakimś czasie, kiedy pierwsza euforia mija… zaczynają dostrzegać różnice…

 

A im więcej różnic, tym więcej waśni się rozprzestrzenia. A ten ma ładniejszy domek lepszą farbką wybudowany, a sąsiad solidniejsze ciało, takie z utwardzaczem. W tym sadzie drzewa się nie łuszczą, a w innym liście odpadają. Jeszcze inny drugiemu terpentyną zalatuje. To dziecko z farbek wodnych, a inne z plakatowych. W jednym miejscu ślad po pędzlu widoczny, a obok sąsiada wszystko ładnie wygładzone.

 

Nerwowość jest coraz większa. Im więcej do nich obrazów dociera, tym więcej mają pretensji. Ktoś zechciał im pomóc. Dał im możliwość, której jeszcze nigdy nie mieli. A może rzeczywiście owa Siła była przekonana, że im lustrem polepszy. Zobaczą wreszcie swój świat w którym żyją. Będą wiedzieli jak się poruszać i co jest ważne, a co mniej. Niestety. Poszło niezgodnie z oczekiwaniami. Tylko nieliczni, po prostu nie patrzą w górę. Żyją tak jak kiedyś. Jakby lustro nie istniało. Nie jest im łatwo.

 

Zaczynają walczyć między sobą. Tym bardziej, że w lustrze widzą kogo tłuc. Oczywiście słowo: tłuc jest trochę nie na miejscu. Okazuję się, że odwieczna tradycja zabraniająca nakładania się na siebie, przestała obowiązywać. Osobniki z grubszej warstwy farby, włażą na te z bardziej cienkiej. Wydrapują te pod spodem, z podłoża. Inni znowu nasuwają się na ściany domów, by sąsiadowi życie uprzykrzyć. Niektórzy z nerwów, dostają łuszczycy. Mieszają się z innymi obrazkami. To całe zamieszanie rodzi wiele pustych wydrapanych miejsc. Wielki Pędzel nie nadąża malować nowych osobników. A jeżeli nawet, to wychodzi mu koślawo. Jest bardzo nerwowy. Koślawe nie chcą być… koślawe. Mają pretensje do wszystkich w koło. Zawiść zaczyna w nich wrzeć. Psują swoim ciałem okoliczne obrazki, żeby były tak samo brzydkie jak one. Nie ważne, czy żywe, czy nieożywione. Wielki Pędzel jest tak roztrzęsiony, że uderza w lustro. Powstaje ogromne pęknięcie. Część świata wraca do punktu wyjścia. Nie widzi samych siebie. Ale inni widzą ich i to niezwłocznie wykorzystują. Powstaje wielki chaos. Już nie jest tak pięknie jak kiedyś. Niestety, pęknięcie się niebezpiecznie powiększa. Znowu następni nie wiedzą jak żyją. A ci co jeszcze mają lustro nad głową, coś jednak widzą. Także to wykorzystują. Wreszcie dostrzegają swoich wrogów. Wiedzą jak się do nich dorwać. Zdrapać do gołego płótna. Do ostatniej nitki. Same pozostając warstwą farby.

 

Pęknięć w zwierciadle jest tak wiele, że wszyscy zdrapują wszystkich, nie wiedząc, czy to przyjaciel czy wróg. Słychać nieliczne głosy nawołujące o spokojne przyleganie do podłoża, ale na nic to się zdaje. Walka jest tak zacięta, że lustro zaczyna niebezpiecznie drgać, wpadając w rezonans. Na dole odbywa się prawdziwa wojna. Jest taka zajadła, że w płótnie powstają dziury. Wiele istot jest przedartych na pół lub dosłownie na strzępy. Niektóre części wojujących farb, wylatują przez rozdarcia w płótnie, w nicość. A że wojuje większość, to i niewinne lecą poza granice postrzegania.

 

Rezonans doprowadza do tego, że ogromne lustro rozpada się na kawałki. Zlatują na obraz. A właściwie na resztki, co z niego pozostały. Mieszają się z lepkimi cząstkami farbek, które jeszcze tak niedawno, były żyjącymi istotami tego świata. Ostre odłamki tną płótno na strzępy. Wszystko spada, w trudną do określenia rzeczywistość. Nie ma już ani świata ani lustra.

 

Tylko zapach świeżej farby, gdzie nie gdzie pozostał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Justyska 17.03.2018
    Jak dla mnie świetna metafora życia, od spokoju i harmonii do wojen i zniszczenia. Podoba mi się rosnące napięcie w tekście. 5 oczywiście i miłego dnia:)
  • Dekaos Dondi 17.03.2018
    Dzięki Justysko. Miło mi, że czytasz te moje dziwy. Pozdrawiam
  • Bożena Joanna 17.03.2018
    Zastanawiam się, czyje to mogłyby być obrazy, gdzie dzieje się tak wiele. Przychodzi mi na myśl Breugel, którego obrazy przedstawiają mnóstwo scen z prawdziwego życia, mogą tam być i wojny. Namalowani bohaterowie walczą tak zawzięcie, że niszczą samych siebie, doprowadzają do niebezpiecznych drgań lustro, które niszczy malarską kreację. W moim odczuciu lustro stanowi rodzaj broni, która doprowadza malarską kreację do samozniszczenia. Świetny tekst, który zmusza do refleksji niekoniecznie zgodnych z intencjami autora. |Pozdrowienia!
  • Dekaos Dondi 17.03.2018
    Masz racje BJ. Lustro mogło być dane po to, by ów świat sam się zniszczył. Albo przeciwnie - w dobrych intencjach. Na pewno zamiar lustra i motywacja działania, nie są jednoznacznie określone. Dzięki i Pozdrawiam
  • Szudracz 18.03.2018
    Akurat świat farby i płótna jest mi bliski. Zrealizowałeś swoją wizję kreskaczy i dobrze. :)
  • Dekaos Dondi 18.03.2018
    Dzięki Szudracz. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania