Inna niż wszyscy a jednak ślizgonka 8

Witam was bardzo serdecznie moi mili. Cieszę się, że jest was tak dużo! Nie mogłam uwierzyć, że przeczytaliście moje wpisy aż tyle razy! To naprawdę nieprawdopodobne i bardzo miłe. Ciekawa jestem, czy dobijemy do 100? Mam nadzieję, że tak. Pisałam dosyć długo ten rozdział, bo nie miałam weny i tak jakoś wyszło... Przepraszam za to, ale ta część będzie dużo dłuższa od pozostałych i mam nadzieję że wam się spodoba. Także nie przedłużającą zaczynajmy!

 

Rozdział 8 "Co to za bydlę?!''

- Mionka. Zauważyłaś, że ten pies trzymał łapę na czymś? Nie zdziwiło cię to? - spytałam dziewczynę, kiedy szłyśmy na obiad.

- No właśnie tak. Tylko co to może być? - odpowiedziała pełna zdziwienia.

- A może ten pies, czy cokolwiek to jest, ma związek z Nicolasem Flamelem? I z tą niewiadomą, - poszłyśmy na swoje miejsca.

- Co tam dziewczęta? - spytał pełen entuzjazmu George.

- Lily, Harry. Chciałem Wam powiedzieć, że jutro jest trening. Wy też nie zapomnijcie Fred i George. - No tak trening.

- A tak Odpowiadając na Twoje pytanie George, to wszystko jak najlepiej. - odpowiedziałam beznamiętnie. - Co jeszcze mamy Hermiono? - Spytałam ziewając i kładąc głowę na ramię Freda.

- Jeszcze eliksiry. Chłopaki idziecie? - spytała dobitnie Hermiona.

- A musimy? - jęczał Ron, opierając głowę o stół.

- Jeżeli chcecie mieć nieobecność to proszę bardzo siedźcie tu sobie, ale sami wiecie jaki jest Snape. Lily idziemy. - Zabrałam tosta i poszłyśmy w stronę sali od eliksirów.

Lekcje, jak lekcje. Snape znów odjąć Gryffindorowi 10 pkt. za Nevilla, bo źle dobrał składniki. Ach ten Snape. Harry zaczął pyskować, więc i jemu odjął 5 punktów. Dobrze, że chociaż w miarę uważałam na lekcji, więc mi nie odjął punktów.

Byłam tak strasznie zmęczona, że wieczorem poszłam pod prysznic i po nim poszłam spać.

"KOSZMAR*

Kobieta, teraz mogę nazwać ją mamą, śpiewa dzieciom piosenkę. Tato przyszedł i objął mamę po czym pocałował ją w policzek. Ta piękna chwila, mogłaby trwać wiecznie. Nagle huk przerwał to wszystko. Tato zbiegł na dół i krzyknął: "Lily! Uciekaj z dziećmi!", po czym zielone światło powaliło go i już nie wstał. Mama, próbowała zabarykadować drzwi, ale jej to nie wyszło. Voldemort wszedł do pokoju i krzyknął: "Odsuń się głupia, póki ci życie miłe! Mama klęknęła na kolana i odparła przez łzy "Zabij mnie zamiast ich! Proszę!" Lecz Lord Voldemort tylko wypowiedział zaklęcie Avada Kedavra, a matka upadła na podłogę i nie wstała. Podszedł do dzieci i znów wypowiedział to zaklęcie, lecz się ono odbiło i trafiło w niego. Mężczyzna zniknął i dziewczynka również.

*KONIEC*

Tydzień minął mi na dowcipach z Fredem i Georgem. Nasz ulubiony kawał, to "Puchoni i ich nowa odsłona. Czyli jak zostać słodką pszczółką". Oczywiście oprócz żartów musiałam się przyłożyć do nauki. Nie było tego mało. Wypracowanie dla Snapea dla McGonagall i mnóstwo zadań domowych, a do tego jeszcze treningi Quidditcha. Sport, to dla mnie ważna rzecz, ale nie mogę opuszczać nauki. Podliczając oprócz zadań domowych zadanych przez nauczycieli, żartach z Fredem i Georgem, treningach i dla brata z przyjaciółmi, mam tylko kilka godzin na sen. Ach no właśnie! Przecież za 40 min. jest trening, a ja jeszcze kończę drugie wypracowanie dla McGonagall. Skończyłam szybko coś tam dopisując i jak torpeda wybiegłam z biblioteki i pognałam do dormitorium na 7 piętro. Hermiony nie było, co mogło oznaczać, że jest z Harrym i Ronem. Szybko przebrałam się w dresy, grubą bluzę, jakieś adidasy i wzięłam miotłę. Pognałam niczym auto wyścigowe na trening. O mały włos się nie spóźniłam. Zaczęliśmy trening. Szło mi coraz lepiej. Nawet Oliver Woody mnie pochwalił, że robię się coraz lepsza i szybsza. Miny Katy Bell i Angeliny Johnson mówiły same za siebie.

- Pamiętajcie, że za 4 dni mamy mecz z Slytherinem. Musimy dać z siebie wszystko. Jesteśmy na drugim miejscu. Musimy za wszelką cenę to wygrać. - mówił tak monotonnie, ale każdy go słuchał. No tak, w końcu to kapitan drużyny. - Dobra, chodźmy już bo się ściemnia. - ruszyliśmy w stronę zamku

- Zmęczona? - podszedł Oliver.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Ciekawa jestem, jak będzie na meczu. Już się nie mogę doczekać. - mój entuzjazm i jemu się ujawnił.

- Dobrze, że masz dobry humor. - zawtórował mi.

Doszliśmy do portretu Grubej Damy i weszliśmy do środka. Poszłam się umyć i wróciłam do łóżka. Usnęłam.

Kobiecy krzyk, przerwał mój sen. Obudziłam się momentalnie zlana potem. - Dobrze, że dzisiaj sobota. - powiedziałam do siebie, upewniając się, że wszystko jest dobrze.

***

Już za trzy dni mecz Slytherin vs Gryffindor. Będą wielkie emocje. Lee Jordan dostał się jako komentator. Oliver wyciska z nas siódme poty, ale efekty tego są. Tak, dzisiaj w sobotę znowu był trening. Wymęczona po południu wróciłam i coś mi powiedziało, że w dziale ksiąg zakazanych jest coś o Nicolasie Flamelu.

***

- Nicolas Flamel, dziwny pies i to coś, czego on pilnuje musi mieć coś z sobą związane. - mówiłam tak do Harrego, gdy szliśmy na obiad do Wielkiej Sali.

- Masz rację. To coś. Tylko co to może być? - spoglądał na mnie, przez co wpadliśmy na Malfoya.

- Patrz, jak łazisz Potter. Co, nikt Cię nie nauczył dobrych manier? - spytał drwiąco.

- Odwal się Malfoy. Gdzie masz swoich przydupasów? - stanęłam w obronie brata.

- Ciebie nikt nie pytał o zdanie Lily. Lepiej się w to nie wtrącaj. - odpowiedział już bardziej spokojnie. Zdziwiło mnie to.

- Bo co? Poszczujesz mnie swoimi pieskami? - zdziwiłam się swoją wredotą.

Nic już nie powiedział, tylko poszedł w drugą stronę.

- Nie znałem Cię z tej strony. Muszę się o Tobie więcej dowiedzieć. - i poszliśmy z uśmiechem na ustach przed siebie.

Usiadłam na standardowym miejscu, gdzie po chwili przyszli rudzielcy. Standardowo oparłam głowę o ramię Freda. Nagle coś sobie uświadomiłam, przypominając sobie słowa Malfoya " Co, nikt Cię nie nauczył dobrych manier?" Przecież nie będę miała gdzie wrócić.

- Muszę iść do Dumbledorea. I to jak najszybciej. - nagle wyparowały mi te słowa z ust.

- Po co? - zdziwili się rudzielcy.

- Posłuchajcie sami. Przecież nie mam rodziców, opiekunów i żadnej rodziny, gdzie miałabym spędzić wakacje. Nie rozumiecie tego? - widziałam to po ich minach. - Jestem bezdomna. - powiedziałam dobitnie, łapiąc się za głowę.

- Jak to jesteś bezdomna? Przecież możesz u nas mieszkać. - wtrącił się szybko Ronald.

- Ale wasi rodzice mnie nie znają. A poza tym nie mogę. Chyba będę musiała zamieszkać w sierocińcu. - schowałam twarz w dłoniach, bo łzy napłynęły mi do oczu.

- Nie martw się. - przytulił mnie George, bo popłakałam się. - Dumbledore na to nie pozwoli. Już my tego dopilnujemy. - przytulił mnie jeszcze mocniej. Po chwili się uspokoiłam.

 

Po obiedzie poszłam SAMA do dyrektora. McGonagall mnie wpuściła i tam zaprowadziła.

- Co Cię Lily do mnie sprowadza? - zapytał znad okularów-połówek. - Usiądź sobie. - gestem wskazał na krzesło.

- Jestem bezdomna. - powiedziałam cicho, ledwie słyszalnie.

- Nie jesteś bezdomna. Hogwart, to twój dom. - złożył ręce na biurko.

- Nie mam ogólnie gdzie mieszkać. - spuściłam głowę na dół.

- Już się tym zajęliśmy. Będziesz mieszkała u państwa Dudley, gdzie mieszka Twój brat Harry. Po meczu, który odbędzie się w wtorek osobiście się do nich wybiorę. - uśmiechnął się. Możesz być spokojna.

- Dziękuję panu. - wyszłam.

***

Mecz zbliża się wielkimi krokami. Byłam tak bardzo zestresowana, że nie zjadłam ani kęsa. Dosłownie nic. Fred, George, Ron i Hermiona próbowali mnie przekonać do jedzenia słowami typu: "Zjedz, bo zemdlejesz" lub "Musisz coś zjeść, bo inaczej nie będzie z ciebie pożytku". Już ja im dam pożytek! Mówiłam sobie w myślach.

W końcu wkroczyliśmy na boisko, przebrani w szaty z barwami naszego domu - Gryffindoru. Poczułam, jak serce mi przyspiesza jak wielka gula rośnie mi w gardle. Nagle spanikowałam. Chciałam wrócić i zostań w dormitorium żeby nikt mnie więcej nie zobaczył. Skarciłam się za to w myślach. Mówiłam ciągle do siebie:" Lily, dasz radę, tylko się uspokój" faktycznie pomogło. Lecz nie To było najgorsze. Naszymi przeciwnikami byli ślizgoni. Najbardziej znienawidzony dom, przez prawie większość uczniów. Wiadome było, że grają nieczysto i robią faule, byle tylko wygrać. Ja i Harry takie małe dzieci w stosunku do nich. Nawet Flint był taki nagle duży. Dobrze, że komentatorem był Lee Jordan i był sprawiedliwy. Oliver z Flintem, podali sobie dłonie. Piłki poszły w ruch i mecz się zaczął. Nie było odwrotu. Musiałam dać z siebie wszystko. Ruszyłam jak torpeda, byle tylko złapać kafla i podać go do Katy Bell by nabić punkty dla gryffindoru. Usłyszałam Lee Jordana, który mówił:

- "Bliźniaki Potter chyba się rozkręcają. Harry szuka, a Lily z Katy Angeliną zdobywają punkty. Oby tak dalej".

Ucieszyłam się, że dostałam pochwałę i znów ruszyłam. Tym razem ja dostałam kafel I to JA zdobyłam punkty. Rozkręciłem się na maksa. Pominęłam kilka razy tłuczek i prawie oberwałam w głowę. Oczywiście ślizgoni deptali nam po piętach, lecz byliśmy 40 punktów do przodu. Nagle zauważyłam Harrego zwisającego na miotle i Hermionę coś pokazującą na snapea. Nie mogłam uwierzyć, że to on steruje miotłą Harrego. On chciał go zabić! Nagle coś się wydarzyło. Podpaliła z się "sutanna" tłusto-włosego i stracił on kontakt wzrokowy z moim bratem. Znów graliśmy dalej. Znów nabiłam punkty. Harry prawie złapał znicza, lecz wtedy dostałam tłuczkiem w głowę i spadłam z miotły. Myślałam nieźle walnąć, bo film mi się urwał. Obudziłam się dopiero w skrzydle szpitalnym, gdzie nad moim łóżkiem "czatowała" cała drużyna. Angelina i Katie, Fred i George, Oliver i oczywiście najbliżej Harry.

- Wygraliśmy? - Spytałam z zamkniętymi oczami.

- Lily? W końcu się obudziłaś. Jak się czujesz? - spytał Oliver Wood stając nagle z siedzenia. - I tak dla Twojej wiadomości, to tak. I to z jaką miażdżącą przewagą. - chwalił się kapitan.

- To świetnie. Trochę głowa boli, ale jest całkiem w porządku. - Odpowiedziałam przez uśmiech. - To balanga dzisiaj w pokoju wspólnym?

- No jasne! - odpowiedzieli uśmiechnięci od ucha do ucha bliźniacy.

- Żadnej zabawny! - wtrąciła się uzdrowicielka. - Czyś ty nienormalna?

- Tak. - przerwałam jej zdanie.

- Co ja się z wami mam? Zupełnie jak James. Zupełnie jak James. - powtarzała do siebie. - Dam Ci eliksir wzmacniający i możecie iść do siebie. Tylko żadnej zabawy. - ostrzegła na palcem.

- Tak jest! - zasalutowałam. Wypiłam ohydny "syropek" i poszłam do ciebie wraz z innymi.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania