Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Interesy Rodzinne rozdział 1
Rok 1954, Portland w stanie Oregon
Był to słoneczny i pachnący rumiankami koniec września. Właśnie dziś w nocy następowało przesilenie letnio-jesienne. Wszyscy byli przygotowani na o wiele gorszą pogodę, niż tą, która panowała w ostatnim czasie.
Portland, z reguły ciche i spokojne miasto, w tym dniu był dość zatłoczony. Nie wiadomo czy to z powodu wyprzedaż w sklepach czy może rozpoczął się sezon na wycieczki do najciekawszych miast Oregonu. W każdym razie w Mieście Róż było o wiele więcej zjadaczy chleba niż zazwyczaj. Jednak nie wszyscy dzisiaj zgromadzeni w centrum metropolii ludzie to zwykli szarzy obywatele, jak później się okazało.
Był to wieczór, około godziny szóstej popołudniu. Nad nieboskłonem Miasta Róż zagościła już ciemność. I nie była to jedyna oznaka nadciągającej jesieni. Siarczysta ulewa dawała we znaki wszystkim mieszkańcom i gościom miasta, którzy nie zdołali jeszcze się gdzieś schronić.
W domu towarowym „American Dream” niedaleko Portland Union Station było tego wieczoru dużo ludzi. Niektórzy przybyli tu by schronić się przed deszczem, inni po prostu zaglądali tu do słynnych w całym mieście sklepów. Nagle wśród tłumu ktoś zawołał:
-Hej Eljah! Tutaj jesteś! – krzyknął mężczyzna w szarym kapeluszu.
Osoba, sądząc po zawołaniu o imieniu Eljah, podeszła do owego mężczyzny w kapeluszu.
-Czego chcesz, Jim? – spytał.
-El, czemu cię do cholery nie było na urodzinach twojej teściowej? – zapytał zawadiacko Jim.
-Bo mi się kurwa nie chc…em..miałem inne plany po prostu. Musiałem jechać do klienta na drugi koniec stanu. Przykro mi, że nie mogłem przybyć na uro…
I wtedy rozległ się głośny huk w jednym z pobliskich banków.
Ulica była niecodziennie zakorkowana. Tuziny fiatów, citroenów, fordów i innych samochodów zmierzało pośpiesznie w różnych kierunkach. Na szybach wszystkich pojazdów znajdowały się kropelki wody i para, doprowadzając wkurzonych już ulewą kierowców do szału. W jednym z samochodów, w niebieskim fordzie z ’52 roku, trwała ciekawa rozmowa.
-Ten bank nie będzie czekał. Rodzina Pelosi ma go ograbić za… - tutaj mężczyzna spojrzał na swój luksusowy zegarek. – dokładnie pół godziny i 6 minut. Musimy być przed nimi.
-Jak te skurwysyny przyłażą pod bank, będą tam tylko gliny szukające sprawców..poprzedniego napadu! Hah! – odpowiedział kierowca zapalając papierosa.
-Mój stary mówił, że będzie tam...hm..oscylując..ze..od trzech do….
-Ty mi tu kurwa, Mike, nie oscyluj, boś ty nie naukowiec, bo prostu mów, ile tam będzie tej sałaty?
-Nie zapomnij, z kim rozmawiasz, Vito. Jestem synem Dona Salvatore. Mój ojciec uczynił cię jednym z najważniejszych kapitanów w rodzinie, więc masz do chuja pana wywiązywać się z obowiązków, rozumiesz głupi skurwysynu?! – zawołał rozzłoszczony Michael.
-Dobrz rosze ana..edę cicho.. – mamrotał cichutko pod nosem Vito.
-Co ty tam mamroczesz?
-Nic..nic.
Niebieski ford zatrzymał się pod bankiem w domu towarowym „American Dream”. Było dokładnie dziesięć minut przed szóstą po południu.
-Dobra. – powiedział syn Dona. – mam tu parę hacli, jakichś makaroniarskich gnatów. Ale to powinno wystarczyć.
-Dobrze więc. Ruszajmy. Siano nie będzie czekać. – odrzekł Vito, wyciągając z czarnego pudełeczka kominiarkę.
Dwaj przestępcy po założeniu kominiarek, wzięli broń oraz torbę na kasę i wbiegli do baku. Michael strzelił w kamerę.
-Nikt się kurwa nie rusza! To jest napad! – krzyknął.
Ciąg dalszy nastąpi…
Komentarze (3)
po myslniku stawiamy spacje
to jest blad
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania