Poprzednie częściInteresy Rodzinne rozdział 2

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Interesy Rodzinne rozdział 3

Rok 1980

 

Miami, stan Floryda

 

Prawie 30 lat później

 

Dzień dobry, państwu, Glenn Sanders, wiadomości poranne. Dzisiaj będzie ponad 30 stopni, tak więc możemy oczekiwać mocnej opalenizny. Wszystkim ,którzy nie wyjechali jeszcze na wakacje, nasza redakcja życzy…

 

- Koniec tego pierdolenia. – Sonny wyłączył radio.

Od kilku godzin słońce Florydy niemiłosiernie nagrzewało samochód, przez co można było poczuć się jak w piecu chlebowym, a od mowy prowadzącego porannych wiadomości robiło się jeszcze goręcej. Santino Salvatore, bo tak brzmiało jego pełne nazwisko, podał szefowi zimnego drinka.

- Masz, padre. Na zdrowie.

- Dziękuję Ci, Sonny, mój chłopaku. Tylko ty możesz mnie zrozumieć. Jesteś dla mnie jak syn, wiesz? – Don Salvatore upił łyk drinka. – To cholerne słońce źle działa na moje kości. Ten reumatyzm dobija mnie.

- Zaraz będziemy na miejscu, Donie.

 

Naprzeciwko mostu, po którym jechał mercedes Rodziny Salvatore, rozciągało się ogromne miasto, które przynosiło na myśl takie rzeczy jak: muzyka, kobiety, drinki z palemką i plaże nad samym oceanem. Wczesne lata osiemdziesiąte – co tu dużo mówić – figle-migle. W radiu rozległ się utwór Self control idealnie pasujący do aktualnej scenerii i klimatu. To w tym mieście rozlegało się prawdziwe życie – trzeba było tylko poczekać do nocy. Dyskoteki, których się nie zapomina, to właśnie część aury tego wspaniałego miasta.

 

Biały mercedes zaparkował pod luksusowym pięciogwiazdkowym hotelem w dzielnicy Downtown. Drzwiczki pyknęły i wyszedł z niego młody gangsterzyna. Pyknęły drugi raz – wyszedł z samochodu wiekowy don - podpierający się już na drewnianej lasce. Obaj weszli do środka hotelu.

-Antonio! Więc ty żyjesz! – mężczyzna w hawajskiej koszuli i kasztanowej bródce uściskał Dona.

- A dlaczego miałbym nie żyć, Martini, mój drogi przyjacielu? – odparł Don Salvatore, nieco oburzony.

- No wie pan przecież. Ci Pellosi się kręcą… a ostatnio Wellsowi popsuli podobno interes jacyś Ruscy, wierzy pan? Prawie 8 ton kokainy i metamfetaminy poszło się pierdol…

 

- Widzę, że jest w tobie równie tyle ikry co we mnie, Martini. Nie jestem ucieszony tym co niedługo się wydarzy, podobnie jak tym, co teraz mi opowiadasz.

-To już dzisiaj? – Martini spojrzał spod przeciwsłonecznych okularach na sędziwego mafiosę.

- Dzisiaj, Mart, dzisiaj. To właśnie dziś moi chłopcy wyciągają Michaela z tego pierdla w Minnesocie. – odparł ojciec chrzestny charakterystycznym dla siebie zachrypniętym głosem.

- Antonio. Myślisz, że się uda?

 

- Nie zapominaj, kim jesteśmy. Jesteśmy najpotężniejszą mafią w południowym Oregonie i okolicach. Wybiliśmy setki, a może nawet i tysiące Kolumbijczyków, Ruskich, Pellosich i innych cyngli, którzy zakłócali nasze interesy. Nie powiem już o liczbie przekupionych prawników, policjantów i polityków.

– Antonio Salvatore przerwał na chwilę, by usiąść na drewnianym krzesełku. – A teraz, Martini, poznaj mojego chłopca. Prawą rękę. – Don zawołał na korytarz hotelu. – Sonny, chodź tutaj!

Santino po wejściu do pokoju przywitał się z Martinim. Porozmawiali trochę o sprawach przestępczego półświatka; wypalili papierosa, aż w końcu Don ni stąd ni zowąd rzekł:

- Martini. A może byś nam tak pokazał te rzekomo boskie kasyna, o których tyle mi opowiadałeś

 

Ciąg dalszy nastąpi...

Następne częściInteresy rodzinne rozdział 4

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania