Istota, która wyszła z mroku cz.1

Kolejny gorący, czerwcowy dzień chylił się ku końcowi, czerwony blask zachodzącego słońca z wolna ustępował czerni nocy. Temperatura na dworze nieznacznie się obniżyła, po niebie z wolna płynęły ciemniejące chmury.

 

Chyba będzie padać – pomyślałem i przyśpieszyłem kroku. Wracałem właśnie z irish pubu, w którym to przez ostatnie kilka godzin, wraz z kilkorgiem znajomych, suto oblewałem, czarnym jak smoła guinessem, zakończenie letniej sesji studenckiej. A do domu daleko – dodałem już na głos kończąc wcześniejszą myśl i przyśpieszyłem kroku. Zmierzałem właśnie na najbliższy przystanek MPK na którym to, w ciągu kilku następnych minut a przynajmniej miałem taką nadzieję, zjawi się czerwono-żółty autobus nr 57 i czym prędzej zawiezie mnie wprost do akademika. Podchodząc do przystanku zerknąłem na telefon, była godzina 21.33 – jeszcze młoda godzina – pomyślałem, niestety ale musiałem przedwcześnie zakończyć imprezę ponieważ jutro rano miałem umówiony transport w rodzinne strony, a moje rzeczy same się przecież nie spakują, po chwili stałem już pod wiatą przystanku i wpatrywałem się w tabelkę z rozkładem jazdy, odszukałem na niej interesujący mnie rozkład dla linii nr 57 – 21.30, 22.30… no kurwa! – zakląłem pod nosem, spóźniłem się. Zrezygnowany usiadłem na plastikowej ławce i rozejrzałem się w około, oprócz mnie na przystanku znajdywały się jeszcze dwie osoby, śmierdzący stary, mamroczący coś do siebie i najprawdopodobniej pijany, wnioskując po leżącej obok jego nogi, pustej butelki po tanim winie, żul, siedzący na drugim końcu ławki oraz młoda dziewczyna, pewnie również studentka, stojąca nieopodal i przyglądająca się kolorowej, bogatej w różnego rodzaju czasopisma i inne pierdoły, wystawie kiosku. Spojrzałem raz jeszcze na telefon, 21.35, prawie godzina do przyjazdu kolejnego autobusu, zastanawiałem się nad dalszymi krokami, miałem do wyboru kilka opcji, mogłem siedzieć tutaj i czekać w towarzystwie pana żula który, znając moje parszywe szczęście, postanowi nawiązać nową znajomość, wrócić na imprezkę która zapewne jeszcze trwała lub wybrać się na wieczorny romantyczny spacerek „w świetle księżyca”. Rozważałem powrót do pubu a na szczęście wygrał zdrowy rozsądek, postanowiłem wrócić do akademika. Dzieliło mnie od niego niecałe pięć kilometrów drogi, spojrzałem na niebo, ciemne chmury zakrywały już prawie całą dostępną przestrzeń – no trudno, od małego letniego deszczyku jeszcze nikt nie umarł – powiedziałem do siebie w duchu wstając z ławki. Zagadania do obecnej na przystanku dziewczyny nawet nie brałem pod uwagę, nie szukałem nowych znajomości, poza tym byłem po kilku piwach co zwiększało prawdopodobieństwo zrobienia z siebie kretyna. Przechodząc obok mężczyzny siedzącego w rogu poczułem bardzo nieprzyjemny odór moczu przemieszanego z kwaśnym zapachem potu i przetrawionego alkoholu. Mimowolnie spojrzałem w jego stronę i skrzywiłem się z niesmakiem. Facet, na oko 50 lat, wyglądał tragicznie, zaplamione i podarte ubranie, czerwona, opuchnięta, zarośnięta siwą szczeciną i wykrzywiona w dziwnym grymasie, który chyba był uśmiechem, twarz – rasowy żul – pomyślałem i już miałem odwrócić wzrok kiedy mężczyzna, orientując się że na niego patrzę, wybełkotał zachrypniętym głosem:

– Kierowniku poratował byś parę złotych? Do biletu mi brakuje hehe.

- Niestety nie, nie mam nic przy sobie. – odpowiedziałem szybko odwracając wzrok, jak ja nienawidzę takich sytuacji, w odpowiedzi usłyszałem jak facet mamrocze coś pod nosem, nie obeszło mnie to zupełnie, nie chciałem wdawać się z nim w żadną rozmowę dlatego czym prędzej ruszyłem w drogę. W mieście w którym studiowałem była cała masa tego typu obywateli, kiedy robiło się ciepło wychodzili, chyba z podziemi, i rozprzestrzeniali się jak zaraza po całej okolicy, szczególnie upodobali sobie dworzec główny, o wiele łatwiej było im tam wysępić kilka groszy od ludzi którzy albo to z litości nad ich marnym losem albo z chęci szybkiego pozbycia się natręta dawali, czym oczywiście nakręcali cały ten wesoły proceder.

 

Słońce całkowicie skryło się już za horyzontem pozostawiając po sobie tylko ledwo widzialną prześwitują gdzieniegdzie pomiędzy czarnymi chmurami łunę. Drogę rozświetlały porozstawiane w regularnych odstępach latarnie, po ulicy co jakiś czas przejeżdżał samochód, czasami autobus. Miejsce w którym obecnie pomieszkiwałem było niewielkim miasteczkiem ulokowanym w południowo wschodniej części Polski, mimo iż było miastem wojewódzkim to daleko mu było do wielkich metropolii, kilka blokowisk, jedno czy dwa osiedla domków jednorodzinnych, duży miejski park i stare, w głównej mierze już nieużywane, torowisko z kilkoma rdzewiejącymi od lat wagonami, będącymi obecnie sypialnią dla bezdomnych i miejscem tajnych narad wojowników ortalionu, tych na szczęście było niewielu dlatego miasto zaliczało się do grona tych spokojniejszych i bezpieczniejszych. Największą część mieszkańców stanowili studenci, podobno okolica prawie całkowicie wymierała z okresie wakacyjnym kiedy wszyscy wracali w rodzinne strony, nigdy jednak nie udało mi się potwierdzić empirycznie tej tezy. W mieście działały 3 większe uniwersytety, polibuda i chyba jakaś jeszcze uczelnia prywatna, było też kilka galerii handlowych, kilkanaście dyskontów typu Biedronka czy Lidl oraz cała masa małych osiedlowych sklepików, czasami przechodząc obok któregoś zaglądałem do środka, brak klientów, niewielki asortyment i miła starsza pani za ladą. Zastanawiałem się wtedy o rentowności takiego biznesu, w czasach kiedy wszyscy robili zakupy w sieciówkach, małe sklepiki powinny wymrzeć śmiercią naturalną, jednakże te w jakiś sposób jeszcze, pewnie ostatkiem sił, funkcjonowały zapewniając właścicielom niewielki, ale zawsze jakiś, dodatek finansowy do skromnej emeryturki.

 

Nieśpiesznie maszerowałem wzdłuż głównej arterii komunikacyjnej miasta, po drodze mijając niewielkie grupki podchmielonych, głośno i zawzięcie rozmawiających ze sobą i roześmianych studentów, zapewne tak jak i ja, oblewających zakończenie kolejnego roku nauki, gwarne wnętrza pubów i klubów zapraszające do wspólnej i zapewne wyśmienitej, zabawy, rozświetlone witryny sklepów z dumą prezentujące swój bogaty asortyment. Miasto powoli zapadało w spokojny sen, kołysane dźwiękami z rzadka przejeżdżających samochodów i autobusów. Spacer okazał się bardzo dobrym pomysłem, był bardzo orzeźwiający, noc mimo zasnutego chmurami nieba należała do przyjemnych, ciepło nagromadzone w ciągu całego gorącego dnia powoli ulatniało się do atmosfery, delikatne podmuchy wiatru miło chłodziły i na szczęście, moje obawy dotyczące deszczu okazały się chybione, żałowałem tylko że nie zabrałem ze sobą słuchawek, fajnie by było posłuchać jakiejś dobrej muzyki. Nawet nie zauważyłem kiedy pokonałem prawie połowę dzielącego mnie od akademika dystansu, zreflektowałem się dopiero w momencie kiedy dotarłem do głównego skrzyżowania, musiałem niestety opuścić główną ulicę miasta i wejść w mniej oświetloną, węższą uliczkę wijącą się nierównym półokręgiem wzdłuż miejskiego parku, nie odczuwałem strachu przed tą spowitą mrokiem wąską alejką, często tędy przechodziłem w ciągu dnia jak również nocą, niedaleko stąd znajdowała się bowiem moja uczelnia, dlatego tez niewiele myśląc ruszyłem dalej.

 

Zrelaksowany ponownie pogrążyłem się w zadumie, rozmyślałem o planach na kolejne 3 miesiące właśnie rozpoczynających się wakacji, zapowiada się bardzo ciekawie, razem z moją dziewczyną Patrycją wyjeżdżamy do Anglii aby co nieco zarobić, co prawda nasza sytuacja finansowa nie była tragiczna ale perspektywa zamieszkania razem przez te parę miesięcy była dla nas bardzo atrakcyjna. Patrycja, podobnie jak i ja studiowała, właśnie skończyła pierwszy rok studiów medycznych ale niestety uczelnia do której uczęszczała znajdowała się w innej, oddalonej o prawie 300 km, miejscowości, więc możliwości do wspólnego spędzania czasu były mocno ograniczone, mogliśmy się spotykać jedynie na święta i od czasu do czasu, na weekendach w których oboje zjeżdżaliśmy do rodzinnego miasta, nasz codzienny kontakt ograniczał się tylko do rozmów przez telefon i od czasu do czasu skypa, stanowczo za mało jak dla nas, dlatego oboje nie mogliśmy się już doczekać wspólnego wyjazdu. Robota jest już nagrana przez naszego wspólnego znajomego, mieszkającego na wyspach od kilku ładnych lat, także nie jedziemy w ciemno, mieszkanie również załatwione, małe bo małe ale za to tanie, i jak określiła to Patrycja - przytulne, jeden pokój z mini aneksem kuchennym, do tego łazienka połączona z toaletą, taka mikro kawalerka zlokalizowana na piętrze domu angielskich znajomych naszego przyjaciela, dla mnie metraż nie miał większego znaczenia, ważne było tylko to że będziemy mieszkać razem. Zajęcie którego mieliśmy się podjąć nie było może zbyt atrakcyjne, pomoc kuchenna w jednej z miejscowych restauracji, typowa robota na zmywaku, no ale przecież nie jedziemy tam na stałe, trochę kasy ekstra zawsze się przyda a może i uda się podszlifować nieco język. Podsumowując, nie mogłem się już doczekać.

Niespodziewanie z rozmyślań wyrywa mnie donośny pisk który równie niespodziewanie się urywa, natychmiast staję w miejscu i rozglądam się dookoła, ulica jest pusta i ciemna, oświetlona punktowo pomarańczowym ciepłym światłem kilku ulicznych latarni, poza ich zasięgiem panuje nieprzenikniony mrok, dostrzegam kształty samochodów zaparkowanych na pobliskim parkingu, kilka drzew i niski żywopłot biegnący wzdłuż chodnika po którym idę. Po drugiej stronie wąskiej uliczki widzę zarys metalowego ogrodzenia oraz znajdującą się nieopodal otwartą bramkę – jedno z kilku wejść do miejskiego parku. Niestety po drugiej stronie nie ma żadnych latarni więc nic więcej nie udaje mi się dostrzec. Czy istnieje zwierze które potrafi wydawać z siebie takie dźwięki? – pytam sam siebie jeszcze przez chwilę się rozglądając, nie przypominam sobie abym kiedykolwiek słyszał o zwierzęciu wydającym takie dźwięki – może to jakiś podpity przygłup postanowił porobić sobie ze mnie jaja i teraz śmieje się ze mnie leżąc w wysokiej trawie – postanawiam zignorować tą dziwną sytuację i ruszam w dalszą drogę co jakiś czas zerkając jednak w stronę parku, trochę zły że ktoś przerwał mój błogi „sen na jawie”. Pisk rozlega się ponownie tym razem głośniejszy, zatrzymuję się i skupiam wzrok próbując dostrzec cokolwiek w mroku okalającym park. Mimo iż nie udaje mi się niczego dostrzec to mam wrażenie że dźwięk dochodzi właśnie z tamtej strony. Postanawiam nie czekać i nie sprawdzać co jest jego źródłem, przyśpieszam kroku. Idąc szybko przed siebie, cały czas skupiam wzrok na parkowym ogrodzeniu w nadziei dostrzeżenia czegokolwiek. Odgłos klaksonu i dźwięk gwałtownego hamowania sprawia że o mało co nie dostaję zawału serca – Kurwa mać! Jak leziesz idioto! – słyszę mocno zdenerwowany krzyk kierowcy samochodu który zatrzymał się o niecały metr ode mnie. Spoglądam na niego w osłupieniu nie wiedząc co w tej sytuacji mógłbym odpowiedzieć, tak byłem zajęty obserwacją parku że nie zauważyłem że wchodzę na skrzyżowanie, wprost pod koła nadjeżdżającego z bocznej, osiedlowej uliczki, samochodu. W duchu dziękując mu za trzeźwość umysłu, niewielką prędkość i refleks który uchronił mnie przez skończeniem w szpitalu, cofam się kilka kroków z powrotem na chodnik, samochód wolno wjeżdża na ulicę, stopniowo omiatając reflektorami parkowe ogrodzenie, spoglądając wraz za nim, ponownie patrzę na park po drugiej stronie ulicy, widzę wyłaniające się z ciemności smukłe drzewa i gęsto rosnące niskie krzaki, z jednego z murowanych słupów, stanowiących część konstrukcyjną ogrodzenia przygląda mi się bury kot w typie dachowca. Czy zwykły kot potrafił by wydać z siebie taki przeraźliwy dźwięk? – zastanawiam się – słyszałem historie w których ktoś pomylił skomlenie kota z płaczem małego dziecka ale to nie był taki dźwięk, dziecko nie potrafiło by zapiszczeć w taki sposób, kot chyba również nie. Podążam wzrokiem dalej po skraju parku oświetlanego blaskiem reflektorów samochodu wykonującego wolny skręt na skrzyżowaniu, wszystko wydaje się w porządku, nagle to dostrzegam, ciemny kształt na granicy rzucanego światła. Ciemny kształt sylwetką przypomina człowieka jednakże jest bardzo wysoki i przeraźliwie chudy. Widzę go tylko przez sekundę, po czym ponownie zatapia się w mroku, samochód wjechał już na główną ulicę i nabierając prędkości odjeżdża a ja stoję jak sparaliżowany i wpatruję się w ciemne miejsce gdzie przed momentem dostrzegłem tą dziwną istotę, nie potrafię się poruszyć, przez całe ciało przebiegają fale dreszczy a mózg aż kipi od kotłujących się w nim myśli. Co to było? Czy na pewno widziałem to co widziałem? Coś takiego przecież nie istnieje! – myśli pędzą z zawrotną szybkością wzdłuż i wszerz mojego umysłu. Próbuje się uspokoić i potraktować tą sytuację racjonalnie, zawsze uważałem się za człowieka inteligentnego, podchodzącego zdroworozsądkowo do otaczającego mnie świata i nie dającego wiary w różne straszne historie o nawiedzonych domach, kontaktach ze zmarłymi itp. Mało tego, nie jestem nawet religijny, bliżej mi do agnostyka lub nawet ateisty. To na pewno można w prosty sposób wytłumaczyć – przekonuję w myślach sam siebie - gra świateł, zmęczenie po świeżo zakończonej sesji egzaminacyjnej, szok organizmu spowodowany wtargnięciem na jezdnie, które o mało co nie przypłaciłem zdrowiem, a może i życiem, bujna wyobraźnia i do tego alkohol który dzisiejszego wieczora krąży w żyłach, jak widać odpowiedzi było wiele i żadna z nich nie zakładała nawet po części, udziału sił nadprzyrodzonych. Weź się w garść! – mówię do siebie na głos, poskutkowało, powoli, spokojnie, krok za krokiem ruszam z miejsca. Kurwa mać! – powtarzam sobie raz po raz pod nosem, ktoś kto by przechodził obok pewnie uznał by mnie za wariata i czmychnął prędko jak najdalej stąd, ja sam bym tak pewnie zrobił, chyba wariuje, nałogowe oglądanie horrorów właśnie zbiera plony. Oddycham głęboko i próbuję się uspokoić, czuje delikatnie muskające twarz podmuchy ciepłego letniego wiatru. To na pewno było tylko przywidzenie, gałęzie drzew ułożyły się w taki dziwny kształt. Przyśpieszam do truchtu a po chwili pędzę już wzdłuż ulicy, chce jak najszybciej opuścić okolice tego przeklętego parku, mój przekorny umysł postanowił w tym momencie umilić mi podróż i wyświetlił pokaz slajdów prezentujący widziane przed chwilą zjawisko, na moje nieszczęście, bujna wyobraźnia w każdym z kolejno prezentowanych obrazów dodaje coś od siebie, dodatkowo ubarwiając w ten mroczny sposób całą sytuację. Do akademika mam jeszcze jakieś dwa kilometry, postanawiam przebyć tą drogę jak najszybciej. Po chwili szybkiego biegu muszę jednak zwolnić, przeliczyłem się, kondycja wysiadła. Zapuściłem się ostatnimi czasy, zamiast siłowni - browarki, nieregularne, często mało zdrowe jedzenie w postaci kebeba czy pizzy, siedzący tryb życia, dodały mi kilku kilogramów i znacząco obniżyły wydolność całego organizmu. Przeklinałem swoją głupotę w myślach z wielkim trudem pokonując koleje kroki i obiecuje sobie radykalne zmiany trybu życia. Nigdy nie należałem do szacownego grona pakerów ale to już lekka przesada, muszę coś z tym zrobić jak najszybciej albo jeszcze przez czterdziestką zejdę na zawał serca. Na moje szczęście wkrótce park się kończy, widzę jak za kilka metrów ogrodzenie zakręca znikając w mroku. Czuję rosnącą ulgę, przebiegam ostatkiem sił jeszcze te kilka ostatnich metrów, w końcu zatrzymuję się i wycieram rękawem mokre od potu czoło, następnie, ignorując kłujący w boku ból – kiedy ostatni raz miałem kolkę? Chyba jeszcze w szkole średniej na zajęciach w-f. – zastanawiam się pochylając i wspierając rękoma o kolana, próbuję złapać oddech, odpoczywam chwilę w tej pozycji.

 

Udało się, park pozostał w tyle, już nic mi nie grozi, - ale niby co ci miało grozić deklu? – pytam sam siebie w myślach – przewidziało ci się i tyle, szlaban na horrory, od dzisiaj tylko komedie na dobranoc – dodaję karcąco. Wolno prostuję kręgosłup, odczuwam jeszcze pulsujące kłucie w boku na szczęście słabnące z sekundy na sekundę, biorę głęboki wdech, wolno wypuszczając powietrze z płuc odwracam się za siebie żeby raz jeszcze spojrzeć na park. Podążam wzrokiem po zarysie metalowego ogrodzenia ukrytego w mroku, nie dostrzegam nic niepokojącego, słyszę cicho szeleszczące liście na drzewach, kilka ptaków przekrzykuje się wzajemnie, z oddali dochodzi dźwięk przejeżdżającego samochodu, typowa muzyka pogrążonego we śnie miasta, z ulgą ponownie się odwracam z zamiarem podjęcia dalszego marszu. Oczami wyobraźni widzę siebie i Patrycję jak już za kilka dni śmiejemy się z tej historii w drodze na nasze wspólne angielskie wakacje. Stanowczo za dużo horrorów, detoks dobrze mi zrobi – myślę sobie. Z uśmiechem pod nosem podnoszę głowę, lustruję wzrokiem drogę przede mną i w pewnej odległości przede mną dostrzegam ciemny kształt. Momentalnie czuję jak krew zastyga w całym ciele, powietrze wokół mnie natychmiastowo staje się zimne, nogi zamieniają się w dwa betonowe bloki na stałe przytwierdzone do chodnika, usta samoczynnie otwierają się i zamykają, nie jestem jednak w stanie wydobyć z nich żadnego dźwięku. Przede mną w odległości ok. 10 metrów stoi to coś, to nie jest zwierze, człowiek chyba też nie, wyglądem go przypomina ale nie widziałem nigdy człowieka o takich proporcjach anatomicznych, jest bardzo wysokie i przeraźliwie chude, sprawia wrażenie jakby lada wiaterek mógł je złamać na pół, nie jestem jednak w stanie zlokalizować jego głowy. Wygląda jak taki człowieczek złożony z kilku kresek namalowany czarnym markerem na kartce papieru ale bez tej charakterystycznej wielkiej głowy, widzę tylko kontury ponieważ, mimo iż wzdłuż ulicy stoją latarnie, ta istota znajduje się pomiędzy kręgami rzucanego przez nie światła.

 

Więc to nie było przywidzenie ani gra świateł, to naprawdę tam było, tylko co to jest i czego ode mnie chce? Przez chwilę stoimy tak razem bez ruchu i wpatrujemy się w siebie, to znaczy ja się wpatruje bo niestety nie udało mi się dostrzec czy ta istota posiada jakieś oczy, po chwili to coś unosi długie wychudzone ramie w moją stronę i wydaje z siebie głośny pisk, czuję ogromny, przeszywający ból w skroniach, jak by ktoś wbił mi w czaszkę długą grubą igłę, czuje tez jak coś ciepłego zaczyna spływać mi po obu stronach głowy, to chyba krew wycieka mi z uszu, widzę mroczki przed oczami, ostatnimi przebłyskami świadomości rejestruję jak to coś zbliża się w moją stronę, powoli odwracam się i chce uciec, wydostać się z tego koszmaru, jest mi bardzo ciężko a jednocześnie błogo, umysł zaczyna się wyłączać, ciemna mgła przysłania mi oczy, tracę równowagę i upadam. Zamykając ciężkie, ołowiane powieki, widzę jeszcze powiększający się szybko cień podchodzącej do mnie istoty, po chwili zapada mrok.

 

Ciąg dalszy nastąpi.

 

MinasMortis

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • JamCi 29.10.2019
    Zaglądne potem.
  • minasmortis 29.10.2019
    Serdecznie zapraszam :)
  • krajew34 30.10.2019
    Tekst mógłby być ciekawy, ale te ogromne "cegły" znacząco utrudniają czytanie, mózg się męczy. Nawet jakbym się chciał wgryźć w fabułę (co próbowałem), nie potrafiłem. Szczątkowo tylko mogę powiedzieć, że raczej nudne nie jest.
  • minasmortis 30.10.2019
    Dziękuję za komentarz, będę bardziej zwracał na to uwagę.
  • JamCi 31.10.2019
    Dla mnie proporcje męczące, za dużo jest wprowadzenia w stosunku do meritum. Spokojnie można zrezygnować z pobocznych wątków jak dla mnie. W pewnym momencie nie chce się czytać i łapałąm sie na tym, że przeskakuję zdania. A nie lubię tego robić.
    Do czegoś zmierzasz, ale wygląda to tak, jakbyś jak najdłłużej chciał do tego nie dojść, odroczyć. Ale odroczenie jest tak duże,że już sie nie chce iść dalej.
  • minasmortis 31.10.2019
    Pierwsza wersja tego opowiadania miała objętość 1 strony A4, ale znowu, jak w przypadku Psychozy, wygrała chęć bardziej szczegółowego opisywania różnych rzeczy, co może być plusem ale i również minusem całości, no nic, pozostaje mi tylko pokornie przyjąć na klatę i szlifować dalej swój warsztat :)
  • JamCi 31.10.2019
    minasmortis nie przejmuj się moją opinią, jeśli jest jednostkowa, to się odnosi tylko do mojego gustu i wrażeń. Ja lubię ekstremalnie mało słów, ale jak idziesz w opis, to warto pamiętać o celu, o tym do czego zmierzasz. I ponownie: to jest tylko i wyłacznie moje wrażenie, nie jestem pisarzem tylko raczej zwyczajnym czytelnikiem.
  • JamCi 31.10.2019
    minasmortis moze warto wybrać, co jest Ci potrzebne w opisie do budowania tekstu a co niekoniecznie.
  • minasmortis 31.10.2019
    JamCi no i dlatego bardzo się cieszę z Twojej opinii, nie publikuje dla pisarzy bo sam się za takiego nie uznaję, tak jak i Ty jestem zwykłym czytelnikiem który spróbował coś sklepać do kupy :)
  • JamCi 31.10.2019
    minasmortis widać, ze masz fajne pomysły, warte tego, zeby je opracować i dać do cztania :-)
  • minasmortis 31.10.2019
    JamCi dziękuję :) Wiesz co, długa droga przede mną jeszcze, ale małymi kroczkami do celu :)
  • JamCi 31.10.2019
    minasmortis to pamięta, ze te ppomysły sa warte zachodu :-)
    Poza tym mam to samo, przede mną też:-)
  • minasmortis 31.10.2019
    JamCi zapamiętam na pewno :) W takim razie powodzenia w pisaniu :)
  • JamCi 31.10.2019
    minasmortis dzięki i nawzajem

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania