It's just beginning

Siedziałam na dworcu, czekając na przeznaczenie wspominałam dawne czasy. Ludzie nie zauważając mojej trwogi pędzili przed siebie. Zawsze tak jest- życie pełne pośpiechu, pogoń za nieosiągalnymi ideałami- próżny, szary i egoistyczny irrealizm naszej egzystencji. Nadjechał pociąg donikąd. Nie zważając na nic, pokonałam trzy pierwsze stopnie do "SAMODZIELNOŚCI". Ze znalezieniem miejsca nie było problemu- przedział był prawie pusty. Siedziało w nim kilku mężczyzn w wieku około dwudziestu lat i dwie wyniosłe damy. Niczym sopel lodu, moje serce przekuł smutek, nie docierały do mnie żadne dźwięki, nie obchodziło to, co będzie jutro, czekałam.

Pociąg ruszył, najpierw powoli i mozolnie, ale z czasem nabierał prędkości. Obrazy za oknem coraz to bardziej zacierały się, stawały niewidoczne, rozmazane pejzaże mieszały się z postaciami, będąc ulotną chwilą przed moimi oczami. Z biegiem podróży osób w przedziale przybywało- przychodzili odchodzili, nietrwałe doznania.

Nastał czas kiedy pociąg stanął na mojej stacji. Wychodząc pokonałam trzy pierwsze stopnie do "DOROSŁOŚCI". Stojąc bezradnie, nie wiedziałam co zrobić z własnym życiem, wśród pędzących osób nie było nikogo, do kogo mogłam zwrócić się o pomoc. To było jak rzut kamieniem w głęboką wodę- powoli zaczynałam tracić nadzieję. Jednakże z biegiem czasu, miedzy mną a innymi ludźmi zaczęły tworzyć się więzi. Ta krucha maszyna, jaką było moje życie mogła zacząć normalnie funkcjonować. Znalazłam dom, jednak ie był to mój dom. Byłam w nim od czasu do czasu, wpadłam w wir pośpiechu i tak jak reszta zatraciłam się w egoizmie. Dostałam pracę, to właśnie ona sprawiła, że moja dorosłość stała się tak trudna do zniesienia. Mijały lata, ciężar egzystencji przytłaczał mnie...

Osiadłam w domu, moim domu.Teraz pośpiech nie ma znaczenia, jestem ja i mój świat. Bure obłoki pokryły błękitne niebo, które to, raz, po raz zaczęło wylewać gorzkie łzy. Dziki wiatr rozhulał nagie drzewa,a statki niczym łabędzie zawijały do portu. A teraz ja, ten "STARY", "DOJRZAŁY", ja siedzę w fotelu przy kominku i słucham melodii jaką dają mi zegar, deszcz i świerszcz. Pochmurne niebo okryła swą czernią tajemnicza noc. Blask kominka przyciemniał, sen zamknął oczy, a świerszcz zanucił kołysankę...

Igraszki promyków zwiastują mi nowy dzień, morska bryza zwiewa sen z powiek, a śpiew ptaków delikatnie rozbudza. Wyglądam za okno, widzę ulicę, domy, drzewa i ludzi. Kiedy zamknę oczy i znowu je otworze, widok ten nie będzie taki sam i moje uczucia się zmienią. Dlaczego więc, wierze, że ten dom, ulica i drzewo będą tu nadal jutro? Całe nasze życie jest jak ów widok- nieprzewidywalna chwila ludzkiego bytu.

Podchodzę do okna, nie ma za nim już drzewa i domu. Przez ulicę maszerują ludzie, lecz nie są to i sami ludzie co przedtem; inni, nieznani z resztą jak wszystko mi na tym świecie. Niczym cienie w półmroku, przemierzają betonowe chodniki, na pozór szczęśliwi chowają uczucia za drewnianymi maskami. Narodzeni w kłamstwie, dożywotni idole, bytują podporządkowani tłumowi. Pytasz kto to? Nie wiesz? Rozejrzyj się, pomyśl. Zagubieni w otchłani czasu, biegną przed siebie, nie chcą, nie potrafią, nie umieją. Boją się prawdy, boją się pójść pod prąd. Niesieni lawiną kłamstwa, pełni obłudy i nieszczerości. Żyją tak bo jest im łatwiej, bo tak chcą. Jakoby w rękach guru, idą przez życie ślepi i niemi, głusi na krzyk rzeczywistości. Boją się, wolą trwać w świecie fantazji upajając tym, co tak na prawdę nie istnieję. Wierzą w blagi, bo tak jest im wygodniej. Także to co mówią jest pełne fałszu i hipokryzji- grzecznie podyktowana formułka, tak, aby nikt nic nie zauważył. Wolność to słowo często pojawia się na ustach wszechświata. Nikt z nas nie jest wolny, nie ma ludzi wolnych, są tylko małe,zdominowane istotki. Zamknięci przed telewizorami, wpatrzeni w tysięczny odcinek brazylijskiej telenoweli, podlewani kłamstwem powoli wsiąkamy truciznę otaczającego świata.

Dziś siedzę pod dębem, wokół mnie czernią pokryte asfaltowe jezdnie, duże, wysokie, przeogromne pną się do nieba wrogie blokowiska. Bo w betonowym świecie, pełnym plastikowych rzeczy, żyją z kamienia papierowi ludzie. A życie jest tylko przechodnim półcieniem, parę godzin wygrawszy na scenie w nicość przepada. Zaś my, my jesteśmy tak przyzwyczajeni do grania komedii wobec innych, że w końcu gramy komedię wobec samych siebie...

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania