Pokaż listęUkryj listę

Opoowi *** J e l o ł

Stoję naprzeciwko domu, przed którym rozpościera się rozległy ogród. Jest pełnia lata. Spoglądam na wiele przeróżnych kwiatów. Przeważa kolor żółty. Jak małe słoneczka zesłane na ziemię, umilają swoim widokiem przybrudzone ściany. Na płocie obok furtki widzę niewielką tabliczkę. Widnieje na niej obrazek, przedstawiający małego pieska. Namalowany jest ręką dziecka. Trochę już wyblakły i pobrudzony. Można jednak domniemać, ile kochającego dziecięcego serca, kryje w sobie ów rysunek. Tak sobie tkwię przed domem, wracając myślami do tamtych chwil, kiedy to rozmawiałem z małą dziewczynką oraz z jej rodzicami.

 

*

~Wiele lat wcześniej~

 

Mam trochę w sobie dziennikarskich ciągotek. Dlatego zaciekawiła mnie ta historia. Postanowiłem z owym dzieckiem porozmawiać. Miała wtedy około siedmiu lat. Wygadana jak mało kto. Ale tylko w sytuacji, kiedy ona tak postanowiła. Jak nie chciała gadać, to siedziała zacięta i już. Na szczęście tamtego dnia, była skora do rozmowy. Siedzieliśmy na ogrodowych krzesełkach, po obu stronach gipsowego krasnalka i gadaliśmy.

 

~

– Powiedz mi, czy bardzo kochasz twojego pieska?

– Bardzo. Najwięcej na świecie. Tatuś go nazwał Jeloł, bo jest prawie żółty. Rodziców też kocham, ale jego tak… po psiemu. Rozumie pan mnie? Bo jak byś nie zrozumiał, to po namyśle powtórzę… jak będę chciała.

– Oczywiście, że rozumiem.

– Na pewno, czy kłamiesz?

– Ależ nie kłamię. Przyrzekam.

– Ja czasami skłamię, jak mnie coś zmusi.

– Aha. Nie ładnie tak kłamać.

– Wieeem.

– Powiedz mi, czy on rzeczywiście… ożył?

– Naprawdę tak. Nie wierzysz mi?

– Wierzę. Opowiedz mi o tym. Jak to było?

– Mówiłam już, że bardzo go kocham. Pamięta pan?

– Pamiętam.

– Często z nim wychodzę na ogród, robić rzucankę chwytliwą.

– Rzucankę chwytliwą? A co to?

– Rzucam mu kijka na odległość ile tylko mogę, a on śmiesznie po niego biegnie i mi w zębach przynosi. To ja mu znowu z pyska…

– Nie ładnie tak mówić: z pyska.

– Ależ mój tatuś też czasami do mojej mamusi mówi: daj mi pyska, kochanie. No i co powiesz?

– Nic nie powiem, bo też do swojej tak mówię. No i co z tą… rzucanką?

– Kiedyś mu rzuciłam z całych sił, aż kijek poleciał przez wielką dziurę do sąsiada. Za płotem były takie krzaki zupełnie krzakowate. On tam sobie pobiegł i długo nie wracał, a ja czekałam i czekałam. Wołałam, żeby się nie wygłupiał, bo się pogniewam, ale nic to nie dało. Siedział tam i już. Nie widziałam go, więc podeszłam w to miejsce, żeby sprawdzić co on tam wyprawia…

– Bałaś się wtedy?

– Trochę tak. Bo nie wiedziałam, co się z nim stało.

– No i co się stało? Powiesz mi?

– Nie zobaczyłam jego. Tylko szmacianą zabawkę. Wyglądała jak mój piesek. Popłakałam się jak… stary bóbr. Ale po chwili pomyślałam sobie, że to na pewno on, tylko zmieniony. Wyniosłam go na środek ogrodu, położyłam na trawie i rzuciłam kijek. Ale on nie chciał po niego biec. Tylko leżał i nic. Złapałam go, przytuliłam i szeptałam mu do ucha, żeby ożył i znowu był moim kochanym pieskiem.

– Było ci bardzo smutno, tak?

– Co za głupie pytanie. Pan mógłby się wstydzić, tego powiedzenia.

– Przepraszam.

– No już dobrze. Nie gniewam się przecież.

 

*

 

~Rozmowa z ojcem~

 

– To musiało być dla niej wielkim szokiem.

– Tak. Bardzo to przeżywała. Kiedy wtedy wyszedłem, stała jak wmurowana. Patrzyła na zwłoki jej pieska…

– A właściwie co się stało?

– Nie było mnie przy tym. Widocznie jak skoczył po kijka, poślizgnął się i uderzył głową o ostry kamień. O tym mógł świadczyć krwawy ślad. Ona wolała widzieć szmaciankę w kształcie pieska, niż uwierzyć, że widzi jego zwłoki. Kiedy to się stało, patrzyłem przez okno. Widziałem, jak go z krzaków niesie, kładzie na ziemi, daje wąchać kijka i później tym kijkiem rzuca. Ale piesek za nim nie pobiegł. W pierwszej chwili myślałem, że po prostu usnął.

 

~Rozmowa z matką~

 

– Dla pani zapewne, też to była trudna sytuacja?

– Niewątpliwie. Gdybym wiedziała, co się stało, to bym wyszła z mężem zobaczyć. Ale nie wiedziałam. Robiłam obiad. Mąż poszedł sam. Kiedy zobaczyłam ich w drzwiach, to jakbym dostała obuchem. Córka trzymała na rękach swojego pieska. Dopiero po chwili się zorientowałam, że nie żyje. A właściwie mąż mi po cichu powiedział. Dodał jeszcze, że dla niej jest to szmaciana zabawka. Nie wiedziałam co robić. Córka chciała go położyć do swego łóżeczka. Powiedziałam jej, że pobrudzi pościel. A ona mi na to, że szmatki są czyste i pobrudzić nie mogą. Nie chciała mi go oddać. To była jakaś absurdalna sytuacja. Musieliśmy udawać, że mamy do czynienia z zabawką, jednocześnie wiedząc, że tak naprawdę chodzi o zdechłego psa. Tak to wtedy wyglądało.

 

~Rozmowa z dziewczynką~

 

– Powiedz mi, jak to było, kiedy wróciłaś z tatusiem i pieskiem do domu.

– Mama była bardzo zdenerwowana. Chciała mi wyrwać zabawkę. Nie chciałam jej oddać. Usłyszałam, że coś ze szmatek cieknie. Powiedziałam, że nic nie cieknie. Może jedynie moje łzy, bo dużo na nią płakałam. W końcu tatuś przyniósł karton z piwnicy. Położyłam w nim pieska, żeby sobie odpoczął. Mamusia i tatuś poszli do pokoju. Widocznie chcieli pogadać, ale tak, żebym nie słyszała, co sobie tam mówią.

 

~Rozmowa z ojcem~

 

– No i co było dalej. Jak wybrnęliście z tej sytuacji.

– Trudno było. Naprawdę. Córka w końcu poszła spać. My wzięliśmy karton i poszliśmy do ogrodu go zakopać. Przecież nie mógł leżeć w mieszkaniu. Rano obudził nas przeraźliwy płacz. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak to właśnie było. Wbiegła do naszego pokoju i zaczęła krzyczeć: gdzie jest mój szmaciany piesek, coście z nim zrobili, oddajcie mi go, jesteście wstrętni, nienawidzę was...i temu podobne słowa. Dopiero jak usłyszała, że oddaliśmy go do pana doktora, bo mu się uszko odklejało i ogonek ledwo trzymał, to się jakoś po godzinie uspokoiła. Tylko że powstał nowy problem.

– Skąd wziąć tego typu zabawkę.

– Właśnie. Szczęście w nieszczęściu, że mieliśmy znajomą, co takie zabawki robiła. Miała wielki talent w tym zakresie. Jako że wiedzieliśmy jak taki piesek musi wyglądać, bo nam córka dokładnie o tym powiedziała, nie było z tym problemu.

– Oczywiście was pytała , kiedy wreszcie wróci?

– Codziennie, co chwilę… można powiedzieć. Aż w końcu go dostała.

– I co, bardzo się cieszyła?

– Bardzo. Powiedziała, że wygląda nawet lepiej taki ozdrowiony. Ale znowu…

– … pojawił się problem?

 

~Rozmowa z dziewczynką~

 

– Bardzo się cieszyłaś, jak go dostałaś z powrotem?

– Znowu głupie pytanie. Mówiłam już tobie, że mnie się głupich pytań nie zadaje. No chyba wiesz?

– Wiem. Przepraszam. Mów dalej.

– Byłam jakby w niebie. Wyglądał pięknie. Mogłam go znowu kochać i z nim się bawić.

– W rzucankę?

– No właśnie o to chodzi, że nie chciał.

– Co nie chciał?

– Kładłam go na trawę, rzucałam kijek, ale on nie chciał go przynieść. A przecież pan doktor go wyleczył. Tak mi rodzice powiedzieli. Było mi go żal. Znowu rzuciłam i mu naszeptałam, że pobiegnę za niego. I tak sobie biegałam, a on patrzył i się cieszył.

 

~Rozmowa z matka~

 

– Zapytam o to samo, co córkę. Co było dalej?

– To nie mogło tak dłużej trwać. Ona go traktowała, jakby był żywym zwierzęciem. Dawała mu pić, jeść...ale najgorsze dla nas były te...jak to ona określała…

– ...rzucanki chwytliwe?

– Tak. Patrzyliśmy przez okno i nam się serce krajało.

 

~Rozmowa z ojcem~

 

– Pewnego razu wyszedłem na ogród, a ona znowu biegała. W pewnym momencie usłyszałem, jak mówi do pieska: skoro jesteś chory, to ja będę biegać za ciebie. Na pewno wiele razy mu to powtarzała. To było wyczerpujące dla naszej psychiki. Tak patrzeć, jak się męczy. Ale może ona inaczej to odbierała.

 

~Rozmowa z matką~

 

– I w końcu kupiliście jej żywego pieska?

– Tak.

– Była zadowolona. Okazała wielką radość z tego, że wreszcie ożył?

– W zasadzie tak.

– Nie bardzo rozumiem.

– Gdy go dostała, to bardzo mocno przytuliła i powiedziała coś dziwnego.

– Dziwnego?

– Dziwnego jak na dziecko.

– To znaczy, co?

– Zacytuję jej słowa: ’’Będziesz już wciąż ze mną, a nawet gdybyś kiedyś nie żył, to się zemścisz”

– Tak powiedziała? Zemścisz? Na kim?

– A skąd mam wiedzieć. W naszym domu takiego słowa raczej nie usłyszała.

 

*

Po dziesięciu latach.

Rozmowa dziewczynki z sąsiadem.

 

– Witam cię gołąbeczko. Ty jesteś zapewne tą małą dziewczynką, której byłem sąsiadem. Jak widzisz, po dziesięciu latach wróciłem. Strasznie się cieszę, że cię widzę. Co u ciebie słychać?

– Nie chce z panem rozmawiać. Wynoś się pan z moich oczu.

– Ej! Co tobie. Znam cię od dziecka. Miałaś takiego żółtego pieska. Nazywałaś go… Jeloł… czy jakoś tak. Pamiętam go dobrze…

– Nic dziwnego. Bo pan go zabił!

– Co? Ja go zabiłem? Co ty chrzanisz? Opanuj się dziecko!

– Nie jestem już dzieckiem. Pamiętam, że zawsze panu przeszkadzał. A szczególnie jego szczekanie, kiedy się z nim bawiłam w...

– … rzucankę chwytliwą?

– Coś takiego. Morderca a pamięta.

– Ale co ty…

– Wleciał wtedy w krzaki. Pan mógł czekać w jakimś kącie na okazję. Wystarczyło raz kamieniem w głowę i święty spokój. Żadnego szczekania. Psiobójca psychopata. Wynocha! Ale już!

 

*

 

Po wielu, wielu latach.

~Rozmowa dwóch sąsiadek~

 

– Słyszałaś co się stało na pogrzebie?

– Jakim pogrzebie? Kogo?

– No tego sąsiada… od tych, co mieli tego żółtego pieska.

– Aha! Tego co wrócił w ojczyste strony. Dziwny typ.

– Na dodatek teraz nieżywy. Podobno na jego pogrzebie, kiedy jeszcze trumna była na wierzchu, było słychać jakiś szum.

– Szum? Mało to szumu wokół.

– Ale ten był nietypowy jak na pogrzeb.

– To znaczy jaki?

– Jakby kupa szmat , ocierała się o drewno.

– Nie otwarto trumny?

– No coś ty. Mogło im się przesłyszeć. Ale to nie wszystko.

– Domyślam się.

– Ludzie gadają, że na cmentarzu, gdy robi się ciemno, można zauważyć chodzącą kukłę wielkości człowieka. Składa się z takich żółtawych brudnych łachów…

– Droga sąsiadko! To na pewno jakieś zwidy. A zresztą, skoro żółta, to nie aż taka straszna, no nie?

– Niby nie. Ale też gadają, że ma rozerwane gardło, z którego wystają jakieś czerwone szmatki lub coś tam.

Jakby pies rozszarpał.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • polskischeuring 04.02.2018
    Ciekawe, inspirujące i dotkliwe. Zapraszam również do siebie na profil.
  • Dekaos Dondi 04.02.2018
    Dzięki.polskischeuring. Pozdrawiam
  • riggs 05.02.2018
    pokręcone i intrygujące, wkurzające i fajne. 5
  • Dekaos Dondi 05.02.2018
    Dzięki riggs. Pozdrawiam.
  • Felicjanna 05.02.2018
    aż ciarki po plecach przeszły na koniec. Super!, a jeśli mam się do czegoś przyczepić, bo lubię, bo mi lżej na świecie, kiedy ktoś nie jest idealny to - Stoję naprzeciwko tego domu, przed którym rozpościera się znacznej wielkości ogród. - [duży] albo [rozległy] - to znacznej wielkości - jest cienkim wydumaniem, wg mnie, rzecz jasna.
    Pozdrówka i pinć
  • Dekaos Dondi 05.02.2018
    Dzięki Felicjanno. Lubię używać dziwnych wydumanych zwrotów. Tak już mam. Może zmienię. Pozdrawiam
  • pkropka 29.03.2019
    Pokręcony pomysł, ale świetny.
    Jak dla mnie na poczatku masz trochę za dużo określeń typu 'ten', troche mnie zatrzymywały przy czytaniu. Poza tym super <3
  • Dekaos Dondi 31.03.2019
    Pkropko Dzięki Pozdrawiam:)
  • Dekaos Dondi 31.03.2019
    Pkropko→''ten'' - trochę zmieniłem początek
  • jesień2018 29.03.2019
    Haha, no nieźle! Fajna konstrukcja i straszny pomysł :) Chwilami trochę chropowate w zapisie, ale pewnie chciałeś, żeby takie było. Przeczytałam w każdym razie hop siup!
  • jesień2018 29.03.2019
    A do mojego "Szczeniaka" chyba jednak niezbyt podobne, poza pieskowym tematem :)
  • Dekaos Dondi 31.03.2019
    Jesień2018 Dzięki. Chropowatość jak to w życiu czasem. Pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania