Poprzednie częściJack o Lantern

Jack'o'Lantern 3

Po kolacji, dziewczyna udała się do swojego pokoju. Jak zwykle, chwyciła z półki atlas roślin, położyła się na łóżku, nakryła kołdrą i zajęła czytaniem. Jednak tego wieczoru nie potrafiła skupić się na ulubionym zajęciu. Jej myśli krążyły wokół tajemniczego zeszytu, który dała jej pani Jenkins. Kusiło ją, by zajrzeć do niego jeszcze tej nocy. Wiedziała jednak, że ostrzeżenia dawane przez starszą kobietę musiały coś oznaczać. I ta uwaga, że nie powinna go nikomu pokazywać. A przecież chłopak spotkany w lesie miał go w rękach i na dodatek zajrzał do środka! Dziewczyna zamknęła książkę, schowała pod poduszkę i już miała gasić światło, gdy kątem oka zobaczyła ruch za oknem. Przestraszona, spojrzała w tamtą stronę. Okiennica była zamknięta, jednak mogłaby przysiąc, że nie wyobraziła sobie tego. Jako, że do przesądnych nie należała, śmiało podeszła do okna, otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz. Miała stamtąd widok na ogródek warzywny jej ojca. Nic nadzwyczajnego. Wszystko było pogrążone w ciemności. Skierowała snop światła na rośliny. Nic tam nie było. Warzywa, skrzynki, wąż ogrodowy, strach na wróble... Wszystko na swoim miejscu. Wzruszyła ramionami i zamknęła okno, po czym zaciągnęła zasłony. Od razu udała się w objęcia Morfeusza.

 

Z rana, po śniadaniu matka poprosiła ją, by pomogła ojcu zebrać pozostałe rośliny, gdyż miało się na deszcz. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Z chęcią pracowała na świeżym powietrzu. Uporała się z tym zadaniem w dwie godziny. Zadowolona z siebie, rozejrzała się po pustym już poletku. Nagle uświadomiła sobie coś, co sprawiło, że przeszły ją ciarki. Spojrzała jeszcze raz. Nie myliła się. Weszła do piwniczki, w której ojciec trzymał narzędzia ogrodnicze i inne rupiecie. Z coraz większym strachem, przetrząsała każdy kąt.

"Spokojnie, tata na pewno ma na to wytłumaczenie." - uspokajała się w myślach.

Pobiegła do salonu, w którym go zastała.

- Tato, dlaczego schowałeś stracha na wróble? Nawet ładnie wyglądał na naszym ogródku.

Ojciec podniósł wzrok znad gazety.

- Stracha na wróble? Przecież my nic takiego na naszym ogrodzie nie mieliśmy.

Właśnie takiej odpowiedzi obawiała się najbardziej.

 

Przez całe południe myślała nad tą sprawą. W nocy dokładnie widziała zarys nieruchomej postaci w ogrodzie. Czarny płaszcz, powiewający na wietrze, zapewne słomiane włosy i kapelusz. Nie mogło jej się przewidzieć. A może był to tylko sen? Czyżby śniła na jawie?

Te pytania musiały zostać, przynajmniej na razie, bez odpowiedzi.

 

W okolicach popołudnia, prawie zapomniała o tej dziwnej sytuacji. Było w miarę pogodnie i jasno, więc postanowiła udać się na niedalekie błonia. Wyciągnęła tajemniczy zeszyt spod łóżka, spakowała do małego plecaka, powiedziała matce, że idzie się przejść, po czym wyruszyła w drogę przez las.

Znów znalazła się obok pola, na którym wczoraj była góra gnijących, rozkładających się odpadów. Dziś nie było po niej śladu. Widocznie właściciel uprzątnął to z rana. Skręciła w polną dróżkę, by po kwadransie spaceru znaleźć się na nieużywanej od lat łące. Usiadła na wielkim kamieniu i wyciągnęła z plecaka zeszyt.

"MAGIA NATURY DLA WTAJEMNICZONYCH" - przeczytała w myślach nawet ładnie brzmiący tytuł.

Na następnej stronie znajdował się wpis, jakby początek pamiętnika.

" Chcesz skontaktować się z dawno nieżyjącym krewnym? Masz problem z nawiedzonym domem, prześladuje cię dziwna postać, cień lub masz wrażenie, że jesteś cały czas obserwowany? Też tak miałam. Oczywiście, nikt nie wierzył w moje słowa, nic nie pomagały płacze i błagania. Sama musiałam dać sobie radę. Na szczęście była ze mną magia natury. Dzięki moim zainteresowaniom, pomogłam zarówno sobie, jak i tym, którzy nie powinni już przebywać na tym świecie. Jednak zapłaciłam za to wielką cenę..." Tu wpis był urwany. Vera przewróciła kolejną kartkę. Na samej górze napisane było: jak poradzić sobie z duchami?

Pod spodem kilka przepisów na odpowiednie mikstury i jak je stosować.

Przeczytała kilka z nich, rozczarowana zawartością prezentu. Niestety, nie wierzyła w takie rzeczy. Znudziło ją to w końcu, jednak nie chciała jeszcze wracać do domu. Postanowiła spróbować odnaleźć tajemniczego Joe'go, którego tak niefortunnie poznała poprzedniego dnia. Wyruszyła we wskazanym przez chłopaka kierunku i dotarła do pierwszego zabudowania. Dom i posesja były bardzo zaniedbane, ale przecież nie ocenia się mieszkańców po pozorach.

Niepewnie zapukała do drzwi. Cisza. Ponowiła próbę, po której usłyszała, jak ktoś zmierza w kierunku drzwi. Kroki były ciężkie i posuwiste.

Dziewczyna musiała szybko odskoczyć, gdyż o mało nie została uderzona przez nie.

- Czego panienka tu szuka? - zapytał czarnowłosy mężczyzna, od którego czuć było alkohol i to, że chyba nie mył się od kilku dobrych dni.

- Dzień dobry... - odparła niepewnie. - Chyba pomyliłam adres... Szukam Joe'go. Nie znam niestety nazwiska... Poznałam go wczoraj w lesie... - mówiła, stojąc w bezpiecznej odległości.

Jej rozmówca zarechotał dziwnie i zawołał wgłąb domu:

- Joe! Hej, Joe! Nie mówiłeś, że wyrwałeś wczoraj jakąś małolatę! Chyba ma do ciebie sprawę. - po czym odszedł od drzwi, nawet nie patrząc w stronę Very. Jego miejsce zajął za chwilę mężczyzna o podobnym wyglądzie, najprawdopodobniej brat.

- To ja jestem Joe. W czym mogę panience pomóc? - zapytał, mierząc ją od stóp do głów obleśnym wzrokiem.

- Przepraszam, to... To nie o pana chodziło... Muszę już iść do domu.

Po czym odwróciła się i odbiegła najszybciej, jak mogła.

- Nie tak prędko. Porozmawiajmy! - mężczyzna wybiegł za dziewczyną, jednak jego waga i nadmiar alkoholu, jaki wypił, były po stronie dziewczyny.

Zyskała cenne sekundy, by wyprzedzić niegrzecznego typa.

Ten jednak nie dawał za wygraną i niestrudzenie biegł za nią.

W pobliżu nie było innych domostw, a nawet jakby, dziewczyna nie znała nikogo w okolicy. Mogła liczyć tylko i wyłącznie na swoją szybkość i spryt. Minęła pola uprawne i wpadła do lasu.

"Już niedaleko. Zaraz będziesz w domu." - uspokajała się w myślach. Jednak potknęła się o wystający korzeń i runęła jak długa na ziemię, raniąc się w nogę.

Przerażona, próbowała wstać, jednak ból skutecznie jej to uniemożliwiał.

Jej prześladowca był już blisko, słyszała to po jego ciężkim biegu. Nie myliła się. Po chwili zza zakrętu wyłonił się Joe. Dopadł do dziewczyny i złapał ją za rękę. Szarpnął mocno, by się podniosła, po czym zakrył usta dłonią, by nie mogła krzyknąć. Zaczął ciągnąć ją w pobliskie krzaki i ułożył na mchu. Puścił na chwilę jej głowę, z czego ta natychmiast skorzystała.

Po lesie poniosło się dosyć głośne:

- POMO....!!!

Nie zdążyła nawet dokończyć, gdyż mężczyzna uderzył ją otwartą dłonią w twarz.

- Milcz! Sama tego chciałaś. - powiedział, po czym zaczął zdzierać z niej ubranie.

Po kilku minutach była prawie naga, jej ubrania rozerwane, tak samo jak stanik. Jedyne, co mogła zrobić, to zakryć piersi rękami.

- Nic ci to nie pomoże... - pociągnął nosem. - Czujesz ten dziwny zapach? Nie ważne. Przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy.

Dziewczyna była przerażona, jednak też poczuła odór gnijących odpadów.

Nagle usłyszała czyjeś szybkie kroki, po czym ciężar obleśnego mężczyzny nagle zelżał. Skorzystała z okazji i szybko się podniosła, zbierając porozrzucane skrawki materiałów, próbując zakryć nimi nagie ciało.

Potem pokuśtykała do pobliskiego drzewa i spojrzała na rozgrywającą się przed oczami scenę.

Mężczyzna został z wielką siłą odrzucony w przeciwną stronę, przez tajemniczego wybawcę. Uderzenie było tak silne, że ten stracił przytomność.

- Nic ci nie jest? - usłyszała łagodny, uspokajający głos poszukiwanego chłopaka.

- Poczekaj, pomogę ci. - po czym została okryta czarnym, obszernym płaszczem.

- Jesteś ranna. - chłopak kucnął przy niej, delikatnie badając skaleczoną nogę. - Tutaj nic nie zrobię. Jedyne co... - rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby zatamować krwawienie. Znalazł czysty skrawek materiału i przewiązał nim nogę Very.

- Chodź, odprowadzę cię. - zaoferował jej.

Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko pozwoliła się poprowadzić w kierunku domu.

- Co z nim? - zapytała, spoglądając na nieprzytomnego, w dalszym ciągu, mężczyznę.

- Nie martw się. Odpowiednio się nim zajmę.

Wkrótce dotarli do płotu domostwa Very.

- Tu ci już nic nie grozi. Ja muszę już iść, spotkamy się niebawem. - powiedział chłopak.

Dziewczyna spojrzała w kierunku domu, po czym powiedziała:

- Dziękuję ci za pomoc... - przerwała, ponieważ Joe już zniknął. Zdziwiona, rozejrzała się wokół. Po chłopaku nie było śladu. Zmartwiona, że nie mogła mu nawet podziękować, ruszyła w kierunku domu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania