Tym razem mnie nie ''postrzeliłeś''. :( Nie podobają mi się wersy zaczynane od ''a''. Możesz to uznać za moje widzi mi się, ale, na Boga, unikaj rozpoczynania wersów od ''a''. Zresztą ''i'' też nie jest dobrym momentem do rozpoczynania nowej linijki. Myślałam, że Ty to już doskonale wiesz... :) 4
A było tak, że twoja śmierć usiadła w moim cieniu,
żeby się o mnie oprzeć, odetchnąć moimi myślami.
Zerwałem się z miejsca, szukałem słońca w zenicie.
Uzbroiłem się po zęby w humor i witaminy.
Wzruszyłem ramionami i strzasnąłem duszę,
zerwałem czarny bandaż, czarną łunę z pamięci.
Dodałaś mi polotu. Jadłem owoce garściami.
Mikroelementy stanęły na straży komórek.
Szybko, celowo chodziłem, od sprawy do sprawy,
wskoczyłem nawet w ślub nucąc epitalamia.
Zacząłem nawet ćwiczyć: biegi, pompki, sprężyny -
i żadnych nadużyć na niewczesny umór.
To dni były na umór, a każdy sen wściekły
po aurze przywidzeń i zawrocie zmysłów
jak wielki napad na powierzchnię ziemi,
kołatanie ciała, żeby wejść w zimową kwaterę.
I goniłem w piętkę, traciłem wysokość,
gubiłem krok i miarę, i traciłem oddech -
zgubna poriomania, szalone podróże -
nie z Bordeaux do Nurtingen, ale zawsze.
Ziemia pod stopami wszędzie taka miękka -
czułem, że stopy grzęzną w niej po kostki.
A w nocy - łóżko było jak zapadnia
i bez szmeru usuwało się spod ciała.
Później luki w pamięci, zapatrzenia w okno -
tam mała dziewczynka w bloku naprzeciwko
uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami.
Myślę o jej chłodnych pocałunkach.
Zamglone jezioro. W drodze nad zatokę
mieliśmy deszcz na twarzach i poziomki w ustach.
Nic nie chciało się przetrzeć. Rzęsiste horyzonty.
Zapadał wieczór, zrywając czarny brezent.
Z czasem księżyc. Obok szkielet ryby,
czyli chmura, ale promienna jak ażurowy abażur.
A potem arkosolium w ścianie leśnego bunkra,
do którego prowadził nasz poziomkowy okop...
nie, to zbyt piękne. Inscenizowane
w chińskich półcieniach specjalnie dla ciebie.
Nie przygryzaj warg. Masz już krew na ustach.
To od tych poziomek. Chodźmy, nic tu nie ma.
A kiedy ktoś umiera, mówimy, że jego życie
znajduje się u szczytu wielkiego wodospadu.
Wtedy płynni bogowie wybuchają śmiechem,
który słychać na sto, a nawet dwieście lat.
Śmiech ten nazywamy skądinąd "pocałunkiem kobry".
Zresztą powinno być "metrów" zamiast tamtych "lat".
A tu nie ma żadnej ścieżki, gąszcz i Windybały,
zagmatwane bezdroże, dalej uroczysko,
jednak Wiatrołuża, i żeremie bobrów.
Krzyczymy "żeremiii" i zbiegamy w jar.
Tu jest mała Kamionka, w której można się utopić.
Kamioneczka też rzeka, rzeka to radość człowieka.
Albo biegam po planszy z podniesionym czołem.
Aż nagle latający talerz wsysa mnie pod strop
jak piłeczkę pingpongową w bębnie dadalotka.
Mówimy: wybrał go sam los w bębnie superlotka.
Albo: może Nikt go nie skreślił. Jest pula galore.
Mówimy też "odszedł", "odszedł szybkim krokiem".
Wolelibyśmy mówić Ziiuu iiuu. Albo Ziiuu aauu.
Moi ludzie są przygotowani. Zaczęli chodzić po ziemi.
Kiedy klną, mówią tylko: Kurt Schwitters! Taki żal.
Neuro, mam wrażenie, że chcesz być, pokazać coś... właśnie coś i chyba sam nie wiesz co. Skaczesz po różnych, różnistych utworach i stylach i chyba nie masz jeszcze sprecyzowanego kierunku. Wybacz, ale takie odnoszę wrażenie. Nie musisz się przejmować zdaniem takiego nieuka jak ja. Pozdrawiam.
Więc spróbujmy wypełnić aplikację. To błąd,
ale gwiżdżemy na błędy. I wtedy błędy przybiegają
i odbiegają jak niepyszne, wzniecając tumany kurzu,
całymi stadami, bez inkryminowanego przewodnika.
A potem zanikają w istocie jako gatunek wymarły.
A człowiek dziś, cóż, bez filmu, bez radia, bez gazety.
Człowiek pełen różnych monotonnych właściwości.
Mówisz ty, mówię ja, dzięcielina pała
i sprawdzają się najpiękniejsze metafory.
Sklepy robią się przestronniejsze niż lotniska.
Bohr? Speer. Spójrz na te sklepienia, firmamenty.
Wielka bania z poezją. Chwytliwa drezdenka.
Piersi wolności w epokowych reklamówkach
jakby specjalnie wyprofilowane pod Bohdana.
A tu jest papuga w odbiorniku i naśladuje kantorek.
Proszę o troje paciorek. Proszę o troje paciorek.
Coś mi świta.
Life's a gas, nucisz i śmiejesz się do świętojańskich stoisk.
I do mean babe, odpowiadam, bo nie jesteśmy tacy młodzi.
Musimy od kogoś pożyczyć na papugę.
Telewizor podrzucimy w domu dziecka.
Najlepiej jest jednak zaatakowane przedmioty spalić.
Wydłubiemy ze środka papugę, sprzedamy kantorek,
sprzedamy paciorek, sprzedamy kontenerek szkiełek,
złotych nitek, miedzianych drucików, zielonego pierza,
taśmy magnetycznej z kontyngentem szlagierów... i
banieczka? A jednak skrzynia z papugą zaczyna nam
ewoluować, demoniczne biureczko strzela szufladkami.
Kołatek wyrywa się na wolność!
Więc hop na kołatka
Że niewesoło a może wprost przeciwnie,
może wręcz przeciwnie, cokolwiek bądź
układa się przeciwnie? Deklarować wino,
czyli odmładzać, tak jak w wyrażeniach
pan był zdeklarowany i szalał do rana,
zdeklarowana pani musi się wyszumieć.
Komentarze (16)
A było tak, że twoja śmierć usiadła w moim cieniu,
żeby się o mnie oprzeć, odetchnąć moimi myślami.
Zerwałem się z miejsca, szukałem słońca w zenicie.
Uzbroiłem się po zęby w humor i witaminy.
Wzruszyłem ramionami i strzasnąłem duszę,
zerwałem czarny bandaż, czarną łunę z pamięci.
Dodałaś mi polotu. Jadłem owoce garściami.
Mikroelementy stanęły na straży komórek.
Szybko, celowo chodziłem, od sprawy do sprawy,
wskoczyłem nawet w ślub nucąc epitalamia.
Zacząłem nawet ćwiczyć: biegi, pompki, sprężyny -
i żadnych nadużyć na niewczesny umór.
To dni były na umór, a każdy sen wściekły
po aurze przywidzeń i zawrocie zmysłów
jak wielki napad na powierzchnię ziemi,
kołatanie ciała, żeby wejść w zimową kwaterę.
I goniłem w piętkę, traciłem wysokość,
gubiłem krok i miarę, i traciłem oddech -
zgubna poriomania, szalone podróże -
nie z Bordeaux do Nurtingen, ale zawsze.
Ziemia pod stopami wszędzie taka miękka -
czułem, że stopy grzęzną w niej po kostki.
A w nocy - łóżko było jak zapadnia
i bez szmeru usuwało się spod ciała.
Później luki w pamięci, zapatrzenia w okno -
tam mała dziewczynka w bloku naprzeciwko
uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami.
Myślę o jej chłodnych pocałunkach.
Sosnowski
Zamglone jezioro. W drodze nad zatokę
mieliśmy deszcz na twarzach i poziomki w ustach.
Nic nie chciało się przetrzeć. Rzęsiste horyzonty.
Zapadał wieczór, zrywając czarny brezent.
Z czasem księżyc. Obok szkielet ryby,
czyli chmura, ale promienna jak ażurowy abażur.
A potem arkosolium w ścianie leśnego bunkra,
do którego prowadził nasz poziomkowy okop...
nie, to zbyt piękne. Inscenizowane
w chińskich półcieniach specjalnie dla ciebie.
Nie przygryzaj warg. Masz już krew na ustach.
To od tych poziomek. Chodźmy, nic tu nie ma.
Sosnowski
A kiedy ktoś umiera, mówimy, że jego życie
znajduje się u szczytu wielkiego wodospadu.
Wtedy płynni bogowie wybuchają śmiechem,
który słychać na sto, a nawet dwieście lat.
Śmiech ten nazywamy skądinąd "pocałunkiem kobry".
Zresztą powinno być "metrów" zamiast tamtych "lat".
A tu nie ma żadnej ścieżki, gąszcz i Windybały,
zagmatwane bezdroże, dalej uroczysko,
jednak Wiatrołuża, i żeremie bobrów.
Krzyczymy "żeremiii" i zbiegamy w jar.
Tu jest mała Kamionka, w której można się utopić.
Kamioneczka też rzeka, rzeka to radość człowieka.
Albo biegam po planszy z podniesionym czołem.
Aż nagle latający talerz wsysa mnie pod strop
jak piłeczkę pingpongową w bębnie dadalotka.
Mówimy: wybrał go sam los w bębnie superlotka.
Albo: może Nikt go nie skreślił. Jest pula galore.
Mówimy też "odszedł", "odszedł szybkim krokiem".
Wolelibyśmy mówić Ziiuu iiuu. Albo Ziiuu aauu.
Moi ludzie są przygotowani. Zaczęli chodzić po ziemi.
Kiedy klną, mówią tylko: Kurt Schwitters! Taki żal.
Więc spróbujmy wypełnić aplikację. To błąd,
ale gwiżdżemy na błędy. I wtedy błędy przybiegają
i odbiegają jak niepyszne, wzniecając tumany kurzu,
całymi stadami, bez inkryminowanego przewodnika.
A potem zanikają w istocie jako gatunek wymarły.
A człowiek dziś, cóż, bez filmu, bez radia, bez gazety.
Człowiek pełen różnych monotonnych właściwości.
Mówisz ty, mówię ja, dzięcielina pała
i sprawdzają się najpiękniejsze metafory.
Sklepy robią się przestronniejsze niż lotniska.
Bohr? Speer. Spójrz na te sklepienia, firmamenty.
Wielka bania z poezją. Chwytliwa drezdenka.
Piersi wolności w epokowych reklamówkach
jakby specjalnie wyprofilowane pod Bohdana.
A tu jest papuga w odbiorniku i naśladuje kantorek.
Proszę o troje paciorek. Proszę o troje paciorek.
Coś mi świta.
Life's a gas, nucisz i śmiejesz się do świętojańskich stoisk.
I do mean babe, odpowiadam, bo nie jesteśmy tacy młodzi.
Musimy od kogoś pożyczyć na papugę.
Telewizor podrzucimy w domu dziecka.
Najlepiej jest jednak zaatakowane przedmioty spalić.
Wydłubiemy ze środka papugę, sprzedamy kantorek,
sprzedamy paciorek, sprzedamy kontenerek szkiełek,
złotych nitek, miedzianych drucików, zielonego pierza,
taśmy magnetycznej z kontyngentem szlagierów... i
banieczka? A jednak skrzynia z papugą zaczyna nam
ewoluować, demoniczne biureczko strzela szufladkami.
Kołatek wyrywa się na wolność!
Więc hop na kołatka
i chodu.
Że niewesoło a może wprost przeciwnie,
może wręcz przeciwnie, cokolwiek bądź
układa się przeciwnie? Deklarować wino,
czyli odmładzać, tak jak w wyrażeniach
pan był zdeklarowany i szalał do rana,
zdeklarowana pani musi się wyszumieć.
Sosnowski
O, można!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania