Jastrzębie Gniazdo

Samochód jechał szosą. Prowadził go wąsaty mężczyzna w marynarce. Obok niego siedziała kobieta, lat około czterdziestu pięciu z czarnymi, krótkimi włosami. Na tyłach siedział młody mężczyna ściskając wysoką kobietę z brązowym warkoczem.

Nagle na szosę wbiegło dwóch mężczyzn. Kierowca zaczął hamować, kiedy zauważył, że trzymają oni karabiny. Zaczął zawracać. Nikt nie jechał. Ale zza drzew wybiegali już kolejni mężczyźni z karabinami w mundurach. Wystraszony nie na żarty kierowca próbował jeszcze odjechać, ale do samochodu dobiegło już dwóch wysokich mężczyzn. Jeden wycelował karabin w kierowcę.

Wszyscy wysiadać! - krzyknął.

Pasażerowie posłusznie wychodzili z samochodu z rękami podniesionymi w górę. Zaprowadzono ich za szosę, w krzaki. Siedziało tam dwóch mężczyzn, otoczonych gromadą żołnierzy. Jeden z nich był otyły i bardzo wysoki. Miał czarne włosy i niebieskie oczy, był gładko uczesany. Drugi miał podłużną twarz i krótkie włosy, był chudy i żylasty. Wstał, kiedy zobaczył prowadzonych pasażerów samochodu.

Witam! - warknął. - Witam panią, panno Malewska, a raczej Bierut! Witam też pani męża, pani syna i jego żonę!

Czego pan chce!? - fuknęła kobieta nazwana panną Malewską. - To jest napaść!

Tak, to jest napaść – mruknął chudzielec. - A, zapomniałem się przedstawić. "Boruta" jestem. I zaraz wypróbuję na pani jakieś szatańskie sztuczki, chyba że będzie pani spokojna. Nie chce pani, aby coś złego stało się pani bliskim?!

Pan mi grozi! - krzyknęła Malewska. - Zobaczy pan, mój brat się dowie! Wyśle tu wojsko, a ono bez problemów rozgromi waszą bandę! Jesteś zbójem, bandytą, zwykłym śmieciem, ty "Boruto" za..........

Taka dama a takie rzeczy mówi! - wykrzyknął "Boruta". - Zobaczy pani, jakie sztuczki potrafię robić!

Mówiąc to wyciągnął z kieszeni pistolet.

Daj już spokój, Stefan – powiedział otyły mężczyzna. - Trzeba spokojniej.

Otyły podszedł do Malewskiej i pocałował ją w dłoń.

Jestem Leon Taraszkiewicz "Jastrząb" – przedstawił się. - Porucznik! A pani to Zofia Malewska z domu Bierutowa?

Pan! - krzyknęła Malewska! - Pan to bandyta! Ja wiem, Bolek mi o panu opowiadał. Napastuje pan miasta, morduje ludzi! Strzela do funkcjonariuszy UB, do niewinnych milicjantów! Pana zgraja dokonuje zbrodni i mordów! I co? Mnie też pan każe zastrzelić, czy chce pan szantażować mojego brata! Zobaczycie! Przyśle tu wojsko!

No, no! - "Jastrzębowi" zrzedła mina. - Niech pani nie opowiada takich bzdur. My nie banda! My wojsko Polskie. Prawdziwe, nie komunistyczna chołota, pieski stalinowskie!

Pan obraża pana Stalina?! - zdenerwowała się kobieta. - To świetny człowiek! Nadzieja dla Polski!

Chyba nadzieja dla komunistów – splunął "Boruta". - Idziemy! - krzyknął na żołnierzy. Do leśniczówki!

Gdzie?! - oburzyła się Malewska. - Ja nigdzie nie pójdę!

Przekonamy się. - odparł "Boruta".

Dwóch żołnierzy podeszło do Malewskiej i chwyciło ją za ramiona. "Jastrząb" dał rozkaz do odejścia. Oddział zaczął iść w głąb lasu. Rodzina Malewskiej szła na tyle, pilnowana przez dwóch uzbrojonych żołnierzy. Na czele szedł "Jastrząb" z "Borutą", a za nimi czterech szeregowych. Po nich maszerował kapral i szeregowy z panią Bierutową. Od tyłu asekurowało ich jeszcze trzech partyzantów, a dalej rodzina z dwoma żołnierzami. Zagłębiali się tak w ciemny bór, przedzierali przez chaszcze. Co pół godziny zatrzymywali się na krótkie postoje. Minęły trzy godziny, cztery, a las się nie kończył. Pani Malewska krzyczała i marudziła, obrażała żołnierzy. Na jednym postoju nazwała "Borutę" mordercą, psim synem. Żołnierz miał już dość więc kazał ją związać i zakneblować. Rozkaz wykonano. Bierutowa szarpała się, kopała kaprala, więc "Jastrząb" musiał kazać ją rozwiązać, aby przestała. Dalej wrzeszczała. Kapral chciał ją pozbawić przytomności, lecz "Jastrząb" powiedział, że tak nie przystoi. Po następnych czterech godzinach doszli do niewielkiego domku i stodoły nad jeziorkiem. Na progu siedział niski, chudy mężczyzna, a obok niego wysoka blondynka z warkoczem. "Jastrząb" z "Borutą" podeszli do nich. Uściskali ręce chudzielcowi i pocałowali w rękę kobietę.

Witaj, Tadek! - powiedział "Jastrząb" do chudzielca. - Akcja udana, pani Malewska z rodziną schwytana! Dotarliśmy bezpiecznie, nikt nas nie widział. Jesteśmy gotowi na akcję, wezmę czterech żołnierzy i opanujemy Kocików! Reszta zostanie tutaj, niech się wykąpią w stawie, a ty i Stefan zajmiecie się rodziną pani Malewskiej i nią.

Jasne, poruczniku! - odparł Tadek. - Chętnie zaopiekuję się panią Malewską.

"Jastrząb" wezwał czterech żołnierzy i kazał im iść za nim. Niechętnie posłuchali, z pewnością myśleli, że odpoczną po długim marszu, a tu dowódca każe im gdzieś iść. Poszli jednak, a "Jastrząb" prowadził ich ścieżką, aż doszli do drogi asfaltowej. Wtedy przemówił:

Chłopaki! Widzę, że jesteście źli, że musicie ze mną iść, wiem iż wolelibyście siedzieć teraz z innymi w leśniczówce, ale musimy opanować szybko pobliską wioskę o wdzięcznej nazwie Kocików! Wyznaczyłem was, ponieważ moim zdaniem najlepiej się do tego nadajecie! Zostaniecie później wynagrodzeni, jeżeli nam się uda! I to innym będzie, za przeproszeniem, łyso! Nie wam! Nie mówię, że nie obędzie się bez strzelaniny, we wsi mieszka milicjant – niejaki Pompka. Przenieśli go tu z rodziną po przejęciu Żelechowa przez "Orlika" dwa dni temu. Mieszka tu z rodziną, nie wiem czy będzie chciał nam przeszkodzić...

Niech tylko spróbuje! - warknął jeden z żołnierzy.

Nie ośmieli się – dodał drugi.

Dobrze – powiedział "Jastrząb". - Nie gadamy, tylko szybko idziemy do wsi, to kilometr stąd, o tam widać domy! Strzelamy w powietrze i ogłaszamy mieszkańcom wsi, kim jesteśmy! Następnie rozmawiamy z Pompką, jak nam będzie chciał przeszkodzić to go unieszkodliwiamy, nie musimy go zabić! Potem wracamy do leśniczówki! Zrozumiano?! Ruszamy!

Grupka szła więc szosą. Wyjęli karabiny. Przy pierszym domu zaczęli je odbezpieczać. Przed chatą siedział czarny kot, a obok niego stała starsza kobieta z miotłą.

Wyście partyzanty?! - zachrypiała. - Nie macie tu czego szukać! Nikt tu nie ma złych intencji do was, ani do komuny!

"Jastrząb" ją zignorował. Partyzanci szli dalej.

Wioska była mała. Wzdłuż drogi stały niewielkie chaty z podwórkami. W połowie wsi szosa rozszerzała się w plac, na którym stał radziecki pomnik. Dookoła placu zbudowano większe chałupy. Za placem droga zmieniła się w dwie polne, nieasfaltówki. Na placu "Jastrząb" kazał żołnierzom strzelać w niebo. Z chat poczęli wybiegać przerażeni mieszkańcy. Kiedy zobaczyli "Jastrzębia" i żołnierzy, chcieli uciekać. Jednak partyzant ich powstrzymał.

Nie bójcie się, ludzie! - krzyknął. - To nie my jesteśmy waszymi wrogami, tylko komuna! To MO, UB, NKWD, KBW i UBP są waszymi wrogami! Myśmy Polacy, którzy przyrzekli wierność ojczyźnie! Żołnierze AK! Ci, co upodleni i z zasług obdarci! Ci, co sen o Polsce wśród drzew lasu śpiewali!

Do żołnierzy zaczął zbliżać się jakiś mężczyzna. Był wysoki, barczysty. Miał krótkie, czarne włosy, małą, czarną bródkę, piwne oczy i uśmiechał się chytrze. Na twarzy miał jednak okropną ranę, tuż pod okiem.

Pan porucznik Taraszkiewicz, jak sądzę? - spytał grzecznie "Jastrzębia".

Tak, jestem porucznikiem Taraszkiewiczem! A pan kim jest? - odparł zdziwiony "Jastrząb"

Franciszek Pompka – odparł mężczyzna.

Miło mi! - huknął "Jastrząb". - Pan jest tutejszym milicjantem?

A owszem – przyznał Pompka. - Od trzech dni. Wysłano mnie tu z Żelechowa po tamtejszej aferze. Teraz mieszkam tu z rodziną. Wiem o panu dużo i nie żywię do pan złych zamiarów. Ale mam do pana prośbę: niech pan zostawi tą wieś w spokoju. Mieszkańcy nie są komunistami, wręcz przeciwnie – są neutralni! Nie widzą nic poza okolicą, chcą paść tu krowy, hodować świnie, kury!

Dobrze – powiedział "Jastrząb". - Opuścimy tę wieś, zostawimy mieszkańców, ale pod jedym warunkiem: Pójdzie pan z nami!

Cco? - wyjąkał Pompka. - Chcecie, chceecie mnie zabićć? Dlaczegoo?

Nie chcemy pana zabić! Musimy z panem porozmawiać!

Więc dobrze. Pójdę. A wy zostawicie mieszkańców?

Tak.

Skoro tak, to idę pożegnać się z rodziną. Gwarantuje mi pan bezpieczeństwo?

Owszem.

To dobrze! Może ich nakłonię

I tak pan pójdzie!

Pompka roześmiał się smutno i odszedł w stronę kobiety z może trzynastoletnim synem. Partyzanci zobaczyli, jak tulił ją, płaczącą, a syn coś krzyczy. Mieszkańcy wsi powoli wracają do domów, nawet nie patrząc na "Jastrzębia". Widocznie nic ich nie interesowali partyzanci. Nie podnieciła ich przemowa porucznika.

Po chwili do "Jastrzębia" podszedł Pompka. Na pytanie, czy idzie z nimi, smutno kiwnął głową na tak. Żołnierze odeszli z wioski, a za nimi szedł Pompka. Kilometr za wsią, przy ścieżce do lasu, "Jastrząb" zarządził postój. Podszedł do Pompki i spytał:

Więc pan był milicjantem w Żelechowie do czasu, kiedy "Orlik" przejął miasto?

A owszem – mruknął milicjant.

Opowiedz pan o ataku na miasto!

Dobrze, panie poruczniku. To było tak: Oddział "Orlika" otoczył posterunek i major kazał nam się poddać, wychodzić bez broni, paść na ziemię. Gruda nie chciał, ale wreszcie udało się go namówić. Padliśmy na ziemię, a ludzie "Orlika" przeszukali Grudę, mnie i jeszcze Brodzika....

Gruda? Co to za Gruda? - oburzył się "Jastrząb". - Mów pan bardziej zrozumiale! Skąd mam wiedzieć kto to Gruda?!

- Komendant milicji. Twardy człowiek, dążył do celu po trupach, trochę opryskliwy, gbur. Ale był postrachem wszystkich szumowin w okolicy.

Czemu był?!

Zaginął. Nieznany jest jego los. Brodzik nie chce powiedzieć, a na pewno coś wie...

Kto to jest Brodzik, do kroćset?

Zastępca Grudy.

No, dobrze! Niech pan dalej opowiada o ataku.

Więc kiedy nas przeszukano, "Orlik" dał rozkaz ataku na UB. Przepytywał mnie następnie. Pytał czy jestem komendantem, czy mordowałem, czy mam rodzinę. Chciał mnie zaciągnąć do oddziału, miałem zabrać tam rodzinę. Ale żona się nie zgodziła. Krzyczała. Bardzo bała się Grudy, wiedziała, że będzie wściekły i gotów nas wyśledzić z obławą. Uległem jej. Chłodno pożegnałem się z "Orlikiem" i wróciłem na posterunek, kiedy opuścił miasto. Od razu wdałem się w kłótnię z Brodzikiem. Grudy nie było. Brodzik krzyczał, że za dużo powiedziałem "Orlikowi" i że jestem zdrajcą. Nagle na posterunek wpadł Gruda i uderzył mnie w kark, przewróciłem się. Krzyczał, iż nie jestem godzien być milicjantem i że wyrzuca mnie. Chyba że dowiodę czego jestem wart, śledząc z nimi "Orlika" i przeprowadzając zamach na niego. Nie zgodziłem się, więc oberwałem, a Gruda wykopał mnie z posterunku. Potem poszedł gdzieś z Brodzikiem, a wrócił tylko Brodzik. Przerażony. Nie chciał mi nic powiedzieć. Wyjechałem więc tu, do tej spokojnej wsi z rodziną i chcę zapomnieć o tym, co się stało.

Dobrze. Może pan iść! - powiedział "Jastrząb". - Rozumiemy, co pan przeżył. My idziemy. Chłopaki, chodźcie.

I zaczęli iść w głąb boru.

Pompka spojrzał się za nimi i szepnął:

Żegnaj, poruczniku.

 

...

 

Oddział doszedł do leśniczówki około dziewiątej wieczorem. Żołnierze byli wycieńczeni, więc porucznik kazał im się udać do stodoły. Sam poszedł do leśniczówki, do "Boruty". Przy stole siedział Tadek, Boruta i pani Malewska przywiązana do krzesła i zakneblowana. "Jastrząb" przywitał się z nimi i zagaił:

I co? Jak tam? Przesłuchaliście panią Malewską? Gdzie jej rodzina?

Rodzina śpi w stodole z żołnierzami! - odparł Tadek. - Pani jest tu. Strasznie znieważała pana osobistość i chciała uciec.

Dobrze z nią postąpiliśmy? - spytał "Boruta".

Tak, Stefan! - mruknął "Jastrząb". - Co od niej wydobyliście?

Nic ciekawego. Groziła nam bratem. Ale za to jej mąż dużo powiedział. Synowa również. Syn też coś wystękał.

Więc przesłuchanie udane?!

Można tak powiedzieć. Opanowaliście Kocików?

A owszem.

"Boruta" już więcej nie powiedział. Tadek wyjął karty. Taraszkiewicz przysiadł się do stołu i zaczęli grać. Ciągle wygrywał Tadek, więc "Jastrzębiowi" odechciało się grać i wyszedł z leśniczówki. Stanął na brzegu jeziorka, zdjął ubranie i wszedł do wody. Doszedł na niewielką wysepkę, gdzie usiadł i zaczął dumać

Czasy nie są dobre. Komuniści rządzą Polską. Partyzanci stosunkowo giną. Jego brat – Edward ponoć ma kłopoty. Też jest partyzantem. Nazywają go "Żelazny", jak wielu. Najgorsze, że nie może się z nim skontaktować. Nie wie nawet, czy żyje.

Do Taraszkiewicza podszedł "Boruta". Usiadł obok niego i spojrzał w gwieździste niebo. Obu oficerów westchnęło. Pierwszy odezwał się "Jastrząb".

I co, Stefanie? Jakie są plany? - spytał.

Moje? Wrócę do swojego oddziału. Będziemy opanowywać posterunki MO w okolicy. A ty?!

Szykuję się na większe akcje. Zbiorę wszystkich żołnierzy i będziemy likwidować bardziej wpływowych komunistów i przejmować miasta. A potem wrócimy tu.

I co?

I będziemy się ukrywali. Póki w oddziale nie będzie zdrajcy, będziemy bezpieczni. A kiedy KBW dowie się o naszej kryjówce, wtedy będziemy walczyć z nimi. Bronić tego pięknego miejsca. O nazwie Jastrzębie Gniazdo.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania