Happy hours

Budzę się. Sprawdzam godzinę. Ósma. Obracam się na drugi bok i śpię dalej.

Znowu się budzę. Lekko unoszę się na poduszce, by spojrzeć na przeciwległy koniec pokoju. Dziewiąta pięćdziesiąt pięć. Czuję lekki niepokój. Na szybko kalkuluję, kiedy może zadzwonić. Może wstrzyma się jeszcze do dwunastej, ale mało prawdopodobne. Najpewniej zostało mi kilka minut. Mam niemiłe przeczucie, że zanim wybije dziesiąta, telefon się rozdzwoni. Mam rację. Dokładnie dwie minuty później trzymam przed sobą wibrujące ustrojstwo z ledwie ułamkowo sekundowym wahaniem, czy odebrać. A może nie? Nie odbiorę i później będę udawał, że nie słyszałem, byłem zajęty? Kusząca perspektywa, ale zaraz potem przypominam sobie, że zna również numer domowy, więc po kilku próbach zacznie się dobijać z tej strony. Nieodebranie obu już nijak wybronić się nie uda. Zrezygnowany przykładam telefon do ucha. Jeszcze na szybko odchrząkuję, by ton mojego głosu wydawał się jak najbardziej rześki.

– No cześć! Co tam?

– Stęskniłam się! Właśnie zjadłam śniadanie i pomyślałam, że zadzwonię. A ty pewnie znowu spałeś, co? Właśnie cię obudziłam?

– Nie, skąd?! – Staram się brzmieć przekonująco.– Też jakiś czas temu wstałem i zająłem się kilkoma rzeczami – łże jak najęty, mając nadzieję, że to kupi.

– Taaak?

– Yhmmm… – W sumie mam to gdzieś, czy wierzy, czy nie.

– Bla-bla-bla, prum-prum-prum, chrum-chrum-chrum. – Streszczenie tego, co miało mi do powiedzenia przez następne dziesięć minut. No dobra, tak to dokładnie nie brzmiało, ale taki miało sens. Grzecznościowo przytakiwałem i wykazywałem zainteresowanie danym tematem tyle, ile było niezbędne. Wiedziałem do czego to chromolenie zmierzało. Zawsze do jednego. Tego właśnie bałem się najbardziej…

– To co, kiedy się spotkamy? - No i stało się. Flaki wywracają się na lewą stronę. – O trzynastej na dworcu?

Spoglądam ponownie na budzik. O nie! To by znaczyło, że zostały mi dzisiaj ledwie trzy godziny życia.

– Yyy, a może szesnasta?

– Dlaczego tak późno? - słyszę w słuchawce niezadowolenie zmieszane z niedowierzaniem.

– No wiesz, muszę kilka rzeczy załatwić na mieście, posprzątać w domu, pozmywać, ogólnie straszny syf w chałupie mam… – rzucam wszystkim, co na myśl mi przychodzi.

Przypominają mi się słynne słowa o rzucaniu kamieniami w dinozaury. Zbieżność sytuacji bawi mnie w duchu.

– Ale, czy ty jeszcze chcesz się ze mną spotykać? Czasami mi się wydaje, że ci nie zależy.

– No oczywiście, że chcę, weź przestać. Przecież ci tłumaczę… – To nie jest odpowiedni moment na szczerość, sorry.

Uff, ostatecznie stanęło na kompromisie, czyli na godzinie piętnastej. Przedłużyłem sobie życie o dodatkowe dwie godziny. Jeszcze kilka jej słów, jak to nie może się doczekać i wreszcie się rozłącza. A ja? Co z sobą zrobić? Mając w perspektywie to nieuniknione spotkanie, nic mi się nie chce. Po krótkim wahaniu rzucam do siebie „pierdolę” i kładę się na łóżko zakrywając kołdrą.

Siedzę w autobusie i rozmyślam, jak to wszystko się zaczęło. Romantycznie. Na studiach. Od początku wpadła mi w oko. Zawsze roześmiana i bardzo sympatyczna. Później mi przyznała, że ja za to byłem pociągająco tajemniczy. W sumie zawsze taki byłem. Nie sądziłem, że komuś to może się podobać. Wtedy nie wiedziałem, że oboje nie jesteśmy tacy, na jakich wyglądamy. Przerwy między zajęciami wykorzystywaliśmy na wspólne spacery po okolicy, długie rozmowy i inne, wówczas wydające mi się ciekawe, banały. Oficjalny początek naszego związku nastąpił dwa miesiące później. Odprowadzałem ją o pierwszej w nocy do domu – wracała z komisji wyborczej. Sam to zaproponowałem, chcąc zrobić dobre wrażenie troskliwego faceta. Akurat był szósty grudzień, ona zdawała się o tym nie pamiętać, ale ja specjalnie się przygotowałem. Przed wejściem do jej domu wyciągnąłem prezent z okazji Mikołajek i zapytałem, czy będzie moją dziewczyną od teraz. Oboje świetnie wiedzieliśmy, co się święci od dłuższego czasu, ale mimo to była zaskoczona. Rzuciła mi się na szyję. Było pięknie. Tak pięknie, że nie mając o tej porze już żadnych opcji powrotu do domu komunikacją miejską, ani kasy na taksówkę, zasuwałem do domu na piechotę przez następne trzy godziny, będąc po prostu szczęśliwy. Ni mróz, ni ciemność, nawet przytłaczająca miejska pustka nie były w stanie mi zepsuć humoru. Dotarłem o czwartej nad ranem. Prezentem, który jej dałem była książka „Marina” Luisa Zafona. Będąc nastolatkiem dostałem własny egzemplarz od dziadka. Piękna opowieść o miłości, którą sam chciałem kiedyś przeżyć. Wtedy myślałem, że właśnie to jej początek.

 

– Spóźniłeś się! Znowu! – rzuciła na wstępie poirytowana.

– Daj spokój, ledwie pięć minut – odburknąłem.

– To facet powinien czekać na kobietę, a nie na odwrót. – Zawsze powoływała się na tę niepisaną zasadę.

– Autobus mi uciekł, co pocznę? Takie życie.

Nie skłamałem, ale nie powiedziałem też całej prawdy. No przecież nie przyznam, że uciekł mi dlatego, ponieważ odwlekałem moment wyszykowania się do wyjścia, jak tylko się dało i wreszcie, gdy zostało mi ledwie kilka minut, to z językiem na brodzie szamotałem się po mieszkaniu, szukając rzeczy, a autobus w tym czasie baju-baj.

Idziemy przejść się po mieście. Tysięczny, a może milionowy raz. Żadne z nas nie ma pomysłu na nic innego. Będziemy więc szwendać się bez celu, później pójdziemy do galerii handlowej na pizze lub innego fast-fooda. Tymczasem ja w cichości ducha będę modlił się cały czas o koniec tej orki na ugorze. Już dawno temu przekonałem się, że próby zmiany czegoś na lepsze spełzają przy niej na niczym. Zamyśliłem się nad tym wszystkim. Minęły dwie minuty od ostatniej wymiany zdań.

– I co się nie odzywasz?! - rzuciła z znienacka. – Cały czas milczysz. Nie masz mi nic już do powiedzenia?

– Przecież dopiero co rozmawialiśmy…

– Za mało…

– To proszę, zaproponuj jakiś temat.

– Ale dlaczego to ja mam zawsze proponować?

A czy kiedykolwiek zaproponowałaś coś? – zdziwiłem się w myślach.

– Już ci kiedyś tłumaczyłem, że ja lubię sobie czasem pomilczeć. Rozumiesz? Taki zdrowy balans. Trochę gadania, trochę milczenia, trochę gadania, trochę milczenia i tak dalej. Nie widzę w tym nic złego

– Ja widzę.

Milcz! Błagam!

– To gadaj.

– To zacznij.

– Ty chcesz gadać, to ty zacznij.

– Nie , ty!

Limes mego zniechęcenia zmierza ku nieskończoności.

 

Kilka godzin później…

Dochodzi już dwudziesta druga. Jestem zmęczony, senny, zimno mi. Ona nie daje za wygraną, wciąż łazimy wszędzie, gdzie się da lub koczujemy w galerii. Trwamy. Staram się. Na Boga! Naprawdę się staram. Przybieram możliwie najbardziej zadowoloną minę, wysłuchuję tych dyrdymałów, które ma mi do powiedzenia i nawet dopytuję o szczegóły.

– Ale dlaczego tak cię to interesuje?

– Yyy, a dlaczego ma nie interesować? Skoro o tym opowiadasz to znaczy, że sama uważasz za ciekawe, prawda?

– Tak, ale ty zawsze za bardzo wnikasz w szczegóły.

Ręce mi opadają. Wszystkie kobiety świata narzekają, że ich faceci ich nie słuchają i się nie interesują, a moja wytyka mi, że zawsze słucham zbyt uważnie i wykazuję zainteresowanie tematem.

Wreszcie szykuje się do powrotu do domu. Czuję nadchodzący odświeżający powiew wolności. Jest piątek, więc już w duchu raduję się, że wreszcie w weekend będę miał czas dla siebie. Autobus zaraz przyjedzie. Zapakuję ja do środka i sajonara!

– Wiesz, nie pojadę jednak z mamą do ciotki w ten weekend – wypaliła radośnie, odwracając się od rozwartych drzwi. – Mogę do ciebie jutro przyjechać?

Nieeeee!

– To świetnie. Oczywiście, przyjedź. – Prezentuję najlepszy uśmiech z galerii tych fałszywych.

– Cieszysz się, że spędzimy cały weekend razem?

– No pewnie! – Umieram.

– To jutro się zdzwonimy – rzuca jeszcze na odchodne i wreszcie wchodzi do środka.

Stoję jeszcze chwilę, czekając aż odjedzie. Kilka machnięć na pożegnanie przez odgradzającą nas szybę i tyle. Jest przed północą. Mój autobus będzie dopiero za czterdzieści minut. Siedzę zdołowany na ławce i zastanawiam się, czy jeszcze coś na mnie w życiu czeka?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • jesień2018 01.05.2019
    Wiesz, przeczytałam jednym tchem. I cały czas czekałam na wyjaśnienie: po co, dlaczego?!?! Oraz na TĘ rozmowę (kończącą ten układ). Nie doczekałam się, szkoda ;) Napisane bdb, ale NO WEŹ.
  • Basileus 01.05.2019
    No wiesz droga Jesień, w życiu TA rozmowa właśnie często odkładana jest na wieczne "potem". W tym cały myk.
    Dzięki:)
  • jesień2018 02.05.2019
    Basileus absolutnie tego nie rozumiem!
  • Wrotycz 02.05.2019
    Fajnie rozpisana ironia. Dobrze się czytało.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania