Jedno życie

Na wąskim, słabo oświetlonym korytarzu Sądu Rejonowego Północnej Kalifornii znajdowało się kilkanaście starych krzeseł, które z pewnością pamiętały jeszcze skandal wokół Roundupu i firmy Bayer. Mimo, iż korytarz przepełniony był ludźmi, nikt jakoś nie kwapił się do siadania. Być może to bardzo napięta, nerwowa atmosfera trzymała większość z obecnych na nogach.

Ellen była zbyt wściekła i nabuzowana, żeby siedzieć. Jej adwokat zerkał na nią z niepokojem. Obawiał się, że kobieta nie wytrzyma i zrobi awanturę na sali sądowej. Pomimo obaw nie mógł nie zauważyć, że mimo bardzo skromnego stroju robiła ogromne wrażenie. Wynikało to nie tylko z urody, ale i z determinacji, która nadawała jej ustom zaciętości, a oczom groźnego blasku.

Kobieta poprawiła włosy, które jak zwykle okalały jej twarz. Wiedziała, że jasne loki korzystnie kontrastowały z dopasowaną, czarną sukienką. Minęły dwa lata, odkąd Joe zginął, ale adwokat doradził jej, żeby na każdą rozprawę ubierała się na czarno. Powiedział, że zawsze musi wyglądać, jakby wciąż nie mogła się pogodzić ze śmiercią męża. To znacznie zwiększało szanse na zwycięstwo.

W końcu łagodny, kobiecy głos wezwał oczekujących na salę rozpraw. Ellen weszła do środka dumnym krokiem, a gdy na ławce oskarżonych zasiedli przedstawiciele znienawidzonej przez nią firmy, omotała ich władczym spojrzeniem. Niech wiedzą, że nic nie ugrają.

Łysy sędzia około sześćdziesiątki zaczął przemawiać do mikrofonu, a po chwili zwrócił się do Ellen i jej prawnika.

- Podtrzymuje Pani swoje stanowisko w tej sprawie?

- Tak, wysoki sądzie – odparła spokojnie.

Jej adwokat dodał kilka słów o pismach, które wysłali, i na które nie otrzymali odpowiedzi. Ellen zerknęła pobieżnie na ławkę publiczności. W pierwszym rzędzie siedział mężczyzna z dzieckiem, a właściwie już nastolatkiem – chłopiec musiał mieć przynajmniej czternaście lat.

Po dłuższej wymianie zdań między adwokatami a sędzim, świadek został wezwany do zeznawania.

- Jak się nazywasz i ile masz lat? – zapytał sędzia.

- Nazywam się Barry O’Neil i mam czternaście lat – odparł chłopiec nieco drżącym głosem.

- Barry, nie musisz się niczego obawiać. Chciałbym, żebyś mi opowiedział o tym, co wydarzyło dwa lata temu w lipcu – odparł sędzia – tyle, ile możesz i ile pamiętasz.

- No, więc… - chłopiec zawahał się – to były wakacje, więc nie byłem w szkole. Grałem z Jimem i Tonym w koszykówkę. Na kocu obok nas siedziała Ann, moja młodsza siostra. Jim i Tony to sąsiedzi – dodał – no, i… piłka nam uciekła. Chciałem po nią pobiec, ale jechał samochód…

Barry zbladł i oparł się o drewnianą barierkę. Jego ojciec nawet nie próbował kryć wściekłości.

- Proszę zostawić mojego syna w spokoju! – ryknął, a twarz mu poczerwieniała – on i tak ma traumę!

- Nie dostał pan prawa do głosu – powiedział sędzia głośno – pana syn osiągnął wystarczający wiek, abym mógł go przesłuchać. Proszę usiąść, w innym wypadku będę musiał poprosić ochronę, żeby panu pomogła się uspokoić.

Ochrona nie musiała interweniować, ale mężczyzna wciąż wyglądał, jakby mógł w każdej chwili wybuchnąć.

- Barry, kontynuuj proszę – sędzia zwrócił się do chłopca.

- To nie moja wina – wymamrotał nastolatek – Ann wstała z kocyka i wybiegła na ulicę za piłką. Prosto pod auto. Zarówno ja, jak i moi koledzy, rzuciliśmy się za nią. To moja mała siostra. Przecież nie mogłem jej tam zostawić! – krzyknął chłopiec z błagalną nutą pobrzmiewającą w głosie.

- Nikt nie twierdzi inaczej, chłopcze – rzucił krzepiąco sędzia – i co się wtedy stało?

- Ten samochód, zamiast w nas uderzyć… nagle skręcił gwałtownie i rąbnął w to wielkie drzewo, które rośnie na ulicy… zawołałem tatę – powiedział chłopiec, a w jego oczach zalśniły łzy – wyciągnął tego kierowcę… próbował go reanimować… tata jest strażakiem, więc…

Dalej Ellen już nawet nie słuchała. Oczy i policzki miała wilgotne. Ukryła twarz w dłoniach. W uszach jej szumiało. Nagle adwokat pochylił się nad nią, poruszając ustami.

- Ellen? Chce pani coś dodać?

Ona tylko pokręciła głową, a jej usta zacisnęły się jeszcze mocniej.

- Dobrze – głos sędziego przebił się do świadomości kobiety – czy pan mecenas ma coś do dodania? – tu zwrócił się do prawnika na ławce oskarżonych.

- Owszem – odrzekł szybko mężczyzna – jak widzimy, dopuszczono się tu rażącego zaniedbania. Dzieci nikt nie pilnował. Wasz ojciec nie pilnował was wówczas, prawda Barry?

- To nie tak – powiedział chłopiec, wyraźnie zdenerwowany – tata gotował obiad w domu, patrzył na nas przez okno… a nasze podwórko jest ogrodzone, po prostu furtka nie była zamknięta i Ann wybiegła…

- To dowodzi, że nie firma Autodrive jest odpowiedzialna za śmierć Josepha White’a, ale mężczyzna, który nie przypilnował swoich dzieci – warknął adwokat opryskliwie.

- Odrzucone – odparł sędzia – to była droga osiedlowa. Dzieciom wolno na nią wchodzić. Nie mówię, że to bezpieczne, ale piesi mają na niej pierwszeństwo. Oczywiście, dzieci nie powinny same na tą drogę wychodzić, ale to nie może być podstawą oskarżenia. Zgodnie z opinią biegłego, na którą pani White powołuje się od początku…

- Więc co pan sugeruje? – nagle podniosła się właścicielka firmy Autodrive – czy samochód powinien był rozjechać czwórkę dzieci? Przecież to absurdalne! Takie są procedury i osoby kupujące autonomiczne samochody doskonale o tym wiedzą!

- Proszę usiąść – powiedział sędzia ze zniecierpliwieniem – zgodnie z opinią biegłego, samochód jechał na tyle wolno, a dzieci były na tyle daleko, że miał dużą szansę po prostu przed nimi wyhamować. A jednak zabił kierowcę, pana Josepha White’a.

- Było ryzyko, że samochód nie wyhamuje. W tej sytuacji program jest tak ustawiony, żeby ratować jak najwięcej żyć…

Ellen znowu nie słuchała.

- Wasz samochód wydał na mojego męża wyrok śmierci! Nawet nie próbował go ocalić! – ryknęła, a właścicielka wytrzeszczyła oczy – samochód uznał, że życie mojego męża nie jest warte ratowania!

- Proszę o spokój! – krzyknął sędzia – nie będziemy powtarzać tego samego na tej rozprawie. Jesteśmy tu, aby wysłuchać zeznania Barry’ego O’Neila. Nawiasem mówiąc, Barry, możesz już usiąść – rzucił do chłopca, który wyglądał, jakby miał zwymiotować.

Nastolatek udał się na ławkę lekko chwiejnym krokiem.

- Dobrze, a teraz zarządzam przerwę – dodał sędzia zmęczonym głosem – proszę o powrót na salę za pół godziny w celu odczytania wyroku.

Ellen cała się trzęsła, ale podtrzymywana przez adwokata opuściła salę sądową. Wyszli na zewnątrz, gdzie zapaliła papierosa trzęsącą się dłonią.

- To jest ponad moje nerwy – wyszeptała do niego, zerkając z ukosa na stojącą w pewnej odległości właścicielkę Autodrive – ale nie mogę odpuścić! Joe mógłby żyć…

- Wiem. Spokojnie. Wygramy to – powiedział mężczyzna z uśmiechem i zacisnął lekko dłoń na jej ramieniu w geście pocieszenia.

Jeszcze chwilę stali w milczeniu, ale mężczyzna w końcu uznał, że to może być jego ostatnia szansa, aby ją zapytać.

- Ellen, wiem, że twój mąż zmarł zaledwie dwa lata temu… ale, no… może chciałabyś się ze mną jeszcze spotkać? Tak, no wiesz, poza tym wszystkim – wskazał na budynek sądu – na kawę czy piwo.

- Dziękuję, Ben – uśmiechnęła się do niego – ale od jakiegoś czasu jestem już zajęta.

- Och – Ben poczuł ukłucie rozczarowania – cóż, szkoda. Bardzo cię polubiłem.

- Ja ciebie też – puściła do niego oczko, po czym zgasiła papierosa i weszła z powrotem do budynku.

Na szczęście dla Ellen, to był jedyny raz tego dnia, jak Ben poczuł się rozczarowany. Wygrali sprawę, a tym samym prawie pół miliona dolarów odszkodowania.

Kobieta z uczuciem ulgi opuszczała salę. Skończyło się. Gdy znalazła się w domu, otworzyła wino i nalała sobie kieliszek. Nalała też wino do drugiego kieliszka. Rozejrzała się po malutkiej kawalerce, do której wprowadziła się po śmierci Joego. Jego zdjęcia wisiały gdzieniegdzie. Uśmiechnęła się do ich fotografii ślubnej. Joe był jej najlepszym przyjacielem i wielokrotnie ratował ją z opałów.

Wychowali się razem w małej wiosce w Północnej Karolinie. Przyjaźnili się od małego dziecka. Razem się uczyli, razem odrabiali zajęcia. Poszli jednak w różnych kierunkach – Joe został w miejscowym technikum mechanicznym, a Ellen zamieszkała w internacie dla dziewcząt przy bardzo dobrej szkole muzycznej. Jej największą pasją była historia muzyki, a przynajmniej tak było, dopóki nie poznała Kitty.

Gdy kończyła szkołę, zaprosiła Kitty do siebie na ostatnie wakacje. Miały dziewiętnaście lat. Rodzice Ellen byli oczarowani jej koleżanką i nie zaprotestowali, gdy ich córka nalegała, by Kitty spała w jej pokoju. Oczywiście Joe wiedział o wszystkim. Nie przepadał za Kitty, ale Ellen ją kochała, więc trudno byłoby mu ją nienawidzić.

Na studiach Kitty i Ellen się rozstały, a Ellen wpadła w wir kiepskich jednonocnych przygód. Gdy wróciła na ferie do domu, upiła się i była niedyskretna. Znaleziono ją w niedwuznacznej sytuacji w samochodzie z inną kobietą.

Rodzice Ellen chcieli się jej wyrzec. Zamierzali odciąć jej całe wsparcie finansowe, przez co nie mogłaby ukończyć studiów. Wówczas Joe, jak zwykle, przybył z odsieczą. Zaproponował, że się z nią ożeni, a ona okaże skruchę i zrzuci winę za tamten incydent na alkohol i narkotyki. Joe domyślał się, że prezbitariańskim rodzicom Ellen będzie łatwiej wybaczyć nałogi niż homoseksualizm.

Tak oto właśnie zostali małżeństwem, kładąc kres wszelkim plotkom, które zatrzęsły wioską Ellen po jej przygodzie. Umówili się, że do czasu, gdy Ellen zacznie zarabiać na siebie, nie będą się rozwodzić. Joe jakoś nie mógł się przełamać i przez trzy lata ich małżeństwa ani razu nie umówił się z żadną kobietą. Ellen z kolei co tydzień widywała inną. Być może działo się tak, bo wciąż nie potrafiła zapomnieć o Kitty.

Gdy Joe zginął, Ellen pogrążyła się w głębokiej rozpaczy. Prawie nie wychodziła z domu. Świeżo zdobyty stopień widniał na zakurzonym dyplomie. Ellen żyła z oszczędności Joego przez niemal rok. Zmusiło ją to do przeprowadzki do małego, ciemnego mieszkania, a po roku także do poszukania jakiejś pracy.

Tego dnia była po kolejnej nieudanej rozmowie rekrutacyjnej, gdy ktoś zapukał do drzwi.

- Kto tam?

- To ja – odparł głos, który doskonale znała.

Sparaliżowana szokiem nie mogła się ruszyć. Dopiero po chwili otworzyła drzwi.

- Kitty? – wyszeptała z niedowierzaniem.

To bez wątpienia była Kitty, ale zmieniona – z krągłej nastolatki wyrosła na smukłą, wysoką kobietę, jej włosy były teraz znacznie dłuższe niż w czasach studenckich. Przefarbowała je na ciemny brąz, ale Ellen pamiętała ich naturalny, płomienny rudy kolor. Ubrana była w wytworny, elegancki zestaw, który wyglądał na bardzo drogi. Rzuciła Ellen przerażone spojrzenie spod pomalowanych rzęs. Nie taką ją pamiętała. Z pięknej, pełnej życia dziewczyny zamieniła się w szarą, zmęczoną kobietę.

- Szukałam cię od dawna – powiedziała Kitty – ale może zaczniemy od tego, że weźmiesz prysznic.

Ellen umyła się, nawet się umalowała i ułożyła włosy. Próbowała sobie wmówić, że już jej nie zależy na Kitty, ale gdzieś głęboko wiedziała, że jest inaczej.

- Już jestem – rzuciła, wychodząc z łazienki.

- No, proszę – dziewczyna się uśmiechnęła – wyglądasz teraz zupełnie jak ty. Tęskniłam za tobą.

Ellen poczuła, jak miękną jej nogi, ale nie pozwoliła sobie na słabość.

- Po to tu przyjechałaś?

- Nie – odrzekła Kitty – myślę, że możemy sobie pomóc. Jak bardzo chciałabyś zemścić się na tej firmie, która zakładała system autonomiczny w samochodzie Joego?

Kobieta zamrugała szybko, zdziwiona tym, jak wiele o ich życiu wiedziała Kitty.

- Bardzo – wyszeptała.

- Świetnie się składa. To ja jestem właścicielką tej firmy – powiedziała, a Ellen zasłoniła usta dłonią.

- Co?!

- Tak. Mój tata był właścicielem Autodrive. Zmarł na zawał pół roku temu, a ja odziedziczyłam po nim firmę. Ale jego współpracownicy kompletnie mnie nie szanują. Zarządowi bardzo się nie podoba, że firmę prowadzi teraz młoda kobieta i do tego lesbijka.

- Nie rozumiem. Chcesz, żebym wytoczyła proces przeciwko tobie?

- Tak. Ty wytoczysz proces, a ja ci wyjaśnię, co zrobić, żebyś mogła go wygrać. A jak firma zostanie zniszczona przez ciebie, sprzedam ją po kawałku. Odejdę stamtąd i będę patrzeć, jak zwalniają te szumowiny z wysokich taboretów.

- Ale… twój ojciec pewnie tyle włożył w tą firmę…

- Mam to gdzieś – warknęła Kitty. Ellen nic nie odpowiedziała, zaczęła krążyć po pokoju, a w jej głowie roiło się od natłoku myśli.

- A co jak ktoś się dowie?

- Czego? Że współpracujemy?

- Tak – w głosie Ellen pobrzmiewał strach.

- Niby jak? Żadnej umowy nie podpiszemy. A za te pieniądze możemy gdzieś razem wyjechać – Kitty uśmiechnęła się rzewnie do Ellen – wymierzymy razem sprawiedliwość, kochanie.

Uśmiech Kitty rozmył się w myślach kobiety. Ze wspomnień wyrwał ją dzwonek telefonu. Dzwonili ze szpitala. Kitty miała wypadek – była nieprzytomna.

W Ellen odżyły wspomnienia. Czuła się podobnie, jak wtedy, gdy zginął Joe, ale teraz mogła mieć nadzieję. Nie do końca wiedząc co robi i gdzie się znajduje, zamówiła taksówkę i udała się do szpitala. Okazało się, że Kitty podała ją, jako osobę do powiadomienia w sytuacji śmierci lub wypadku. Dzięki temu Ellen udało się dowiedzieć od lekarza, jaki faktycznie jest stan kobiety.

- Pani przyjaciółka potrzebuje organów. Doszło do poważnego uszkodzenia wątroby, serca i płuc – powiedział lekarz spokojnym głosem, nawet nie udając współczucia – nie będę pani oszukiwał, że są bardzo znikome szanse na pozyskanie tylu organów jednocześnie. Mamy dosłownie kilkanaście godzin. Po tym czasie niestety…

Ale do Ellen już nie dotarło, co mówił. Osunęła się ogłuszona na krzesło, a jej wzrok zamglił się. Straciła przytomność.

Chwilę później ocuciła ją pielęgniarka. Miała łagodny wyraz twarzy, a gdy tylko zobaczyła, jak Ellen otwiera oczy, uśmiechnęła się lekko.

- Czy czuje się pani lepiej?

Najpierw Ellen była zbyt oszołomiona, by pokiwać głową, jednak po chwili przypomniała sobie, czemu jest w szpitalu. Oczy zaszły jej łzami, ale przytaknęła.

- Bardzo mi przykro – pielęgniarka poklepała ją po ramieniu.

- Wie pani – wychrypiała Ellen, dźwigając się na nogi – co jest… najzabawniejsze? Właśnie wygrałam w rozprawie sądowej pół miliona dolarów. Miałyśmy jechać za nie w podróż.

Nagle spojrzenie pielęgniarki zmieniło się. Zlustrowała Ellen od stóp po głowę i, jakby nieświadomie, pokiwała głową.

- Niech pani nie traci nadziei wobec tego – wymamrotała, nagle przechodząc w szept – zaraz zawołam do pani… innego lekarza.

- Innego? – Ellen nie zrozumiała, ale pielęgniarka się już oddaliła.

Kobieta usiadła, schowała twarz w dłoniach i starała się opanować krzyk, który cisnął jej się na usta. Wówczas poczuła, jak ktoś siada obok niej. Szybko otarła twarz i zerknęła w prawo.

- Pani jest bliską Katherine Hill, tak?

Pokiwała głową.

- Dobrze. Słyszałem, że jest pani…hmm… w stanie pomóc przyjaciółce – uśmiechnął się do niej znacząco, ale ona nie zrozumiała.

- Nie wiem, o co panu chodzi – uniosła brwi.

- Jesteśmy w Stanach, droga pani. Nie ma tu niczego, czego nie można kupić.

Ellen przez chwilę myślała intensywnie.

- Och – powiedziała krótko, szeroko otwierając oczy – aż tak bogata nie jestem.

- Zobaczmy. Niech się pani spotka na tyłach szpitala z moim… kolegą, będzie miał czarną koszulę i białe spodnie. Koło ciężarówek ze sprzętem medycznym. On będzie w stanie więcej pani powiedzieć.

- Ale czy… - jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej - serce, wątroba, płuca… przecież to bardzo dużo naraz…

- Naprawdę jest to do zrobienia – mrugnął do niej i wstał z krzesła. Nie odwrócił się odchodząc.

***

W pobliżu San Francisco, niedaleko szemranej części portu, pływał duży statek z zewnątrz wyglądający na towarowy. W rzeczywistości przewoził on jednak ludzi. Jednym z pasażerów była Vlada, Białorusinka, która marzyła o zamieszkaniu w USA. Miała dwadzieścia dwa lata, była szczupła, ruda i dość wysoka. Siedziała pod pokładem wraz z masą innych kobiet różnych narodowości oraz wieku i wyglądu. One też jechały spełnić marzenia w Stanach Zjednoczonych.

Pod pokład czasami schodził Oleg i wywoływał jedną lub dwie dziewczyny. Reszta wówczas zerkała zazdrośnie na szczęściary, dla których udało się zdobyć mieszkanie i pracę.

Tego dnia także zjawił się . Miał w dłoni kartkę, jak zawsze, na której było napisane „grupa krwi 0+, dwadzieścia cztery lata, ruda, wysoka, szczupła - Vlada Dmitrowa”, choć Vlada o tym nie wiedział.

- Vlada Dmitrowa?

Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem ze szczęścia. A więc naszedł na nią czas! Na drżących z ekscytacji nogach podeszła do drabiny. Oleg uśmiechnął się do niej i puścił ją przodem. Poprowadził ją do pomieszczenia medycznego, w którym była cała masa dziwnego, szpitalnego sprzętu i łóżko operacyjne.

- Połóż się – powiedział, wyciągając strzykawkę – pobierzemy krew i zrobimy ci badania. To konieczne przed rozpoczęciem pracy. W Stanach mają bzika na punkcie bezpieczeństwa.

Vlada pokiwała głową i posłusznie położyła się na łóżku. Wyobraziła sobie, jak popija słodkiego bajgla poranną kawą na tarasie jakiejś kawiarni w centrum San Francisco. Odpłynęła z widokiem wschodu słońca w myślach, nie wiedząc, że nigdy się już nie obudzi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Cofftee 11.08.2019
    Zaznaczam, zajrzę sobie wolnym czasem
  • Aleksadu 11.08.2019
    Czekam na opinię wobec tego :)
  • konfiguracja 11.08.2019
    Realistyczny ryt, świetny styl, ciekawa fabuła z mocnym zakończeniem, biedna dziewczyna. Kasa rządzi światem.
    5.
  • Aleksadu 12.08.2019
    Dziękuję! Bardzo podbudowująca opinia :)
  • nimfetka 12.08.2019
    Przeczyyyytane. Historia ciekawa, choć w drugiej części już bardziej przewidywalna, ale nadal potencjał jest. Co do interpunkcji to nie powiem Ci dokładnie, bo nie jestem ekspertką, ale zadbaj o to aby znaki interpunkcyjne nie występowały po spacji, a zapis lepiej wyglądałby z długimi myślnikami. Rozpisałaś się, ale tak trochę po łebkach ta robota.
    Jest znośnie, mogłoby być lepiej.
  • Aleksadu 12.08.2019
    Dzięki! Szczerze mówiąc, zmieniałam to opowiadanie wiele razy. Nie jest to raczej moje najlepsze dzieło, ale cieszę się, że jest chociaż znośne :) twoje uwagi biorę do serca i będę zwracać większą uwagę na interpunkcję.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania