Jesteś ze mną.

Nie chcę nikogo oszukiwać, ale śmiało przed samym sobą zeznając, spisując to tutaj, Maj był najbardziej dramatycznym miesiącem mojego życia. Siedemnaście lat, siedemnasty dzień, dwa istnienia które odeszły jednego dnia.

Liczby cały czas przeszkadzają mi w funkcjonowaniu, w myśleniu. Jedynka z matematyki skłania mnie do rozkminki, że naprawdę nie warto było z nimi zaczynać, skoro jeszcze ludzie i system oświaty mają czelność nazywać mnie niefortunnie, "kiblującym".

Gdyby nie fakt że rzuciłem edukację żeby pracować, byłoby inaczej. Pewnie ambicje odezwałyby się we mnie drugi, trzeci, wreszcie dziesiąty raz, i udałoby mi się udowodnić im wszystkim że jednak coś potrafię. Ale nienawidzę komukolwiek czegoś udowadniać.

Cholera, jestem już ślepy chyba od miesiąca albo dwóch. Ostatni raz, wszystko przez cholerny alkohol, zgubiłem swoje szkła kontaktowe. Pieniądze nie chodzą po chodniku, nie podskakują wesoło gdzieś w ciemnych uliczkach miast, nie spacerują uniesione w wietrze melancholii przez parki i lasy. Zbyt szybko nie zobaczę świata ostrego. Kto wie, cóż czai się w tej Gaussowskiej mgle?

Moje oddechy mają czarny lub charczący wydźwięk, może to wina smoły która z każdym nowym papierosem osadza się na moich płucach i pewnie tuzinie innych narządów o których zainfekowaniu nikotyną mój skromny mózg nie ma najmniejszego pojęcia, bo go to po prostu nie obchodzi. Jestem albo okropnym ignorantem i idiotą, albo niespełnionym artystą na miarę osławionej bladym światłem młodzieży dwudziestego pierwszego wieku.

Uwielbiam jak drży twoja skóra, kiedy mój wzrok przeszywa cię.

Wpatrujemy się w siebie, nieustannie, chcąc się wpasować. Jak dwie granice lodowców nachodzących na siebie, dwie nierównomierne płaszczyzny, dwa dźwięki które chcą się zderzyć i zgrać w jedną melodię... Jednak są między nimi bariery.

Albo to tafla lustra, albo czysta śmierć, albo uzależnienia. Uważam że jestem całkowicie wolny właśnie wtedy, kiedy patrzę w lustro, śmierć zagląda mi w oczy a moja nietrzeźwość pozwala mi nie odczuwać niczego, nawet strachu.

Osiemnaście lat i przyzwyczajenie do nie najlepiej wyglądających w podaniu o przyjęcie do Sanktuarium nawyków, sprawia że zaczynam odczuwać satysfakcję z tego jakim człowiekiem się stałem. Przecież wszyscy oni, śmigający wesoło z plecakami do klasy gdy zadzwoni dzwonek, czasami popalający papierosa lub skręta gdzieś na imprezie, pijący wino i śmiejący się...

Wszyscy oni poczuli kiedyś tyle co ja?

Mógłbym zostać dla was wszystkich prawdziwym wskaźnikiem emocji. Do tej pory, w cichej ekstazie, unosiłem się zaczytawszy się w Byronie, lub poznając losy Wertera, sprawdzałem co do joty elementy podobieństwa między postacią fantastyczną, książkową, a postacią faktyczną - mną.

Może to moje ego, niegdyś styrane siniakami, obelgami i bluzgami w gimnazjum kierowanymi w moją stronę, sprawiło że dzisiaj, kiedy to ja mam część dawnych znajomych pod sobą, każe mi określać siebie tak wysoko w ogólnej hierarchii już-nie-nastolatków. Ależ ja rzeczy wypisuję.

Słońca jeszcze nie było, a purpurowy cień obudził mnie cichym szeptem:

- Wstań, musisz się o czymś dowiedzieć.

Jednak, wstawanie o tej porze było dla mnie czymś niespotykanym, więc wydarło się ze mnie głuche zapytanie o powód tak nagłej, porannej wizyty.

- Nie będzie go, pomóż mi się go pozbyć.

Obraz rozmywał się, załamywał swoją powierzchnię, ale uśmiech, a raczej lekko zaciśnięte w grymasie przypominającym uśmiech kąciki moich ust dały znać że sen przychodzi ponownie, zdejmuje kapelusz i swój ulubiony garnitur umalowany w chmury, ptaki i słońca, i zaprasza mnie na herbatę z nadzieją że zostanę na zawsze.

Budzik wyraźnie pokazał mi dziesiątą rano. Przed była jeszcze pustka, więc tylko symuluję.

Jedenasta zero trzy, trzaśnięcie drzwi. Miałem jakieś przeczucie, coś rosło we mnie jak gula, pełna ropy, która mogła w każdej chwili wybuchnąć. Obrzydliwe, ale to alegoria wulkanu który wyrósł w człowieku, wszystkie te porównania... A to tylko emocje.

Odwróciłem się, podniosłem z tego krzesła na którym ćwiczyłem siedzenie przez tyle bezczynnych lat.

Albo mi się zdawało, albo słyszałem odgłos podobny do... Wyobraź sobie proszę, czytelniku, naprawdę otyłą osobę ze sporą ilością jakiegoś płynu w przełyku, w ustach, która dławi się tłustym kawałkiem kurzego udka. Tak, to chyba najbardziej idealne i nieludzkie porównanie.

Zacząłem powoli zmierzać na dół, przecież interesowało mnie co wywołało tak niespotykane odgłosy. Ale zaraz...

Moje serce właśnie w tej chwili poczuło ulgę, a kumulująca się nadzieja która wyrosła z plew nienawiści z cichym sykiem wydostała się, zamieniając się w paniczny strach, niepokój i obłęd.

Jeden stopień za drugim, powoli i spokojnie.

Ciche chlupnięcia, jakby coś wpadało raz po raz do kałuży gęstej cieczy.

Skręt w lewo, chłód rozchodzący się po całym moim ciele, i pierwsze co rzuca się w oczy, to wszechobecna, krwista czerwień.

Maleństwo tak nieświadome, siedzi jak w piaskownicy na beżowych kafelkach w korytarzu, bawiąc się krwią. Ciekawe jaki szok to na niego wywarło, cóż wtedy musiał sobie myśleć. Nawet nie jestem w stanie tego pojąć.

Jak zwierzę które musi chronić młode, ale pierwej zobaczyć gdzie ukrył się drapieżnik zagrażający jego potomstwu, tak ja rzuciłem się za drogowskazami z krwi, śladami dłoni odbitych na podłodze, na schodach prowadzących do drzwi wyjściowych, wodząc wzrokiem za pieczątkami wykrztusin na ścianach, drzwiach, suficie. Światło wpadające przez małe okienko do przedsionka rozrywało to wszystko jeszcze bardziej, jeszcze bardziej na strzępy.

Nie było już myślenia jak człowiek, poczułem się jak zwierzę.

Ślady krwi, ślady krwi, ślady krwi... Ale jesteś ze mną. Za to dziękuję do teraz.

Trzymała go tak dzielnie, tak dzielnie kazała mi wracać do Maleństwa, przytulić je i powiedzieć że wszystko będzie dobrze. Tymczasem, On, Król, upadał właśnie, wyrzucając z siebie purpurę, narzędzia i wnętrzności. Ostatnia wola? Czy ostatnią wolą można nazwać przerywane zalewającą usta krwią gwałtowne wziewy człowieka świadomego o śmierci, właśnie umierającego, pewnie chcącego zdobyć się na ostatni oddech? Czemu nie wywołuje to we mnie emocji, czemu opowiadam o tym z taką łatwością?

Wróciłem do niego. Kolejne minuty mijały już z pomocą antydepresantów, psychotropów i rodziny. Tak bardzo kochali, czule traktowali. A ja w swojej bańce ściskałem go za rękę, modląc się aby to był tylko sen. Okazało się jednak że życie może czasami zaskoczyć każdego, nawet kogoś takiego jak ja - myślącego że przejrzał każdy możliwy schemat istnienia na wylot, każdy film detektywistyczny tak że rozumiał metody prowadzone przez najlepszych agentów, że zrozumiałem sposób działania wszechświata. Doszedłem do wniosku, że żaden naukowiec, żadna ludzka mądrość, że żadne słowo orzeknięte już kiedyś, gdzieś, przez wielkich mędrców, żadne pieniądze, moce i wynalazki nie imają się nawet choć trochę do potęgi miłości i nietuzinkowości losu.

Życie to sekundy, przeszłość nie jest ważna. Ważne że jesteś, że czujesz upływ czasu. Pamiętaj, że to przyszłość będzie twoją przeszłością, i może to brzmi pospolicie, jak cytaty pozornie smutnych i nieszczęśliwych nastolatek z portali służących żaleniu się i wzajemnemu opowiadaniu o zdradzie partnera, ale ma to w sobie sporo racji.

Dziękuję że jesteś ze mną, i roznosząc zapach siarki i spalenizny pomogłeś mi pożegnać cię jeszcze raz.

Twój ukochany syn.

 

~wntgh

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania