Jeszcze jedna tajemnica - Rozdział XXI

Do Osłowki zajechaliśmy o piętnastej, idealna pora na obiad. Mama przez całą drogę trajkotała jak najęta, była przeszczęśliwa, że będzie miała swoją córeczkę przy sobie.

Od miesiąca, o dziwo, dom nic a nic się nie zmienił. W większej części wykonany był ze szkła, swoją formę zbliżoną miał do prostopadłościanu, przez ziemistą kolorystykę idealnie wpasował się w gęsty las wodospadem, który z hukiem uderzał o skały. W dole roztaczał się bajeczny widok , cała dolina spowita była zielenią. Chociaż szczerze nienawidziłam tej dziury, to miejsce było naprawdę piękne. Drzwi naszego domu otworzyły się z hukiem i wyszedł obiekt moich westchnień. Szary podkoszulek podkreślał jego mięśnie, a wiatr rozwiewał lekko kasztanowe włosy. Nawet na mnie nie spojrzał, podszedł prosto do mojego taty, a mijając mamę pocałował ją w policzek. Kobieta rozpłynęła się w uśmiechu i ścisnęła mnie mocniej za rękę. Pewnie chciała powiedzieć coś w stylu „ach, jaki on niesamowity…:”, jednak widząc moje spojrzenie pospiesznie zamknęła usta. Jeśli myślcie, że mogłam po podsłuchiwać to jesteście w błędzie, ponieważ Michał potrafi odtworzyć w głowie rozmówcy, to co chce mu przekazać, a znając mojego tatę, poczeka z odpowiedzią dopóki nie będą sami.

Razem z mamą weszłyśmy do domu, panowała tu dziwna cisza, kiedyś Weronika już by skakała wokół mnie i wyciągała na zakupy. Dziewczyna po prostu uwielbiała kupować nowe rzeczy, garderobę miała większą od swojego pokoju.

- Gdzie są wszyscy? – rozejrzałam się niepewnie po przestronnym salonie.

Nigdy nie bywało tu aż tak cicho.

- Nie mam pojęcia – zaniepokoiła się mama. – Jak wyjeżdżaliśmy wszystko było względnie w porządku.

-Względnie? – uniosłam pytająco brew.

- Nie mam twoich rączek – zirytowała się i poszła do kuchni.

Teraz jeszcze moich rączek jej się zachciało. Wejście po schodach było dla mnie nie lada wyczynem. Zapukałam do drzwi sypialni przyszywanej siostry, usłyszałam ciche pociąganie nosem. Gdy weszłam zobaczyłam, że dziewczyna leży na łóżku okryta pod sam nos.

- Hej – położyłam się obok – wróciłam.

- Znowu wyjedziesz – mruknęła oskarżycielsko – nie wytrzymasz dłużej niż tydzień.

Westchnęłam ciężko i pomyślałam, że jeszcze tego pożałuję.

- Może zostanę na całe wakacje – powiedziałam niby od niechcenia – i tak nie mogę teraz ćwiczyć.

Weronika nie zareagowała, trąciłam ją lekko w bok.

- Zostawił mnie – wychlipała po chwili. – Tak po prostu…powiedział, że…on już nie może…

Nie mogłam uwierzyć w to, że Janek mógł ją zostawić, przecież był w niej zakochany po uszy. Chociaż, gdy ostatnio tutaj byłam widziałam, że coś go gryzie, bił się z myślami. Nie mogłam zobaczyć niczego konkretnego, ponieważ celowo był bardzo czuły dla Wery, mój ”dar” zwariował. Nie wiedziałam, co powiedzieć, szczerze jej współczułam, ja przynajmniej

przeczuwałam, że coś jest nie tak. Byłam przygotowana na rozstanie, chociaż do tej pory to ja zrywałam. Zabawne, że nawet nie przywiązałam do tego wagi, może to nie była miłość? Tylko co? Zauroczenie? Byłam na to trochę za stara, miałam na karku dwadzieścia dwa lata.

Zsunęłam się pod kołdrę i przytuliłam dziewczynę, jej łzy długo moczyły moją koszulkę.

***

Na kolację mama zamówiła moją ulubioną zapiekankę, sama rzadko kiedy gotowała i nigdy nie wychodziło z tego nic dobrego. Tata musiał jechać na dyżur do szpitala, a Michał gdzieś pilnie pojechać. Tak więc zjedliśmy kolację w czwórkę, mama, Adam, Weronika i ja. Było całkiem miło, szanowna rodzicielka powstrzymała się przed sarkastycznymi uwagami na temat akrobatyki. Byłam jej za to naprawdę wdzięczna. Natomiast Adam siedział przy boku Weroniki i szeptał jej coś na ucho. Dziewczyna uśmiechała się lekko i odgarniała niesforny kosmyk za ucho. Wiedziałam, że Adam jest całkowicie szczery wobec niej, a ja prawie całkiem wyparowałam mu z głowy.

***

- Mamo – zajrzałam do łazienki, gdzie kobieta rozbiła pranie – pójdę się kawałek przejść.

Minęły już trzy tygodnie i moje żebra nareszcie się zrosły. Mogłabym wrócić do mojego mieszkanka, ale i tak nie mogłam ćwiczyć. Mama w życiu by się na to nie zgodziła, a ostatnio żyłyśmy w pokoju. Zeszłam w dół drogą do lasku, woda szumiała wokół mnie, miałam wrażenie, że otacza mnie ze wszystkich stron. Oddychałam pełną piersią, tutaj było tak wiele powietrza, roześmiałam się sama z siebie. Nie zauważyłam, kiedy ktoś stanął obok mnie, była to ładna, rudowłosa dziewczyna. Ubrana w czerwoną, zabłoconą suknię, włosy miała w nieładzie a na plecach dużą ranę. Piękne, zielone oczy pełne były łez, jedna z nich spłynęła po mlecznym, piegowatym policzku. Zamarłam, nie wiedziałam co mam robić, jakie ma zamiary. Zaczęłam się cofać, dziewczyna wyciągnęła rękę jakby chciała mnie zatrzymać, ale jakby ze smutkiem opuściła ją. Przez chwilę na mnie nie patrzyła, a gdy podniosła na mnie wzrok uśmiechała się smutno.

- Nie chciałam pani przestraszyć – głos miała bardzo przyjemny – potrzebuję pomocy.

Przełknęłam gule w gardle.

- Jest pani ranna? Mój tata jest lekarzem.

Dziewczyna roześmiała się perliście.

- Nie jestem ranna – spojrzałam na jej ranę na plecach – jestem martwa.

Nim zdążyłam cokolwiek zrobić chwyciła moją rękę i przyłożyła ją do serca. Nie biło. Chwyciłam ją za nadgarstek w poszukiwaniu tętna, nic. Ciekawe, czy przed umarłym da się uciec? Szczerze w to wątpię.

- Czego ode mnie chcesz? – wyszeptałam z trudem. – Jak mogę ci pomóc?

Dziewczyna usiadła na powalonym pniu i wskazała mi miejsce obok siebie. Stałam jak wmurowana, nie byłam w stanie zmusić moich nóg do przejścia dzielącej nas odległości.

- Twój chłopak pomaga mojemu – uśmiechnęła się niebezpiecznie – w wykorzystaniu mnie nawet po śmierci .

Co byście zrobili, gdybyście usłyszeli taki tekst od nieboszczki?

- Chce wykorzystać moja krew do odnalezienia klucza wszechmocności.

Słyszałam o nim tylko w legendach, podobno daje nadludzką moc.

- Dlaczego przyszłaś do mnie po pomoc? – minęła spora chwila nim z mojego gardła wydobył się głos. – Mogłabym donieść o wszystkim Adamowi.

- Mogłabyś, ale tego nie zrobisz - powiedziała pewnie.

- Skąd ta pewność? – nadal niczego nie rozumiałam.

Dziewczyna wywróciła oczami.

- Rozmawiasz z duchem, zapomniałaś?

- Dlaczego miałabym zapomnieć? – zmarszczyłam brwi.

Do tej pory do końca nie dotarło do mnie, że rozmawiam z umarlakiem, znaczy nieboszczką. Ciekawe, czy mogła mi zrobić krzywdę, wolałam tego nie sprawdzać, ale całkiem się jej podporządkować, co to to nie.

- Mogłabyś nagle poślizgnąć na skórce od banana, albo potłukłyby ci się wszystkie okna w domu – pochyliła się do mnie konspiracyjnie. - Nie chciałabyś tego, prawda?

Co za szantażystka, teraz to już w ogóle nie miałam wyboru, musiałam zrobić to, czego żądała.

- Co mam zrobić? – założyłam ręce na piersi.

Dziewczyna zadowolona przyklasnęła w dłonie.

- Pójdziesz na bal do Złotego Dworu… -zrobiła dramatyczną pauzę. – Spotkasz tam wielu ludzi, słuchaj uważnie – przywołała mnie do porządku, akurat czyściłam sobie paznokcie – nie zbliżaj się do króla Loliwii i jego żony, wnet przejrzą twoje zamiary…

- A jakie ja mam zamiary? – weszłam jej w zdanie.

Dziewczyna sapnęła zirytowana i wywróciła oczami.

- Musisz zniszczyć klucz wszechmocności.

O, tak legendarny klucz z mrożących krew w żyłach historii. Podobno dawał moc podporządkowania sobie całego światu, ale w zamian zabierał właścicielowi duszę. Mnie to nie kusiło, ale zawsze znajdzie się jakiś wariat, który próbuje go sobie przywłaszczyć. Klucza nie widziano od trzech stuleci, jak miałam go znaleźć?

- W Złotym Dworze poznasz Werkeblena, musisz zdobyć jego zaufanie, wtedy wskaże ci drogę do klucza.

- Ty nie możesz tego zrobić? – zmrużyłam oczy.

- On jest strażnikiem klucza, tylko on to wie – była zdenerwowana moją głupotą.

Postanowiłam nie drążyć tematu, udałam, że jestem zainteresowana dalszym ciągiem historii.

- A gdy zdobędę klucz, co mam zrobić?

- Zniszczyć go – padła krótka odpowiedź.

Cudownie. Może jeszcze gwiazdkę z nieba?!

- Niby jak? Podobno nie da się go zniszczyć.

Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.

- W Ponurym Lesie żyje pięciometrowy olbrzym, tylko on może go zmiażdżyć.

- Zmiażdżyć? – upewniłam się.

Duch pokiwał głową, jakby była to najprostsza rzecz na świecie.

- A jaka pewność, że przy okazji nie zmiażdży mnie?

Nim doczekałam się odpowiedzi zamoimi plecami rozległ się cichy syk i ukazał się portal w sędziwej brzozie. Nie miałam jak uciec, zostałam dosłownie wciągnięta w tamten świat.

Po drugiej stronie nie było tak zle, prawie nic się nie zmieniło. Nadal byłam w lesie, nadal w otoczeniu wody. Tylko wszystko było jakieś jaśniejsze, jakby skąpane w dziwnym blasku. Przyroda była bardziej wyrazista byłam w stanie dostrzec mrówki pracujące przy mrowisku. Nad moją głową latały wielobarwne motyle, ich skrzydła pełne były srebrnego, świecącego pyłku. Gdy wyciągnęłam dłoń, pokryła się jego cienką warstwą, błyszczała tak samo jak stworzenia. Niespodziewanie coś pociągnęło mnie za włosy, chwyciłam to dłonią i przyjrzałam się uważnie. Była to urocza, mała dziewczynka, uderzała piąstkami w mój palec, blada do tej pory twarzyczka zaczęła pokrywać się purpurą. W jednej z dłoni wciąż dzierżyła garść moich włosów. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uwolniłam stworzenie.

Nawet liście były tutaj bardziej zielone, wszędzie pełno było kwiatów, ogromnych, niebieskich i różowych pąków. Powąchałam jeden z nich, nigdy wcześniej nie czułam takiej słodyczy, tego zapachu nie sposób porównać do niczego. Gdyby nie to, że miałam zadanie do wykonania, zostałabym w tym miejscu o wiele dłużej. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, w którą stronę iść. Zdecydowałam, że najlepiej będzie jeśli pójdę prosto, w końcu gdzieś dojdę. Tak, z czasem doszłam do wniosku, że to nie najlepsze rozwiązanie.

Znalazłam się na śmierdzących, świecących w ciemności bagnach, świeciły na upiorny, żółty kolor. Myślicie, że na tym skończyły się moje przygody, o nie, to by było za mało. Nawet nie wiem, kiedy potknęłam się o wystający, spróchniały pień i wylądowałam po nos w błocie. Najgorsze było to, że nie mogłam się wydostać, wyglądało n a to, że tutaj moja przygoda dobiegnie końca. Próbowałam chwycić się jakiejś gałęzi, ale żadnej z niej nie mogłam dosięgnąć. Zapadał coraz większy zmrok, słyszałam pohukiwanie i powarkiwanie dzikich zwierząt. Ze strachu aż włoski stanęły mi dęba. I wtedy nadjechali oni, ta naiwne jak w tanim romansie, co nie zmienia faktu, że zatrzymał się przy mnie Michał z nieznanym mi mężczyzną.

- Co ty tu robisz? – zeskoczył z konia.

Jego towarzysz przypatrywał mi się z zaciekawieniem, wątpiłam by poraziła go moja uroda. Cała umazana byłam błotem, miałam je nawet w uszach, nic przyjemnego.

Mężczyzna mierzył mnie wściekłym wzrokiem, widać nie zadowolony z tego, że mnie widzi.

- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – odgarnęłam sobie włosy rozmazując jeszcze więcej błota po twarzy. – Może przynajmniej pomożesz mi stąd wyjść?

- Waham się - skrzywił się – okropnie cuchniesz.

Nieznajomy z trudem powstrzymał śmiech, a we mnie krew się zagotowała.

- To jedna z tych, której złamałeś serce?

Co za bezczelny typ, znalazł się łamacz kobiecych serc, dobre sobie.

- Nie – Michał chwycił mnie za rękę. – To moja nieposłuszna żona.

Słucham?! Co on wymyślił?! Jaka żona?!

Nie zważając na to w jakim jestem stanie przyciągnął mnie do siebie i pocałował. W odpowiedzi na jego pieszczotę, ugryzłam go z całej siły. Michał odskoczył ode mnie i brutalnie chwycił za rękę.

- Nigdy się mnie nie słucha, ale pracuję nad tym.

Moja twarz pokryła się purpurą, ja mu dam, żonę! Niech tylko wpadnie w moje ręce.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania