Poprzednie częściJohn Payne-TW 4.0 #3

John Payne-Rozdział 13

Miałem w myślach idealny plan, by narobić do własnego gniazda. W końcu prokuratura była bratem policji, jednak do mojego pełnego emocji przedstawienia nie doszło. Dlaczego? Dziś wigilia, ludzie spotykają się, składają sobie życzenia i mają totalnie gdzieś pracę, wątpię, by którykolwiek z oskarżycieli czuwał na posterunku. Nie rozczarowałem się, budynek nieopodal kwatery głównej świecił pustkami, gdzieniegdzie widać było nielicznych pracoholików, niemających czegoś takiego, jak życie prywatne.

Z zapalonym papierosem przemierzałem ogromny korytarz z mozaiką ślepej bogini sprawiedliwości na podłodze, zawsze zastanawiało mnie pojęcie związane z tym bóstwem. Dlaczego ma mieć zasłonięte oczy? Rozumiem wagę, symbol równości, ale ślepota? Prawo musi być jednakowe dla wszystkich, jednak jednocześnie traktować wszystkich inaczej, jednostkowo. Spójrzmy na dwie osoby, zwykłego zabójcę, który odebrał życie z zimną krwią i ojca, zabijającego nożownika w obronie swojej rodziny. Jeśli zastosować „opaskę” i postawić znak równości między nimi, skrzywdzilibyśmy wiele osób... Są jednak tacy idealiści, dla których wydawanie takiego osądu, stanowiłoby podstawę prawa. Durnie i głupcy. Tak mogę ich określić, choć inne znacznie gorsze słowa cisną się na usta. Prowadząc wewnętrzny monolog, zmierzałem do jedynego gościa, mającego optymistyczny stosunek do mnie, co naprawdę jest rzadkością, patrząc na mój charakter.

Biuro prokuratora generalnego mieściło się na pierwszym piętrze, tuż przy schodach, wiodących do wyjścia, ponoć pierwszy urzędnik na tym stanowisku przekupił architekta, by tak to zaplanował, kto wie, czy to prawda, czy zwyczajna plotka. Miałem nadzieje, że znajdę Charlesa na miejscu, nim wróci do swojej rodziny, jest starym znajomym mojej rodziny, to on umożliwił Royowi dojście do świetlanej kariery adwokackiej i dzięki niemu nie siedzę w wiezieniu za fałszowanie daty urodzin. Zapukałem lekko, obawiając się, jak pójdzie ta rozmowa, w końcu stawką jest młode życie.

— Proszę, a to ty Johnny. Co sprowadza małego Paynea do wujka Gooda? — Przy biurku stał mały, przy kości mężczyzna, siwizna zabrała mu dawny czarny kolor włosów, a choroba nogi, sprawiła, że utykał na jedną nogę, nadal jednak jego umysł działał na najwyższych obrotach.

— Witaj Charlie. Zapewne domyślasz się charakteru mojej wizyty... — Nasza początkowa rozmowa brzmiała niczym tandetny dialog łotra i bohatera, opisywanego w jakieś książce.

— Nawet za butelkę najlepszej Whisky nie postawiłbyś tu nogi, gdybyś nie musiał. O co chodzi chłopcze, czyżbyś był aż tak nie lubiany, że pragniesz pracować jako detektyw u nas?

— Gdyby pensja była dwa razy większa... A tak naprawdę przychodzę w sprawie młodego Larsona.

Po twarzy mojego rozmówcy wiedziałem, że kojarzy to nazwisko.

— Pierwsza sprawa dopiero co przyjętego prokuratora, przejrzałem raport. Zastanawiam się o odesłaniu go ponownie do szkoły, tyle błędów w tak skomplikowanej sprawie, to nie mogło się udać na czele z żółtodziobem. Niestety jego ojciec grywa ze mną w golfa i pokera, nie mogłem odmówić jego prośbie o przekazaniu sprawy w ręce syna. Powiedz mi, co cię tak zbulwersowało, że przekroczyłeś nasze progi?

— Jakimś cudem podejrzany już siedzi w Vernon, mimo braku wyroku skazującego.

Good nie odpowiedział, złapał się za serce i usiadł ciężko na skórzanym fotelu, podbiegłem do niego.

— Charlie wszystko dobrze? Wezwać lekarza?

— A czy ja umieram Payne? Daj mi tylko piguły z kieszeni płaszcza, wisi tam na stojaku.

Nie przestając się bać o stan mojego najstarszego przyjaciela, przewertowałem zawartość wskazanego ubrania, znajdując lęki, których nazwa nic, a nic mi nie mówiła. Nie zwlekając, podałem mu fiolkę, z której zażył dwie małe pastylki. Po dziesięciu minutach wrócił do dawnego stanu.

— Mam wezwać twoją żonę?

— A na co mi ona? Przyjedzie, narobi histerii i tyle. Niech siedzi w domu.

— Myślałem, że wiesz o odsiadce.

— Niczego takie nie podpisywałem, jak prasa się o tym dowie, będziemy w ciemnej dupie. Już widzę te tytuły, prokuratura bawi się w sąd i wysyła do wiezienia. Nie jest dobrze Johnny, nie jest dobrze.

— Zawsze byłem pewny, że macie świetną opinię wśród obywateli.

— Owszem, ale zdarzyło się po drodze zbyt wiele potknięć. Długo by gadać, teraz jesteśmy u cywili pod kreską. Najchętniej wysłaliby do nas komisję śledczą, banda baranów senatorów i pięknisiów adwokatów rozgrzebujący mój kochany skarb. Nie, nie pozwolę na to. — W pięćdziesięciolatka wstąpiły nowe siły, a twarz zajaśniała nowym blaskiem, bałem się, że ponownie przeciąży swoje serce, jednak opanował się. — Dobra Johnny zrobimy tak, ty wracaj do swoich zajęć, powiedziałbym, idź do rodziny, ale wiem, że tego nie zrobisz. Ja w międzyczasie wykonam parę telefonów, a młody Larson wróci do żony, nadal będzie w charakterze podejrzanego, jednak prócz zakazu opuszczania miasta, będzie miał wolną rękę. Muszę cię jednak ostrzec, jak znajdą bardziej obciążające dowody, trafi znów do aresztu.

— Jestem tego świadomy Charlie. Wesołych Świąt.

— Oby takie były, chłopcze, oby. Zmykaj, nim spotkasz się z jakimś gryzipiórkiem, nie chce żadnej kłótni.

Posłuchałem go z największą przyjemnością, opuściłem budynek niemal natychmiast, wychodząc na ciągle padający śnieg. Miałem po dziurki w nosie tego zimna i wszechobecnej bieli, gdy w głowie miałem obraz siebie popijającego dobry alkohol, grzejąc się w ciepłym mieszkaniu, ktoś popukał mnie w ramie.

Odwróciłem się i ujrzałem młodego funkcjonariusza.

— Detektyw Payne? Przysyła mnie pani komisarz, znaleźliśmy kolejnego trupa.

I wspaniałe plany rozprysły się jak bańka mydlana. Czy morderca nie może sobie odpuścić, nawet wigilii? Klnąc na tego tajemniczego gościa, udałem się za policjantem, chowając się głęboko w ciepły płaszcz.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania