Poprzednie częściJohn Payne-TW 4.0 #3

John Payne-Rozdział 17

Nowy rok zacząłem tak, jak poprzedni. Ze szklanką wybornej Whisky, siedząc w swym wygodnym fotelu, rozmyślając nad tym, co było przy huku, błysku fajerwerków. Oczywiście, zanim mogłem to zrobić, musiałem odwiedzić moje szanowne domostwo, by poinformować matkę, że mam się dobrze i nie leże zakopany w jakieś dziurze przez mafię. Moja biedna rodzicielka, zbyt wiele kryminałów i gazet się naczytała. Gdy już skończyła swój słowotok, dotyczący mojego niekulturalnego zachowania wobec brata i jaką przykrość jej tym sprawiłem, po uprzednio złożonych zapewnieniach o mojej poprawie i pożegnaniu ojca, mogłem przed północą ruszyć do mojego mieszkania.

Na całe szczęście siostra i Jess miały już coś w planach, więc nie mogły męczyć mej duszy namiawianiem o zaprzestaniu picia. Sącząc wspaniały trunek, nie chcąc się oddać w pełni smutnej zadumie, wróciłem do sprawy.

Co tak naprawdę łączyło ofiary? Dlaczego stanęli na krwawej ścieżce zabójcy? Czym się kierował morderca? Tylko pytania, prawie żadnych odpowiedzi. Poczułem, jak powieki powoli zasłaniają zmęczone oczy, ujrzałem ostatnie rozbłyski na nocnym niebie, nim sen zabrał mnie w swój świat.

Następne dni spędziliśmy wraz z Jess na próbie uchwycenia agenta zboczucha, ale było to trudniejsze, niż zakładaliśmy. Ciągłe szkolenia zlecane przez J.E. Hoovera i koleje nowe sprawy, powodowały jego nieobecność. W końcu jednak udało nam się spotkać z nim w kawiarni "U Johna", gdzie w zacisznym kącie można było spokojnie porozmawiać. Zielone ściany i odpowiednie oświetlenie stwarzały wygodny nastrój, a stoliki zakryte wysokim, drewnianymi parawanami zapewniały prywatność.

Przy jednym z nich siedzieli nasi bohaterowie wraz z agentem Monroe. Był to niski, szczupły jegomość o świdrującym wzroku, nie był zbyt młody, szczególnie patrząc na jego łysiejącą głowę. Nosił tani, granatowy garnitur, lekko znoszony. Wbrew obawom Jess, nie spoglądał na jej dekolt, ukryty pod jasną bluzką, skupił się wyłącznie na jedzeniu, jakby przez miesiąc nie głodował.

— Czym mogę wytłumaczyć to nagłe spotkanie? Czyżby pani komendant wreszcie przyznała przed samym sobą, że jesteśmy dla siebie stworzeni? — Odłożył sztućce i wytarł chustką usta.

— Śnij dalej Monroe. Co wiesz o lokalu "Spełnione Sny"? — spytała, delektując się kawą.

— "Spełnione Sny"? – Skrzywił się i pełen niechęci kontynuował. — Dlaczego was interesuje?

— Dotyczy to naszej sprawy. Powiedz mi, skąd taka tajemniczość? —Spojrzałem uważnie na swojego rozmówcę.

— To nie miejsce dla tak niewinnej damy, jak pani komendant. — Specjalnie mnie zignorował i skupił się mojej towarzyszce.

— Monroe?! – Jej twarz wykrzywiła się w irytacji, a ton głosu sugerował, by przestał żartować i skupił się na odpowiedzi.

— No dobrze, dobrze. FBI obserwuje od początku ten klub, jednak prócz tego mamy związane ręce. Budynek znajduje się na prywatnym terenie, póki nikt nie zgłosi przestępstwa, a prokurator nie wyda nakazu, nie możemy przekroczyć tego progu. — Podniósł filiżankę i opróżnił ją z zimnej już zawartości. Ciekawiło mnie, dlaczego Monroe unikał mojego wzroku i zupełnie ignorował moją obecność.

— Coś jednak wiecie, skoro tak zareagowałeś. — Jess nadal nie dawała mu spokoju, przypominała mi drapieżną lisicę polującą na swoją zdobycz. Nie powiem, spodobała mi się, ta strona mojej uroczej partnerki.

— Eh z ty nigdy nie odpuszczasz prawda? Przydatna cecha w zawodzie gliniarza, jednak łatwo prowadząca do śmierci. — Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki papierosa i zapalił go. — „Spełnione Sny” mogę określić tylko jednym słowem, burdel. Skąpo odziane albo w pozbawione ubrań hostessy, z maskami na twarzach, podające na srebrnych tacach drinki i przekąski, a jeśli przejdziesz z tyłu, znajdziesz i męskich służących w takim samym "ubiorze". Na placu przed budynkiem do późnych godzin nocnych parkują luksusowe samochody, skąd wysiadają zamaskowani gości obydwu płci. Co tam później się dzieje, to głowa boli... Szefostwo ma duży problem z wyborem agentów do obserwacji, weteranom może wysiąść serce, a żółtodzioby zbytnio się podekscytują. Dlaczego? Otóż po północy dzieją się rzeczy, od których nawet wyobraźnia dostałaby rumieńców ze wstydu. Grupowe orgie, alkohol, narkotyki... Ludzie nie powstrzymują się i kontynuują na świeżym powietrzu, stąd to wiemy.

— To dlaczego tam nie wkroczycie? Przecież za nieobyczajne zachowanie też są kary. No, chyba że oglądanie tego widowiska to nowa rozrywka biura. – Specjalnie chciałem go sprowokować, by wyrzucił z siebie, co tak naprawdę do mnie ma. Jednak plan spalił na panewce, wprawdzie sama jego twarz i wzrok mówiły, że zabiłby mnie na miejscu, to jednak pozostawiał niewzruszony.

— Pani Jessico, posiadłość, gdzie ulokowany jest ten niemoralny przybytek, znajduje się pośród lasu, gdzie najbliższy dom jest kilometr dalej, a na prywatnym terenie właściciel może robić, co chcę. Szczególnie gdy nie ma sąsiadów.

Jess pokręciła głową i z nutką rozczarowania skierowała swe słowa do agenta.

— Monroe, Monroe, znam cię dosyć długo i doskonale wiem, kiedy coś kręcisz. Nie mówisz nam wszystkiego prawda? Jest coś jeszcze, co znacząco utrudnia śledztwo, prawda?

— Co mnie podkusiło do zgodzenia się na to spotkanie? – rzucił przeciągle, rozluźniając krawat. Pytanie retoryczne, w końcu kto by tego nie zrobił? Rozmową z atrakcyjną kobietą z możliwością pooglądania jej ciała, raj dla każdego faceta.

— Skończ już ten melodramat, powiedz nam tę ostatnią rzecz i jeśli chcesz, odejdź. Przecież widać, jak tyłek ci się pali od siedzenia tutaj. — Chyba go zabolało, bo rzucił mi nienawistne spojrzenie i syknął wściekle.

— Słuchaj trędowaty, według plotek chodzących po biurze, mamy nie rozmawiać z tobą, a nawet traktować cię, jak powietrze. W końcu alkoholikowi nie można ufać. Jednak twoje zachowanie zmusza mnie od złamania tej niepisanej reguły. Myślisz, że jesteś cwany co? Że twoi bogaci rodzice chronią cię przede wszystkim? Wiesz mi, gdyby to ode mnie zależało, wyleciałbyś na zbity pysk, ty pijaku.

— Skoro jesteś taki mądry, ty zboczony agenciku od siedmiu boleści, to może załatwimy to na parkingu? Chyba że biuro zabrało ci jaja. — Mało brakowało, a rzucalibyśmy się na siebie. I tu wkroczyła pani komendant, naprawdę nie wiem, skąd ona ma tyle siły, by trzymać od siebie dwóch agresywnych facetów w sile wieku.

— Spokój mówię! Jesteście dorośli, a zachowujecie się, jak dzieci. Przynosicie wstyd instytucjom, którym służycie.

Z trudnością każdy z nas odpuścił, choć ciężka atmosfera nadal unosiła się w powietrzu, wyprostowałem pomiętą koszulę i usiadłem obok mojej partnerki.

— Nie powiem nic więcej pani komendant. I tak dowiedzieliście się za dużo, biuro skrzętnie pilnuje każdej informacji. Żegnam ozięble. — Zostawił kilka dolarów za spożyty posiłek i niczym huragan wyleciał z restauracji. Jess krytycznie spojrzała na mnie.

— No co? Temu durniowi się należało. — Niestety tylko ja, tak myślałem.

— Wierz, że nasze jedyne źródło informacji właśnie wyschło? — Odgarnęła kosmyk czarnych włosów z twarzy, ledwo panując nad gniewem.

— Nie przesadzaj, skoro ta droga zamknięta, to trzeba znaleźć inną.

Nie miała siły, kłócić się ze mną, machnęła z rezygnacją dłonią. Całe szczęście, że nie była zła, gdyby była, no cóż... Nasza współpraca lekko by się skomplikowała, niestety nie potrafię czytać w myślach, słowa są prostsze do zrozumienia, niż gesty.

Jakże złudne były moje nadzieje, gdy skończyłem palić przed lokalem, na parkingu nie było ani Jess, ani jej auta. Zakląłem głośno, tak że babinka przechodząca nieopodal, spojrzała na mnie z niesmakiem. Na dodatek z nieba zaczął padać śnieg, a do posterunku kilka przecznic. Kobiety... Kto zrozumie te pokrętne istoty?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania