Poprzednie częściJohn Payne-TW 4.0 #3

John Payne-Rozdział 20

Ocknąłem się z gigantycznym bólem głowy, powinienem się do tego przyzwyczaić, w końcu tak samo witam każdy poranek.

— Więc wreszcie raczył się pan obudzić, panie Payne. — Głos Sade brzmiał, niczym wystrzał armaty, Krzywiąc z bólu, spojrzałem na niego, siedział w stroju Adama na skórzanej sofie, a tuż przed nim klęczała kobieta, której wcześniej nie widziałem.

— Musisz wybaczyć markizie, ale chwilowo byłem niedysponowany. — Chciałem dotknąć ręką głowy, niestety byłem przywiązany do drewnianego słupa.

— Ma pan i tak szczęście, że Cerber nie roztrzaskał panu czaszki, bywa czasem lekko porywczy, prawda? — Skierował swe oczy w kierunku milczącego olbrzyma, ostrzyżonego na łyso. Ten tylko mruknął coś w odpowiedzi. — Wkroczył pan na zakazany teren, panie Payne, choć jasno tego zakazałem, czyż przychodząc w odwiedziny, nie trzeba słuchać gospodarza? No, chyba że jest się intruzem, ukrytym pod płaszczykiem gościa. Więc kim pan jest, panie Payne?

— Jestem, kim jestem, jak to było w pewnej sławnej księdze, czy jakoś tak.

— Bawisz mnie Payne, skończę z tym panem, zbrzydło mi ciągle to powtarzać. Sue, pora byś dołączyła do innych gości, noc nadal trwa, na pewno znajdziesz kolejnego. — Zwrócił się do blondynki.

— Jak sobie życzysz markizie. — Wstała z kolan i kręcąc zalotnie biodrami, wyszła, zamykając za sobą drzwi.

— Jesteś zagadką Payne, przeważnie wiem, po co każdy tu przychodzi. Senator znudzony małżeństwem po zapomnienie i powiew świeżości, generał, by zamienić się rolami i być zdominowanym, różne kobiety z ciekawości. A dziennikarz zamknięty w pokoju obok, który też zapuścił się w te „zabronione” rejony, również był łatwo przewidywalny, chcąc znaleźć coś dobrego dla swojego szmatławca. Jednak ty, jako policjant nie pasujesz do niczego, ledwo tknąłeś alkoholu, na dziewczyny starasz się na patrzeć, a z tego, co wiem, jesteś „normalny” w tych względach. Dodatkowo twoja wycieczka tutaj... Mógłbym przysiąc, że czegoś tu szukasz, ale co może glina szukać u nas? Chyba nie sądzisz, że jesteśmy związani z jakimś przestępstwem?

Rozmowę przerwał jakiś hałas za drugimi drzwiami.

— O ho, nasz gaduła się obudził. Cerber, tamten jest twój, tylko nie przesadź — powiedział Markiz, biorąc łyk wina. Olbrzym tylko się uśmiechnął i schylając się, przeszedł do pokoju obok. Nie zobaczyłem nic, prócz gołego faceta, zamkniętego w dyby. Wrota za szybko się zamknęły, bym dostrzegł coś więcej.

— Proszę się nie martwić Payne, my nie zabijamy. Naszą dewizą jest poznawanie przyjemności, bez zbędnych zasad moralnych, wprawdzie niektórzy z nas ocierają się o ból, zwłaszcza jak spojrzy się na tę salę. — Ręką wskazał na otoczenie, które przypominało średniowieczną salę tortur, wzbogaconą dziwnymi gadżetami. — Jednak nigdy nie krzywdzimy nikogo, przynajmniej nie wbrew jego woli.

— Więc ten twój Cerber poszedł tylko pomóc temu dziennikarzowi, po jego uśmiechu, wyjętym niczym z taniego horroru, wnoszę, że nie będzie mu kazał przepisywać sto razy "nie będę wchodził na zakazany teren". — odpowiedziałem, próbując wyrwać się z węzłów.

— Zgadza się, gdybym miał porównać ten wyraz twarzy, powiedziałbym, że jest zwiastunem jesieni średniowiecza. Co do twojego pytania. Cerber posiada dość duże narzędzie, mówiąc w przenośni, a dodatkowo uwielbia własną płeć, jeśli wiesz, o czym mówię. Bardzo trudno znaleźć dla niego partnera, w końcu nie jest zbyt gadatliwy, który nie wystraszyłby się jego ciała i charakteru, a libido nie przestaje wzrastać. Potrzebuje strażnika, a nie nabuzowanego osiłka, stąd muszę dbać o jego potrzeby. Na całe szczęście, co jakiś czas zdarzają się tacy intruzi, jak wy, którzy ten problem załatwiają. Szkoda, że nie fatygują się tu damscy intruzi... — Rozciągnął się na kanapie, odstawiając kieliszek.

— Co z tą zasadą, by nie krzywdzić innych, jeśli tego nie chcą?

— Taki los, jak się nie słucha.

Do naszych uszu dobiegł stłumiony krzyk.

— Chyba pański człowiek zabrał się do dzieła. — Spróbowałem zażartować, choć nie było mi do śmiechu.

— Piwnica jest wyciszona, więc nic nie przeniknie do góry. Polubiłem cię na swój sposób, więc może pan uniknąć „strasznego” losu. Powiedz mi, jaki jest twój cel, wtedy co najwyżej wrócić goły z powrotem, ale cały. Szansa jeden na sto.

Wprawdzie jestem idealistą, ale też realistą, chcę rozwiązać sprawę, jednak własna dupa jest ważniejsza od wszystkiego, wole, by pozostała w swej niezmienionej postaci.

— Dobra, dobra. Większość ofiar tego seryjnego mordercy, który grasuje od jakiegoś czasu, pochodzi właśnie z tego klubu. Trop prowadził tutaj, nie interesują mnie wasze tajemnice, póki są na granicy prawa. — wypowiadałem słowa z prędkością karabinu maszynowego, byle tylko przekonać Markiza.

— Nie jestem za bardzo przekonany... — Spojrzał na mnie i roześmiał się. — Spokojnie, tylko żartowałem. Zaraz cię uwolnimy i puścimy w nienaruszonym stanie.

— Nie boisz się, że napiszę raport o tych dziewczynach, które tu trzymasz? — spytałem, nabierając trochę pewności siebie.

— Mówisz o nich? To sieroty albo osoby, sprzedane przez rodziców, nie mają nikogo. Wierz mi, otrzymają los, lepszy od życia na ulicy. Przynajmniej będą miały dach nad głową i będą „pracować” w bezpieczniejszych warunkach. Myślisz, ile by pożyły, świadcząc usługi na ulicy? Gdy tylko zarobią trochę dla mnie i dla siebie, będą mogły opuścić mój dom. Nie ma całkowitego dobra, Payne, a nawet, jak jest to dla wybranych. Dla większości zostaje tylko mniejsze zło. Zresztą mam kontakty na wielu szczeblach, myślisz, kto wygra, policjant na dnie, czy ja z koneksjami? Wynik jest przewidywalny. Co do morderstw, mam pewne domysły, jednak nasze zgromadzenie jest na pierwszym miejscu i nie zdradzę ich, mogę ci dać tylko wskazówkę. Pod latarnią zawsze najciemniej. Cerber powinien kończyć, już dawno nie miał na kim poużywać, więc trochę się nazbierało ciśnienia. Jako że nigdy nowych partnerów, czy też partnerek nie brak, zawsze powitamy cię z otwartymi drzwiami. Taka drobnostka nie może wpływać na poszukiwanie wszelakiej rozkoszy. — Podszedł do mnie i odwiązał węzły.

— Dziwny z ciebie człowiek Markizie. — powiedziałem, rozmasowując nadgarstki.

— Wielu mi to mówi, jednak nie można wciąż trzymać się w sztywnym horyzoncie, droga przyjemności, musi być drogą otwartą. — Wskazał drzwi, przez które przeszliśmy.

— Nie wstydzicie się pogłosek i plotek?

— Ludzie zawsze będą gadać, taka ich natura. Dlatego wszyscy oprócz mnie mają cały czas maski, by stworzyć ułudę prywatności, nawet samochody są na „pożyczonych” rejestracjach. Tymi schodami wyjdziesz na zewnątrz, ochrona już powiadomiona, więc nie będziesz miał problemów. A i jeszcze jedno, za bramą czeka mocno zdenerwowana kobieta, wygląda, jakby kogoś dorwać. Z trudem przekonałem ją, by zaczekała. Naprawdę silna babka.

Zaraz, zaraz kobieta? Nie mówcie, że chodzi o Jess? Czyżby mój przyjaciel spaprał sprawę? Nie odwracając się, ruszyłem przed siebie, najpierw po kamiennych stopniach, a następnie po zielonej trawie. Żegnała mnie przytłumiona muzyka z posiadłości, przekroczyłem bramę i mimo ciemności rozpoznałem auto mojej szefowej. Stała obok, paląc papierosa, jej piękna twarz wyrażała gniew, a ilość petów pod nią, tylko mnie o tym utwierdzała. Pojawiła się opcja-uciekaj albo stój, z niewiadomej przyczyny wybrałem pierwszą opcję. Obróciłem się na pięcie, by umknąć w krzaki.

— Detektywie Johnie Payne, nawet się nie waż, myśleć o tym. Natychmiast tu wracaj. — Jej głos przypominał uderzenie gromu. Nie mając wyboru, zmieniłem kierunek.

— Cześć Jess, co ty tu robi... — Próbowałem zacząć z uśmiechem na twarzy, grając idiotę. Ogromny błąd. Jej pieść z impetem, wylądowała na mym policzku, prawie przewracając mnie. Skąd w takim kruchym ciele taka siła?

— Też miło cię widzieć — powiedziałem, masując obolałe miejsce.

— Zamknij się i wsiadaj.

— ...

— Wsiadaj do jasnej cholery. — Brzmiała na pograniczu gniewu i płaczu.

— Pozwól mi wytłumaczyć.

— Cisza, teraz jedziemy to twojego mieszkania. Wiesz, jak bardzo przestraszyłeś Eli? Nie było cię przez dwa dni. Myślisz, co to znaczy, gdy znika pijak z depresją? Przeczesała każdy szpital i posterunek, dodatkowo twój włoski kolega wraz z żoną porywa mnie i więzi kilka godzin. Później dowiaduje się od dobrej kobiety, że to twoja sprawka. Wracam więc do twojego mieszkania, a tam twoja zapłakana siostra, odchodząca od zmysłów. Czy wreszcie przestaniesz być takim egoistą, nie żyjesz sam, masz wielu bliskich przy sobie, którzy martwią się o ciebie? Dobra, ta rozmowa nie ma sensu, z każdym następnym słowem mam ochotę cię zabić. Do jutra mam mieć twój raport o tym zdarzeniu, dodatkowo wraz Eli musimy zastosować pewne rzeczy wobec ciebie. Żadnych, ale... — Uciszyła mnie, nim powiedziałem, że jestem osobą dorosłą i wiem, jak o siebie zadbać. — Zachowujesz się, jak gówniarz, to będziesz traktowany, jak gówniarz.

Odjechaliśmy z piskiem opon, przez całą drogę powrotną nie zamieniliśmy, ani słowa. W mieszkaniu położyłem się wprost do łóżka, na całe szczęście siostry nie było, więc ze spokojem mogłem zasnąć.

Następne częściJohn Payne-Rozdział 21

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania