Poprzednie częściJohn Payne-TW 4.0 #3

John Payne-Rozdział 6

Siedzieliśmy w zadymionym mieszkaniu Alberto, ledwo trawiąc otrzymane informacje. Zapaliłem kolejnego wyciągniętego z płaszcza papierosa i wdychając nikotynę do płuc, zwróciłem się do pani komisarz.

— Jess, gdyby rozbicie czarnego rynku było takie proste, uczynilibyśmy to już dawno. Zawsze istniał i istnieć będzie. Możemy jedynie zadbać, by przynosił, jak najmniej szkód społeczeństwu. Dziwne jednak jest to, że Lady Oswald z tak nieposzlakowaną opinią, zadaje się z marginesem społecznym. To niezbyt dobre dla zachowania swojej wysokiej pozycji.

— Mój drogi jankesie, pragnienia ludzkie są o wiele silniejsze od wszelakich reguł. Skoro coś jest, na wyciągniecie ręki, to dlaczego tego nie chwycić? Najgorsza rzecz dla słabego i podatnego człowieka. W pewnych kręgach Lady Oswald uchodzi za sadystkę, lubiącą się w młodych dziewczynach, jednak są to nie potwierdzone informację.

Stary ogrodnik mógł mieć rację co do tajemniczej dziewczyny widzianej w dzień zabójstwa. Wychodzi na to, że czeka nas jeszcze jedna wizyta. Nadal potrzebowałem informacji od przyjaciela Włocha.

— Alberto, a co z tym alfonsem? Taki zwykły pionek miałby zajmować się niewolnictwem?— Zdusiłem niedopałek w zdobionej popielniczce.

— To naganiacz, których mafia, działająca na czarnym rynku ma pełno. Organizacja zapewnia ochronę, a oni szukają wśród swoich dziewczyn odpowiednie kąski dla nich. Prosty układ, na którym bogacą się obie strony. Niestety nie wiem, dlaczego akurat on zginął, to chyba twoja robota detektywie Payne. Jako Włoch nie chce was wyganiać, ale jako ojciec trzech dorastających córek muszę delikatnie powiedzieć, że pora na was. Za dużo musiałbym im wyjaśniać, niech inna strona mnie pozostanie znana tylko dorosłym. dzieci muszą być nieświadome i żyć pełni swoim dzieciństwem.

Spojrzałem na zegarek z nieznaną mi postacią bajkową, była ósma po południu, nasz ostatni świadek nie powinien spać, a jeśli nawet to obudzimy go, nie ma to, jak przywileje policji. Skinąłem głową na swoją partnerkę, po czym wyszliśmy drzwiami wejściowymi do mieszkania.

Ziąb wieczoru owiał nasze ciała do szpiku kości, tegoroczny listopad był niesamowicie chłodny, co można było odczuć na własnej skórze. Jess spojrzała na świecącą wystawę najbliższego sklepu i nie odwracając się, spytała.

— Jak tam plany na rodzinną wigilię? Pewnie Payneowie szykują coś dużego.

Gorszego tematu rozmowy nie mogła wybrać, gorączkowo myślałem, jak z niego wybrnąć, lecz dokuczliwe zimno nie pozwalało wymyślić jakiegoś krótkiej, dosadnej wymówki. Przyspieszyłem kroku, wbiłem ręce w kieszenie, chciałem, by myślała, że nie usłyszałem, co mówiła. Na próżno, dostosowała prędkość chodu do mojego i wbiła we mnie swoje jasnozielone oczy.

— Więc udajesz, że jesteś głuchy Johnie Payne. Znamy się ponad sześć lat i doskonale wiem, kiedy zaczynasz kręcić. Gadaj, jak na spowiedzi, o co chodzi?

Dlaczego nie zostałem samotnikiem? Gdybym nim był, mój fortel wypaliłby, niestety mam aż dwóch przyjaciół i rodzinę. Są to osoby, które znają mnie na wylot. Nigdy nie zagrałbym z nimi w pokera, nigdy.

— No cóż u spowiedzi byłem ponad dwadzieścia lat temu, gdy Payne wierzyli w bezinteresowność kapłanów... — Wymijająca odpowiedź tylko wzmogła ciekawość mojej partnerki, ja nigdy nie nauczę się tych całych kontaktów miedzy ludzkich. Zawsze osiągam efekt odwrotny do zamierzonego.

— John... — Ton jej głosu wskazywał, bym przestał wreszcie pleść głupoty. Nie musiała nic więcej mówić, bym to zrozumiał.

— Powiedzmy, że tegoroczne święta spędza przy włączonym odbiorniku radiowym i butelce najlepszego alkoholu, jedzeniu z knajpy nieopodal mojego mieszkania.

Nie spodziewała się takiej odpowiedzi, nie dość, że zamilkła, to przystanęła. Jej piękna twarz wyglądała, jakby zobaczyła opady śniegu latem.

— Żartujesz prawda? Nawet ja wiem, że w wigilie spotykacie się calutką rodziną i razem z waszymi służącymi świętujecie przy hucznym przyjęciu.

— Nie tym razem. — Mój fart pojawił się w najlepszym momencie, okazało się, że właśnie doszliśmy do kamienicy ogrodnika. Nie chcąc hałasować o tak późnej porze, przerwaliśmy rozmowę i udaliśmy się do mieszkania numer siedem na pierwszym piętrze. Budynek przedstawiał ten sam widok, co wszystkie tego samego rodzaju, wąskie, odrapane klatki schodowe, śmierdzące niezidentyfikowanym zapachem. Pokonaliśmy pewną cześć kamiennych stopni, a następnie zapukaliśmy do ciemnobrązowych drzwi z mosiężną tabliczką Martinez. Właściciel otworzył im niemal natychmiast, miał zniszczoną słońcem twarz oraz nosił grube okulary.

— Jeśli chcecie porozmawiać o bogu, to wiem wszystko, jeśli chcecie sprzedać mi cokolwiek, to moja odpowiedź brzmi, że sprzedać, to mogę wam jedynie kopniaka na do widzenia.

Czułem, że po lubię staruszka.

— Spokojnie panie Martinez, jesteśmy z policji. Komisarz Jessica Lambert oraz detektyw John Payne wydział zabójstw. — Czekałem z niecierpliwością co odpowie nasz świadek na typowe nasze powitanie.

— Czyli mamy tu parę piesków, ambitną kobietę, która ma jaja, żeby wstąpić do policji i być na tak wysokim stanowisku. Mężczyźni nie lubią, jak włada nimi niewiasta, jest jeszcze jej towarzysz, typowe dziecko bogaczy, myślące, że świat jest przeciwko nim, bo rodzice nie kupią im wymarzonego nowiuteńkiego auta. Już sam twój płaszcz chłopcze mógłbym wyremontować mieszkanie oraz zatrudnić całą agencję z pięknymi paniami na dwie noce. Wchodźcie do środka, bo zaraz wylezie stara Kowalsky z mieszkania obok, ta durna, ciekawska polka jest irytująco ciekawska, co w ogóle znaczy Kowalsky? — Udaliśmy się za markotnym dziadkiem, jego mieszkanie było malutkie, po lewej stało podwójne, metalowe łóżko z materacem, a po prawej dwa fotele ciemnego koloru w kratkę oraz jasny mały stolik między nimi. Na ścianach wisiały regały przepełnione książkami.

— Gadać mi szybko, o co chodzi. Jeszcze chwila i będę przedmiotem zainteresowanie archeologów, z cyklu, dlaczego meksykańska małpa nadal żyje... No dalej młody człowieku, wiem, że z trudem się powstrzymujesz, by nie rzucić jakiegoś żartu o moich rodakach. — Usiadł na fotelu, odłożył, trzymaną wcześniej zakręconą u góry laskę na swoje kolana.

— Nie mam takiego zamiaru, za bardzo męczy mnie kac, bym mógł coś tak konstruktywnego wymyślić. — Tym jednym zdaniem zdobyłem sympatie Martineza.

— Masz rację synu, nie będziemy siedzieć i rozmawiać o suchym pysku za pierwszymi książkami na regale za tobą stoi doskonała nalewka od mojej sąsiadki, przynajmniej ci Polacy potrafią robić dobry alkohol, darmozjady... — Ku zniesmaczeniu mojej partnerki z pracy przystałem na propozycję świadka, parę minut później siedzieliśmy, racząc się trunkiem, Jessi pozostawiła przesłuchanie mnie, a sama zajęła się przeglądaniem książek.

— Skoro już wiemy, że cała trójka ma jaja, to przejdźmy do rzeczy, wszyscy wiedzą, że jestem za łagodnym człowiekiem na morderstwo, więc musi chodzić o zmarła Lady. — Jego skromność dorównywała tej polityków.

— Zgadza się, w aktach widnieje pańskie zeznanie, jakoby pan zauważył twarz młodej dziewczyny w pokoju pani Oswald kilka godzin przed jej śmiercią.

Nim mi odpowiedział, pociągnął mocny łyk ze swojej szklanki.

— Wątpię, byś robił sobie ze mnie żarty, dlatego odpowiem ci, że rzeczywiście tak było. Twarz tej czarnoskórej, młodej dziewczyny wyrażała strach i rozpacz, nie minęła sekunda, a ktoś ją wciągnął do środka. Tylko tyle widziałem. Musiałem inaczej podejść do tematu. — A co może powiedzieć pan o samej Lady?

Ten „pan” wyraźnie mu ciążył.

— Jaki tam pan, mów mi Chavez, jakoś źle się czuję, jak ktoś się do mnie tak zwraca. Z racji, że nie żyje, to mogę mówić o niej prawdę. Jej wizerunek opiekuńczej, dobrotliwej bogatej pani, troszczącej się o zwierzęta i swoich ludzi był jednym, wielkim kawałkiem śmierdzącego gówna, musisz panienko wybaczyć, ale inaczej i dosadniej nie potrafię tego powiedzieć.

Dlaczego tylko do mnie mówił synu, a do Jess zwracał się normalnie? Lambert machnęła głową, że nic nie szkodzi, a ja kontynuowałem.

— Co masz pa... Chavez na myśli?

— Już od małego mała Lili była dziwna, cieszyła się z porażek innych, lubiła się znęcać nad młodszymi i biedniejszymi koleżankami, a w jej dziecięcych oczkach tliło się ogromne zło. Jej matka, świeć panie nad jej duszą, była aniołem, darem niebios, jednak biedaczka zmarła od jakiegoś paskudnego choróbska. Przyszła Lady dorastała, wycwaniła się, ukazując swoją ciemniejszą stronę tylko w momentach, kiedy wiedziała, że nie informacja o tym, nie wydostanie się na światło dzienne. Skończyła dobrą szkołę pod okiem ojca, który ją i brata rozpieszczał do granic możliwości, zmarł, zanim wzięła ślub z gościem o parę lat starszym od niej, ale równie bogatym. Młodszy brat dostał drugą posiadłość, a ona zaczęła niepodzielnie rządzić rodowym domem. Myślałem, że zmieniła się, w końcu wszystko, co robiła publicznie, na to wskazywało, ale gdzież tam. Pewnego razu, podczas podcinania najwyższego drzewa, będąc na drabinie, zauważyłem scenę, która zmroziła moje stare ciało. Przez okno widać było Lady oraz jej męża w stroju Adama i Ewy, do metalowych filarów łóżka przywiązane były dwie młode służące, które stosunkowo niedawno zostały przyjęte do pracy, również nie posiadały żadnych ubrań, a w ustach miały jakiś knebel, stały przodem do moich pracodawców, a ci okładali ich pejczami, biczami, czy kto tam wiem czym, potem polewali związane ciała gorącym woskiem, a na końcu odwiązali je i dość szorstko odprowadzili do łóżka, by kontynuować. Ja miałem dość, moje serce jest zbyt słabe do takiego oglądania, szczególnie że zostałem wychowany w szacunku do kobiet. Później dowiedziałem się, że takie rzeczy mają bardzo często miejsce, męska służba miała spokój, jednak młode dziewczyny już nie. Prawie każda służąca poniżej dwudziestu jeden lat już miała taką sytuację za sobą. Po śmierci męża, który zmarł śmiercią niewyjaśnioną, przerzuciła się ze służby na nieznajome, nikt z nas nie wiedział, skąd je brała, ani czy legalnie. Wszyscy potrzebowali pieniędzy dla swoich rodzin, a kto płaci lepiej, niż bogacze?

Po skończonej opowieści pewne elementy układanki ułożyły się na swoim miejscu, nurtowała mnie jeszcze jedna rzecz.

— A czy widzieliście, by zabawki pani Oswald wychodziły z posiadłości.

— Zabawki powiadasz, tak to dobre określenie dla tych biednych istot, niestety nie. Mój kolega, drugi strażnik widział za to, jak lokaj wynosi coś dużego, zawiniętego w czarną płachtę i wywozi to samochodem.

Przeczuwałem jakiego typu były te pakunki...

— Dziękujemy za rozmowę panie Martinez. — Jess pomogła mi wstać z głębokiego fotela, okazało się, że nalewka była mocniejsza, niż przypuszczałem, jednak po Chavezie nie było nic widać, poruszał się, jak gdyby nic.

— Ulżyliście trochę staremu dziadowi, od śmierci mojej jędzy żony rzadko kiedy mogę napić się z kimś i szczerze porozmawiać, mam nadzieje, że znajdziecie zabójcę, nie dla tej zmarłej sadystki, ale dla samej sprawiedliwości.

Pożegnaliśmy się i wyszliśmy ponownie na zwiększający się mróz.

— Wychodzi na to, że Oswald kupowała ofiary od mafii, zabawiała się z nimi na swój sposób, a potem je mordowała, a ciał pozbywał się lokaj. Skoro jest on jeszcze w szpitalu, ponieważ badania ujawniły u niego pogorszenie zdrowia, a ostatnią zabawkę Lady widzianą w dniu zabójstwa może znaczyć to, że jeszcze żyje. – Słuchałem wypowiedzi komisarz, ledwo panując nad zawrotami głowy.

— Jest to dość optymistyczny scenariusz, ale może warto sprawdzić. Weź mojego grata i jedź do domu, ja wezmę taksówkę. — Podałem jej kluczyki, gdy byliśmy przy fordzie. Widziałem, że chciała się kłócić o to, lecz zrezygnowała, wsiadła do pojazdu i tyle ją widziałem. Coś czuję, że po jej jeździe silnik będzie to wymiany. Kilka minut zajęło mi znalezienie taksówki i powrót do swojej dzielnicy, bałem się wchodzić do swojego mieszkania, kto wie, co zrobiła z nim Eli...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania