Kalendarium

Nieśmiałość – pierwszy miesiąc… Nasze szybkie spojrzenia, mimowolne złączenia dłoni, delikatne objęcia, lekko wymuszone rozmowy, spacery po zmroku. Już trzeciego dnia po pierwszym spotkaniu zapowiadam ci z trudem, że nie będzie łatwo. Pewnie możesz wtedy myśleć, że mówię tak, by wzbudzić w tobie jeszcze większe zainteresowanie moją osobą. Nie wiem, czy tak właśnie sądzisz, jeśli jednak nie… Dziękuję. Wiem bowiem, że znajomość ze mną mogłaby często sprawiać ci ból, egoistycznie nie potrafię jednak z niej zrezygnować, już na samym początku natomiast daję tobie taką możliwość.

Subtelność – drugi miesiąc... „Przypadkowe” spotkania na mieście, ostrożne wiadomości, pragnienie wyrażenia czegoś więcej, lęk przed odrzuceniem, opory przed ujawnieniem siebie. Choć niczego ci nie obiecuję, zakładam się sam ze sobą, że rzucę palenie. Choć niczego nie pokazujesz po sobie, wiem, że doceniasz, iż to z twojej przyczyny postanawiam się zmienić. Początek, wbrew znanemu powiedzeniu, wydaje się być łatwym. Nie potrafię w pełni odczuwać z tego przyjemności, wciąż wszakże przeczuwając trudniejszą jego kontynuację. Ty zaś wydajesz się być pełna zaangażowania i cierpliwości, pomimo moich zapowiedzi.

Samotność – trzeci miesiąc... Rzadkie spotkania, zdawkowe wiadomości, dni pełne tęsknoty, niezręczność po długiej przerwie, pragnienie dotknięcia twojej twarzy. Niby nie żywimy do siebie urazy, a jednak każde z nas odczuwa, że to drugie mogłoby postarać się bardziej. Nachodzą nas wątpliwości, czy aby na pewno to ma sens. Być może zaczynasz rozważać moje początkowe słowa, teraz jednakże odnosząc je do naszej teraźniejszości i przyszłości. Uspokajam się, dopiero kiedy możemy prawdziwie porozmawiać. Dajesz mi nadzieję i zastanawiam się, czy ja również mógłbym ci ową ofiarować.

Świeżość – czwarty miesiąc… Pierwsze pocałunki, ograniczane porywy namiętności, kolejne nieporozumienia, nieodgadnięte chwile ciszy, coraz częstsze łzy. Chociaż jesteśmy przy sobie już dłuższy czas, zjawiają się niezręczne momenty, ograniczające radość płynącą ze wspólnie spędzonych chwil. Przez kilka dni wątpliwości narastają, by w kolejnych niemalże na dobre zniknąć. Piję przez parę dni, bo nie potrafię uporać się z własną osobowością; ty nie jesteś tego świadoma – milcząco przyzwalasz mi na destrukcyjne działania.

Przywiązanie – piąty miesiąc… Licznie wychylone kieliszki, wzajemne wsparcie, coraz śmielsze wędrówki dłoni, mroźne spacery, wspólne wieczory. Słucham jak urzeczony twoich monologów, wpatruję się w zafascynowanie wypisane na promiennej twarzy. Po raz pierwszy odczuwam lęk przed możliwością utraty ciebie; nie wiem, czy ty również podzielasz moje obawy, niemalże na każdym spotkaniu szczerze uśmiechnięta. Wiem już, że chcę z tobą spędzić resztę swojego życia – nie mam odnośnie tego wątpliwości, boję się więc, czy ty również mogłabyś dzielić moje pragnienia.

Szczerość – szósty miesiąc… Najprawdziwsze wyznania, nowy początek znajomości, przykre przeprosiny, wstydliwe spotkania, wspólne poranki. Zaczynam nazywać cię swoim „kochaniem”, chociaż widzę, jak ty wzbraniasz się przed tak jawnym przedstawieniem swoich uczuć. Po raz pierwszy pytam cię, czy mnie kochasz. Kiedy słyszę krótką odpowiedź, zaciskam powieki, bojąc się pojedynczych łez. Przytulam cię mocniej, chcąc chyba wyrazić swoje własne uczucia. Przez moment jestem szczęśliwy.

Intymność – siódmy miesiąc… Wspólne sny, niecierpliwe dni, nienasycone pocałunki, przebiegłe spojrzenia, nieznośne wyrzuty sumienia. Wciąż cię kocham… Nadal jesteś dla mnie jedyną, którą chcę mieć w swoim życiu. Zachlewam się, gdy raz po raz mnie odrzucasz. Piję siódmy dzień pod rząd; pierwszego zaczynam od nowa. Ignorujesz moją nienawiść do mnie samego, sądząc, że chcę uciec od poważniejszych kwestii. Kiedy znów się spotykamy, niemożnym jest opanowanie radości wynikającej z wzajemnych objęć. Wciąż jednak odczuwam niepokój; boję się twojej największej broni, którą wszak sam wtrąciłem w twe dłonie – jest to moja miłość.

Tęsknota – ósmy miesiąc. Nieprzespane noce, przepłakane poranki, przepite popołudnia, zmarnowane dni, zatracona rzeczywistość. Znikasz. Nie, nie tak po prostu, delikatnie wszak odchodzisz w cień, mnie samego pozostawiając na palącym słońcu. Mówisz, że miałem rację – w końcu zaczynało robić się trudno. Myliłem się niestety w tej kwestii, w jakiej nie chciałbym tego czynić – przestajesz być cierpliwa i wyrozumiała. Odchodzisz. Nie mam pojęcia, jak funkcjonować w świecie, który jednocześnie dał mi coś cennego, by później brutalnie to zabrać. Dochodzę do wniosku, że nie chcę nawet próbować tego robić. Sam również pragnę odejść.

Opuszczenie – dziewiąty miesiąc. Pusty portfel, wyniszczony organizm, bezowocne starania, pesymistyczne wizje, niekończący się sen. Chleję już codziennie, wciąż przypominając sobie moje niegdysiejsze nadzieje odnośnie wspólnego życia. Śmieję się do lustra i nazywam głupcem, kiedy tylko wyobrażam sobie ciebie jako moją żonę. Nie wiem, jak mogę powstrzymać powolne krwawienie; rozważam zresztą, czy właściwie chcę owe minimalizować, czy może przypadkiem nie wolałbym go spotęgować. Zamykam oczy; mam wątpliwości, które nie pozwalają mi rozpocząć kolejnego miesiąca. Brak mi pewności co do sensu istnienia dziesiątego miesiąca.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • ausek 09.03.2016
    Już od pierwszego akapitu przeczuwałam, jak zakończy się ta znajomość. Przedstawiłeś doskonały obraz miłości destrukcyjnej - jak dla mnie bomba. :) 5
  • Constantine 10.03.2016
    No tak, chociażby znamienne w nim słowa mogłyby na to wskazywać, choć podejrzewam, że zadziałało tu po prostu "przeczucie". Dzięki za docenienie, szczególnie, że akurat ten tekst dość ciężko było mi stworzyć, no i za wizytę :)
  • KarolaKorman 09.03.2016
    Zeżarła Cię ta baba jędza, uciekaj póki czas, 5 :)
  • Constantine 10.03.2016
    Jeszcze tak do końca nie zeżarła, walczę i wciąż staram się uciekać ;p Dziękuję Ci za komentarz i ocenę :)
  • Rasia 23.03.2016
    I znów pustka :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania