Kambion 1 Łzy anioła - Rozdział 1

Rozdział 1

Rozległ się echem przerażający krzyk bólu mojej siostry. Wszedł w moją czaszką jak wiertło, nie pozwalając się na niczym skupić. Wiedziałam, że Sabina cierpi, niemal poczułam rozlewający się po ciele żywy ogień, choć to nie było moje ciało. Łączyła nas więź telepatyczna.

Biegłam na złamanie karku. Nogi zapadały się w trzeszczącym śniegu, utrudniając mi ucieczkę przed skrzydlatymi postaciami skąpanymi w bieli.

Anioły

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że dręczące mnie koszmary okazały się prawdą.

Nie zdążyłam się ubrać, gdy obie z siostrą wybiegłyśmy na zewnątrz, żeby ratować swoje życie. Te postacie pojawiły się znikąd w naszym mieszkaniu z dźwiękiem tłuczonego szkła w oknach, wybijając wszystkich naocznych świadków. Cała drżałam z zimna. Byłam przemoczona do suchej nitki, nawet nie miałam butów na nogach. Śnieg parzył moje stopy, jego płatki dotykały moich nagich ramion, składając mroźne pocałunki. Wszystkie palce mnie szczypały. Kapcie zgubiłam gdzieś po drodze w białym puchu. Długie, rozczochrane włosy właziły mi do załzawionych oczu, przyklejały się do policzków, szyi i ramion. Niewielki obłok pary wydobywał się z moich ust przy każdym oddechu.

Przysięgam, że trzymałam rękę siostry najmocniej, jak tylko potrafiłam, ale jej dłoń wyślizgnęła się z uścisku. Nie zatrzymałam się, żeby jej pomóc. Pobiegłam dalej, ratując tym samym własne życie, nie oglądając się za siebie. W sytuacji zagrożenia życia nie myśli się o tym, co się robi, tylko działa, bo może nie być już nigdy więcej okazji na myślenie. A potem powietrze przeciął wrzask Sabiny oznaczający, że dopadli dziewczynę i najprawdopodobniej już nie żyje.

Gorące łzy ściekały mi po twarzy. Nie mogłam powstrzymać głośnego szlochu przerywanego od czasu do czasu na nabranie tchu.

Obje z Sabiną wiedziałyśmy, że oni po nas przyjdą. Zawsze przychodzą po takich jak my - odmieńców zrodzonych z grzechu. Nie mają litości, nie dla nas.

Przez łzy dostrzegłam las i przyspieszyłam, o ile w ogóle było to możliwe, aby w nim znaleźć schronienie, dopóki nie odpuszczą. Nie zdążyłam się schować, gdy przed samą ścianą drzew potknęłam się o coś, co było ukryte pod śniegiem i padłam na twarz. Ten śnieg dostał się do moich ust i, choć smakował jak zwykła woda z drobinkami lodu, wypluwałam go z obrzydzeniem.

Noga rozbolała mnie niemiłosiernie. Miałam szczerą nadzieję, że nie zrobiłam sobie większej krzywdy, bo przecież w każdej chwili mogła nadarzyć się konieczność dalszej ucieczki. Przeczołgałam się do najbliższego drzewa, wciągając łapczywie powietrze i nie mając siły się podnieść. Oparłam się plecami o chropowatą powierzchnię ciemnobrązowej kory drzewa.

-Mam nadzieję, że mnie tu nie widać! - pomyślałam, lecz potem stwierdziłam, że to i tak nie ma najmniejszego znaczenia. Z tego, co zdołałam się zorientować, wyczuwają moją obecność, kiedy tylko znajdą się wystarczająco blisko mnie. Wtedy mój los będzie przesądzony.

Oddychałam ciężko, do płuc dostawało się lodowate powietrze, raniąc od środka niczym świeżo naostrzone ostrza noży. Noga mi krwawiła. Podwinęłam nogawkę swojej ulubionej piżamy z wielkim wyhaftowanym kotem na piersiach (te istoty wyrwały nas ze snu o bladym świcie - słońce dopiero co wschodziło, barwiąc horyzont ognisto-pomarańczową poświatą przedzierającą się między drzewami) i jęknęłam. To był okropny widok.

Jednak zrobiłam sobie krzywdę. Kość przebiła się przez skórę tuż nad kostką. Opuchlizna zaczynała zajmować prawie całą zakrwawioną stopę i jakieś pięć centymetrów powyżej samego złamania. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, tak wielki ból nagle odczułam, aczkolwiek zamiast tego, zacisnęłam zęby ze zgrzytem i przygryzłam sobie policzek i wargę.

Obejrzałam się za siebie w stronę, z której przybyłam. Wychyliłam się zza drzewa i ujrzałam niekończącą się przestrzeń zasypaną naprawdę grubą warstwą śniegu. Kilka metrów ode mnie znajdował się przerywany krwawy ślad, który docierał do mnie i obok mojej nogi nieustannie się powiększał - na szczęście w wolnym tempie. Wróciłam do poprzedniej pozycji. Oparłam się z powrotem o pień i przymknęłam oczy, wzdychając drżąco.

-Fajnie zakończyła się nasza impreza, nie ma co! - myślałam z niemal histerycznym śmiechem. - Co ja teraz zrobię? Nie mogę tu zostać, a przecież nigdzie się nie ruszę z tą nogą. I co z Sabiną? Zabili ją?? - zastanawiałam się.

Dmuchałam w swoje zmarznięte dłonie i ocierałam je o siebie, jakby to w czymkolwiek miało pomóc. Byłam pewna, że i tak umrę w tym stroju całkiem przemarznięta. Była jeszcze inna opcja. Jeżeli nie umrę na hipotermię - co w moim przypadku byłoby darem od losu - z pewnością prędzej, czy później oni mnie znajdą i nie okażą się dla mnie łaskawi. Pewnie każą mi umierać w mękach, jakich ten świat jeszcze nie widział. Z dwojga złego wolałam już chyba zamarznąć na śmierć, niż spłonąć żywcem od miecza z ognia.

Prychnęłam na wspomnienie bajek opowiadanych przez moją przybraną matkę, kiedy tuliła nas do snu. Po zakończeniu opowieści miała zwyczaj mówienia: "Niech wam się przyśnią aniołki", kiedy wychodziła z pokoju, gasząc za sobą światło i delikatnie zamykając drzwi. Mój śmiech przesiąknięty był niewyobrażalną ironią. To była chyba jakaś kpina. Te aniołki, o których mówiła, nie istnieją. Te aniołki, jeżeli wyjdę z tego cało, będą śniły mi się w najgorszych koszmarach. Matka z pewnością nie miała właśnie tego na myśli. Przysięgam, że nigdy nie użyję tych słów, gdy będę miała własne dzieci - nie żebym chciała kiedykolwiek je mieć w takim świecie. Przecież to potwory najgorsze z możliwych. To one zabiły moich zaspanych jeszcze i pijanych znajomych na moich oczach. Najprawdopodobniej Sabinę także, ale na razie wolałam o tym nie myśleć.

Dlaczego to zrobili? To proste. Ciężko nie zauważyć przez dwadzieścia lat swojego życia, że jesteś inna, że się wyróżniasz spośród tłumu, że masz nadnaturalne zdolności, że ty i twoja siostra wyczuwacie siebie nawzajem i rozmawiacie ze sobą w myślach, nie otwierając przy tym ust; że twoja twarz, włosy i kształty ciała zmieniają się na zawołanie wedle twojego uznania, a mężczyźni tracą na twoim punkcie głowę bez konkretnego powodu. Razem z Sabiną potrafimy owijać sobie ludzi wokół palca, nakłaniać do różnych rzeczy, uwodzić, zawrócić w ich głowach. Taka umiejętność bywa przydatna, ale też przerażająca. Wydaje mi się, że nie jesteśmy ludźmi, chociaż wyglądamy tak jak oni. Takie rzeczy się czuje, obydwie zawsze to czułyśmy.

Czym więc jestem? Tego jeszcze nie wiedziałam i całkiem prawdopodobne, że nigdy się tego nie dowiem, bo mogę nie dożyć kolejnego wschodu słońca. Wiem tylko, że anioły - czy czymkolwiek te istoty były - miały poważny powód, aby się nas pozbyć.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dochodzący zza moich pleców. Przypominał trzepot ptasich skrzydeł - ogromnych skrzydeł. Nie usłyszałam, żeby to zwierzę, które krążyło gdzieś w pobliżu, siadło na którejkolwiek gałęzi ponad mą głową. Wstrzymałam oddech i nasłuchiwałam uważnie, ale wszystko wtem ucichło, nawet szum gałęzi drzew poruszanych przez wiatr. Adrenalina buzowała w moich żyłach, serce trzepotało w piersi jak skrzydła małego kolibra ze strachu. Po chwili postanowiłam ponownie spojrzeć za siebie. Oparłam się delikatnie o ziemię, ręka zapadła się w trzeszczącym śniegu i znów się wychyliłam najciszej, jak to tylko było możliwe. Napotkałam jedynie pustą przestrzeń jak poprzednio. Z zimna nie czułam już zsiniałych palców, a śnieg przynosił ukojenie dla złamanej nogi.

-Tu nikogo nie ma... - powtarzałam sobie w myślach bez przerwy, bez przekonania.

- Boże, nie pozwól, aby mi się coś złego przytrafiło, proszę. - Modliłam się. Głos mi drżał, zęby szczękały o siebie, robiąc przy tym zbyt dużo hałasu jak na mój gust. We wszystkich swoich wcześniejszych modlitwach kierowanych do Stwórcy nie było jeszcze tyle wiary, mocy i rozpaczy, co teraz. Właściwie nigdy dotąd nie modliłam się własnymi słowami. - Jeśli mnie słyszysz - proszę, nie dopuść do tego, by mnie zabili. Nie chcę jeszcze umierać. Wiem, że zrobiłam wiele złego, przez co nie mam żadnego prawa prosić Cię o cokolwiek, nawet o najmniejszą przysługę, bo nie jesteś mi nic winien. Mimo to przepraszam. Przepraszam z całego serca za wszystkie moje złe uczynki, których się dopuściłam. Przepraszam za to, że, kiedy byłam nastolatką, popalałam w tajemnicy papierosy i inne świństwa w toalecie w domu dziecka. Przepraszam za to, że podarłam w złości Sabinie zeszyt... Nie pamiętam od czego on był. - Zaśmiałam się przez łzy na wspomnienie naszych głupich sprzeczek, po czym spoważniałam, wiedząc, że to co teraz powiem, będzie miało ogromne znaczenie i wyliczałam dalej: - Przepraszam za to, że okradałam i terroryzowałam ludzi, gdy należałam do gangu ulicznego, że uprawiałam seks w samochodzie mojego byłego chłopaka z... z jego najlepszym przyjacielem, czym zniszczyłam ich przyjaźń. Wiem, że jest tego masę więcej. Za wszystko to przepraszam. Przepraszam za wszystkie te rzeczy, których nie wymieniłam, a zaliczają się do niemałej listy moich grzechów. Skrzywdziłam wielu ludzi. Ludzi, na których mi naprawdę zależało oraz tych, których absolutnie nie znałam. Teraz bardzo tego wszystkiego żałuję.

Naprawdę poczułam ulgę, mówiąc to wszystko, co od wielu lat leżało mi na sercu. Cieszyłam się, że wreszcie przyznałam się do tego nie tyle przed Bogiem, lecz także przed samą sobą. Wcześniej nie dopuszczałam do siebie poczucia winy, które teraz pochłonęło mnie bez reszty. Ten monolog przeze mnie wygłoszony był najszczerszym i najprawdziwszym żalem, choć podszytym strachem o własne życie.

- On cię słucha. - Usłyszałam za sobą spokojny, męski i niski głos. - On zawsze słucha, córo Lilith. Nie było nikogo, kogo by nie wysłuchał.

Zesztywniałam jeszcze bardziej tym razem nie od zimna. Wiedziałam doskonale, kto za mną stoi. Wcześniej, pochłonięta rozmyśleniami o swojej egzystencji i zimnem wchłaniającym się coraz głębiej w moje ciało, nie odczułam aury, którą on był otoczony. Natomiast teraz ją czułam. Wiedziałam też, że on wyczuwa mnie tak samo, jak ja jego.

Anioł.

Jeden z tych, którzy przebyli mnie zabić, był tuż obok i mówił do mnie, jakbym była tego godna. Godna jego słów. Teraz dostrzegłam nawet jaśniejący pomarańczą blask na śniegu.

-Miecz, to jest miecz z ognia! - przemknęła mi przez głowę histeryczna myśl. Byłam przerażona, serce podeszło mi do gardła. Zbladłam, mimo rumieńców na policzkach od mrozu. Obróciłam się powoli, zagryzając mocno policzki, żeby nie zacząć wrzeszczeć jak opętana.

Anioł faktycznie trzymał w ręku długie ostrze całe w trzaskających bladych, pomarańczowych płomieniach. W przebijającym się przez drzewa słońcu były prawie niewidoczne dla oka. Dostrzec można było tylko kontur ostrza, jakby był z rozgrzanego szkła. Anioł miał na sobie szatę sięgającą samej ziemi z tak długimi rękawami, że gdyby nie strach, zastanawiałabym się, jak to możliwe, że nie zajęły się od ognia miecza. Ledwo wystawały spod nich palce jego rąk ściskające rękojeść. Kaptur rzucał cień na jego twarz. Twarz bardzo piękną: mocno zarysowana szczęka, zgrabny nos, oczy o barwie miodowego złota przemieszanego z błękitem nieba, które zdawały się płonąć, chociaż odbijały jedynie blask promieni wschodzącego słońca. Spod kaptura wydobywała się ciemna grzywa bujnych włosów. Boże, jego postać unosiła się nad ziemią, nie zostawiając nawet najmniejszego śladu na białym puchu. Wyglądał, jakby chciał zaraz wytępić wszystkich popaprańcach chodzących po tym świecie z tą swoją szpadą trzymaną w ręku. Jego strój w całości był biały. Ta biel w niczym jednak nie przypominała tej, którą można oglądać na Ziemi. Jaśniejsza niż śnieg w pełnym słońcu, otoczona świetlistą poświatą, skrząca się niczym oszlifowany diament.

Anioł zrobił krok w moją stronę, a ja w nagłym ataku paniki zerwałam się na nogi i usiłowałam uciec w przeciwną stronę. Niestety zapomniałam o mojej złamanej nodze i gdy tylko na nią nastąpiłam, przeszył mnie niewyobrażalny i ciężki do opisania ból. Krzyknęłam i upadłam, lądując na powrót w śniegu. Łzy mimowolnie spłynęły po moich policzkach. Nie poddawałam się jednak i wciąż próbowałam uciec, tym razem na czworakach. Do moich uszu po raz kolejny dotarł trzepot skrzydeł, lecz niemal w tej samej chwili coś przygwoździło mnie do ziemi. Zdołałam się obrócić przodem do anioła, który na mnie natarł i zaczęłam się z nim szamotać. Chyba nawet udało mi się zadrapać jego twarz, gdy po jakimś czasie w jego dłoni rozbłysło oślepiające światło, po czym znowu trzymał w dłoni ten miecz. Przystawił mi go na bezpieczną odległość do gardła, ale dość blisko, bym poczuła palący żar na skórze. Przestałam się wyrywać, bo lęk przed nagłą śmiercią z jego ręki sparaliżował mnie.

- Nie zabijaj mnie, proszę - załkałam błagalnie, mając szczerą nadzieję, że mnie wysłucha. To był cud, że w ogóle dałam radę wydobyć z siebie głos, gdyż miałam zaciśnięte gardło. Nie mogłam uspokoić oddechu, a palący ból na szyi bynajmniej nie pomagał mi w tym.

Spojrzałam na jego twarz. Miał zaciętą minę, zaciśnięte zęby i mordercze spojrzenie. Kaptur zjechał mu z głowy, ukazując kruczoczarną czuprynę. Pocieniowana grzywa opadała mu na oczy. Wpatrywał się we mnie w taki sposób, że bez cienia wątpliwości wiedziałam, co zamierza zrobić, a ja w duchu modliłam się, by nie odcinał mi głowy. Nagle w jego oczach ujrzałam błysk i jego spojrzenie złagodniało. Po chwili ogniste ostrze zniknęło z jego ręki. Powitałam z ulgą znajomy chłód na skórze. Wypuściłam z ust powietrze, które od kilku sekund nieświadomie wstrzymywałam w oczekiwaniu na swój koniec.

- Spokojnie - odezwał się miękko. - Nie zrobię ci krzywdy. Jesteś już bezpieczna.

Odsunął się ode mnie, bym mogła złapać oddech, bo było to ciężkie do zrobienia, kiedy przyciskał mnie do ziemi. Ja natomiast, gdy tylko zyskałam pewność, że naprawdę nic mi nie grozi, rozpłakałam się.

- Pomogę ci - powiedział. - Twoja noga. Jesteś ranna. - Spojrzał na moją kończynę i wskazał ją palcem. Chciał się do mnie zbliżyć, ale strach nie pozwalał mi mu zaufać.

Starałam się oddychać spokojnie, bez nerwów, ale kiepsko mi to szło. Bałam się. Przecież to jeden z nich. Jak więc miałam się uspokoić?! Może to tylko był podstęp? Nie ufałam mu, jednak w końcu dałam się dotknąć.. Anioł chwycił moją obolałą kostkę. Ból przeszył mnie na wskroś do samego kolana. Omal mu się nie wyrwałam.

- Cii - syknął na mnie. - Spokojnie, przysięgam, że nie zrobię ci krzywdy. Nic ci nie grozi. Uspokój się. Spokojnie - powtórzył jeszcze kilka razy to słowo, bo uznał to za konieczne.

Po raz kolejny złapał moją nogę, tym razem o wiele delikatniej niż wcześniej. Niemal nie czułam dotyku jego palców, które muskały delikatnie skórę, badając złamanie. Spojrzał głęboko w moje oczy z zainteresowaniem i ukrytym rozbawieniem, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie wiedział, jak to zrobić i czy jest to odpowiednie. Potem nagle spoważniał.

- To będzie bolało. Trzeba nastawić kość - wyznał, spuszczając wzrok. - Potem użyję swojej mocy uzdrawiania, żeby wyleczyć twoje rany. Za parę godzin powinnaś dojść do siebie. Uwaga! - ostrzegł i pociągnął stopę tak szybko, że sens jego słów nie zdołał dotrzeć do mojego ociężałego umysłu, a już było po wszystkim.

Wrzasnęłam na całe gardło, jakbym została obdarta ze skóry jednym sprawnym ruchem. Zakręciło mi się w głowie, na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością, tak wielki ból poczułam. Świeże łzy spłynęły po mojej twarzy. Potem ogarnęło mnie przyjemne ciepło kojące ból i zimno, i błogie otępienie. Nie zauważyłam, kiedy anioł wziął mnie w swoje silne ramiona. Z jego pleców na powrót wystrzeliły szarobiałe skrzydła większe od niego jakieś dwa razy. Zaczęły młócić powietrze i wznieśliśmy się ponad drzewa w chmury.

Zanim całkiem pochłonęła mnie bezdenna toń ciemności, z którą instynkt samozachowawczy nakazywał mi dzielnie walczyć, wtuliłam głowę w jego ciepłe ramiona. Nie czułam już bólu ani zimna. Czułam się za to, jakbym nałykała się jakichś prochów, a znałam to uczucie doskonale nie od dziś. Mózg powoli odmawiał mi posłuszeństwa, zwolnił swoje obroty do niezbędnego minimum, bądź całkowicie przestał pracować. Było mi już wszystko jedno, co się ze mną stanie. Mogli mnie nawet zabić i nie zwróciłabym na to najmniejszej uwagi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 20.02.2015
    Genialne. Dramatyczne ale nie przesadnie, ciekawe, dobrze poprowadzone postacie i sytuacja. Wrażenia bohatera, odczucia; czasem miałam takie " łał" 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania