Kategorie Szczęścia-Prolog (Połamane Okulary na Oszronionej Jezdni)

OLIWIA

 

Moja głowa waży ponad sto ton. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Zaś przed oczami mam kompletny sajgon. Migają gdzieniegdzie jaskrawoczerwone mroczki, czasami można dostrzec wściekle białe refleksy, a zaraz tęczowe, rozmazane kółka. Ta osobliwa mieszanka przypomina mi obraz w popsutym telewizorze. Chcę uciec od tego widoku, więc otwieram szeroko oczy. I wtedy dopada mnie straszliwa prawda.

Moje powieki już są otwarte.

Próbuję zamknąć i otworzyć oczy jeszcze raz, ale nie przynosi to żadnych efektów. Jedyne, co widzę, to wciąż te dziwne kształty. Po chwili jednak ustają i zastąpia je nieskazitelna biel, która rozpościera się przede mną niczym pole świeżutkiego śniegu.

Powoli dociera do mnie rzeczywistość. Powietrze pachnie środkami dezynfekującymi, z oddali słychać, jak skrzypią gumowe podeszwy butów pielęgniarek. Ja sama leżę w łóżku z metalową poręczą i sztywną pościelą.

Nienawidzę szpitali. Na sam dźwięk tego słowa dostaję cholery. W szpitalu lata temu straciłam bliską mi osobę. W ciszy patrzyłam, jak umiera na moich oczach, podłączony do respiratorów, kroplówek i innych badziewi, które nie mogły utrzymać go przy życiu.

Więc co ja tutaj robię?

Nagle do pokoju ktoś wchodzi. Zakładam, że pielęgniarka, ponieważ wyraźnie słychać charakterystyczne podeszwy. Super. Proszę siostry, może mi siostra powiedzieć, czemu tutaj jestem i dlaczego nic nie widzę?

- Widzę, że odzyskała pani przytomność - odzywa się przesłodzony kobiecy głos. Czuję, jak ktoś bierze mnie za ramiona i układa na plecach. Znienacka ktoś siłą roztwiera mi powieki.

- Ał! - buntuję się, ale pielęgniarka pozostaje głucha na moje protesty.

- Nie wygląda to dobrze - mówi, wzdychając. Nie wiem, o co jej chodzi, ale podejrzewam, że o mnie.

Ciszę przerywa głośne trzaśnięcie drzwiami. Jeszcze jedna osoba wchodzi do pomieszczenia. Gniewny stuk wysokich obcasów roznosi się echem po pokoju, dźwięk wylatuje gdzieś przez otwarte okno w głąb warszawskich uliczek.

Osoba ta podchodzi do mnie, bierze w objęcia i mocno przytula. Czuję znajomy zapach drogich perfum i pudru, w szyję łaskoczą mnie te same mięciutkie włosy, co zawsze.

- Oliwia? Nic ci nie jest, prawda? Słońce kochane... - mówi mama czule, a ja chcę się skurczyć i schować się w jej ciepłych, kochających ramionach, jakbym miała lat osiem, a nie osiemnaście.

- Widzi pan? Wszystko z nią w absolutnym porządku! Moja córka nie oślepła! Ten wypadek to nie było nic strasznego, prawda?

Oślepła? O czym ona mówi? Wypadek? Nagle, jak na zawołanie, wszystko mi się przypomina. Spacer do domu po wizycie u Matyldy, przypominajki, zimne, listopadowe powietrze... A potem tępy ból, autobus i...

Połamane okulary na oszronionej jezdni.

- W wyniku tego wypadku pani córka doznała wstrząsu mózgu i była nieprzytomna przez dwadzieścia cztery godziny. Straciła również wzrok. Nie sądzę, żeby coś takiego można określić mianem "nic strasznego".

- Nie zgadzam się - mówi mama cichutko, mocniej przyciskając mnie do siebie. - Nie pozwolę, żeby życie mojego dziecka zostało zniszczone w ten sposób!

- Obawiam się, że to nie jest kwestia wyboru, pani Kawarczyk - oznajmia sucho lekarz.

- Mama... Dusisz - dukam nieśmiało, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Mama rozluźnia uścisk, ale mnie kompletnie nie puszcza.

- Oliwia? Słoneczko, ty mnie widzisz, prawda? - szepcze błagalnie, odsuwając się nieco. Jej głos się łamie, ale jest przepełniony naiwną nadzieją.

Mam sucho w ustach, oczy mokre, a w gardle wielką gulę.

- Nie.

 

Pierwotny szok mija i wracam do siebie. Żelazny optymizm znów jest moją dominującą cechą. Wierzę, że kiedyś odzyskam wzrok. Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość.

Bycie ślepym jest nawet interesujące. Abstrakcją jest dla mnie posługiwanie się laską lub alfabetem Braille'a, czyli to, co jest teraz częścią mojej codzienności. Śmieszy mnie ciągłe rozmyślanie o tym, jak wyglądam, w co jestem ubrana, jak wygląda świat, który mnie otacza.

Oczywiście, to tylko takie moje gadanie. Wielkim minusem jest to, że musiałam porzucić myśl o studiach. Moje koleżanki kończą teraz pierwsze półrocze ostatniego roku liceum, a ja siedzę w domu i z nudów piszę durne opowiadania o długopisach i paście do zębów. Także potrzebuję we wszystkim pomocy. Mama lata za moimi potrzebami dnie i noce, a ja mam przez to wyrzuty sumienia.

Jednak staram się o tym nie myśleć. Smutki spycham na drugi plan, koncentruję się na rzeczach pozytywnych. Na przykład na grupie wsparcia, na którą chodzę od paru tygodni. Mama mówi, że pomoże mi pogodzić się z faktem, iż nie widzę. Szczerze, to moja ślepota mi wisi i powiewa, bo nie jest nieodwracalna, ale żyje się raz. Mogę chodzić na grupę wsparcia, chociaż wspiera mnie tyle, ile dziurawy beret.

Właśnie z powodu grupy w środy i soboty wracam do domu później. Jak teraz. Po omacku zdejmuję buty i wchodzę do kuchni, dokładnie macając podłogę laską.

- Kanapki ci zrobiłam - oznajmia mama, kierując mnie do prawidłowego nakrycia. Siadam i podnoszę do ust kromkę.

- Baleron i ogórek kiszony? - zgaduję, wgryzając się w kanapkę.

- Yhm - przytakuje mama, siadając naprzeciwko mnie. Uśmiecham się do niej dzielnie, bo emanuje od niej jakaś specyficzna, smutna aura.

Odkładam na chwilę kanapkę, by napić się soku.

- Córuś... - zaczyna niepewnie mama, a jej głos drży, choć słychać, jak bardzo stara się to ukryć. - Talerzyk jest bardziej na lewo.

Odstawiam szklankę z powrotem na stół i szybko przekładam kanapkę na talerz. Nienacka, ze strony mamy słychać głośny, niepohamowany szloch.

- Ja przepraszam! - wykrzykuje, a ja mogę się założyć, że już zalewa się łzami. - Ja już dłużej tego nie zniosę! Dlaczego my? Najpierw twój ojciec pod autobus, a teraz ty tracisz mi wzrok! Czemu moja rodzina musi dźwigać te ciężary na barkach?

Zrywam się z krzesła i na ślepo podbiegam do mamy. Obejmuję ją i głaszczę po policzku, który jest mokry od płaczu.

- Będzie dobrze, mama! Patrz, jesteśmy w dwudziestym pierwszym wieku! Technologia rozwija się jakby ją Pudzian kopnął! Ani się obejrzysz, a wynajdą jakieś mechaniczne oczy i będę miała wzrok jak sokół! Zobaczysz! - pocieszam ją i bynajmniej nie desperacko. Naprawdę wierzę w każdą sylabę moich słów.

Mama nadal pochlipuje, a ja ją całuję i tulę, bo szczerze nie lubię, kiedy ludzie wokół mnie płaczą. Dlatego sama staram się to robić jak najrzadziej.

- Pachniesz jak baleron - łka mama, bawiąc się moimi włosami. - Masz takie śliczne włosy, Oliwka. Falowane i mysie, jak ja, ale na tobie wyglądają tak... kasztanowo. I oczy też masz ładne. Czasem zielone, czasem orzechowe. W ogóle jesteś taka piękna, moja córko... Kiedy ty znajdziesz sobie jakiegoś godnego faceta, który cię nigdy nie zostawi?

- Mama! Weź, ja nie chcę żadnego faceta. Po tym, co zrobił ci Arnold?

- Arnold był starym pijusem. Eryk - to była partia!

- A potem stałaś się dla niego workiem treningowym. Trzeba uważnie wybierać. Faceci to dobra rzecz, ale wielu z nich to czyste zło.

- Nie twój tata.

- Taki jak tata trafia się raz na milion, niestety - mruczę, kończąc rozmowę. Pospiesznie wsuwam resztę kanapki i odnoszę talerz oraz szklankę do zlewu. Tym razem udało mi się niczego nie potłuc.

- Słuchaj, mamuś... Poczekajmy, aż wynajdą mechaniczne oczy - mówię, posyłając jej uśmiech. Chwytam laskę i powolutku wychodzę z kuchni.

Wchodzę do sypialni i wodzę dłonią po ścianie. Natrafiam na klamkę otwierającą balkon. Gmeram przy niej chwilę, po czym wychodzę na zewnątrz.

- Oliwka, przeziębisz się! - woła mama ze środka, ale nie zwracam na nią uwagi. Opieram dłonie o barierkę balkonu.

Drżę z zimna, moim jedynym okryciem jest wielgachny sweter z wełny, który raczej nie jest odpowiednim odzianiem na polski grudzień. Co prawda nie ma jeszcze śniegu, ale prognozy zapowiadają go na lada dzień.

- Faceta... - zamyślam się, śmiejąc się pod nosem. - Pewnie sobie znajdę jakiegoś. Najlepiej blondyna wysokiego. Żeby miał serducho jak tata. Dokładnie.

Oj, Oliwia, i gdzie się podziały te plany?

 

Raz, kozie, śmierć, walimy całość!

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Iskierka 18.05.2016
    "Moja głowa waży ponad sto ton."
    Nie wiem czy nie brzmiałoby lepiej "Moja głowa waży tonę", ale to tylko subiektywna opinia.

    "Zaś przed oczami mam kompletny sajgon. Migają gdzieniegdzie jaskrawoczerwone mroczki,"
    "zaś" to spójnik (tak myślę) i jakoś nie pasuje mi na początku zdania. Może potraktuj to "przynajmniej takie mam wrażenie" jak wtrącenie albo w ogóle je wywal?

    "czasami można dostrzec"
    "Czasami MOGĘ dostrzec" - tylko ona widzi te refleksy

    "Próbuję zamknąć i otworzyć oczy jeszcze raz,"
    Zastąpiłabym słowo "oczy" zaimkiem "je".

    "Po chwili jednak ustają i zastąpia je nieskazitelna biel, która rozpościera się przede mną niczym pole świeżutkiego śniegu."
    zastąpia- zastępuje
    Podoba mi się, że Oliwia widzi biel a nie czerń.

    Okay, to chyba największe "błędy". Potem było już tylko lepiej. Gdzieś tam widziałam literówkę, ale nie pamiętam gdzie.

    Nie ukrywam, że poruszyłaś jedną z moich ulubionych tematyk. :) Zaskakuje mnie spokój Oliwii. Ludzie zwykle nie mogą się pogodzić z utratą wzroku, a jej to zwisa. Chyba że to rodzaj obrony. W sumie to prawdopodobne. Szkoda trochę, że tak łatwo znalazła mamę. W takich chwilach ja nigdy dokładnie nie mogę zlokalizować danej osoby. :D No ale tak to już jest, że zmysły zawodzą, gdy są najbardziej potrzebne ;)

    Aha, możesz pisać "alfabet Brajla", bo to w sumie spolszczone już jest.

    I... w domu z laską? Tak nie bardzo trochę. :) Raczej wodząc rękami po ścianach.

    A tak poza tym - jestem Amy i cieszę się, że znowu wróciłaś
  • alfonsyna 18.05.2016
    Najpierw drobne potknięcia:
    "zastąpia je nieskazitelna biel" - zastępuje
    "rozluźnia uścisk, ale mnie kompletnie nie puszcza" - jakoś mi "kompletnie" nie pasuje do kontekstu, napisałabym raczej np. "ale całkowicie mnie nie puszcza"
    "Nienacka, ze strony mamy słychać" - Znienacka
    Poza tym - "siedzę w domu i z nudów piszę durne opowiadania o długopisach i paście do zębów" - nic w sumie nie ma o tym, jak pisała, ale domyślam się, że pisanie samo w sobie nie jest najłatwiejszą sztuką, kiedy się nie widzi, bo chociażby nie można zobaczyć, skontrolować tego, co się pisze, chyba że pisała od razu Braille'em.
    Generalnie tekst ciekawy przez wzgląd na poruszony temat, natomiast zdziwiła mnie ta superoptymistyczna postawa bohaterki. Podejrzewam, że nawet jeśli uważa, że to tylko stan przejściowy, to jednak zbyt szybko się z nim pogodziła. Nie ma tu praktycznie żadnej wewnętrznej walki, ani chwili załamania, zrezygnowania. Z drugiej strony, nie jest wprost powiedziane, ile czasu minęło od tego wypadku, a bohaterka radzi sobie ze wszystkim tak doskonale, jakby całe życie była niewidoma. Ja bym nie potrafiła łóżka w pokoju znaleźć, a co dopiero orientować się w całym domu czy poza nim. Jeśli minęło jakoś więcej czasu, to rzecz jasna jest to prawdopodobne i taką sytuację muszę na tej podstawie zakładać, ale gdyby to było bardzo niedługo po wyjściu ze szpitala, to jednak wydaje mi się, że idzie jej za łatwo. :) Szkoda, że nie mamy tu właśnie ukazanego jakiegoś procesu jej godzenia się z nową sytuacją, jakiejś walki z samą sobą, niejako nauki życia od nowa, bez jednego, bardzo ważnego zmysłu, musiała mieć przecież jakieś wzloty i upadki - a takie rzeczy są niezwykle ciekawe, pozwalają bardziej poznać bohatera i się z nim zżyć.
    Ogólnie pomysł mi się spodobał, a i wykonanie prawie bezbłędne, chociaż przez wzgląd na te moje powyżej wypisane wątpliwości, zostawię mocną 4. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania