Poprzednie częściKiedy byliśmy młodzi - Prolog

Kiedy byliśmy młodzi - 3. O jedno słowo za dużo

Gwałtowny stukot pięt wbijanych z potworną siłą w tanie panele, rozszedł się echem po całej powierzchni małego mieszkania w jednej z londyńskich dzielnic przeznaczonych dla klasy średniej. Ubrudzone błotem, czerwone tenisówki zaznaczyły swoją obecność na górnym piętrze niezbyt eleganckiej kamienicy, pozostawiając na podłodze brązowe ślady. Wszyscy doskonale znali ten głośny chichot, który co ranek służył domownikom jako idealny budzik.

— Zaczekaj na mnie! – krzyknął wysoki, tęgi mężczyzna i wiążąc w biegu sznurówkę jednego ze swoich nowiutkich traperów, podążył za roześmianym chłopcem.

Theo Gown – sześcioletni syn młodego małżeństwa spod trójki był istnym oczkiem w głowie całej południowej części Dalston. Zwinny, gadatliwy chłopczyk z burzą ciemnych loków i niespotykanie intensywnymi, niebieskimi oczami potrafił rozbawić nawet największego ponuraka swoimi anegdotkami z placu zabaw przy Parkholme Road. Uwielbiał go absolutnie każdy – łącznie z najbardziej zajadłymi przeciwnikami dzieci.

— Spóźnimy się do lekarza. – Lodowaty głos nieco anorektycznej dziewczyny od razu zaprowadził spokój w zachowaniu obojga przedstawicieli przeciwnej płci. — Theo, wsiadaj proszę do samochodu – rozkazała, a on niemal natychmiast usadowił się wygodnie na tylnym siedzeniu i zapiąwszy pasy, ze znudzoną miną wpatrzył się w dwie, zupełnie niepasujące do siebie osoby. — A ty na co czekasz? – zwróciła się do osłupiałego mężczyzny. — Za kółko!

Aiden Gown nie był ideałem męskości. Nie przypominał też żadnego sławnego aktora, albo innego obrzydliwie przystojnego celebryty. Daleko mu było do wymarzonego faceta przeciętnej mieszkanki Wielkiej Brytanii, ale jakimś cudem udało mu się jedną z nich usidlić. Może nie był dumny ze stylu, w jakim dokonał tego życiowego osiągnięcia, ale bez żadnych kompleksów z dumą głosił, że bez wątpienia, Daisy jest miłością z jego snów.

On – postawny, z lekką nadwagą, bardzo pospolitymi rysami twarzy i ciągle w za małych ubraniach smędził się ulicami Londynu poszukując sensu życia. Niezbyt zależało mu na przyszłości, a jedynym wyraźnie postawionym celem, było wtedy piątkowe zalanie w trupa z gronem równie pospolitych znajomych. Nie mógł spodziewać się, że właśnie w jeden z takich piątkowych wieczorów spotka na swojej drodze kogoś równie czarującego.

Daisy go onieśmielała – nie była typową brytyjską dziewczyną z drinkiem w dłoni ozdobionej rażącymi pazurami i z boczkami wyciskanymi przez za ciasną sukienkę z Primarku. Przypominała jedną z tych modelek, którymi zachwycał się świat – wysoka, szczupła niczym osa, z długą szyją i bladą skórą. Ubrana w zwyczajne dżinsy i bliżej niezidentyfikowaną bluzkę i tak wybijała się z tłumu. Nie miał pojęcia, jak ją sobą zainteresować, ale pożądanie załatwiło sprawę. A fakt, iż przyszła pani Gown uwielbiała wtedy wszelkiego rodzaju używki tylko mu w tym pomógł.

Wbrew pozorom, nie była grzeczną kobietką. Lubiła się zabawić – wypić za dużo, łyknąć nie to co trzeba, a potem poddać się wszechobecnemu chaosowi. Oddać swoje życie losowi. Losowi, który popchnął ją w ramiona Aidena. I nigdy już jej z nich nie wypuścił.

— Już dobrze, dobrze. – Aiden machnął lekceważąco ręką i wgramolił się do wnętrza starego auta, które dostali od jego rodziców w prezencie ślubnym.

Daisy była wtedy w czwartym miesiącu ciąży – ciąży, która była wynikiem lekkomyślności obojga. Mieli przecież jakieś plany na przyszłość – chcieli iść na studia, korzystać ze swojej młodości, zdobywać świat. Wszystko jednak legło w gruzach – ginekolog nie miał żadnych wątpliwości, że w środku jej płaskiego jeszcze wtedy brzucha, kiełkuje człowieczek.

Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie – debaty na temat tego, czy nie lepiej byłoby usunąć, czy oddać do adopcji, a może jednak wychować, trzydzieści dni płaczu i lęku, nagłe i niespodziewane oświadczyny pierścionkiem bez diamentu i cichy ślub dwa miesiące później. Nie było czasu na miłość. Przynajmniej dla niej.

— Czekaliśmy na tę wizytę pół roku – oznajmiła poddenerwowana. — Jeśli się przez Ciebie spóźnimy, to będziesz jadł pudding do końca tygodnia.

— To nie jest moja wina, Daisy.

Gruchot silnika przerwał na moment ich wymianę zdań. Wokół pojazdu uniosła się chmura ciemnego dymu, a maska zatrzepotała od drgań, które rozbujały nawet fotel pasażera.

— Gdybyś nastawił budzik, tak jak Cię prosiłam, to nie musielibyśmy teraz gnać setką przez centrum! – Założyła na nos ogromne, ciemne okulary i obróciła twarz w stronę szyby.

Nierzadko zastanawiała się, dlaczego spośród wszystkich mężczyzn na świecie, musiało paść akurat na niego. Aiden nie był ani w najmniejszym stopniu odpowiednim kandydatem na jej męża. I choć starała się ze wszystkich sił, aby go pokochać, to nie potrafiła tego zrobić.

— Przepraszam, że byłem tak zmęczony pracą, że o tym zapomniałem! – krzyknął wreszcie, ewidentnie podburzony jej oskarżycielskim tonem.

— Pracą, w której zarabiasz mniej niż sprzątacz, dodajmy.

— Czyli mniej niż ty? – odszczekał. Dopiero po kilku sekundach doszło do niego, że przelał czarę goryczy, i że te słowa nigdy nie miały prawa, aby opuścić jego usta.

To przecież on nalegał na przeprowadzkę do Londynu – ubzdurał sobie wielką karierę w branży stolarskiej. Wierzył, że większe miasto równało się z większym rynkiem, z większą ilością klientów i szerszymi perspektywami. Przekonywał do swoich racji wszystkich dookoła, aż wreszcie nawet i największa sceptyczka tego pomysłu – Daisy, z mieszanymi uczuciami, zgodziła się na opuszczenie ukochanego Bristolu, znajomych oraz rodziny, i wprowadzenia się do obdrapanej kamienicy w smętnej dzielnicy stolicy.

Aiden nie przewidział jednak, że w Londynie nikt już nie potrzebował kolejnego stolarza, gdyż konkurencja była znacznie bardziej doświadczona i istniała od wielu lat. Musiał pogodzić się ze sromotną porażką i z głową posypaną popiołem, oznajmić swojej żonie, że popełnił błąd, a ona sama będzie zmuszona pójść do pracy, zamiast opiekować się ich malutkim dzieckiem.

— To ty chciałeś się tutaj przeprowadzić. To ty przekonałeś mnie, że będzie nam tutaj lepiej. To przez ciebie muszę pracować w tym pieprzonym hotelu, Aiden. – Wyciągnęła ze swojej beżowej torebki paczkę chusteczek i z niezwykłą elegancją wytarła łzy, które zdążyły już ulecieć z jej zielonych oczu. — Wiesz co czuję, gdy codziennie muszę usługiwać ludziom, którzy są ode mnie bogatsi, którzy coś osiągnęli w życiu, którzy patrzą na mnie z pogardą i odrazą? Poniżenie. Co ranek zakładam ten ohydny uniform, przypinam plakietkę „Pokojówka Daisy, w czym mogę pomóc?” i z przyklejonym uśmiechem na ustach sprzątam czyjeś śmieci, brudne ręczniki i śmierdzącą pościel. A wiesz dlaczego? Bo w ciebie uwierzyłam. Bo pierwszy raz od kiedy wzięliśmy ślub, pomyślałam, że może nam się udać. Nie próbuj więc robić ze mnie bezdusznej egoistki, bo to nie ja od pięciu lat, co noc siedzę nad szklanką taniej whisky i użalam się nad własnym losem!

Zapadła cisza – ponura, grobowa atmosfera wparowała do wnętrza rozklekotanego auta i nie opuściła go aż do końca podróży. Gown nie potrafił wydobyć z siebie żadnego sensownego komentarza, bo doskonale wiedział, że miała rację. To była jego wina – wszystko, co ich spotkało w Londynie było tylko i wyłącznie jego zasługą, i nie próbował się z tym kryć.

— Mamo… – Cichutki głos dobiegł ich z tyłu pojazdu. W ferworze kłótni zapomnieli na chwilę, że nie są sami, a całej wymianie wyrzutów przysłuchuje się ich własny, sześcioletni syn.

— Tak, skarbie? – Daisy otarła resztki słonej cieczy i odwracając się w stronę małego chłopca, uśmiechnęła się teatralnie.

Mina Theo daleka była od szczęśliwej – mogła z łatwością dostrzec, że jego mały umysł doskonale skojarzył wszystkie fakty i zdołał pojąć, że kolejna z rzędu kłótnia rodziców nie jest już jedynie nieco zbyt gwałtowną wymianą zdań, ale czymś znacznie poważniejszym.

— Czy wyprowadzimy się z Londynu? – zapytał, spoglądając nostalgicznie na mijane kamienice. — Nie chciałbym zostawiać Kyle’a samego w ławce, bo wszyscy inni mają już swoje pary.

— Nigdzie się nie wybieramy – wtrącił się natychmiastowo Aiden, tym samym odbierając swojej żonie możliwość wytłumaczenia chłopcu całej sytuacji.

Przeczuwał, że ją traci. Nie był ślepcem i dostrzegał, że staje się coraz bardziej oschła, apatyczna, a w stosunku do niego nawet i oziębła. W jej oczach na próżno było szukać blasku, którym oczarowywała cały Bristol, a praca w hotelu zrobiła z niej kolejną, szarą kobietę zmęczoną codziennością.

— Zobacz. – Wskazała palcem na nowoczesny budynek ukryty między eleganckimi kamienicami. – Dotarliśmy. Rozepnij pasy i wyskakuj z samochodu – poinstruowała malca, a kiedy wreszcie znalazł się na chodniku, sama poczyniła to samo.

Kiedy już miała chwytać za wysłużoną klamkę, poczuła na swoim łokciu dość mocny uścisk. Odwróciła gniewnie twarz z zamiarem dosadnego zrugania swojego męża, ale ten zamknął jej usta delikatnym pocałunkiem.

— Wiem, że nie jest ci ze mną dobrze – wyszeptał, kiedy tylko oderwał się od jej warg. — Ale postaram się zrobić, co w mojej mocy, aby nam się polepszyło. Kocham cię, Daisy.

— Wiem, Aiden.

Otworzyła drzwiczki i wysiadła. Zostawiając go z przeczuciem, że ich małżeństwa nie da się już uratować. Był siedemnasty lutego. Aiden Gown właśnie zrozumiał, że kwestią czasu był moment, w którym miłość jego życia po prostu odejdzie, zabierając ze sobą wszystko, co ważne.

— Ruszamy do tego ortopedy! – Wyszedł z samochodu i zgarnąwszy Theo na barana, powędrował do środka oszklonej, modernistycznej kostki, zostawiając Daisy daleko w tyle.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania