Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kiedy noc ustępuje miejsca dniu

Poznałem ją na studiach. Odwoływanie wykładów było dość powszechnym zjawiskiem, lecz mniej powszechnym było sprawdzanie aktualnego planu przeze mnie przed przyjściem na uczelnię. Tak było i tym razem. Na korytarzu unosił się drażniący zapach farby, a drzwi sali wykładowej były zamknięte. Wściekły na siebie usiadłem na podłodze opierając się plecami o ścianę. Sprawdziłem na telefonie plan. Faktycznie, wykład odwołany. Byłem wściekły, że przebyłem całą drogę z domu na uczelnię na darmo, zmęczony, bo uciekł mi autobus i zawiedziony brakiem wykładu. Rozejrzałem się z rezygnacją i wtedy zobaczyłem ją. Szczupłą dziewczynę, o poskręcanych włosach, opadających na twarz, tak że ledwo mogła cokolwiek widzieć. Cała umazana była różnokolorową farbą, którą w fantazyjnych konfiguracjach wcierała w białe płachty rozłożone na korytarzu. A więc stąd ten drażniący zapach. Wyglądała jakoś dziwnie dziko, kiedy miotała się, wylewała coraz to nowe warstwy farb na płótna i rozmazywała na zmianę pędzlem i rękoma. „Masz jakiś problem?” spytała, kiedy spostrzegła, że się jej przyglądam. Nie wiem co wtedy myślałem, a raczej czemu nie myślałem, ale odparłem „wyglądasz jak małpa”. Chwila ciszy. Zanim dotarło do mnie co powiedziałem, ona nachyliła się nade mną i oparła rękę w której trzymała pędzel, powyżej mojej głowy. Kilka kropel zielonej i czerwonej farby spadło na moją koszulę. „Co proszę?”. Pamiętam jak zacząłem się tłumaczyć, że nie miałem nic złego na myśli. W burzy jej poskręcanych, rozczochranych włosów udało mi się dostrzec twarz. Na tle zapadniętych policzków ochlapanych różnokolorową farbą wyróżniały się oczy. Wielkie, szare, podkrążone oczy, nieruchomo wpatrzone we mnie. „Chyba ubrudziłam ci koszulę” powiedziała, ale w jej głosie nie było słychać poczucia winy, ale raczej obojętność. Stwierdziła fakt i usiadła naprzeciwko mnie, również oparta o ścianę korytarza. Nie był on szeroki, wystarczało miejsca, abyśmy oboje wygodnie rozprostowali nogi i mieli jeszcze parę centymetrów w zapasie. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziała mi, że te białe płachty, to jej projekt na zaliczenie i dziwi ją moja obecność tutaj, bo wykładowcy zapewniali ją, że dzisiaj będzie mogła tu spokojnie malować. Ja opowiedziałem o moim fatalnym poranku i odwołanym wykładzie. Uśmiechnęła się parę razy, ale jakoś tak dziwnie. Uśmiechała się pozornie. Oczy jej wciąż pozostawały nieruchome. Nie była ładna, raczej fascynująca w całej tej twórczej otoczce. Później wstała i wróciła do malowania. Ja nie chciałem jej przeszkadzać, więc również wstałem i wyszedłem z budynku.

Zdarzyło się jeszcze kilka razy kiedy to „niechcący’ pomyliłem sale, lub znów przyszedłem na odwołany wykład. „Powinieneś dokładniej sprawdzać plan” mówiła i siadała naprzeciwko, aby na chwilę oderwać się od pracy i porozmawiać ze mną. Nie wiem dlaczego to robiłem. Podobało mi się w jaki sposób mówi. Jak moduluje głos, nie używa zbędnych słów czy ozdobników do swoich wypowiedzi, porusza ciekawe kwestie i nigdy nie brakuje nam tematów do rozmów. Czułem, że ona domyśla się, że przychodzę tu specjalnie, pytam o postępy w pracy, rzucam okiem na kolorowe już płachty, wypytuję o farby, pędzle, płótna. A potem siadam oparty plecami o ścianę, a ona siada dokładnie naprzeciwko. I rozmawiamy dopóki nowo nałożona farba nie wyschnie, a czasem i dłużej. Później mówię, że muszę już lecieć, a ona wraca do pracy.

Na płótnach zaczyna brakować pustego miejsca. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że ona niedługo skończy swój projekt, a co za tym idzie i nasze spotkania. Postanowiłem zebrać się na odwagę i zaprosić ją na kawę. Czułem do niej jakiś rodzaj przywiązania, a wizja urwania kontaktu napawała mnie osobliwym smutkiem. Przecież nie podobała mi się.

„O to znowu ty. Mówiłam, żebyś uważniej sprawdzał plan” odparła kiedy jak zwykle przybyłem pod salę wykładową i teatralnie ciągnąłem za klamkę, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, że drzwi będą zamknięte. „Wydaje mi się, że skończyłam” wskazała głową na płachty rozłożone na korytarzu. Podszedłem do nich i stanąłem obok niej. „Co myślisz?” zapytała nie odrywając wzroku od swego dzieła. Będąc całkiem szczerym, nie myślałem nic. Nie znam się na sztuce, były to dla mnie tylko wielobarwne kształty i linie, które nie przedstawiały nic konkretnego. Ale w jej szare oczy lśniły, gdy patrzyła na to. Teraz, albo nigdy pomyślałem. „Fajne… słuchaj, zastanawiałem się, czy jeśli masz już czas, bo wiesz skończyłaś projekt, to może miałabyś może ochotę pójść ze mną na kawę?” wydukałem niezdarnie jąkając się. Nienawidziłem tego braku pewności siebie. Jakoś odruchowo, gdy to mówiłem ująłem ją za rękę. Wtedy ona nagle wykręciła ją i odskoczyła ode mnie. Jej szary, workowaty sweter zsunął się z jej ramienia, kiedy próbowała ukryć w nim swoją dłoń, zupełnie tak jakby mój dotyk ją oparzył. Blask fascynacji, który widziałem w jej oczach zgasł, ustępując miejsca rozszerzonym źrenicą i nieruchomemu, niewidzącemu spojrzeniu. Patrzyła na mnie, ale nie umiała mnie dostrzec, wciąż kurczowo przyciskając do ciała swoją dłoń. Byłem w lekkim szoku, nie wiedziałem, co się właśnie stało i dlaczego tak zareagowała. „Przepraszam, jeśli zrobiłem coś złego, to było takie odruchowe, nie wiedziałem...” zająknąłem się. Ona trochę się uspokoiła, poprawiła sweter, ale wciąż nie spuszczała ze mnie wzroku. Ostatecznie zgodziła się umówić ze mną. O całej sytuacji niejako zapomniałem, ale myślałem, że zareagowała tak, bo po prostu mnie nie znała.

Po pierwszej kawie przyszły kolejne. Ciągle jednak upierałem się przed samym sobą, że nie podoba mi się ona, że jesteśmy tylko znajomymi. Ona mówiła, że moja obecność ją uspokaja. Niezbyt wiedziałem, co ma dokładnie na myśli. Moich współlokatorów dziwiła ta znajomość. Nie wierzyli, że to tylko koleżanka, ja sam powoli przestawałem w to wierzyć. Mówili, że nie jest to dziewczyna dla mnie, że mógłbym znaleźć sobie kogoś o wiele lepszego, bo nigdy nie mogłem narzekać na powodzenie wśród płci przeciwnej. A ja po prostu lubiłem z nią rozmawiać. Patrzeć jak zdrapuje z dłoni zaschniętą farbę. Przyzwyczaiła mnie do siebie, do wszelkich swoich dziwactw i sposobu bycia. Ciężko było mi to przed sobą przyznać, ale zaczynałem czuć do niej coś więcej. Po kilku nieudanych randkach, na które umawiali mnie moi współlokatorzy, a ja ślepo ich słuchałem zaczęło mi brakować tych zimnych, nieruchomych, szarych oczu, których nie mogłem odnaleźć u żadnej innej dziewczyny. Nie wiedziałem jak ona zareaguje, ani jak jej to powiedzieć. Umówiliśmy się do kina. Postanowiłem porozmawiać z nią po seansie. Kiedy wyszliśmy z kina, ona była jakaś melancholijna, jakby nieobecna, milcząca. Pomimo to, nie chciałem rezygnować z mojego planu. Powiedziałem jej wszystko, to co od dłuższego czasu kłębiło się w mojej głowie. Widziałem, że im dłużej mówię, tym bardziej ona się rozchmurza. Może już wtedy czuła to samo co ja, a może nie do końca docierało do niej znaczenie moich słów. Chciałem czuć jej obecność obok mnie, wiedzieć, że tu jest. Postanowiłem zaryzykować i widząc, że uśmiech na jej twarzy rośnie, złapałem ją za rękę. Ponownie. I ponownie przekonałem się, że był to błąd. Jej dłoń była lodowata, przeraźliwie zimna, jakby w ogóle nie krążyła w niej krew. Uśmiech momentalnie zniknął i ustąpił miejsca zupełnej pustce. Jej twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu, a oczy nieruchome kiedy wyrwała swoją dłoń z mojej. W tym momencie coś we mnie pękło. Fala wściekłości brała górę nad rozsądkiem. Nigdy nie zapomnę tego uczucia gorąca, które napłynęło mi do czaszki. Czułem ,że zaraz wybuchnę. Otworzyłem się przed nią, tyle czasu z nią spędziłem, nie byłem już obcy, a ona wciąż traktuje mnie w ten sposób. Wróciła do mnie sytuacja z korytarza. Zacisnąłem pięści i odwróciłem się do niej tak, że stała pod ścianą jakiegoś budynku. Była chłodna, jesienna noc. Jedyne światło sączyło się z pobliskiej latarni. Oświetlało jej trupio bladą twarz. „Dlaczego milczysz?” powiedziałem ostrym tonem. Niewidzący wzrok tylko dodatkowo mnie irytował. „Spójrz na mnie w końcu. Dlaczego patrzysz prosto na mnie, ale zupełnie mnie nie zauważasz?” krzyknąłem i oparłem jedną dłoń o ścianę za nią. Spokojnie mogła się schylić, ominąć moje wyciągnięte ramię i odejść gdzieś w zaczynający padać deszcz. Ale nie zrobiła tego, tylko wpatrywała się we mnie tymi cholernymi, jeszcze większymi niż zwykle i bardziej podkrążonymi oczami. Nie płakała. „Myślisz, że nie mogę dotknąć cię i przekroczyć tej cholernej aury niezwykłości, którą wokół siebie roztaczasz?” powiedziałem i wyciągnąłem drugą dłoń, aby dotknąć jej policzka. Ona odsunęła głowę na bok i spuściła wzrok. Wtedy nagle się opanowałem. Tak jakby dopiero dotarło do mnie chłodne, jesienne powietrze, które wystudziło cały mój gniew. Zastygłem z dłonią centymetr od jej twarzy. Mogło trwać to chwilę, ale dla mnie ciągnęło się w nieskończoność. W końcu odskoczyłem od niej zdezorientowany. Wciąż stałą pod ścianą, z niewzruszonym wzrokiem utkwionym wprost we mnie. „Przepraszam” wybełkotałem. „Nie wiem co we mnie wstąpiło… ja” chwila namysłu i szybkie podsumowanie wszystkiego co się przed chwilą wydarzyło „Ja nie dam rady.” Nie dam rady jej kochać. Ona opowiedziała tylko „rozumiem” i ominęła mnie. Jakaś część mojej osoby chciała pobiec za nią i błagać o wybaczenie, jednak druga wciąż była jakby przymarznięta do chodnika. Dałem radę odwrócić tylko głowę, aby stwierdzić, że jest już daleko. Patrzyłem tak dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia, a następnie wróciłem do mieszkania. Nie obyło się bez komentarzy współlokatorów, ale nie pamiętam już nawet co mówili. Teraz to ja miałem oczy szeroko zamknięte na wszelkie słowa i zachowania. Postępowałem automatycznie, jak robot wyuczony pewnych czynności, a nie żywa osoba. Z letargu wyciągnął mnie widok koszuli wiszącej na krześle. Tej samej, którą miałem na sobie kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Na ramieniu wciąż widniały plamy po farbie, które nie chciały zejść. Sam ją tam wczoraj powiesiłem, żeby pamiętać o kupnie jakiegoś środka do wywabiania plam. Usłyszałem dźwięk wiadomości, więc wyjąłem telefon i odczytałem ją.

Umówiliśmy się na spotkanie, gdzie miała mi wszystko wyjaśnić. Zrobiła to w kawiarni, w której zawsze się spotykaliśmy. Opowiedziała o swojej rodzinie. Matce kurwie, ojcu, którego nawet za dobrze nie znała. I o nim. Jednym z tatusiów, których jej matka sprowadzała do ich brudnej nory, żeby zachlać się w trupa i kurwić na oczach swojego dziecka. Opowiedziała o gwałtach, o wieczny strachu i bólu. Nie płakała, wyraz twarzy miała spokojny, jakby opowiadała historię, którą wyczytała w książce, a nie o koszmarze, który trwał kilka lat. Za którymś razem, gdy matka znowu leżała zachlana i nie dawała znaków życia, a ona kuliła się w szafie w innym pokoju, aby tylko jej nie znalazł, coś w niej pękło. Jakaś granica została przekroczona. Wiedziała, że wcześniej czy później i tak ją znajdzie i będzie chciał zedrzeć z niej ubranie, chociaż ona będzie krzyczeć i błagać, aby tym razem tego nie robił .I tak to zrobi. Nikt nie zareaguje, do tej pory wszyscy sąsiedzi, nauczyciele czy inni poważni dorośli nie chcieli mieć nic do czynienia z brudnym dzieckiem pijaczki i kurwy mieszkającym w melinie. Zacisnęła mocniej rękę na żelaznym pręcie, z którego wcześniej zrzuciła wszystkie wieszaki i ubrania. Na szczęście nie był na stałe przymocowany do szafy, tylko można było go swobodnie zdjąć. Wiedziała, że nie ma szans z dwa razy większym od siebie mężczyzną. Ale tym razem postanowiła się bronić. Kiedy tylko drzwi się otworzyły, a do środka wlało się gorące powietrze pachnące potem, fajkami i wódą, wiedziała, że znalazł ją. I teraz sprawy potoczą się dokładnie tak jak zwykle. Rutyną dnia codziennego innych dzieci jest mycie zębów, chodzenie do szkoły, zabawa. Dla niej rutyną było ukrywanie się, chociaż i tak wiedziała, że w końcu ją znajdzie. Zawsze znajdował, a potem w akompaniamencie pijackiego, ciężkiego oddechu matki, głuchej na jej krzyki i prośby, robił z nią to. A potem jeszcze raz. I znowu. Ale tym razem miała czym się bronić. Gdy tylko zobaczyła jego głowę z obleśnym uśmieszkiem, zamachnęła się z całych sił, na tyle, na ile pozwalała jej przestrzeń w szafie. Pręt wylądował na skroni mężczyzny. Spłynęła z niej strużka krwi, a on oszołomiony upadł. Wiedziała, że nie ma wiele czasu. Wybiegła z szafy, chwyciła torbę, którą wcześniej spakowała i czym prędzej opuściła mieszkanie. Nie miała praktycznie nic. Oczy jej zaszły mgłą na to wspomnienie. Dalej nie opowiedziała już nic. Jak sobie poradziła w większym mieście? Czy ktoś jej pomógł? Chciałem pytać, ale nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Nagle wszystko stało się jasne. Wszystko zrozumiałem. I uświadomiłem też sobie, jakim cholernym głupkiem byłem. Nie umiałem jej uszanować, myślałem, że unosi się nade mną dumą, że traktuje mnie z góry, a moje wyznanie jest dla niej żartem. Chciałem paść na kolana, przepraszać ją, obiecywać, że to się już nigdy nie powtórzy, że zaakceptuję ją i nie będę do niczego namawiał. Moja twarz wtedy musiała wyrażać milion sprzecznych emocji. Jej za to jak zwykle, była melancholijna, zamyślona, ale spokojna. „Uspokajasz mnie” powiedziała i delikatnie dotknęła mojej dłoni leżącej na stoliku. Wtedy zupełnie zdezorientowany spojrzałem na nią i odruchowo chciałem cofnąć dłoń. „W porządku. Teraz jest już dobrze” drugą dłoń położyła na mojej, a ja obiecałem sobie, że już nigdy nie pozwolę nikomu, nawet sobie jej skrzywdzić.

Od spotkania na korytarzu minęło pół roku. Melancholia i zamyślenie powoli ustępowały radości. Teraz nie miałem już wątpliwości, że to ona jest tą właściwą, tą na którą czekałem całe życie. Powoli otwierała się przede mną, bardziej mi ufała. Ja uczyłem się respektować jej prywatną strefę, do której na razie nie miałem wstępu. Wiele osób mówiło, że przy mnie zmieniła się w inną osobę, ona mówiła, że powoli godzi się z przeszłością. Wierzyłem, że wszystko się ułoży, potrzeba tylko czasu i cierpliwości. Zaprosiła mnie w końcu do siebie. Do tej pory czas spędzaliśmy głównie w mieście, na uczelni, lub w moim mieszkaniu. Powiedziała z uśmiechem, żebym nie spodziewał się luksusów. Faktycznie mieszkała bardzo skromnie na 3 piętrze starej kamienicy. Główny pokój zawalony był sztalugami, płótnami, przyborami do malowania. Gdzieniegdzie walały się szkice, niedokończone obrazy, pędzle, kartki. W kąt wciśnięta była niska sofa i był to jedyny mebel tu, nie licząc sztalug. Powiedziała, że zaprasza mnie na darmowe lekcje rysunku. Doskonale wiedziała, że jestem beztalenciem, ale mimo to postawiła przede mną sztalugę z pustą kartką. Wręczyła pędzel i farby. Zaczęliśmy razem malować. Potem niechcący ochlapałem ją farbą. Zaczęła się śmiać. Takiego szczerego i radosnego śmiechu jeszcze nie słyszałem. Ona w odwecie przejechała pędzlem z zieloną farbą przez środek mojej twarzy. „O nie, wracaj tu” powiedziałem i zacząłem ją gonić również z pędzlem umazanym farbami. W pewnym momencie nasze twarze zrównały się. Oddychaliśmy głośno i płytko zmęczeni gonitwą z farbami. Znów miała policzki ochlapane różnokolorową farbą, a włosy, również umazane kolorami spadały jej na czoło. Wyglądała zupełnie jak pierwszego dnia, z tym, że teraz była najpiękniejsza na świecie. Dotknęła mojej dłoni i skierowała ją na swoją talię. Drugą położyła na swoim policzku. Pocałowałem ją. Później drugi raz, jeszcze dłużej. Podniosłem ją nie przestając całkować i przeniosłem na niską sofę. Byłem gotowy na to, że zaraz się wyrwie i odskoczy ode mnie, ale nic takiego się nie stało. Chciałem się z nią kochać. Tutaj, wśród obrazów, wśród powietrza o zapachu wysychającej farby. Zacząłem odpinać jej bluzkę na oślep. Nagle poczułem, że ona przestała mnie całować i wypuściła moje ciało ze swojego uścisku. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie w taki dziwny sposób, jak jeszcze nigdy wcześniej, ani nigdy później na mnie nie spojrzał. Oczy miała ogromne, matowe, bez żadnego połysku, jakby za nimi w ogóle nie znajdowała się żywa osoba. Patrzyła prosto na mnie, ale nie widziała mnie. Wiedziałem kogo widzi po rosnącym na jej twarzy przerażeniu. Nagle jakby ożyła, poderwała się z sofy i na boso podbiegła do okna. Spojrzała przez nie i oparta o ścianę osunęła się na dół. W pierwszej chwili myślałem, że zemdlała. Zwinęła się w kącie przyciskając mocno nogi do klatki piersiowej. Było z nią coś nie tak. Podszedłem powoli i zobaczyłem, że jej ciałem wstrząsa płacz. Jej bluzka rozpięta do połowy usunęła się na ramiona. Usiadłem naprzeciwko niej nic nie mówiąc. Jeszcze nigdy nie widziałem jak płacze. Spojrzała na mnie zapuchniętymi oczami. Miałem wrażenie, że płacz zmył z nich te matową szarość, zmieniając je w niebieski. Zbliżyła się do mnie, a ja mocno ją objąłem. Wiedziałem ,że toczy właśnie swoją walkę i nie mogę jej pomóc. Tylko ona sama mogła pokonać swoje demony. Wierzyłem, że tak właśnie zrobi. „Uspokajasz mnie” powiedziała cicho przez łzy, a ja tylko czułem jak cała drży. Teraz już będzie wszystko dobrze. Zima zamienia się w wiosnę. Noc ustępuje dniu, wszystko budzi się do życia. I my mamy swoją szansę. Ona jest silna, uda jej się pokonać raz na zawsze swoją przeszłość. Będę ją wspierał, razem czeka nas długie i szczęśliwe życie. Przytuliłem ją mocniej.

 

Dwa dni później moja ukochana powiesiła się w swojej pracowni. Nigdy nie zapomnę naszej ostatniej rozmowy, kiedy zapewniała, że wszystko jest w porządku i właśnie zaczyna nowy obraz. Naiwnie jej uwierzyłem. Wierzyłem w swoją własną wizję, tego, że będzie dobrze, a nie w faktyczne wydarzenia, które działy się wokół mnie. Pomoc wezwali sąsiedzi, których sufit zaczął przeciekać. Zostawiła odkręcony kran w łazience. Aby dostać się do środka trzeba było wyważyć drzwi. Zostawiła jeden list i zabezpieczyła jeden obraz, aby nie dosięgnęła go woda. Jeśli do tej pory nie rozumiałem sztuki, to ten obraz był dla mnie zupełnie jasny. Przedstawiał nas. Abstrakcyjnie, kolorowo, siedzących naprzeciwko siebie na korytarzu. W liście nie było wiele, tylko jedno zdanie. "Dziękuję za najpiękniejsze pół roku mojego życia."

Na pogrzebie nie było dużo osób. Tylko ja, jej zapijaczona matka i kilkoro ludzi z uczelni. Popadłem w letarg. Wróciłem do swojej rodzinnej miejscowości. Moja rodzina wiedziała, że kogoś sobie znalazłem, ale nie poznali jej, Nie zdążyli. Cały dzień leżałem wpatrzony w sufit. Nic nie miało dla mnie znaczenia, studia, praca, jedzenie, miesiąc, rok. Rodzina bała się, że z tej rozpaczy sam mogę coś sobie zrobić, ale ja najzwyczajniej nie miałem na to sił. Nie miałem sił, aby podnieść się z łóżka. W jednym momencie wszystko się dla mnie skończyło. Ona przegrała swoją walkę, a ja moją musiałem dopiero podjąć. W nagłym przypływie sił spakowałem swoje rzeczy, zabrałem zaoszczędzone pieniądze i wyjechałem. Pracowałem na stażach, pomagałem jako wolontariusz, imałem się każdej pracy, aby tylko ciągle być czymś zajętym. Wszystko co zarobiłem wydawałem na dalsze podróże, zjeździłem pół świata. Poznałem kobietę, ożeniłem się. Jest dobrą osobą, spokojną, wierną, życzliwą. Jednak zawsze gdy zima się kończy, a noc ustępuje dniu ja zdaję sobie sprawę, że na zawsze odeszła miłość mojego życia i nigdy wcześniej, ani już nigdy później nikogo tak nie pokocham.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania