Kiedy przyjaciel okazuje się nie-czlowiekiem i nie-przyjacielem

Opowiadanie powstało po losowaniu według TW, ale jest sobie zwykłym, niezależnym opowiadaniem ????

___________________

- Na dziś to już koniec. Widzimy się już jutro, o tej samej porze, aby znów otrzymać dawkę erotycznych bodźców - powiedział prezenter. - No, Marian dziś poszło ci wyjątkowo dobrze, ale są skargi.

- Jakie skargi? - pracował już w tym zawodzie trzydzieści lat i nigdy nie było żadnej skargi. To było dla niego hańbiące.

- Od rodziców. Wiesz mówią, że ich dzieciom czegoś brakuje.

- Czego?

- Wąsika. Musisz zapuścić sobie wąsik.

- Mam się nosić jak Johannson?

- Bardziej jak Freitag, zanim się ogolił.

Marian westchnął zrezygnowany. Nie lubił nosić wąsów ani brody. Uważał, że to go postarza. Wyglądał wtedy jak typowy weselny wujek. Brakowało mu tylko białej koszuli z krótkim rękawem, chociaż chyba miał taką w szafie, i tych znanych każdemu słów "Ze mną się nie napijesz? Z wujkiem się nie napijesz!?"

Mimo swoich czterdziestu dwóch lat trzymał się świetnie. Tylko kilka siwych włosów mogło zdradzać jego wiek. Czul się jakby przeżywał drugą młodość. Jego libido cały czas rosło i musieli przysyłać coraz więcej dzieci, by on mógł się wyżyć, a i dla tych bachorów jest to dobra okazja do zyskania uznania wśród znajomych. Był znany, nawet temu nie zaprzeczał. Na ulicy co chwile ktoś do niego podchodził i prosił o zdjęcie lub autograf. Czasami go to bawiło, szczególnie jak podchodziły napalone nastki. Kilka przeleciał, tak na marginesie.

- To do jutra. Tylko nie próbuj się golić. Każdy pedofil musi mieć pedofilski wąsik - prezenter zaśmiał się i wyszedł.

Wąsik. To chyba da się zrobić.

***

- Na co mnie tu ściągnąłeś?

Kolega Mariana spojrzał na zegarek.

- Za dwie minuty północ, przekonasz się. Tylko się nie wystrasz.

Prychnął. Za kogo on go miał. Gdy był mały nazywali go 'Marian Nieustraszony'. No dobra, to była prześmiewcza ksywka, bo w podstawówce bał się wszystkiego, ale teraz było inaczej. Teraz nie boi się już niczego.

Andrzej zaciągnął go do jakiegoś opuszczonego kompleksu, twierdząc, że tu straszy. Sra nie straszy. Nagle poczuł na plecach zimny powiew wiatru. Nie zdziwiło go to, ponieważ znajdowali się w opuszczonym budynku, którego dach był już mocno podziurawiony. Przeszli przez całą fabrykę, popchnęli duże, dwuskrzydłowe drzwi i wyszli na zewnątrz. Tafla wody delikatnie marszczyła się przez wiejący zefirek, a księżyc dawał srebrną poświatę.

- Widzisz? - spytał Andrzej. - Tam - wskazał na kamień przy jeziorze.

- Co? To tylko księżyc świeci. Nie wymyślaj.

- To się rusza - powiedział kolega.

- Co to jest? - Andrzej nieświadomie ściszył glos do szeptu.

Ruszył do przodu. Tajemnicza postać spojrzała na niego i gestem dłoni kazała mu do siebie podejść.

- Marian, no idź. Cholera wie co to jest i do czego jest zdolne - powiedział Andrzej drżącym ze strachu głosem.

Tajemnicza postać znów pokazała ręką, żeby podszedł. Andrzej miał racje, nie wiadomo co to zrobi. Ruszył. Gdy podszedł do brzegu jeziora, postać wstała i przeszła po wodzie jak jakiś Jezus czy inny święty. Marian tez tak chciał, wiec dotknął stopą, odzianą w buty z prawdziwej skóry i skarpetki z bambusa, wody. Ponowił ruch. I znów, i znów. Ale jaja! Chodził po wodzie.

Już stał naprzeciwko postaci, gdy ta nagle zmieniła się w dziesięcioletnie dziecko, które zaczęło się zapadać w wodzie jak w ruchomych piaskach. Nie ruszało się, tylko na niego patrzyło wielkimi, czarnymi oczami bez białek. Teraz zaczynał się naprawdę bać. Poczuł ucisk na kostce. Chciał się wyrwać, ale to coś nie odpuszczało. Zrozumiał, że to ta dziwna istota. Zaczął się zanurzać, choć wcale nie chciał, nie mógł się ruszyć.

- Andrzej! Szybko! Pomóż mi! - wołał, ale jego kolegi nie było już na brzegu. Widział tylko ruszające się drzwi od fabryki. Uciekł, tchórz jeden.

Nie zdążył zaczerpnąć powietrza. Zaczął się dusić. Istota nagle zrobiła się przeraźliwie duża. Już nie była dzieckiem, była kobietą, którą nałogowo karmili drożdżami. Jej palce z długimi paznokciami, przypominającymi szpony, oplotły jego szyje i powoli zaczęły się na niej zaciskać.

- To za moje dzieci.

- Które dokładnie? - na to pytanie wykorzystał ostatni tlen, pozostały w płucach.

Istota zwolniła uścisk, a on zaczerpnął tchu. Było to dla niego dziwne, bo wciąż znajdowali się pod woda, a on mógł oddychać.

- No wiesz, wszystkie dzieci nasze są i te sprawy.

- Spoko, teraz łapię. Możemy kontynuować.

Znów zaczęła go dusić, znów brakowało mu tchu i powoli tracił przytomność. Katem oka zobaczył podpływającego do nich Andrzeja.

"Jestem uratowany" - pomyślał.

Ale jego kolega wyglądał inaczej. Przypominał duszącą go kobietę.

- Wreszcie mogę zobaczyć twoja śmierć - te słowa wypełnione były jadem, gorszym niż jad żmii.

Kobieta puściła jego szyję, a Andrzej jednym, szybkim ruchem podciął mu gardło. Potem była już tylko ciemność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 04.04.2018
    Przeczytałam i nawet mi się podobało, nie wiem tylko czy po takiej lekturze powinnam kłaść się do łóżka :(
    ,,- To się rusza - powiedział kolega.

    - Co to jest? - Andrzej nieświadomie ściszył glos do szeptu.'' - to mówi ta sama osoba i głos
    Zostawiam 4.5 czyli 5 :) Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania