Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kiedyś ci wystarczę - 11| Głębokie są tylko uczucia, które się ukrywa

Następne dni toczyły się swoim własnym rytmem, tak dziwnym, że już pogubiłem się w zmianach nastroju Grace. Gdy wyszliśmy na kolację, była tak zdystansowana, że założyłem, że jednak nie chciała mnie bliżej poznać. Potem jednak rzuciła się na mnie w hotelowym pokoju. Wiadomo, nie protestowałem. Pomyślałem, że może kolacja miała być jakimś testem, by sprawdzić, czy zależało mi tylko na jednym albo coś w tym stylu. Dla mnie jednak ten seks był bez zobowiązań, przynajmniej na razie. Grace jednak chyba od razu założyła, że po tej jednej randce byłem już cały jej. Zanim się zorientowałem, traktowała mnie już jak swoją własność.

Któregoś dnia zabrałem ją na kawę, żeby przestała być na mnie taka obrażona. Liczyłem może na jeden miły uśmiech, a zamiast tego cała historia zatoczyła koło: popijając kawę, Grace była zdystansowana i oschła, po czym wieczorem popchnęła mnie na łóżko i usiadła na mnie okrakiem, by po chwili rozsunąć mi spodnie, zębami zsunąć bokserki i przejść do dalszych czynności. Finn zapewne byłby w siódmym niebie, ale ja nie byłem. No, może nie do końca. Same akty seksualne bardzo mi się podobały, ale zaczynało mnie irytować zachowanie Grace. Próbowałem być miły, ale nie obiecywałem jej niczego, natomiast jej chyba się zdawało, że byliśmy już parą. Na początku traktowałem to jako początkową ekscytację; dopiero po paru dniach zaczęło do mnie docierać, że coś tu, kurwa, jest mocno nie tak.

Grace non stop uwieszała się na mnie, jakbym był stojakiem na kurtki i ciężko było ją potem odsunąć. Ciągle chciała się przytulać i całować. Najczęściej były to ukradkowe buziaki, ponieważ odwracałem głowę, by nie trafiła w usta, ale ona nie przestawała. Nagle od wielkich fochów przeszła do kompletnej ślepoty – nie zauważała, że nie miałem ochoty na jej bliskość, że gdy ciągle wystawiała rękę z komórką, by robić nam zdjęcia, to mój uśmiech był sztuczny. Próbowałem być miły, nic nie mówić, jak dżentelmen, ale powoli docierałem do granicznego punktu swojej wytrzymałości. Chłopaki szybko przyzwyczaili się do wiecznie wiszącej na mnie Grace, ale spojrzenia Valentiny i Sofii nie dawały mi spokoju. Sam już nie wiedziałem, czyje spojrzenia były gorsze – Sofii, wredne, z ponaglającym uśmiechem mówiącym „Będziesz miał kłopoty”, czy może jednak Valentiny, która czasem zerkała na nas ukradkiem, jakby kręcąc z niedowierzaniem głową. Właściwie to się jej nie dziwiłem. Zaledwie w kilka dni wpadłem w bardzo wytrzymałe i mocne sidła, z których ciężko było mi się wyplątać.

Miarka się przebrała, gdy któregoś wieczoru poszliśmy wszyscy na kolację do restauracji. Grace cały czas trzymała rękę na moim kolanie, przytulona do mnie jak rzep do psiego ogona. Nie byłem nawet w stanie swobodnie operować sztućcami, bo cały czas była do mnie przyklejona. Powstrzymywałem się, by nie wybuchnąć, ale szczerze mówiąc, mdliło mnie już od zapachu jej perfum, który non stop czułem pod nozdrzami i od jej dotyku. Na litość boską, każdy potrzebował nieco swobody. Wcześniej sądziłem, że lubiła się przytulać tylko w nocy, ale widać obrała inną taktykę.

Męczyłem się ze sztućcami, podczas gdy Grace gadała z Zackiem, jak gdyby nigdy nic. Przytulona do mojego ramienia, patrzyła w inną stronę, nawet nie widząc moich trudów przy jedzeniu. W końcu, zrezygnowany, stanowczo wyszarpnąłem się z jej uścisku. Posłała mi urażone spojrzenie, ale na szczęście nic nie powiedziała. Czym prędzej czmychnąłem do toalety, by mieć chwilę oddechu. Siedziałem w niej zapewne dłużej niż było to konieczne, ale bardzo nie chciałem wracać do stolika, by znowu być obłapianym. Kurwa, chyba jednak byłem zbyt miły.

Wychodząc, trafiłem na Valentinę, która właśnie szła do łazienki. Zmierzyła mnie potępiającym wzrokiem od stóp do głów.

- Jak chcesz coś powiedzieć, to teraz byłby na to czas – rzuciłem, nie mogąc znieść jej wymownego milczenia.

- Nie chcę nic mówić. To twój wybór. – Wzruszyła ramionami.

- Mówisz o Grace?

Spojrzała na mnie dziwnie.

- Nie, skądże – rzuciła ironicznie. – Mówię o twojej kolacji. Bardzo zły wybór. Będziesz miał potem bliskie spotkanie z toaletą.

Dobrze, a więc mówiła o Grace. Właściwie było to logiczne.

- Dobra, może i zrobiła się trochę męcząca – rzuciłem. – Ale co z tego? W gruncie rzeczy jest miła. I zależy jej. Nie to co… – Urwałem nagle, nie chcąc powiedzieć za dużo.

Zależy jej, nie to co Ashley. Ale akurat Valentinie nie chciałem tego mówić. Jej, ani nikomu.

- Nie wątpię – prychnęła Valentina, zadzierając prowokująco głowę, jakby rzucała mi wyzwanie.

Niezbyt jej to wyszło, bo była sporo ode mnie niższa, ale i tak zaskakiwała mnie swoją buntowniczą postawą.

- O co ci chodzi? – burknąłem.

- O nic – odparła ironicznie. – Chciałam tylko iść do toalety, a ty stanąłeś mi na drodze jak słup graniczny.

- Bo widzę, że ewidentnie masz coś do Grace. – Drążyłem temat.

- Gówno mnie ona obchodzi! – Wybuchła w końcu Valentina. – Ubzdurałeś sobie chyba, że każda dziewczyna świata ma na ciebie lecieć. No więc pozwól mi cię poinformować, że tak nie jest. I rusz się w końcu! – Wyminęła mnie gwałtownie i zaczęła iść w kierunku toalety.

- Skoro gówno cię to obchodzi, to dlaczego jesteś taka wściekła?! – zawołałem do jej oddalających się pleców, ale odpowiedziało mi tylko trzaśnięcie drzwiami.

Kolejna, która sama nie wie, o co jej chodzi. Z ciężkim sercem wróciłem do stolika, przywlekając na twarz sztuczny uśmiech.

- Jesteś, kochanie! – zawołała Grace, jak tylko mnie zobaczyła i zaczęła machać do mnie ręką, jakbym nie wiedział, gdzie siedzi. – Chodź, chodź, bo jedzenie ci wystygnie.

O mało co nie odpowiedziałem „dobrze, mamo”, bo, kurwa, tak się właśnie zachowywała. Swoją drogą… „kochanie?” Serio?

Wspaniałomyślnie zignorowałem kpiący uśmiech Finna i zdziwione spojrzenie Jacksona. Usiadłem, starając się odsunąć nieco od Grace i zaatakowałem wściekle mój makaron. Chciałem stąd jak najszybciej wyjść.

Wkrótce do stolika wróciła też Valentina, zapewne dalej ziejąca ogniem, ale nawet na nią nie patrzyłem, ona na mnie zapewne też nie. Poczułem ulgę, gdy zapłaciliśmy i wyszliśmy z restauracji na świeże powietrze. Grace z powrotem się na mnie uwiesiła. Już miałem jej coś powiedzieć, gdy nagle usłyszałem obok Jacksona:

- Hej, Grace, mogę porwać na chwilę Liama?

- Nie ma sprawy. – Uśmiechnęła się uroczo i puściła mnie. Ha, no proszę. Jakie to proste.

- Dzięki, stary – mruknąłem do Jacksona, zostając z nim nieco z tyłu, za resztą.

- Spoko, nie ma sprawy. Chciałem tylko pogadać, ale miałem wrażenie, że jak nie poproszę cię na stronę, to Grace zaraz cię udusi.

- To jest aż tak widoczne? – burknąłem.

- Niestety tak. Obawiam się, że nawet z kosmosu to widać.

- No, kurwa, pięknie.

- Chyba że lubisz takie fetysze. – Jackson uśmiechnął się z rozbawieniem. – No wiesz, duszenie, te sprawy…

- Nie przeginaj, Jackson. O czym chciałeś pogadać?

- No, w sumie to o niej. – Wsunął ręce głęboko w kieszenie. – Jesteście razem?

- Oczywiście, że nie!

- Nie? – Jackson nieco się zdziwił. – To dlaczego…

- Dlaczego mówi do mnie jak do wieloletniego chłopaka i wiesza się na mnie jak samobójca na sznurze? – przerwałem mu. – Nie wiem, kurwa. Ona chyba coś sobie wymyśliła. Przespaliśmy się ze sobą dwa razy, wyszliśmy gdzieś raz. Czy to już podchodzi pod związek?

- Dla Finna na pewno nie, bo inaczej całe stado takich dziewczyn by za nim łaziło. – Jackson podrapał się po brodzie. – Czyli co… to miało być takie bez zobowiązań?

- No raczej. – W końcu wybuchnąłem, dając upust swojej irytacji. – Kurwa, Jackson, ja chciałem być miły. Po prostu. Nie zamierzałem się z nią przespać po raz drugi, ale ona sama się na mnie rzuciła, a potem się zaczęło. Nic jej nie obiecywałem. Jest miła, może i chciałem coś z nią zacząć, ale nie w takim tempie! Poza tym… zrobiła się męcząca…

- Co ty nie powiesz. Mnie męczy samo patrzenie na was.

- …nie chcę tego. To za wcześnie. Jeszcze nie zapomniałem o Ashley – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Dużo mnie kosztowało wypowiedzenie tych słów. – Nie chcę związku. Chciałem tylko jakiejś chwilowej, nieskomplikowanej relacji.

- Może trzeba było jej to powiedzieć.

- A może ona powinna mnie najpierw zapytać – warknąłem.

- Ciężka sytuacja… – Jackson wzruszył ramionami. – Ale skoro to dla ciebie taki problem, to powiedz jej to wprost. Przestań się bawić w miłego chłopczyka.

- Tak? Mam ją z miejsca rzucić? A co, jeśli ona pobiegnie do mediów?

Cholera, sam o tym wcześniej nie pomyślałem. Nie daj Boże, gdyby dogadała się jeszcze z Sofią. Wtedy to dopiero miałbym przesrane.

- Nie sądzę. Raczej nie wygląda na zwolenniczkę skandali. Może tylko chciała miłości wielkiego gwiazdora.

- Bardzo uszczupliła jej cenny zapas – mruknąłem.

- No to załatw szybko sprawę, Liam, bo to naprawdę zaczyna wyglądać nieciekawie. Zwłaszcza, jeśli patrzy się na twoją kompletnie niezainteresowaną gębę.

- Widziałeś, że Valentina była wściekła? – Zmieniłem nagle temat.

- Na ciebie?

- Zachowuje się tak, jakby Grace jej przeszkadzała, ale nie mówi nic konkretnego. Zresztą Grace też coś do niej ma. No i jest jeszcze nasza kochana Perez… – Wywróciłem oczami. – Żmija czyhająca z boku.

- Typowe baby, nawet się nie przejmuj. Niech się zabijają między sobą.

- Fakt.

Nie zdążyłem powiedzieć już nic więcej, bo Grace odłączyła się od reszty i podbiegła do nas.

- Idziemy do pokoju, kotku? – wymruczała mi do ucha, rzucając mi się na szyję. Nie musiałem nawet patrzeć na Jacksona, wiedziałem, że wywracał w tym momencie oczami.

Kurwa, czy Grace nie miała nic innego do roboty oprócz bzykania się?

- A może pójdziemy na spacer? – spytałem pospiesznie.

Przytaknęła, a Jackson mruknął do mnie cicho:

- Uważaj, żeby cię nie wydymała na tym spacerze.

- Zamknij się.

Oddalając się od reszty razem z Grace, czułem, że dostarczam Sofii jedynie kolejnych dowodów. Naprawdę musiałem to skończyć – obie sprawy.

 

 

Po spacerze odprowadziłem Grace do pokoju, ale nie wszedłem razem z nią, wymawiając się pisaniem nowej piosenki. Oczywiście, od razu chciała pisać ją ze mną, ale stanowczo odmówiłem, mówiąc, że potrzebuję ciszy i spokoju. Właściwie nie było to kłamstwo. Powoli musieliśmy szykować piosenki na drugą płytę, a ja nie umiałem pisać w hałasie, tym bardziej z dziewczyną wiszącą mi na ramieniu. Dałem jej buziaka na dobranoc i odetchnąłem, gdy drzwi się zamknęły.

Postanowiłem pójść na plażę, która znajdowała się niedaleko. Było już zimno i ciemno, ale nie zaprzątałem sobie głowy braniem jakiejś bluzy czy kurtki, bo nie zamierzałem długo tam siedzieć. Szybkim krokiem dotarłem na plażę. Nie była całkiem zaciemniona, docierały do niej słabe światła latarni z ulicy, więc szybko znalazłem jakiś leżak i położyłem się na nim, w końcu móc odetchnąć. Szum fal zawsze mnie uspokajał i tak też było tym razem. Miałem wrażenie, że mógłbym nawet tu zasnąć, spokojnie i długo. Wiatr nie był aż tak zimny, jak się spodziewałem, więc po prostu leżałem, wpatrując się w fale, które obijały się o siebie, pieniąc się wściekle.

- Nie możemy spać bez ukochanej Grace, kotku? – Usłyszałem nagle jadowity głos i miałem ochotę automatycznie wrzucić Sofíę do morza. Kurwa, czy już nigdy nie mogłem zostać sam?

- Śledzisz mnie? – mruknąłem, nawet nie odwracając wzroku od fal. – Nie masz nic ciekawszego do roboty? Nikt inny oprócz mnie nie ma ochoty cię puknąć? Och, nie, poczekaj. – Uśmiechnąłem się sam do siebie. – Ja też nie mam na to ochoty. Co za pech.

- Ależ jesteś zabawny. Sam w to chyba nie wierzysz.

- Wierzę w to bardzo mocno. – Z westchnieniem podniosłem się i wstałem, otrzepując się z piasku. – Cóż, skoro nawet tutaj nie dajesz mi spokoju, to w takim razie się stąd wynoszę.

- Na pewno? – Jej głos coś mi sugerował.

Z niechęcią spojrzałem na nią. Leżała wdzięcznie na leżaku, ubrana w sukienkę, w której była też na kolacji, z rozchylonymi nogami. To chyba była jej naturalna pozycja. Nie chciałem się tam gapić, ale, kurwa, w końcu byłem facetem. W słabym świetle dostrzegłem, że nie miała na sobie majtek. Co za zdzira.

- Patrz, patrz… – Usłyszałem jej kpiący głos. – Żebyś widział, co tracisz.

- Mdli mnie na ten widok – rzuciłem tylko.

- Tak sobie wmawiaj.

- Chcesz czegoś ode mnie, czy po prostu dla zabawy za mną łazisz?

- I to i to – odparła, wyraźnie rozbawiona, jeszcze bardziej rozchylając nogi. Uparcie próbowałem się tam nie patrzeć. – Chciałam ci powiedzieć, że znudziła mi się ta zabawa w kotka i myszkę. Wyraźnie nie traktujesz mnie poważnie.

- Co ty nie powiesz – mruknąłem.

- Więc pomyślałam, że chyba czas dać ci deadline. – Uśmiechnęła się słodko.

- Nie interesuje mnie to.

- Nie ma cię interesować, ale miej tę świadomość – poradziła mi, wstając z leżaka i podchodząc do mnie. Złapała moją rękę i skierowała w stronę swojego krocza. Zamierzałem się wyrwać, ale czekałem na jej kolejny ruch. – Masz dwa dni – rzuciła, ściskając mój nadgarstek. Delikatnie włożyła nasze ręce pod swoją sukienkę. Poczułem jej wargi sromowe. Sam nie wiedziałem, co wkurzało mnie bardziej: to, że dalej mnie szantażowała, czy fakt, że mimo tego wszystkiego i tak mnie podniecała. Kurwa. – I albo widzę cię tutaj… a raczej jedną twoją specyficzną część… – Wyraźnie była rozbawiona.

- Albo co? – zapytałem przez zaciśnięte zęby.

- Już ty dobrze wiesz, co. Sam wiesz, jaką masz aktualnie opinię. Jedno moje słówko i twoja kariera zawiśnie na włosku. Nie mówiąc już o twoim nowym związku. Choć nie sądzę, byś był w niego bardzo zaangażowany. – Zaśmiała się krótko. – Zwłaszcza, że widzę, jak patrzysz na Valentinę.

- Chyba jest ci gorzej – rzuciłem, stanowczo wyszarpując się z jej uścisku i wycierając rękę o spodnie. – Masz jakąś pieprzoną obsesję na moim punkcie.

- Możliwe. – Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o pogodzie. – Ale wiem jedno: Valentina nigdy nie będzie twoja.

- Tak myślisz? – Uśmiechnąłem się kpiąco. – A to czemu?

- Bo nie jesteś z jej ligi. Może co najwyżej się tobą zabawić, ale nigdy nie będzie traktowała cię serio. Pobawi się tobą i wkrótce się jej znudzisz. Odejdzie od ciebie, a ty już zawsze będziesz się zastanawiał, co zrobiłeś nie tak.

Gwałtowny wiatr sprawił, że końcówki jej długich włosów podążyły w moją stronę i połaskotały mnie w ramiona. Słowa Sofii trzasnęły mnie niczym piorun. Przedstawiona przez nią sytuacja była niczym wyjęta z mojego życia, jednak nie w kontekście Valentiny, tylko Ashley. Sofía wyraźnie wiedziała, gdzie uderzyć, by mnie zabolało. Tak przecież właśnie się czułem. Odrzucony, opuszczony przez Ashley, która nigdy nie zdradziła mi powodu swojego odejścia. Wyglądało to właśnie tak, jakby się mną znudziła. Ale przecież zapewniała, że mnie kocha.

A Valentina? Też nie traktowała mnie poważnie? Czy jej zachowanie też było jedynie gierką, zabawą?

Poczułem, jak wzbiera we mnie wściekłość. Nawet nie patrząc na Sofíę, wyminąłem ją i zacząłem odchodzić.

- Dwa dni! – zawołała za mną, a szum fal niemal zagłuszał jej głos. – Lepiej dobrze je wykorzystaj!

Wściekły jak nie wiem co, wróciłem do hotelu, próbując wyrzucić z głowy zarówno Sofíę, jak i jej chore teorie. Dwa dni. Po tym czasie miała spełnić już swoje groźby. Co zamierzałem z tym zrobić? W końcu stanąłem przed ostatecznym wyborem: przespać się z nią, czy znaleźć jakieś inne rozwiązanie? Brzydziłem się samym sobą, w ogóle biorąc pod uwagę pierwszą opcję. Wyglądało jednak na to, że mogę nie mieć wyjścia.

Byłem tak zamyślony, że nawet nie zauważyłem, że na kogoś wpadłem.

- Uważaj, jak chodzisz! – Usłyszałem głos Valentiny i raptownie się zatrzymałem. Zerknąłem na nią i przełknąłem głośno ślinę. Było już późno. Nie spodziewałem się jej zobaczyć i to na pewno nie w takim stroju – stała przede mną w cienkiej różowej halce do spania. Lekko prześwitywała w okolicy piersi. Valentina czym prędzej zasłoniła się cienkim jedwabnym szlafrokiem. Na stopach miała japonki, a włosy związane w kok.

- Przepraszam – powiedziałem automatycznie. – Nie widziałem cię.

- Zauważyłam.

- Dlaczego nie śpisz? To przez szwy? – Zerknąłem na jej rękę, ale nie zobaczyłem szwów. Widać już jej zdjęli.

- Nie mogę spać. A ty? Upojna randka z Grace? – dodała, uśmiechając się prowokująco.

- Nie. Samotny, nocny spacer.

- Napisałeś piosenkę?

Zaskoczyła mnie tym pytaniem, bo niby skąd wiedziała, że zacząłem coś pisać?

- Skąd wiesz o piosence? – spytałem podejrzliwie.

- Czy nie jesteś piosenkarzem? – odparła. No tak. W sumie był to jakiś argument. – Finn mi powiedział, że chyba coś pisałeś, kiedy ostatnio poszedł się z tobą pokłócić o wywiad.

Miałem serdecznie dość rozmów o tym przeklętym wywiadzie.

- Aha. No więc, nie. Nie napisałem jej. Niby coś zacząłem, ale sam nie wiem, czy mi się to podoba. – Uśmiechnąłem się blado.

- Hm… – Valentina przekrzywiła lekko głowę. – Jeśli chcesz, to mogę ci pomóc.

- Ty?

Wywróciła oczami.

- Udam, że nie słyszałam tego zdumienia w twoim głosie.

- Wybacz, nie sądziłem po prostu, że piszesz.

- Nie wiesz o mnie wszystkiego, Miller, więc bądź gotowy na takie niespodzianki – rzuciła, ciaśniej opatulając się szlafrokiem. – Przecież już ci mówiłam, że warto mnie poznać. – Uśmiechnęła się nagle tym ślicznym uśmiechem, za którym – nie zdawałem sobie dotąd z tego sprawy – ostatnio tęskniłem.

Valentina była całkowicie inna niż Sofía. Choć Sofía też w jakiś sposób mnie podniecała, to nie odczuwałem tego w ten sam sposób, kiedy byłem blisko Valentiny. Sofía wciąż mnie prowokowała, aż do przesady, wciąż odsłaniała tak dużo ciała, że właściwie każdy znał je na pamięć, nawet nie trzeba było jej rozbierać. Valentina była skromniejsza, bardziej zmysłowa. Gdy tak stała przede mną w tej niewinnej halce, czułem przemożną ochotę, by ją pocałować, przycisnąć do ściany i przesunąć ręką po jej talii, później niżej… Nigdy dotąd nie myślałem o niej w aż takich kategoriach, ale teraz… czy ona była świadoma tego, jak mnie prowokowała? Jak na mnie działała?

Pobawi się tobą, znudzi i odejdzie…

Te słowa ponownie podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody i byłem w stanie oderwać wzrok od Valentiny.

- To co z tą piosenką? – Dotarło do mnie jej pytanie. – Chcesz, żebym ci pomogła?

- W porządku – odparłem, usiłując zbytnio się na nią nie gapić. – To może być ciekawe. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

- To w porządku – rzuciła, po czym wyminęła mnie, by pójść dalej korytarzem. Zamierzałem wrócić do siebie, ale coś mnie tknęło i zawołałem za nią:

- Dokąd idziesz?

Zatrzymała się i odwróciła w moją stronę.

- Przejść się. Świeże powietrze dobrze mi zrobi.

- Masz coś przeciwko, żebym poszedł z tobą?

Jeśli była zaskoczona, nie okazała tego.

- Właściwie nie.

Szybko pokonałem parę dzielących nas kroków i potem szliśmy już ramię w ramię. Wyszliśmy przed hotel, do małego ogródka, w którym była altana i huśtawka ogrodowa. Usiedliśmy na niej, a ponieważ była tak wysoka, że stopy Valentiny nie dosięgały ziemi, odepchnąłem się mocno, by rozbujać huśtawkę. Siedzieliśmy w ciszy, ale nie przeszkadzała mi ona. Cieszyłem się, że byłem tu właśnie z Valentiną. Nie myślałem o Grace. Nie myślałem o szantażu. Nawet Ashley znalazła się chwilowo w cieniu. Myślałem tylko o Valentinie, o jej szczupłych nogach i o tym, jak pięknie pachniała, chociaż nie było czuć od niej perfum. Pachniała po prostu… sobą.

Byłem zmęczony, ale nie chciałem wracać do pokoju. Nie wiem, ile tak siedzieliśmy. W pewnym momencie głowa Valentiny osunęła się na moje ramię, wywołując u mnie gęsią skórkę. Zobaczyłem, że pokryły się nią także jej nogi. Chyba było jej zimno, w końcu była cienko ubrana. Ostrożnie, niepewnie, przyciągnąłem ją do siebie i okryłem jej nogi ręką.

- Co robisz? – zapytała zaspanym głosem.

- Ogrzewam cię. Mam zabrać rękę?

- Nie. Tak jest dobrze.

Skuliła się, wtulona we mnie. Rozpierało mnie dziwne szczęście, chyba po raz pierwszy, odkąd Ashley mnie zostawiła. To było coś nowego, nieznanego, co powinno mnie przerażać, a jednak wywoływało spokój. Jej włosy muskały mnie w policzek, miałem ochotę je pocałować, ale to już chyba byłoby zbyt dziwne. Ostatecznie i samo to, że tak tu siedzieliśmy, też było dziwne. Nawet nie wiedziałem, czy mnie lubiła. Ja też jej nie lubiłem, przynajmniej do czasu. Uważałem, że była irytująca i pyskata. Dopiero teraz dostrzegłem, że tak naprawdę ona była tu jedyną normalną osobą.

Bardzo chciałem wierzyć, że Sofía nie miała racji, że gadała tak tylko, by mnie zranić.

- Chyba świta… – Usłyszałem jej szept. Zamrugałem oczami. Musiałem zasnąć na chwilę. Kręgosłup nieco mi zesztywniał, ale było to moje najmniejsze zmartwienie. Przysunąłem do siebie Valentinę jeszcze bliżej. Nie protestowała, gdy ją przytulałem. Może było jej zimno, a może zwyczajnie była śpiąca i nie miała ochoty na rozmowy. Żadne z nas nie zaproponowało, by wrócić do hotelu. Po prostu tak siedzieliśmy.

- Wygląda na to, że spędziliśmy ze sobą noc – mruknąłem cicho, poprawiając jej szlafrok, który zsunął się nieco z jej szczupłego ramienia.

Usłyszałem jej przytłumiony śmiech.

- Nie wyobrażaj sobie za dużo, Miller.

- Nie śmiałbym. – Na nowo przymknąłem oczy i słuchałem odgłosów nadchodzącego poranka. Mimo tylu niepewności, choć ten jeden moment był idealny.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Elorence 10.04.2019
    Yhym. Rozdział cudny, ale tylko tam, gdzie była Valentina. Mam dość Grace. Ona jest nienormalna... Faceci nienawidzą takich lasek... Liam, że też nie rzuciłeś jej do morza razem z Rozwartokątną... Kurde! Mogłeś to zrobić!
    <3
  • candy 10.04.2019
    Hahah :D
  • little girl 20.05.2019
    "poprawiając jej szlafrok, który zsunął się niego z jej szczupłego ramienia." - niego - nieco?
    Chyba się trochę wciagnelam:) ciekawa perspektywa
  • candy 20.05.2019
    ojej rzeczywiście :) dzięki za wyłapanie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania