Poprzednie częściKlejnot nadziei- prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Klejnot nadziei- rozdział I

W całym Beach City rozbrzmiała syrena alarmowa. Część mieszkańców, nie wiedząc czego konkretnie dotyczył alarm, wybiegło na ulicę. Jednak na zewnątrz nic niepokojącego się nie działo. Nigdzie nie widać było dymu. Wiatr był bardzo spokojny. A w mieście od ostatnich kilkuset lat nie było trzęsienia ziemi. Czyżby nie chodziło o zagrożenie naturalne? A może to kolejny wymysł burmistrza?

"O co tym razem mu chodzi?"- zastanawiała się Lara. W tym samym czasie do salonu wszedł jej ojciec.

- Próbowałem skontaktować się z biurem burmistrza. Sekretarka twierdzi, że chodzi o kosmitów- powiedział mężczyzna. Jego słowa wywołały uśmiech na twarzy żony.

- Pewnie znów rozmawiał z tymi dziwadłami z plaży- odparła kpiąco, po czym odwróciła się w kierunku okna, przy którym stała Lara.

- Skarbie, daj spokój, to na pewno nic ważnego... Chodź, przygotujmy obiad- powiedziała pani Collins. Nastolatka jednak zdawała się jej nie słyszeć. Cały czas stała przy oknie jak słup, wgapiona w niebo.

- Lara, no już... Chodź mi pomóc!- ponownie odezwała się do niej matka. I tym razem Lara zareagowała. Odeszła od okna i ruszyła z rodzicielką do kuchni. Lecz tam, zamiast zająć się przygotowywaniem posiłku, znów wyjrzała na zewnątrz, jakby chcąc coś sprawdzić.

- Mamo...- odezwała się w pewnym momencie.

- Tak?- mruknęła pani Collins.

- Widziałaś kiedyś, by niebo w dwie minuty zmieniło kolor?- spytała dziewczyna. Wówczas jej matka odłożyła nóż i stanęła obok córki przy oknie. Zobaczyła przez nie, że na zewnatrz nadal stoi garstka ludzi. Wszyscy patrzyli się w niebo, które w krótkim czasie stało się krwistoczerwone, a w oddali pojawiły się ciemne, jakby burzowe chmury. Obraz ten sprawił, że kobieta poczuła niepokój i nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, złapała córkę za ramię i pociągnęła do przedpokoju. Lara nie próbowała się jej wyrywać. Posłusznie ruszyła za matką.

- John! John!- krzyknęła Sara. Jej mąż pojawił się w przedpokoju niemalże natychmiast.

- Na zewnątrz... To nie jest normalne! Weźmy co trzeba i schowajmy się w piwnicy, dopóki nie będzie wiadomo co się dzieje!- odparła nerwowo po czym wróciła szybko do salonu by zacząć zbierać rzeczy. W tym czasie John zabrał z szafy czarną, pojemną torbę i wręczył nastolatce klucze do piwnicy.

- Lara, zabierz apteczkę z łazienki i zejdź na dół. Dołączymy do ciebie później- nakazał córce, a sam udał się do kuchni. Lara w odpowiedzi skinęła mu lekko głową i weszła do łazienki. W środku jednej z tamtejszych szafek, oprócz apteczki znalazła również tabletki uspokajające, jodynę i nasenne tabletki matki. Miała co prawda wziąć tylko apteczkę, ale szybko uznała, że nie wiadomo kiedy będą mogli wrócić na górę. Do tego czasu wszystko mogło im się przydać. Po zabraniu więc wspomnianych rzeczy, zgodnie z wolą ojca samotnie udała się do piwnicy. W środku znajdowało się tylko kilka krzeseł, stary materac, karton z książkami i pięć słoików z przetworami pani Collins. No... Sześć, jeśli liczyć jeden rozbity, przy którym zgromadziły się szczury. I choć w innych okolicznościach, na widok gryzoni dziewczyna zaczęła by panicznie krzyczeć, tak w tamtej chwili stały się jej one obojętne. Wszystko z powodu lęku przed nieznanym, możliwym zagrożeniem i obawy o rodzinę i znajomych. Czekając więc na przyjście rodziców, Lara spróbowała dodzwonić się do swojej koleżanki Nicole, by sprawdzić co u niej. Początkowo było to trudne, ponieważ co chwilę traciła zasięg, lecz w końcu, za sprawą jednej kreski zasięgu, dodzwoniła się do znajomej.

- Hej, jesteś w domu?- spytała.

- Tak, czekam na rodziców i brata- odpowiedziała Nicole.

- Próbowałaś się do nich dodzwonić?- dalej dopytywała.

- Tak. Powiedzieli, że zaraz będą- stwierdziła nastolatka.

- Lepiej poczekaj na nich w piwnicy. Moi rodzice uznali, że tam jest bezpieczniej- odparła Lara, jednak jej rozmówczyni nagle jakby nabrała wody w usta. Po drugiej stronie nie było już słychać głosu dziewczyny, lecz jakieś bulgotanie.

- Nicole... Co jest?- spytała niepewnie Lara. Lecz i tym razem z komórki wydobył się ten dziwny dźwięk.

- Ej! Odezwij się! Co się dzieje?!- krzyknęła w końcu w nadziei, że koleżanka po prostu odłożyła na chwilę telefon. Kilka sekund później usłyszała jednak głos innej osoby, który szybko przerodził się w krzyk.

- Nie! Nieee! Błagam!- to była matka Nicole. Kobieta jeszcze przez kilkanaście sekund darła się wniebogłosy jakby ktoś właśnie rozrywał ją na strzępy, a potem tak jak córka, tak i ona zamilkła na amen. Lara nawet nie próbowała już nikogo wołać. Sparaliżowana strachem stała przez kolejne parę minut jak słup soli z komórką przy uchu i wzrokiem wbitym w ścianę. Dopiero słysząc skrzypienie drzwi, ostrożnie odwróciła wzrok w kierunku wejścia, by sprawdzić czy to aby nie jej rodzice. Lecz nie... To nie byli oni...

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Agnieszka Gu 13.02.2018
    Witam,
    Sugestia - raczej nie wstawia się drugiej części opowiadanka dopóki nie poprawi się pierwszej - chociażby po to, aby nie powielać błędów, ale wstawić już po korekcie.
    "Wiatr był bardzo spokojny. A w mieście od ostatnich kilkuset lat nie było trzęsienia ziemi. " - to spokojnie może być jedno zdanie, zwłaszcza że następne jest rozpoczęte od "A".
    Sporo tych "jej" "jego"... czasami można pominąć, lub tak przebudować zdania, aby trochę się od nich przerzedziło.

    Fabuła fajna, rozbudzająca ciekawość. Od tej strony podoba mi się Twój pomysł na tą opowieść.
    Gorzej z wykonaniem. Troszkę pracy i skupienia na błędach, a kolejne części mają szansę bycia coraz lepszymi.
    Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania