Klub Wielbłądów
Wszedłem do jednej z łódzkich księgarni w poszukiwaniu jakiegoś czytadła. Znalazłem „Klub Wielbłądów” Davida Baldacciego. Z początku pomyślałem, że to książka o ludziach pustyni albo o tych, co się ciężką pracą niczego, poza garbem, nie dorobili. Moje przypuszczenia niestety okazały się dalekie od prawdy. Tytułowy klub wielbłądów był nieformalnym stowarzyszeniem założonym przez grupkę przyjaciół i miał za zadanie tropić niedopatrzenia na najwyższym szczeblu władzy amerykańskiej administracji. Kupiłem książkę i, uniesiony radością, że będę miał co czytać w tramwaju wiozącym mnie do pracy, udałem się w stronę przystanku. Usiadłem na ławeczce i rozpocząłem lekturę.
Ta napisana lekkim piórem powieść od razu przykuła moją uwagę. Tak bardzo przykuła, że nie zauważyłem jak odjeżdża mój tramwaj. Ten i następny i jeszcze następny. Z czytelniczego transu wyrwał mnie głos mówiący:
– Siedzi już tu pan drugą godzinę i nic pan nie jadł, nic pan nie pił. Tylko w tą książkę się pan gapi. Może byśmy wyskoczyli do knajpy i coś przekąsili?
Spojrzałem na niego myślami będąc jeszcze w czytanej książce. Spojrzałem też na zegarek i aż podskoczyłem ze zdziwienia. Wskazywał godzinę dwunastą w południe. Przerwałem lekturę tak samo, jak trębacz na Wieży Mariackiej przerywa hejnał, zamknąłem książkę i zapytałem się życzliwego mi pana:
– A skąd pan wie, że siedzę tu od dwóch godzin? Śledzi mnie pan, że ma pan takie szczegółowe informacje?
– Gazety tu rozdaje od kilku godzin przechodniom – zamachał mi przed nosem plikiem gazet – i widzę, że pan czyta.
Spuściłem pokornie głowę przyjmując ten argument:
– Nie jestem głodny, ale herbatką nie pogardzę – odpowiedziałem
.
Zadzwoniłem do szefa tłumacząc moją nieobecność w pracy niespodziewanym spotkaniem z bardzo znaną osobistością. Szef przyjął to miękko, bo wiedział, że jestem dobrym dziennikarzem i na pewno przygotuję z tego dobry materiał do druku.
– No i o czym jest ta książka, że tak pana wciągnęła? – zapytał się biorąc łyka herbaty. Herbaciarrnia, w której siedzieliśmy świeciła pustkami. I słonecznym światłem odbijającym się od luster, którymi wyłożone były ściany.
Klub wielbłądów? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – W telegraficznym skrócie to o napompowanej dumą Ameryce. I o ludziach szukających zemsty za swoje osobiste krzywdy. I o tym, że chodzą po ziemi ludzie mogący jednym słowem odpalić nuklearny ładunek i pozamiatać naszą planetę bardzo dokładnie.
– O to ciekawe – odparł – muszę przeczytać.
– A pan czym się zajmuje oprócz rozdawania gazet? – zapytałem.
– Prowadzę antykwariat. Otwieram codziennie o dwunastej trzydzieści. Rozdawanie gazet traktuję jako dobry sposób na obserwację ludzi. Wyłapuję tych z książkami, zapraszam ich na herbatę, a potem proponuję współpracę.
– Jaką współpracę? – wezbrała we mnie ciekawość.
– Chciałbym żeby ktoś zabił moją żonę – uderzył prosto z mostu.
– A dlaczego akurat wyłapuje pan ludzi z książkami? – spytałem nie kryjąc zdziwienia pomieszanego ze strachem.
– Bo takie mam marzenie, żeby moją żonę zabił jakiś zagorzały czytelnik…
Wybiegłem z herbaciarni z gwałtownością huraganu wywracając przy okazji kilka stolików. Biegłem na oślep gnany przerażeniem, szokiem i chęcią znalezienia się w jak najdalszej odległości od tajemniczego osobnika. Kiedy się zatrzymałem pomyślałem:
Ile ludzi tyle marzeń.
Ciekawe jaki miał motyw? Ale jakiego by nie miał, nie miałem ochoty na stare lata zostawać zabijaką.
„Klub wielbłądów” został w herbaciarni. Płakałem za książką całą noc. Płakałem, bo jeszcze tej nocy chciałem poznać zakończenie tej wciągającej powieści. Na otarcie łez napisałem artykuł o dziwnym antykwariuszu chcącym zabić żonę cudzymi rękami. Nigdy nie poszedł do druku, zostawiłem sobie tą historię dla siebie.
Ps. Zdarzenia zawarte w tej historii są fikcją. Tylko powieść „Klub Wielbłądów”, którą tutaj wplotłem celem pochwalenia się tym, co ostatnio przeczytałem, jest do zdobycia i przeczytania.
KATEGORIA: WYGŁUPY
Komentarze (10)
Szkoda.
:(
Podleciałam na chwilę a tu takie wciągające opowiadano, plus fajnie napisane. Ciekawa i zaskakująca historyjka połączona luźnym stylem. Fajne :))
Pozdrawiam :)
Bardzo pozytywny tekst na niedzielne czytanie. Historia jakich wiele z mocna puenta na nienudzenie się. Dziennikarz i antykwariusz w zasadzie maja coś wspólnego ze sobą. Taka elegancka dykteryjka.
Pozdrawiam
''Przerwałem lekturę tak samo, jak trębacz na Wieży Mariackiej przerywa hejnał'' - lubię wstawki tego typu itp:))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania