Poprzednie częściKnajpiana rozmowa I

Knajpiana rozmowa IV

Ostatnio w rodzinnym mieście bywam tylko na pogrzebach. Pół roku temu matka, dzisiaj ojciec. Taka przykra kolej rzeczy, która jest od nas, niestety, niezależna. Wcześniej człowiek się nad tym nie zastanawiał, ale po czterdziestce kończą się gwarancje na brak dolegliwości. A po pięćdziesiątce to zazwyczaj wchodzi się w okres tabletkowy i jak ktoś pyta: "jak się czujesz?", odpowiedź brzmi: "jak zażyję tę od ciśnienia i na cholesterol, to nawet nieźle". Ja jestem pomiędzy tym wszystkim. Jeszcze nic nie kłuje, nie gniecie. Ale od jakiegoś czasu wlazł we mnie taki, niczym jeszcze nieuzasadniony, niepokój.

To miasto również wyzwala dołujący klimat. Co prawda, odkąd weszliśmy do Unii, trochę się zmieniło. Nie jest już takie szare, ale ciągle bez przyszłości. Odkąd zacząłem uczęszczać do szkoły średniej, marzyłem, by się stąd wyrwać. Chłopak w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat ma w sobie ogromne pokłady fantazji i wiary w swoje możliwości. Uważa, że to właśnie on jest tym wyjątkowym, który będzie zmieniał życie według własnych wizji. W tamtych czasach oprócz piątek na świadectwie maturalnym trzeba było mieć jeszcze dużo szczęścia, by z takiego zaścianka dostać się na wymarzone studia. Mnie się udało i muszę przyznać, że gdybym tu został, zapewne wąchałbym już kwiatki od spodu. Wizja życia w tutejszej codzienności, oddychanie jej problemami, wyzwalałyby w mojej głowie coraz mroczniejsze odcienie małomiasteczkowej dekadencji, aż do tych śmiertelnie atrakcyjnych.

Spacerując tak i rozmyślając o tym, co by było, gdyby, zauważyłem knajpę, do której w czasach szkoły średniej nałogowo uczęszczałem z kolegami. „Klepka” – nazwa się nie zmieniła, chociaż takich rozmów jak wtedy na pewno współczesna młodzież już nie prowadzi. Dostojewski i jego „Bracia Karamazow”. Pamiętam jak, pod wpływem coraz większej ilości spożytego piwa, mieszali się z filozofią dalekiego wschodu i teorią względności Einsteina. Czasem zdarzały się draki ze stałymi klientami, którzy, słuchając mimo uszu tych szalonych dyskusji, odruchowo na każde podejrzane słowo reagowali agresją, sprowadzając nas barowymi sierpami na ziemię.

Podkusiło mnie, żeby wejść, zobaczyć, jak wygląda dzisiaj knajpa, która kiedyś była intelektualnym centrum tutejszych młodych buntowników.

Zmieniła się nie do poznania. Jest o wiele jaśniej i schludniej. Kiedyś można było tu zawiesić siekierę, teraz jakoś tak za przejrzyście. Ten dym jednak stwarzał ciekawszą atmosferę, taką bardziej przyjazną dla nietypowych rozmów. Bar stoi w zupełnie innym miejscu, zniknął stół bilardowy, pojawiły się obrusy na stołach. Mało ludzi, spojrzałem na zegarek, szesnasta pięć. – No tak, jeszcze wczesna pora – powiedziałem do siebie i usiadłem przy barze.

– Słucham? – odezwała się barmanka.

– Jedno duże.

– Już się leje – odpowiedziała z uśmiechem.

– Wojtek? – usłyszałem za plecami czyjś głos. Odwróciłem się i zobaczyłem jakiegoś lumpa.

– Nie poznajesz mnie, co?

– Jakoś niespecjalnie – odpowiedziałem z lekkim zażenowaniem.

– To ja, Witek – „Pobożny”.

– Co?! – spojrzałem na niego z przerażeniem i omal nie spadłem z hokera.

– Kopę lat – powiedział z lekkim uśmiechem.

– Co się stało?! Przecież ty… byłeś z nas najlepszy, dostałeś się na polibudę do Warszawy, Witek …? – powiedziałem nie mogąc więcej z siebie wydobyć.

– Tak… jakiś czas tam mieszkałem, pracowałem i układałem sobie życie. Tylko pewnego dnia wszystko się popieprzyło.

– Najbardziej ułożony z naszej klasy, najlepszy matematyk – powiedziałem z niedowierzaniem, patrząc na człowieka w wymiętej starej kurtce i o czerwonych policzkach.

– No cóż, była jedna nierówność, której nie byłem w stanie rozwiązać.

– Domyślam się, że coś się stało – powiedziałem i zaprosiłem, żeby usiadł obok mnie. Lekki zapach stęchlizny trochę drażnił, ale moja ciekawość skutecznie go neutralizowała.

– Czego się napijesz? – zapytałem.

– Niech będzie to, co ty – odpowiedział obojętnie.

Zamówiłem jedno duże z pianą i dwie małe wódeczki na lekkie znieczulenie. Barmanka najwyraźniej nie była tym zachwycona, zapewne dobrze znała „Pobożnego”.

– Wiesz…? Znając tamtego ciebie, trudno mi sobie wyobrazić, byś mógł wdepnąć w jakieś głębsze gówno?

– A jednak. – Wychylił kielonka i zapił piwem. – Po skończeniu studiów zostałem na uczelni. Zacząłem się doktoryzować, po dwóch latach poznałem pewną doktorantkę z teologii. Zakochałem się, okazało się, że z wzajemnością. No i jeszcze przed moją obroną wzięliśmy ślub. To były bardzo szczęśliwe lata. Jak pamiętasz, byłem bardzo pobożnym człowiekiem. Podobnie z żoną podchodziliśmy do życia, oboje czuliśmy cudowną harmonię pomiędzy nami a Bogiem.

– No i po paru latach, coś zaczęło pękać?

– Nie… to nie tak jak myślisz – odpowiedział lekko zamyślony. – Jesteś żonaty?

– Na szczęście mam już to za sobą – odpowiedziałem trochę poirytowany tym pytaniem.

– Długo byliście razem?

– Niecałe trzy lata. Trochę nerwów mnie to kosztowało, ale dużo czasu już minęło i prawie udało mi się zapomnieć o tym niemiłym epizodzie w moim życiu.

– I nikogo nie potrzebujesz?

– No wiesz… ma się pewne potrzeby, czasem zdarza się chwilowy romans, albo agencja towarzyska, ale to bardziej fizjologia. Bycie z kimś tak przez cały czas, do śmierci? Nie, to nie dla mnie. Słuchać czyjegoś ględzenia, ustalać codzienne kompromisy…

– Nie chciałeś mieć dzieci, żyć trochę dla innych?

– Hm… nie bardzo, moja była chciała. Pewnego razu oznajmiła, że jest w ciąży. Strasznie się wtedy wkurzyłem, nie byłem na to gotowy. Powiedziała, że może ją usunąć, a ja odetchnąłem z ulgą. To był blef z jej strony, chciała sprawdzić jak na to zareaguję. Potem było już między nami tylko gorzej i jeszcze gorzej.

– Moja żona była w szóstym miesiącu ciąży. Przechodziła na pasach przez ulicę i staranował ją jakiś kretyn z dużą ilością promili.

– O! Przepraszam, nie miałem pojęcia… – Zrobiło mi się cholernie głupio, nie wiedziałem co powiedzieć.

– Stało się i nic tego nie zmieni. Oczywiście, jak to w takich przypadkach bywa, zacząłem spożywać coraz większe ilości alkoholu. Przestało mi na czymkolwiek zależeć. Zacząłem się staczać i wróciłem tutaj. To całkiem niezłe miejsce dla takich jak ja. Mojej matce zmarło się dwa lata temu i już nie musi się za mnie wstydzić. Ja również myślałem, by ze sobą skończyć, ale… jakieś pół roku temu, po niezłej dawce alkoholu, doznałem wizji.

– Wizji!? – powtórzyłem z lekkim przerażeniem.

– Spotkałem się z Bogiem, w tej knajpie na wódce.

– Co!? – no nieźle go poharatało, pomyślałem.

– Tak… to brzmi idiotycznie, ale dla mnie to było coś niesamowitego. Zadałem mu kilka pytań.

– Zapewne nie pochwalił tego, co robisz – powiedziałem z lekką ironią w głosie.

– Zapytałem, co oznacza dla Niego bycie wszechmogącym – kontynuował, nie zwracając na mnie uwagi. – A On dobrotliwie się uśmiechnął, wzruszył ramionami, podniósł kieliszek i wychyliliśmy kolejkę. Zaraz potem stwierdziłem, że nie odpowie mi na to pytanie. W całej swej nieskończoności, nawet On tego nie wie. Zrozumiałem, że Jego istnienie to jedność pomiędzy niekończącymi się rozważaniami nad sobą i wieczny brak odpowiedzi.

Spojrzałem na niego z zażenowaniem, co za patetyczny idiotyzm – pomyślałem i zaraz przechyliłem kufel.

– Potem zapytałem go, co jest dla Niego tak naprawdę ważne? Spojrzał na mnie trochę zmieszany, zaczął się zastanawiać, ale znowu nic nie odpowiedział, tylko rozlał następną kolejkę. Tym razem trochę mocniej zapiekło mnie w gardle. Pomyślałem, że przy całej Jego mocy i wszechobecności, gdzie każdy początek myśli zna jej koniec, nic nie jest w stanie się nie udać. Nie wypadało Mu mówić, że gdyby w jego umyśle pojawiłaby się odrobina niepewności, to…?

– Ciekawe, Bóg, który marzy o odrobinie….

– Czy jesteś szczęśliwy? – powiedział, wchodząc mi w zdanie.

– Słucham?! – wykrzyknąłem z lekkim przerażeniem.

– Zapytałem Go, czy jest szczęśliwy.

– A! Rozumiem – powiedziałem odetchnąwszy z ulgą.

– Widać było, że posmutniał – kontynuował Pobożny. – Nie miał ochoty już na wódkę. Wstał od stolika, poklepał mnie po ramieniu i poszedł. Zrobiło mi się bardzo przykro, nie spodziewałem się, że to pytanie będzie tak bardzo dołujące. Kiedy zniknął za drzwiami, uświadomiłem sobie, co może czuć ktoś, kto wie, że wszystko, co tworzy, jest względem Niego niewiele warte.

Zamówiłem kolejkę, tym razem po pięćdziesiątce. Jego opowieść była nieco drażniąca, ale równocześnie miała jakąś niezrozumiałą dla mnie głębię. On sam coraz bardziej mnie zaciekawiał, być może gdyby mu pomóc, to…?

– Wiem, o czym myślisz – powiedział przerywając moje rozważania. – Skoro zadaję takie pytania, to dlaczego jestem takim lumpem w wytartej kurtce o zapachu niepierwszej świeżości. Przecież, jeżeli już muszę, to mógłbym się zamartwiać w bardziej komfortowych warunkach. Może nawet kiedyś by mi przeszło. Tylko problem w tym, że ja nie chcę przestać. Pragnę codziennie czuć ten ostry smak, który kaleczy mi wnętrzności i sprawia, że tak mocno czuję, czuję każdą chwilę w mojej krótkiej dyskusji z wiecznością.

– Ale w ten sposób się wykończysz, czy nie jest to wbrew twemu Bogu?

– Każdy kiedyś umrze, a w życiu nie oto przecież chodzi, by tak po prostu żyć. Świadomość…? Wielu ludzi zaczyna prawidłowo z niej korzystać wtedy, kiedy dopadnie ich jakieś nieszczęście. Stają się wtedy bardziej uważni, odkrywają barwy, których dotąd nie widzieli, głębsze odcienie. Świat przestaje być taki płaski. W ich umysłach zaczyna dojrzewać zachwyt, niestety ich czas się wykrwawił.

– Chcesz powiedzieć, że takie życie ci odpowiada, bo jesteś w nim bardziej świadomy? - powiedziałem trochę zniesmaczony jego wywodem.

– Wiesz… kiedy się budzę, jest jeszcze ciemno. Chcę wtedy wyć, nazywam to „Godziną wilka”. Dopada mnie lęk, że kiedy przyjdzie na mnie czas, rozpłynę się w nicości i nic już nie będę czuł.

– Więc jednak … masz tą niepewność, którą On, jak było w twojej wizji, chciałby mieć.

– Niestety, to zwątpienie jest silniejsze ode mnie. Czuje się wtedy jak przed wejściem na szafot.

– Jeżeli chodzi o mnie, to właśnie na to liczę. Jak wyciągnę kopyta, to już niczego nie będę czuł – odpowiedziałem lekko rozbawiony jego lękiem.

– No cóż… ale powiedz, co ty w sobie nosisz, jaką wątpliwość, jaką nadzieję?

– Na pewno boję się starości, niedołęstwa, bycia dla kogoś ciężarem. No i mam nadzieję, że do tego czasu w Polsce eutanazja będzie zalegalizowana – odpowiedziałem.

Pobożny uśmiechnął się i pokiwał głową.

– To niesamowite? Eutanazja jest dla ciebie nadzieją. Całe życie być martwym, a potem spokojnie umrzeć...?

Trochę mnie tym zdenerwował i odpowiedziałem podniesionym głosem.

– Wolę być martwy niż żyć jak ty! To, że niby tak głęboko odczuwasz swoją egzystencję, to urojenia od spożywania wódeczki. Boisz się spojrzeć na swój świat trzeźwym okiem. Zapewne straciłby swój atrakcyjny wygląd.

– Masz rację, świat na trzeźwo jest dla mnie zbyt płytki, nie ma w nim tej wyrazistej głębi. Ale u ciebie, na trzeźwo czy po pijanemu, jest taką samą pustką. Uciekasz przed nią na egzotyczne wczasy, siłownię, basen. Jedyne obawy, to czy pogoda będzie w sam raz, woda nie za zimna. No, ale potem znowu ją spotykasz i uciekasz od niej wymyślając sobie jakiś kolejny cel, na przykład nowy samochód, albo jakiś domek w górach. Takie wyzwania nie dają żadnej nadziei, są tylko środkiem przeciwbólowym.

– No, ale jaką ty możesz mieć nadzieję!? - powiedziałem już nieźle wkurzony tym jego wywodem.

– Mam nadzieję, że jeszcze się z Nim spotkam.

– I o co go zapytasz?

– Czy mi wybaczy.

– To trochę wygląda jak kiczowaty film o ciężkich relacjach ojca z synem, którzy na końcu wpadają sobie w ramiona. Kiedy się z nim spotkasz ponownie, powinieneś zadać mu pytanie, czy potrafi sam sobie współczuć. Na pewno też tego nie potrafi, więc tak czy tak, kicz murowany.

– Życie ma w sobie dużo kiczu. Nauczyłeś się go omijać i właśnie to sprawia, że coraz mniej czujesz. Obojętność zapewnia ci spokój, zauważasz tylko to, co dla ciebie istotne, czyli tak naprawdę niewiele.

Coraz bardziej zaczynał mnie drażnić, kompletnie ześwirował, filozof egzystencjalny. Można by tak rozmawiać i rozmawiać, tylko po co, pomyślałem.

– Ta dyskusja nie ma sensu, żyj, jak uważasz. Do tego, co określasz „nieżyciem”, dochodziłem ciężką pracą, wierząc nie w Boga, tylko w siebie. No i udało się, a to, że nie muszę słuchać pospolitych idiotów i żyję jak mi się podoba, to w dzisiejszych czasach niemałe osiągnięcie. Gdyby nie ten straszny wypadek, żyłbyś tak jak ja.

– Tak, obawiam się, że tak – powiedział ze smutkiem w głosie.

Wstał z hokera, poklepał mnie po ramieniu i ruszył w stronę wyjścia. Patrzyłem na niego jak idzie kuśtykając na lewą nogę. Wyglądało to bardzo żałośnie, zwłaszcza dla kogoś, kto pamiętał go jeszcze jako młodego licealistę z optymizmem patrzącego w przyszłość. Wyszedł nie domykając drzwi.

– Cholernik jeden! – odezwała się barmanka i poszła je domknąć. – Dyskutuje o jakiś niestworzonych rzeczach, zamęcza klientów, a potem robi mi na złość.

– Często tu przychodzi? - zapytałem.

– Niestety tak, zazwyczaj ktoś mu postawi pięćdziesiątkę, albo piwo, byleby tylko się nie dosiadał, nikt nie chce go słuchać.

– To kiedyś był zdolny człowiek – powiedziałem trochę poirytowany słowami barmanki.

– Dla mnie to obłąkaniec i tyle – odpowiedziała stanowczo barmanka.

Lekko się uśmiechnąłem, ale tak naprawdę zrobiło mi się przykro.

– Wie pani, rozmowa z nim się trochę spinała, ale w jego słowach było dużo racji. To nie to, że pod ich wpływem miałbym uwierzyć w Boga i diametralnie zmienić swoje życie. Jednak świadomość bycia…? Gonitwa, skoki na coraz wyższe stanowiska, większe pieniądze, dążenie do niezależności, od której człowiek coraz bardziej się uzależnia. Wszystko to sprawia, że myśli się, tak bardzo instynktownie. Teraz mam obawy, że to, co osiągnąłem, było tylko po to, by jeszcze za życia spokojnie się rozłożyć. Nie wiem, może jutro mi przejdzie i nie będę sobie zawracał tym głowy. No, ale jeżeli ta jego żałosna twarz będzie mi codziennie o sobie przypominać? – Ups… Co ja wygaduję – pomyślałem kompletnie zaskoczony tym niekontrolowanym uzewnętrznieniem.

Barmanka sprawiała wrażenie, jakby mnie w ogóle nie słuchała. Wycierała szklanki, co chwilę unosząc kolejną do góry i spoglądając, czy nie ma zacieków. Spojrzałem na zegarek, osiemnasta pięć, piętnaście minut do odjazdu pociągu. Najwyższy czas się zbierać, zapłaciłem i ruszyłem w stronę wyjścia. Dotykając klamki usłyszałem, jak powiedziała do siebie:

– Dzień w dzień z wariatami.

Uśmiechnąłem się, uświadamiając sobie, że na podobne tematy rozmawiałem wiele lat temu w tej oto knajpie. Byłem wtedy całkiem niezłym wariatem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Bajkopisarz 25.01.2020
    „– Nie chciałeś mieć dzieci, żyć trochę dla innych?”
    Tutaj brakuje mi wtrętu, kto to mówi. Musiałem zacząć dialog od początku, ponieważ się zgubiłem, a ten który miał opowiadać o sobie sam zaczął zadawać pytania.
    „zacząłem spożywać coraz większe”
    To spożywać jest strasznie takie reporterskie, w naturalnej rozmowie raczej by nie padło.
    „Spojrzałem na niego z zażenowaniem, co za patetyczny idiotyzm - pomyślałem”
    Ja bym oddzielił jakoś to co widział od tego o pomyślał, żeby to nie było jednym ciągiem.
    „Jego opowieść była nieco drażniąca, ale równocześnie miała jakąś niezrozumiałą dla mnie głębię. On sam coraz bardziej mnie zaciekawiał, być może gdyby mu pomóc, to…?
    – Wiem, o czym myślisz – powiedział przerywając moje
    Jego-mnie-mnie-mu-moje
    Za gęsto od zaimków
    „wytartej kurtce o zapachu nie pierwszej”
    O zapachu – zbędne
    „barmanki.
    – Dla mnie to obłąkaniec i tyle – odpowiedziała stanowczo barmanka.
    2 x barmanka

    Całkiem udane, dobrze to rozegrałeś, że jeden i drugi mają trochę racji, ale nie usiłują się pozabijać, by udowodnić sobie kto ma jej więcej. Świetnie spina to postać barmanki, która ma to wszystko gdzieś, bo żyje jeszcze innym życiem i pewnie nie chodziła do tej samej szkoły.
  • Lotos 25.01.2020
    Dzięki za komentarz i cenne uwagi, co do pierwszej, to bym się nie zgodził, bo wiadomo,że rozmawiają we dwóch, natomiast co do zaimków i powtórzeń to tak, dopiero teraz to widzę.
    Jeszcze raz serdeczne dzięki.
  • Ozar 30.01.2020
    Lotos Komentarz dam ale po chwili zastanowienia bo temat jest bardzo trudny.
  • Ozar 30.01.2020
    Lotos. No cóż akurat jestem człowiekiem po 50 i rzeczywiście jak mawiał ktoś mądry "Jak się budzisz po 40-ce i nic cię nie boli, to znaczy że nie żyjesz" . Coś w tym jest. Jednak jak piszesz pojawia się pewien niepokój, coś jakby wizja starości.
    Napisałeś "Chłopak w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat ma w sobie ogromne pokłady fantazji i wiary w swoje możliwości. Uważa, że to właśnie on jest tym wyjątkowym, który będzie zmieniał życie według własnych wizji" – znam to uczucie, bo jako nastolatek grałem z kolegami w kapeli metalowej i wtedy zwykłych ludzi nazywaliśmy garkowcami.
    Dlaczego? - Bo interesowali sie głównie zwykłymi rzeczami w tym także obiadami które były jak wiadomo gotowane w garach. To tak skrótowo. Co do mało miasteczkowych wizji to akurat znam je, bo mieszkałem wiele lat na wsi i duże miasto wydawało mi się czymś zarówno obcym jak i dziwnym, czy nawet wspaniałym.
    Co do Witka ksywa "Pobożny" to pokazujesz kogoś, kogo życie wręcz zmiotło z powierzchni zabijając wszystko to, co nazywamy człowieczeństwem.
    Jego historia pokazuje, że życie może zabić wszystko od kariery aż po ideały. Co do spotkania z Bogiem, to raczej widzę to bardziej z retrospektywy tego Witka niż z Boga. To raczej taka rozmowa z samym sobą niż z Bogiem. Jak piszesz on raczej nie uzyskał żadnej odpowiedzi od Boga, bo tak na prawdę sam sobie jej nie umiał udzielić. Tak to widzę.
    Wygląda na to, że ten Pobożny wszedł w swój świat i już nie chce z niego wyjść. Tu mała dygresja osobista – znam trochę ten świat i mogę to zrozumieć...
    Reasumując ten człowiek stracił sens w cokolwiek, nawet w Boga. Nie jest jeszcze martwy w sensie fizycznym, ale w psychicznym już dawno umarł (kurde skąd ja to znam, takie uczucie totalnej pustki, braku sensu).
    Bardzo dobry tekst pokazujący że masz talent i wyczucie pisania o rzeczach bardzo trudnych. Chylę czoła i podziwiam. A może jesteś psychologiem, albo psychiatrą? Dla mnie 5.
  • Lotos 30.01.2020
    Dzięki za komentarz, nie, nie jestem psychologiem, ale interesuję się takimi sprawami. Dużo czytam i dużo obserwuję. Jestem trochę knajpianym facetem i te opowiastki są trochę zmyślone i trochę prawdziwe. A co do heavy metalu, to też słuchałem i zdarza się, że czasami słucham, szczególnie Judas priest.
  • Ozar 30.01.2020
    Lotos O to mnie cieszy bo sam jestem do dzisiaj wielbicielem starego metalu takich kapel Jak Judas czy Iron Maiden, Megadeth czy Black Sabbath.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania