Kochaj, bo tak trzeba - czyli polska mentalnosc

Wbrew powszechnemu przekonaniu śmierć nie jest czymś tragicznym. Nie ma w niej nic gwałtownego, nieprzewidzianego. Choć nie znamy dnia ani godziny jest to cos nie tylko naturalnego, lecz również zaprogramowanego w naszej podświadomości. Wiemy o niej już od początku, uczymy się tylko tego jak się z tym obchodzić, przetrwać i o dziwo jak przeżyć. Śmierć odczuwamy niejednakowo. Wszystko zależne jest od stopnia przywiązania do danej osoby. Tak na przykład gorzej przezywamy, jak to się ładnie nauczyliśmy się ujmować, ‘’odejście’’ małżonka bądź rodzica niżby odległej krewnej. Nie da się jednak tego faktu pominąć, zapomnieć o nim, czy tez zignorować. Zawsze skłania nas to do wielogodzinnych refleksji nad własnym życiem. W ten oto sposób ujawnia się inna cześć naszej natury.

Egoizm. Pierwsze, co przychodzi nam do głowy to: 1) jak inni sobie z tym poradzą? 2) jak my po tym wszystkim pójdziemy naprzód? I choć moja ciocia nie była dla mnie zbyt ważną osoba, tak, nie boje się do tego przyznać, to czuje już jej brak. Te wszystkie wspomnienia z nią związane zdają się wyostrzać niczym smak potrawy z dzieciństwa, którą po wielu latach postanowiliśmy ponownie spróbować. Zaczynam to analizować. Do jakiego wniosku dochodzę? Cóż, nic w moim życiu się nie zmieni, jutro pójdę załatwiać swoje sprawy tak jak zawsze, a wszystko to, co z nią związane zepchnę do na drugi plan. Nasuwa się jednak kolejne pytanie, mianowicie czy jestem aż tak zimnym człowiekiem, ze śmierć osoby jednego z członków rodziny jest dla mnie nieistotnym faktem czy tez jest to reakcja obronna, ponieważ od dzieciństwa uczono mnie, ze rodzinę się kocha.

Pisanie tych słow jest nieco trudniejsze niż zwykle, bo jak do diabla mam rozważyć swoja własna naturę? Nie da się do końca samemu siebie opisać, określić. Człowiek jest tak skomplikowanym stworzeniem, ze niemożliwością jest upchnąć jego jestestwo do kilku slow.

Ale żeby było łatwiej wyciągnę pewne podobne do siebie epizody z mojego życia. A skoro już zaczęłam pisać o śmierci to opisze swoje zachowanie właśnie w obliczu tej tak zwanej tragedii. Nigdy nie byłam na pogrzebie bliskiej mi osoby. Nikt taki na razie jeszcze nie umarł. Mogłabym wspomnieć tylko o ciotkach i wujkach, których widziałam kilka razy w życiu, ale którzy i tak powinni być dla mnie ważni. Polska mentalność jest w tym wyspecjalizowana. Kochaj i szanuj tych lub to, czego nawet nie znasz. Bo tak trzeba, bo tak wypada i jeśli tego nie zrobisz pokazuje to jak niski jest twój rozwój emocjonalny. Nigdy tego nie rozumiałam, dlatego tez nigdy nie uroniłam łzy nad utraconym członkiem rodziny bądź jej przyjacielem. Bo jak mam to niby zrobić, jeśli moje wspomnienia o nich ograniczają się do oglądania ich z dziecięcej perspektywy, gdzie rodzice pili z nimi kawę, jedli ciasto, palili papierosy. Na koniec dostawałam cukierka albo kilka złotych. Czy to jest wystarczający powód, by kogoś pokochać? Nie wydaje mi się. Dlatego tez nigdy nie chodziłam na pogrzeby, bo i po co? I tak nie mogłabym porozmawiać o zmarłym z kuzynami, których de facto tez nie znam. Co miałabym powiedzieć? Ze to straszne, tak, okropne, i ze w ogóle serce się kraje.

To nie fair w stosunku do nieboszczyka, bo na jego pogrzebie powinny być osoby na prawdę mu bliskie a nie takie, które krocząc do kościoła i na cmentarz będą myśleć o tym, co później zjedzą, z kim się prześpią i co po tym wszystkim obejrzą w telewizji. To dopiero znaczy brak szacunku.

Ale tak czy siak nadchodzi moment, w którym wpajana nam rzekoma miłość zmusza nas do refleksji. Nasz zmanipulowany umysł naciska, by, choć na krotka chwile poczuć się smutnym. To jednak za mało. Uczucie to znika po paru godzinach, i jak kury zaczynamy kiwać głową, gdy jakaś zrozpaczona osoba podchodzi do nas z łzami w oczach mówiąc jak to było dobrze, gdy ten ktoś jeszcze żył. Ale oczywiście nie jest już ważne to, ze w wielu wypadkach owa osoba była okropna dla swoich bliskich. O zmarłych nie mówi się zle. Kolejny nonsens. Co tam, ze ktoś pil, palił, bil i zdradzał. To już przeszłość, a w obliczu śmierci stajemy się świętymi i bron Boże mówić o nich w niekorzystny sposób, bo zaraz wyjdą z grobu i będą nas straszyć zabierając nam pierzynę w nocy. No i kurcze, zrobiło mi się jakoś tak smutno mówiąc o tym, ze az mi oczy łzami zaszły…..

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ciekawe przemyślenia. W życiu byłem na trzech pogrzebach i pamiętam że nie płakałem ani nie rozpaczałem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania