Poprzednie częściKolekcjoner #1

Kolekcjoner #5

Długo walczyłem z myślami. Do samego wieczora. Kiedy na zegarze wybiła 21:00, zmusiłem się do podjęcia jakiejś decyzji. Branie udziału w kolejnej tak absurdalnej akcji wciąż było dla mnie bezsensowne. Wcale bym sobie nie zawracał głowy tym listem, gdyby nie te dziwne przewidzenia, które nawiedzały mnie od kilku dni. Zwłaszcza ten sen. „Oddaj diadem!”… Owe słowa wciąż rozbrzmiewają w mej głowie, budując coraz większe wątpliwości. Tam są moi przyjaciele, pomyślałem. Jeżeli coś im się stanie, będzie to moja wina.

Najszybciej jak mogłem, spakowałem w plecak latarkę, telefon oraz leżącą na parapecie apteczkę. Nim wyszedłem z domu, w świetle nocnej lampki zabłysnął nóż, przypominając mi o niebezpieczeństwie, jakie może na mnie czekać. Po chwili także i on znalazł się w plecaku.

- Idziesz gdzieś? – Zatrzymał mnie głos mamy.

- Razem z przyjaciółmi umówiłem się na ognisko. Kompletnie o nim zapomniałem i już jestem spóźniony. Lecę, przed północą wrócę – wykrzyknąłem, nie dając mamie szansy na jakąkolwiek reakcję.

Nie było jeszcze zbyt późno, ani ciemno, lecz mimo to ludzie jakby wyparowali. Wszystkie ulice, tak oblegane przez samochody w ciągu dnia, świeciły pustkami, a chodniki służyły jedynie bezpańskim psom i kotom. Właśnie wtedy poczułem, że ręce zaczynają mi powoli drżeć. Nic jednak nie mogłem na to zaradzić.

Zamek, o którym pisał w swym liście Salomon, znajduje się dwa kilometry za miastem. Aby do niego dotrzeć, trzeba przeprawić się przez ścieżkę w głębi lasu, co wcale nie dodawało mi otuchy. Tylko na nią wjechałem, a pod kołami roweru trzasnęła gałązka, wydając dźwięk przyprawiający mnie o zawroty głowy. Dobrze się zaczyna, pomyślałem.

Jadąc tak przez las, miałem wrażenie jakby coś miało zaraz wyskoczyć z krzaków i zakończyć mój rajd. Na szczęście kilka minut później mym oczom ukazała się ogromna sylwetka budowli wzniesionej na niewielkim wzgórzu otoczonym strumieniem wody.

Wrota fortecy były otwarte na oścież, zupełnie jakby sama zapraszała mnie do swego wnętrza. Nim jednak wkroczyłem do środka, zauważyłem ustawione obok rowery przyjaciół. Naliczyłem pięć. Wśród nich leżała niebieska torba należąca do Paula. Była niedosunięta, a ze środka wystawał jakiś przedmiot. Diadem. Wiedziony instynktem, podszedłem i schowałem go w swoim plecaku.

Światło latarki rozproszyło ciemności zalegające we wnętrzu zamczyska. Duża sala wejściowa nie imponowała niczym, poza wielkością. Na kamiennej podłodze dało się odróżnić ślady. Nie zatrzymując się, przyspieszyłem kroku.

- Halo! Jest tu ktoś!? - zawołałem.

W tym samym momencie, w pomieszczeniu obok, rozbłysło oślepiające światło. Przysłaniając oczy, powoli wkroczyłem do sali. Widok, jaki tam zastałem, zapadnie mi w pamięć do końca życia. Na podłodze, przy ścianie, w równych odległościach leżało pięć nieprzytomnych osób. Każda z nich emanowała tym zadziwiającym światłem, zupełnie jakby otoczyła je magiczna aura. Bez problemu rozpoznałem w nich swoich przyjaciół. Po chwili mym oczom ukazała się postać z koszmaru. Tym razem jej płaszcz sięgający kostek nie był czarny, a biały.

- Czekałem na ciebie, Antoine! – rozległ się mrożący krew w żyłach głos. – Oddaj diadem, a twym przyjaciołom nic się nie stanie.

- Kim ty jesteś? – jakimś cudem zdołałem zapytać.

- Jestem kolekcjonerem, kolekcjonerem dusz zapomnianych i przeklętych. Dusz uwięzionych w różnych przedmiotach. Wiesz, po co tu przybyłem? Po Michela. Jego cząstka uwięziona jest w diademie. Oddaj go, a wszystko skończy się dobrze.

Przerażony pośpiesznie wyciągnąłem z plecaka przedmiot, którego oczekiwała zjawa. Ledwie mrugnąłem oczyma, a diademu w mych dłoniach już nie było. Dzierżył go Kolekcjoner. W sali rozległ się donośny śmiech tryumfu i zwycięstwa.

- Bardzo jesteś naiwny, Antoine. Żegnaj… - odparł, mijając mnie.

Ciężko to wytłumaczyć, ale wtedy poczułem niewyobrażalną złość. Złość, że dałem się tak oszukać… To, co nastąpiło moment później, trwało zaledwie kilka sekund. Rozwścieczony rzuciłem się na zjawę. Diadem wypadł z jej białej jak śnieg dłoni i potoczył się kilka metrów dalej. Będąc w przypływie furii próbowałem zdać cios postaci, jednak moja ręka nawet nie wtopiła się w jej ciało. Pod płaszczem nie było zupełnie nic. Przestraszony spojrzałem na twarz przeciwnika. Owinięta kapturem nicość… Siła z jaką zostałem odepchnięty, sprawiła że z impetem uderzyłem o ścianę.

- Zachciało ci się zabawy? To ją dostaniesz - usłyszałem.

Pierwszy cios zadany drewnianą laską wylądował na moich plecach. Drugi miał dosięgnąć głowy, jednak w ostatniej chwili zdołałem chwycić broń mojego przeciwnika. Resztkami sił, jakie jeszcze mi zostały, przełamałem ją na pół. Kolekcjoner cofnął się.

- Ty głupcze… - zdołał wypowiedzieć wyraźnie słabszym głosem, a następnie rozłożywszy ręce wydał okropny jęk. Wybuchł. Wybuchł na miliony świecących drobinek, które rozsypały się po całej sali.

Najwidoczniej laska była symbolem jego mocy. Złamana, stała się bezużyteczna, pomyślałem, po czym straciłem przytomność.

Następne częściKolekcjoner #6 - KONIEC

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Szalokapel 25.08.2016
    Rozdział trzymający w napięciu. Bardzo, ale to bardzo podobał mi się. Charakterystyka czarnej postaci rewelacyjna, a opisanie zachowania bohatera również świetne. Uwielbiam czytać Twoje opowiadania. Pozdrawiam, i 5.
  • Kakarotto 26.08.2016
    Dziękuję!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania