Kolekcjoner kręgosłupów I

autor: marok

 

1. PARTER

 

Wiatr był zły. Wszystko było złe. Wieczór nastał szybko, a dziwna woń unosząca się w powietrzu zwiastowała tylko jedno — polowanie. Wyskoczył z zarośli jak drapieżnik, napompowany adrenaliną. Przenikliwy wzrok utkwił na ledwo widocznej sylwetce migotającej bladą, błękitną poświatą między krzewami naprzeciwko. Biegł coraz szybciej, mijał każdą przeszkodę. Właściwie miał go na widelcu, ale nie odważył się zakończyć tego tak szybko. Tyle że w takich chwilach pokonywanie samego siebie czasami jest impulsem porażki. Przeciągłe wycie wyrwało Rondroma z transu. Znowu świat nabrał zwyczajności, a pole widzenia rozszerzyło się jak wcześniej. Utracił cel w kilku sekund jak pierwszorzędny przegryw. Kląć w duchu zdawał się tylko jego wewnętrzny głos niestrudzonego myśliwego. On sam spuścił powietrze i przysiadł na zwalonym drzewie nieopodal. To musiało tak się skończyć. Nawet krótka seria na oślep nie wiele by dała. Chyba że za sukces uznać ściągnięcie za hałas wystrzałów kilka innych mieszkańców lasu, o mniej płochliwej naturze. Ryk, który mimowolnie kazał mu zgubić trop zwierzyny i zostać z niczym pozostawał zagadką. Mógłby przysiąc, że nie należał do tego, na co polował. Dochodził z góry, z koron drzew płosząc ukryte w nich ptaki. Opuściły schron i wyleciały w niebo, w pustkę gdzie są bezbronne a blask księżyca ich zgubą. Wstał i tylko obejrzał się w głąb lasu. Ciemność i nic więcej. Sięgnął do plecaka i wyjął samrtfona. Do tego słuchawki i kawałek czekolady. Wkładając je do uszu, mętnie przegryzał mleczną z orzechami. W końcu znalazł, ulubiony kawałek jeszcze z czasów, zanim stał się maszynką do zabijania dziwactw uruchamianą strzykawką z testosteronem. Pierwsze dźwięki, łapanie rytmu. Wracał, skacząc jak kangur i wywijając rękoma niczym mackami bez kości. Rondrom wyjdzie z disco, ale disco z Rondroma już nie.

Srebrne drzwi uchyliły się nieco ukazując nagie ciało sekretarki leżące na biurku. Nieruchome, może trup? Rondrom na wszelki wypadek zapukał jeszcze raz. Odpowiedział mu pisk i dziwne wzdychanie. Zajrzał głębiej. Między nogami sekretarki poruszała się czarna czupryna jakby znajoma.

— Ekhem — Rondrom nie powstrzymał się i wszedł do środka.

Kobieta zeskoczyła z biurka na raz. Od razu ożyła, a rozpalone do czerwoności policzki pokrył blady strach.

— Co do ciężkiej cholery?! Do kurwy nawet.

Rondrom nie potrafił uderzać w dobre momenty. Pojawił się chyba w najgorszym, bo główny nadzorca jego zleceń i zarazem zleceniodawca właśnie odreagowywał stres, używając swojego, jak się okazuje, wielofunkcyjnego języka.

— No, zjebałem, uciekł mi, ale miałem go blisko — zaczął od razu. — No, tyle zabrakło, ale ten ryk…

— Rondrom… ty idioto. Nie widzisz co tu się kroi?

— Widzę. Rucha pan sekretarkę, ale ja nie w tej sprawie. Zawaliłem misję.

Nadzorca Guffrey podniósł się z kolan i zakrywając niezbyt okazały interes podszedł do leżących na fotelu ubrań. Założył spodnie, bez bokserek i kazał gestem wejść sekretarce do schowka na miotły.

— Skończ sama, co zacząłem, innym razem.

Spojrzał spode łba na Rondroma.

— Zjebałeś i to podwójnie. Niech to. Wywaliłbym cię, ale twój bilans i tak przekracza średnią z ostatnich pięćdziesięciu lat. Więc zrobię to inaczej.

— Tylko nie urlop.

— Nie, urlopy zostawiam dla tych, którzy już po pierwszej akcji tracą pięćdziesiąt procent swojego ciała.

Mdlący zapach potu nęcił nozdrza Rondroma od samego początku. Cudem nie kichnął i nie oblepił twarzy Goffreya lepką flegmą. Gęste powietrze nad wyraz dobrze wpływało tylko na niego, Rondrom powstrzymywał się od wyrzutu śliny. Zwykle tak reagował na dziwne zapachy.

— Jest robota. Ta sama lokalizacja, no prawie ta sama.

Rondrom wbiegł myślami w korytarz prowadzący przez głos nadzorcy. Połykał każde słowo i czekał na kolejne i kolejne.

— Stary motel na obrzeżach lasu, niewyjaśnione zjawiska, kilka trupów. Ciała pozbawione głów i kręgosłupów, reszta porzucona na dachu motelu. — Goffrey sięgnął po raport. — Ofiary to zawsze goście tego zasranego przybytku. Jakaś melina, chyba powstała na fali turystycznej po odkryciu pierwszego mutanta. Dopóki jakiś nie zeżarł człowieka było dobrze, a teraz to tam mają... czas na przemyślenia.

— Brzmi świetnie.

Lepiej niż to, co słyszałem w odbycie mojej sekretarki, pomyślał Goffrey, odkładając raport. Sam by się skusił na tę ostrą jatkę. Po przerwanym numerku testosteron opadł do poziomu standardowego, którego nie znosił. Na szczęście w schowku na miotły czekała wciąż gorąca sekretarka. Spocona i niedopieszczona, bo obiecał jej tym razem, że będzie ostro.

— Misja jednoosobowa i to tak poważna, jestem zaszczycenie szczęśliwy.

— Jednoosobowa? Kpisz ze mnie? Nigdy nie puściłbym cię tam sam. Dwie osoby do teamu lecą z tobą i we trójkę robicie konkretny rozpiździec. Mają być trupy, tylko nieludzkie — Goffrey wskazał palcem na drzwi, a Rondrom potulnie jak baranek wyszedł.

Nie minęło dziesięć sekund, a jęk sekretarki rozbrzmiewał już na całe biuro i korytarz. Miała paskudny głos, taki poanginowy, pomyślał Rondrom.

Przegniły klekot zatrzymał się obok zjazdu w leśną drogę, wąską i grząską. Rondrom dla odmiany siedział z tyłu i jedynie syczał złośliwie na parę nowych partnerów. Siedzieli ze sobą dopiero piętnaście minut, ale od początku czuć było, że nie zaiskrzy. Otyła pasażerka z przodu — Milly poprawiała szminką nabrzmiałe usta, zaś kierowca Josh oprócz prowadzenia starego rzęcha nie robił za wiele. Oddychał i czasami mrugał. Wyjątkowo ekologiczny w eksploatacji. Grupa specjalna, jak określił ich w wykazie zadań Goffrey, miała rozpracować tajemnicę dziwacznych zgonów w motelu ‘’PARTER’’. Kryptonim misji: PARTER PROJECT.

— Malinowy express jest dużo lepszy. Ta truskawkowa podnieta zdecydowanie zaburza mój wdzięk — odezwała się Milly. Mówiąc o wdzięku nie miała zapewne na myśli wzgórz tłuszczu, falujących jak niespokojne fale na brzuchu.

— Nie musisz się szminkować. I tak wyglądasz świetnie — dodał Josh. Brunet podrywał swoją wybrankę klasycznie, ale chyba skutecznie.

Rondrom próbował zająć czymś myśli. Kiedy mijali kolejne do złudzenia takie same drzewo powoli wpadał w mętną otchłań wariactwa. Nic poza zielenią. Nic ciekawego. Nagle koła gwałtownie się zatrzymały. Hamulce działały na tyle sprawnie, że uniknęli kolizji ze stworem przemykającym przez drogę. Jeden duży sus wystarczył, żeby zniknął w zaroślach po drugiej stronie.

— Co to było? — Josh otarł pot z czoła.

— Nic, jedź dalej, nie ma czasu do zatracenia…

— Stracenia matole — przerwała Milly.

Rondrom ugryzł się w język. Czyż ewidentna brzydota tego wybryku natury na przednim siedzeniu to nie wystarczająca kara? Powstrzymał się od dołożenia swojej cegiełki, innym razem. Poprawił opadającą na oczy czarną grzywę i zaczął udawać, że drzemię. Może sen łaskawie zrozumie jego intencje i przyjdzie.

Dotarli na miejsce po dwóch godzinach. Sto dwadzieścia minut katorgi w ciszy przerywanej narzekaniami Milly. Rondrom słuchał ich z przekrwionymi oczami pełnymi zemsty. Zmęczenie ogarnęło go, gdy tylko się zatrzymali. Parterowy motel, pomalowany na żółto wyglądał mało okazale. Raczej jak wybudowany na szybkości socjal dla wyrzutków. Okratowane okna wychodziły na las, który rozciągał się po drugiej stronie jezdni. Wznosił się po łagodnych pagórkach i coraz to bardziej stromych wzniesieniach. Na końcu ustępował miejsca ośnieżonym szczytom przyozdobionym warstwą mgły. Widok niezwykły i zabójczy jednocześnie. Cholera wie, co kryło się w ciemnej leśnej gęstwinie. Josh nawet się nie obejrzał na zapierający dech w piersiach pejzaż. Razem ze swoją strzelbą pomaszerował do motelu. Milly zrobiła to samo, ale wpierw zachwycona widokami doznała niekontrolowanego orgazmu i sycząc jak wąż, zagryzła wargi.

Miało się ku wieczorowi. Słońce chyliło się ku horyzontowi, a wiatr zwiastował zimną noc. W motelu panowało przyjemne ciepło. Na recepcji stała jedna kobieta. Blondynka o wyraźnych rysach twarzy, na której malował się smutek i zrezygnowanie. Kiedy zobaczyła trójkę gości, wpierw uradowana uśmiechnęła się szeroko, dopóki nie zobaczyła strzelby Josha i glocka Rondroma.

— To wy — syknęła. — Hotel PARTER funduje wasz pobyt na czas nieokreślony i zapewnia wszystkie wymogi. Obsługa całodobowa wliczona w koszty. Życzę wspaniale spędzonych chwil.

— Nie jesteśmy tu na wakacjach — Josh rozglądał się na prawo i lewo lustrując wnętrze.

— Wiem, durniu. Ale za to mi płacą, żeby odwalić wierszyk na powitanie i mieć z wami spokój!

Zapadła głucha cisza. Milly wpatrywała się w recepcjonistkę wzrokiem głodnego zwierza. Ta widząc to, jakby zniżyła ton i jedynie pokazała trzy pokoje na końcu korytarza.

— Ofiary mieszkały w nich. Nikt nie wie jakim cudem znaleźli się na dachu budynku w stanie… wiecie jakim. Motel jest na noc zamykany, a w oknach są kraty. Tu powoli nic nie ma sensu.

— Nabierze go, jak upolujemy to dziadostwo co urządza tu sobie nielegalne polowanka — uspokoił Rondrom. Dwójka przybranych partnerów spojrzała tylko po sobie i skierowała się do swoich pokoi.

Korytarz był wąski, długi i cuchnął obojętnością. Mdła tapeta nie odrzucała, ale i nie napawała energią i ciepłem. To miejsce było po prostu nijakie. Wszystko najprostsze i bez wyrazu. Jakby te dziwne zgony nigdy tu nie nastąpiły. Ale to nie prawda. One były krwawe i nieludzkie, tylko że wchłonięte przez nijakość motelu PARTER. Pokój numer siedem należał do Rondroma. Łóżko, szafka nocna i mały telewizor na niewielkiej komódce. Jedno okno, oczywiście okratowane z widokiem na las i górzyste szczyty, teraz pochłonięte przez ciemność nocy. Zdjął marynarkę i odłożył glocka. Nie. Schował go do marynarki. Nie wierzył nikomu, to miejsce było dziwaczne, choć na pierwszy rzut oka nie wyróżniało się. Ale biła od niego ta dziwność, gdzieś tam skryta głęboko pod niepozornym płaszczykiem znudzenia. Położył się i patrzył w sufit. Poplamiony pomarańczowymi kropkami przypominał zasłony w biurze szefa. Ten pewnie wspominał niesamowite doznania z sekretarką przy winie i ulubionym serialu. Sen przyszedł nieoczekiwanie, nieproszony. Rondrom planował wartę przez pierwsze trzy godziny pobytu, ale zmęczenie nie pozwoliło na to. Zasnął i śnił o niczym jak zwykle. Mógł przenieść się, gdzie tylko chciał, ale wolał nie myśleć o niczym i śnić o białej kartce papieru przed oczami. Czasami miał wrażenie, że tylko wtedy, naprawdę czuł się bezpiecznie, nieobciążony odpowiedzialnością.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • Berkas 15.10.2019
    „Widok niezwykły i zabójczy jednocześnie. Cholera wie, co kryło się w ciemnej leśnej gęstwinie. Josh nawet się nie obejrzał na zapierający dech w piersiach widok" Za dużo widoku na tak małej przestrzeni jak dla mnie.

    „— Ofiary mieszkały w nich. Nikt nie wie jakim cudem znaleźli się na dachu budynku w stanie… wiecie jakim. Motel jest na noc zamykany, a w oknach są kraty. Tu powoli nic nie ma sensu."
    Ostatnie zdanie brzmi niezgrabnie, może [tu powoli wszystko traci sens]?

    „[...], zaś kierowca Josh oprócz prowadzenia starego rzęcha nie robił za wiele. Oddychał i czasami mrugał. Wyjątkowo ekologiczny w eksploatacji." to mnie rozbawiało i zasmakowało ;)

    Całość mi się podobała. Tekst zainteresował i czytało się płynnie. Wciągnąłem się i czekam co się będzie działo dalej. Narracja jest prowadzona swojsko, dobrze oddaje całą dziwaczność świata i zdarzeń.
  • marok 16.10.2019
    Dziękuje, jeszcze raz tutaj :)
  • Ritha 15.10.2019
    O widzisz, podpisałeś kto jest autorem - gites. Teraz będzie mniej dziwne, jak Fanthomas będzie się dziwił nad treścią :D Nie mam już dzisiaj siły, ale z daleka widzę to, co już Ci parę razy mówiłam:
    "Wiatr był zły. Wszystko było złe. Wieczór nastał szybko, a dziwna woń unosząca się w powietrzu zwiastowała tylko jedno — polowanie" - w narracji półpauza zamiast pauzy (natomiast co do treści - start bardzo w mym guście)
    Do reszty wrócę wyspanym okiem.
    :)
  • marok 16.10.2019
    Ten nasz duet jest specyficzny, bardzo, bardzo :D
  • JamCi 16.10.2019
    Przyjde
  • JamCi 16.10.2019
    Fuck fuck fuck napracowałam się, pisałam ostatnie zdanie komentarza i mi skasowało. To może tak: popraw sobie drobiazgi. Mniej niż ostatnio. Tekst bardzo bardzo obrazowy i sugestywny, bazujesz bardzo na zmysłach, to jest niesamowicie pobudzające wyobraźnię (czasem aż za bardzo). Bardzo ciekawe. Nie mogę się doczekac na dalszy ciąg.
    Drobiazgi Ci wysłać?
  • marok 16.10.2019
    Nie no, znajdę je, skoro nie ma tak wiele. Dzięki :)
  • JamCi 16.10.2019
    marok hih same bardzo napisałam w komentarzu :-) ale naprawdę świetny :-)
  • Ritha 16.10.2019
    „Przeciągłe wycie wyrwało Rondroma z transu. Znowu świat nabrał zwyczajności, a pole widzenia rozszerzyło się ja wcześniej. Utracił cel w kilka sekund jak pierwszorzędny przegryw” – jak* wcześniej
    „Chyba że za sukces uznać ściągnięcie za hałas wystrzałów kilka innych mieszkańców lasu” – kilku*

    „On sam spuścił powietrze i przysiadł na zwalonym drzewie nieopodal. To musiało tak się skończyć. Nawet krótka seria na oślep nie wiele by dała. Chyba że za sukces uznać ściągnięcie za hałas wystrzałów kilka innych mieszkańców lasu, o mniej płochliwej naturze. Ryk, który mimowolnie kazał mu zgubić trop zwierzyny i zostać z niczym pozostawał zagadką. Mógłby przysiąc, że nie należał do tego, na co polował” – Marok przeczytaj to sobie może na głos, bo to jest jakieś takie mało płynne, kanciaście się czyta

    „Srebrne drzwi uchyliły się nieco[,] ukazując nagie ciało sekretarki leżące na biurku”
    „Założył spodnie, bez bokserek i kazał gestem wejść sekretarce do schowka na miotły” – no bezczelny
    „— Nie, urlopy zostawiam dla tych, którzy już po pierwszej akcji tracą pięćdziesiąt procent swojego ciała” :)

    „— Stary motel na obrzeżach lasu, niewyjaśnione zjawiska, kilka trupów. Ciała pozbawione głów i kręgosłupów, reszta porzucona na dachu motelu” – kryminalnie!

    Jeśli mam być szczera, to o ile zwykle Twoje opisy są łakomym kąskiem, to tutaj się zaczęło klockowato. Pierwsze zdania super, a potem przez chwilę pod górę i pod wiatr. A potem się rozkręciłeś, jak weszły dialogi, wszystko nabrało lekkości. I tera już jest git, czytam dalej.

    Jaki to jest poanginowy głos?

    To imię Rondrom jest jakieś ciężkie, jak rododendron, ale niech już będzie.

    „Nagle kola gwałtownie się zatrzymały” - koła
    „Czyż ewidentna brzydota tego wybryku natury na przednim siedzeniu to nie wystarczająca kara?” – to fajnie ujęte

    „Widok niezwykły i zabójczy jednocześnie. Cholera wie, co kryło się w ciemnej leśnej gęstwinie. Josh nawet się nie obejrzał na zapierający dech w piersiach widok” – 2 x „widok”, synonim trza

    „— To wy — syknęła. — Hotel PARTER funduje wasz pobyt na czas nieokreślony i zapewnia wszystkie wymogi. Obsługa całodobowa wliczona w koszty. Życzę wspaniale spędzonych chwil.
    — Nie jesteśmy tu na wakacjach — Josh rozglądał się na prawo i lewo lustrując wnętrze.
    — Wiem, durniu. Ale za to mi płacą, żeby odwalić wierszyk na powitanie i mieć z wami spokój” :)))) boskie

    „Korytarz był wąski, długi i cuchnął obojętnością” – to cudne (!!!) zdecydowanie się rozkręciłeś

    „Położył się i patrzył sufit” – w* sufit

    Ładna, melancholijna końcówka. Bizarro bizarrem, ale idzie to w stronę kryminału (co mnie bardzo cieszy). Ile części planujesz? Czy żywioł? Fabuła wciągnęła. Jest git.
  • marok 16.10.2019
    Nieee tym razem se powiedziałem, że ten żywioł to jest nic nie wart na dłuższą metę i zaplanowałem z wyprzedzeniem sporym, dlatego długo nic nie dodawałem. Ale uprzedzam że dziwność jeszcze się pokaże. Imię jest spoko, takie drewniane nieco :)))
  • Ritha 16.10.2019
    Nie no, dziwność jest git. Zaplanowałeś... no popatrz, cwanyś! Ok, będę śledzić :)
  • marok 16.10.2019
    Ritha, no jestem. Ciekawe czy ktoś też na takie coś wpadł ;)
  • Ritha 16.10.2019
    :D
    Nie, jestes jeden jedyny na świecie taki.
  • Przybędę .... teraz zaznaczam...
  • marok 16.10.2019
    Zapraszam :)
  • Jestem zatem ;)

    Więc tak, czyta się bardzo przyjemnie. Nie zauważyłam literówek, a to znaczy, że albo mnie tak zaciekawiło, że je przeoczyłam, albooo... ich nie ma ;)
    Opowiadanie jest fajnie napisane, dopracowane w szczegółach. Podoba mi się i jestem ciekawa kolejnej części :)
    Pozdrawiam :))
  • marok 17.10.2019
    Aga jednostrzały, może ich faktycznie nie ma, kto tam to wie :)
    dzięki
  • refluks 17.10.2019
    Powiem krótko: fanthomas na mariażu z marokiem nie wyszedł dobrze. Marok pitoli we kółko o makabrach, w coraz lepszym stylu, fakt. Fanthomas ma dar do pisania humoru, a humor wymaga inteligencji, i Efek ją posiada, oj tak. Tylko rozmienił się na drobne/wypalił/ma wywalone. Ja, w każdym razie, czekam na "starego" Efeka.
  • marok 17.10.2019
    Nie wiem, czemu się tak na mnie uwzięłaś, ale Fan już ze mną nie pisze, więc pewnie będzie lepiej..

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania