Koło fortuny i niemoc

Przebywał w miejscu, o którym nie wypada mówić w superlatywach. Psy wieszać, czemu nie: można. Chwalić natomiast nie należy.

 

Któregoś dnia i do niego uśmiechnęło się nieszczęście: aktualny furtian rzekł, że w drodze losowania wygrał frajdę w postaci spaceru. Zasugerował, że jest to do pewnego stopnia wyróżnienie za posłuszeństwo wobec tych, co sobie flaki wypruwają, aby czuł się jak należy.

 

Ucieszył się z powodu radości. Oto musiał sam siebie pochwalić za to, że dotrwał do chwili, gdy o własnych siłach mógł rozprostować kości.

 

Już snuł rojenia co do świetlanego jutra, kiedy w drzwiach, na powrót, stanął furtian i nakazał, by co rychlej zrezygnował z przydługich marzeń i bez dodatkowego certolenia udał się tam, gdzie kazano mu napawać się swobodą.

 

Należało uszanować rozkaz, co uczynił skwapliwie: na śmigłych dopalaczach ruszył z pryczy obleśny tyłek i krokiem wazeliniarza przeniósł się do parku.

 

Znalazł się pośród smętnych ludzi w szlafrokach. Dotarło do niego, że nie jest tu tak źle, jak się sądzi; można tu żyć, jeżeli furtiani stwierdzą brak ku temu przeciwwskazań. Bo czy nie pozwolono mu zaczerpnąć powietrza i nie wybaczono, że ośmielił się być niewinnym?

*

Leżał na barłogu i oczekiwał kolejnego ciosu. Noc zbliżała się razem z przeświadczeniem, że niebezpieczeństwo zmienia proporcje strachu. Wzdrygnął się.

Od nieruchomej tafli wolności do pierwszego zarysu cierpienia, krata była wskazówką, ostrzeżeniem. Zasiekane żelazem okno wyznaczało mu prostokątny fragment egzystencji, zieloną przestrzeń, po której snuły się obandażowane szlafroki.

 

Było to azylowe miejsce; okolone purpurowym murem, wyższym niż wyprostowana obecność furtiana.

 

Zamknięte drzwi przepuszczały przez szczelinę w progu odpadki zdarzeń; wirujący, nieodwracalny czas.

 

Kraty i mur pulsowały w jego pamięci jak ohydne wspomnienia z początku. Choroby? Olśniła go myśl, że to, co miał za chorobę, nie jest nią, że jest to raczej premia, wynagrodzenie za lata niepotrzebnej wrażliwości, rekompensata, którą wykorzysta zaraz po wyjściu stąd.

 

Lecz co go zmroziło, to świadomość, że jakkolwiek może być zdrowy, to przecież zamknięto go tutaj.

 

Myśl ta wyczerpała go, spustoszyła.

 

- Znikąd nadziei - krzyknął w przestrzeń ściany. Jednak nie otworzyły się drzwi. Wstał i przytulił się do kraty.

 

W dole, z tej perspektywy, szlafroki wydawały się być wolne od cierpień, jak trupy jego marzeń.

 

Z twarzą pośród szczebli krat, płakał.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania