Komando Mgła I

Komando Mgła

Część I

Dla Canulasa

Ten tekst powstał po bardzo dobrej opinii Canulasa odnośnie TW „Okruch człowieczeństwa pośród morza krwi". To, co tutaj przedstawiam, to początek opowieści o specjalnym oddziale Fallschirmjäger (niem. Strzelec spadochronowy) tzw. "Zielonych diabłów", który należał do wojsk powietrznodesantowych Luftwaffe, najbardziej elitarnej jednostki wojskowej III Rzeszy. Ci ludzie byli prawdziwą elitą elit. Kiedy czytamy o II wojnie i elitarnych jednostkach, zazwyczaj wszyscy piszą o Waffen SS. Różnica między nimi polegała głównie na tym, że oddziały SS były co prawda całkiem dobrze wyszkolone, ale także przesycone fanatyzmem, co rzeczywiście dawało piorunujący efekt, jeśli weźmiemy pod uwagę choćby takie dywizje jak Totenkopf, czy Hitlerjugend. Natomiast Fallschirmjäger to byli zimni zawodowcy, znakomicie wyszkoleni, ale walczący bez fanatyzmu. Można spokojnie uznać je za wzorowe jednostki tzw. komandosów, choć wtedy tak ich nie nazywano.

Zamieszczony tutaj pierwszy odcinek jest takim pomieszaniem historii i fabuły. Miejsca, jednostki, dowódcy, czy czas są autentyczne, a przygody „Komanda Mgła” to wrzucona w realia historyczne fabuła.

Będę bardzo wdzięczny za wszelkie komentarze, bo nie ukrywam, że to moje ukochane klimaty.

 

Szli gęsiego, jeden z drugim, tak blisko, jak tylko się dało. Na przodzie sierżant Müller, który miał największe doświadczenie, a do tego sokoli wzrok. Puszcza była stara, bardzo stara, a to nie ułatwiało marszu, bo musieli przedzierać się przy pomocy długich noży, którymi wycinali sobie drogę. Mieli do przejścia około dwudziestu kilometrów, co gdyby szli traktem nie stanowiłoby żadnego problemu, ale przedzieranie się w gąszczu było istnym piekłem. Grube i twarde gałęzie sięgające praktycznie do samej ziemi, nie ułatwiały zadania.

Mimo tego dowódca oddziału kapitan Klaus von Luck nie chciał iść traktem, obawiając się przypadkowego spotkania radzieckich żołnierzy. Nie mogli sobie na to pozwolić, gdyż nie chcieli się ujawnić przed dotarciem do celu.

Zadanie, które mieli do wykonania, było bardzo trudne. Przeniknąć przez linie obrony czerwonoarmistów, a następnie przejść dwadzieścia kilka kilometrów za liniami nieprzyjaciela i zlikwidować sztab 78 dywizji piechoty, która wsparta dwoma brygadami czołgów, broniła zawzięcie swoich pozycji. Kolejne ataki 3 dywizji pancernej nie przynosiły niczego poza coraz większymi stratami. Radziecki generał Aleksander Michałkow znakomicie potrafił dowodzić zarówno swoją piechotą, jak i czołgami, z których większość została ukryta w wykopach, przez co były bardzo trudne do zniszczenia. A kiedy już kilka razy wydawało się niemieckim czołgistom, że przerwali obronę, z ukrycia wyjeżdżały stojące w odwodzie rosyjskie T-34, które ogniem swoich dział 76 mm bardzo skutecznie niszczyły słabo opancerzone czołgi Panzer II i Panzer III, w które wyposażona była dywizja. Co prawda było także dwanaście Panzer IV, ale te, choć lepiej opancerzone także ustępowały czołgom rosyjskim. W końcu po dwóch dniach bezowocnych ataków, dowodzący 3 dywizją generał gen. mjr Hermann Breith poprosił dowództwo korpusu o posiłki. Jednak zamiast tego przysłano mu kompanię Fallschirmjäger pod dowództwem kapitana Klausa von Lucka. Dowódca korpusu rozkazał, żeby oddział przeszedł linię frontu i zaatakował sztab rosyjskiej dywizji, przez co w momencie niemieckiego ataku nie miałby kto dowodzić obroną. Generał Breith nie był zachwycony, ale rozkaz to rozkaz. Mało tego, oddział von Lucka jako jednostka specjalna podlegał bezpośrednio pod sztab korpusu, więc pole manewru dowódcy 3 dywizji było bardzo małe. Generał miał raczej nadzieję na dodatkowe czołgi, albo chociaż wsparcie lotnicze. Pomysł z atakiem na radziecki sztab wydawał mu się mało realny, tym bardziej, że żołnierze von Lucka jeszcze w tej kampanii nie walczyli, a swój chrzest bojowy mieli przejść właśnie tutaj. Breith wyraził swoje wątpliwości całkiem otwarcie, ale dowódca korpusu podtrzymał swój rozkaz.

Kapitan Klaus von Luck swoją wojnę rozpoczął w 1940 roku w Norwegi, gdzie dowodzona przez niego kompania elitarnych wojsk spadochronowych działająca w ramach 1 batalionu pułku Fallschirmjägerregiment Nr 1 miała za zadanie opanowanie lotniska Fornebu koło Oslo. Niestety piloci mający ich dostarczyć blisko lotniska lecąc we mgle i śnieżycy pomylili drogę. Kiedy kapitan wylądował, okazało się, że znalazł się prawie pięćdziesiąt kilometrów od celu. Na dodatek z jego kompani liczącej 125 żołnierzy udało się zebrać 48, reszta albo została zrzucona gdzie indziej, albo zabłądziła w śnieżycy. Mimo tego zabrał swoich ludzi i ruszył w stronę lotniska.

Niestety pech prześladował ich nadal. Kiedy spadochroniarze przemierzali jedną z dolin, nagle dostali się pod ogień karabinów maszynowych. Straty były duże, czterech zabitych i dwunastu rannych. Jednak najgorsze było to, że o zaskoczeniu nie było już mowy. Klaus postanowił wycofać żołnierzy i skierować się inną drogą. Po kilku godzinach marszu okazało się, że po pierwsze niesienie rannych opóźniało marsz, a po drugie stan kilku z nich pogarszał się. Kapitan wiedział, że potrzebna będzie ewakuacja. Na szczęście po kilku kilometrach znalazł miejsce, gdzie mógł wylądować samolot Ju-52. Korzystając z radiostacji, wezwał pomoc. Pilot przyleciał następnego dnia rano, wylądował i zabrał rannych. Klaus z resztą żołnierzy ruszyli dalej. Kiedy już dotarł do swojego batalionu, jego dowódca major Erich Walther nawet nie przyjął wyjaśnień Lucka, tylko kazał go aresztować za niewykonanie rozkazu, złe dowodzenie i wpakowanie żołnierzy w pułapkę.

Po kilku dniach kapitan odleciał samolotem do Niemiec. Groził mu sąd polowy. Ponieważ oddziały

Fallschirmjäger walczące w Norwegi podlegały Luftwaffe, von Lucka zawieziono na teren jednej z baz szkoleniowych, gdzie miał czekać, aż przyjadą wyznaczeni przez dowództwo oficerowie, którzy mieli osądzić kapitana.

Klaus jednak nie zamierzał potulnie czekać na wyrok, tylko opisał całą historię bardzo dokładnie i przez znajomego pilota przekazał swojemu wujowi. Generał Baron Hans von Luck był jednym z najbliższych współpracowników generała Alberta Kesselringa dowodzącego 2. Flotą Powietrzną. Baron, chcąc ratować krewniaka, poszedł w jego sprawie do dowódcy i o dziwo bardzo szybko przekonał swojego szefa. Już następnego dnia przyszedł rozkaz przeniesienia Klausa do sztabu 2 floty. Kiedy już dotarł na miejsce, wziął go pod swoje skrzydła Baron i mianował szefem ochrony jednego z podległych mu lotnisk, jednocześnie starając się storpedować powołanie sądu wojskowego. Niestety sprawa zaszła już tak daleko, że nawet jemu nie udała się ta sztuka. Jednak zdziałał tyle, by przekazano jego sprawę do wyjaśnienia przez dowództwo 2 floty. Generał zadbał o to, żeby powołano na sędziów oficerów, co do których był pewien, że podejdą do sprawy bezstronnie, a co jeszcze ważniejsze samych pilotów, a nie oficerów z Fallschirmjäger. Sam fakt, że udało mu się tak pokierować sprawą, pokazywał, że Baron miał wielkie możliwości i z nich skorzystał.

Posiedzenie sądu odbyło się 1 lipca 1940 roku w bazie, której ochroną dowodził Luck. W skład sądu weszło trzech oficerów: dwóch majorów i pułkownik, który przewodniczył rozprawie.

Klaus nie bez strachu stawił się przed ich obliczem. Zapytany bardzo dokładnie opowiedział, co się wydarzyło i dlaczego nie mógł wykonać rozkazu. Pokazał na leżącej na stole mapie, gdzie powinien zostać zrzucony, a gdzie rzeczywiście wylądował. Następnie nakreślił trasę, którą przebył, a także opisał dolinę, w której jego oddział został ostrzelany. Podkreślił bardzo trudne warunki marszu, prawie metrowy śnieg, zamieć i temperaturę minus 30 stopni. Pozwolił nawet sobie na stwierdzenie, że w takich warunkach nie mieli szans dostrzec ukrytych na górze Norwegów, choć sami jakimś cudem zostali odkryci i ostrzelani. Kiedy skończył, zadano mu kilka pytań, po czym kazano wyjść i czekać na werdykt.

Dla kapitana był to bardzo gorący moment. W pokoju właśnie decydowała się jego kariera w wojsku. Jeśli sąd uzna go za winnego niewykonania rozkazu na polu walki, zostanie zdegradowany i w najgorszym razie rozstrzelany, lub wysłany gdzieś daleko z wieloletnim wyrokiem. W jego głowie tysiące myśli latało niczym rój wściekłych szerszeni. Luck miał jednak trochę szczęścia, bo jak zauważył, wszyscy trzej oficerowie byli pilotami, czyli mogły na nich zrobić wrażenie ekstremalne warunki panujące podczas akcji, a także fakt, że mając do dyspozycji 1/4 ludzi nie miał szans zdobyć lotniska. Inaczej by to wyglądało, gdyby sadzili go oficerowie wojsk spadochronowych, dla których mróz czy śnieg nie stanowią żadnej wymówki.

Jak się okazało, już po piętnastu minutach drzwi się otworzyły i został zawołany do środka. Szedł dość chwiejnym krokiem, a po twarzy śmigały go podmuchy to gorąca, to zimna. Zameldował się.

- Panie kapitanie von Luck. Po zapoznaniu się z pańskimi wyjaśnieniami i po naradzeniu się z obecnymi tu oficerami podjęliśmy następującą decyzję. Uznajemy pana za niewinnego głównego zarzutu niewykonania rozkazu, a pozostałe pana rozkazy uważamy za słuszne. Jest pan wolny.

- Tak jest – Klaus wyszedł i dopiero po kilku minutach doszło do niego, że mówiąc prosto, wywinął się tak hańbie, jak być może nawet śmierci. Jednak wiedział też, że jego kariera wśród żołnierzy Fallschirmjäger dobiegła końca.

Na początku 1941 rok, kiedy Hitler zdecydował się wysłać kontyngent swoich wojsk do Afryki, Klaus, który po prostu nudził się, zgłosił się na ochotnika i znowu dzięki protekcji Barona został przydzielony do 5 dywizji lekkiej, gdzie objął dowództwo kompani piechoty. Kiedy przybył do Afryki wraz z oddziałami Afrika Korps dowodzonymi przez generała Erwina Rommla, od razu trafił na pierwszą linię frontu. Po kilku tygodniach służby zauważył, że Anglicy często atakują ich na pustyni, pojawiając się, można powiedzieć znikąd, niezauważeni przez patrole. To były takie oddziały widmo, atakowały i znikały wśród morza piasku.

Kiedy po kolejnym takim niespodziewanym ataku jego oddział poniósł spore straty, kapitan wpadł na pomysł stworzenia czegoś podobnego. Miał szczęście, bo akurat tak się złożyło, że dwa tygodnie później jego dywizję odwiedził Rommel. Klaus postanowił zaryzykować i wykorzystując okazję, zapytał generała, czy może przedstawić swój pomysł. Dowódca AK kiwnął przyzwalająco głową. Kapitan w kilku słowach opisał, co ma na myśli. Generał był człowiekiem otwartym i nowatorskim, więc natychmiast podchwycił pomysł, wziął ze sobą kapitana do sztabu i kazał mu nakreślić na piśmie, jak ma wyglądać taka specjalna jednostka.

Klaus miał to już w miarę poukładane wszystkie klocki, więc po dwóch dniach zameldował się u dowódcy. Rommel wziął dokument i zaczął czytać. Na jego twarzy nie widać było żadnych czuć, jednak kiedy doczytał do końca, uśmiechnął się, wskazał kapitanowi krzesło.

- Podoba mi się to, co Pan napisał kapitanie. Taki oddział na pewno by nam się przydał. Dlaczego nie zrobić tego samego co Anglicy, czyli wypady za linie frontu, uderzenia i szybki odskok. Możemy zaskakiwać ich tak samo, jak oni nas, a do tego mając taki oddział możemy spróbować wytropić i zniszczyć podobne wojska wroga. Jak pan to widzi?

Luck przez prawie godzinę opisywał swój pomysł. Dowódca AK ani razu mu nie przerwał, co dowodziło tego, że zgadza się z pomysłem swojego podwładnego. Generał Rommel był bardzo wymagającym oficerem, ale oprócz tego był zawsze otwarty na nowe pomysły. Jednym z takich przykładów było wykorzystanie dział przeciwlotniczych kalibru 88 mm do niszczenia czołgów. To właśnie we Francji po raz pierwszy użyto ich na jego rozkaz do niszczenia francuskich i brytyjskich pojazdów pancernym ze znakomitym skutkiem.

Kiedy skończył, Rommel pokiwał z zadowoleniem głową.

- Jak widzę ma pan wszystko dopracowane, nawet nazwę – generał sam był perfekcjonistą, więc potrafił docenić dobry plan działania.

- Komando Mgła, hm... no dobrze. Jak rozumiem chciałby pan dowodzić takim specjalnym oddziałem?

- Tak jest panie generale – teraz, kiedy przedzierał się przez krzaki i zarośla, scena ta stanęła mu przed oczami tak, jakby wydarzyła się wczoraj, a nie prawie rok temu. Kiedy pisał swoje spostrzeżenia dla generała, nawet nie podejrzewał, że zostanie mu powierzone dowodzenie elitarnym oddziałem. Przecież Rommel praktycznie go nie znał, a za to miał w swoim otoczeniu wielu takich, którzy podjęliby się dowództwa. Jednak tym razem widać uznał, że młody oficer z niskim przecież stopniem nadawał się do tak trudnego zadania.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Ozar 08.03.2019
    Dziękuje za 5, ale proszę ofiarodawcę o choć kilka zdań dlaczego itd.
  • Agnieszka Gu 08.03.2019
    Witam,

    Drobiazgi:
    "... tzw. "Zielonych diabłów" , który należał do wojsk powietrznodesantowych Luftwaffe.. " - zlikwiduje spacje przed przecinkiem

    "... także przesycone fanatyzmem, co rzeczywiście dawało piorunujący efekt, jeśli weżniemy pod uwagę choćby takie dywizje jak Totenkopf, czy Hitlerjugend." - weźmiemy - literówka

    " Pomysł z atakiem na radziecki sztab wydawał mu się mało realny, tym bardziej, że
    żołnierze von Lucka jeszcze,... " - przerzuciło ci tekst o linijkę niżej

    " Klaus ze zresztą żołnierzy ruszyli dalej." - Klaus z resztą... Literówka

    "... generał sam był perfekcjonistom, więc potrafił docenić dobry plan działania." - perfekcjonistą literówka

    Podsumowując - bardzo fajnie i ciekawie opisana historia. Lubię takie teksty traktujące o dylematach, problemach i njuansach, jakie musza brać pod uwagę dowódcy przy podejmowaniu decyzji.
    Lubię czytać twoje opowiadania Ozarro :))
    Szczególnie w powyższej tematyce :)
    Pozdrawiam serdecznie :))
  • Agnieszka Gu 08.03.2019
    Ode mnie tysz 5 :)
  • Ozar 09.03.2019
    Agnieszka Gu Agnieszka Gu AG dziękuje za wizytę i komentarz. Błędy poprawione. A może dałabyś się namówić na wspólne pisanie dalej oddziału Mgła. Ty jesteś dobra w SF, to może byś stworzyła w tej puszczy która idą bazę Obcych, takich złych do Bólu i na nich trafi mój oddział? Czyli II odcinek to już jako AGOzar, a w nim opis Obcych bazy i co tam Ci przyjdzie do głowy. A potem zobaczymy? To by było takie starcie ludzkich komandosów z II ws z Obcymi. Kurdę może być fajny eksperyment pisarski.
  • Canulas 09.03.2019
    Przeczytałem.
    Znów bardzo zechecająco pod kątem fabuły. Tak operujesz, że ciężko mi ogarnąć ile wyobraźni, a ile historii.
    Świetnie się to przenika.
    Tu i ówdzie pogrzebałbym w zapisie, ale pod tekstu jako takiego - świetne.
  • Ozar 09.03.2019
    Canulas Dzięki za kuknięcie. Już wyjaśniam. Postacie fikcyjne, to bohater, a także baron von Luck, obaj zresztą wzorowani na oficerach "Zielonych diabłów". Reszta wg historii. Zobaczymy jak to pójdzie dalej.
  • Nefer 13.03.2019
    Zapowiada się ciekawie, przedstawiasz zarys wciągającej fabuły oraz gruntowną znajomośc realiów: typy broni, dowódcy itp. (też trochę interesuję się tą tematyką) . Czekam na ciąg dalszy. Warto natomiast popracować nad stroną językową, w tekście pojawia się bowiem sporo powtórzeń tych samych wyrazów w kolejnych zdaniach. Pozdrawiam.
  • Nefer 13.03.2019
    PS. Pewien szczegół zwrócił moją uwagę. Wspominasz o czwartej dywizji lekkiej, walczącej w Afryce w składzie AK. Tymczasem jednostka ta, podobnie jak wszystkie pozostałe lekkie dywizje Wehrmachtu (było ich razem pięć), została na przełomie 1939/1940 r. przeformowana w jednostkę pancerną (konkretnie w dziewiątą dywizję pancerną). Ta ostatnia również nigdy nie trafiła do Afryki i działała na froncie wschodnim. To w sumie drobiazg, majacy drugorzędne znaczenie dla fabuły. Wiem jednak, że przywiązujesz do takich kwestii dużą wagę, warto więc to sprawdzić. Pozdrawiam raz jeszcze.
  • Ozar 15.03.2019
    Nefer dzięki za komentarz. Masz rację dałem dupy opierając sie na moim źródle, które było niestety złe. Rzeczywiście do Afryki wysłano nie 4 a 5 dywizję lekką sformowaną przy wykorzystaniu kadry i części sprzętu 3 Dywizji Pancernej. Latem 1941 roku przekształcono ją w 21 Dywizję Pancerną . Kurde az mi głupio. To jest tak jak sie nie sprawdza źródeł. Już poprawiłem.
  • Kapelusznik 13.03.2019
    No... w końcu udało mi się tu zajrzeć - jakoś wymsknęło mi się twoje opowiadanie między palcami Ozar
    Ale jestem
    Z wątpliwości:
    1. Trochę krzywię się na nazywanie SS "fanatykami" i nie dawanie im tytułu "elity elit"
    Pierwsze jednostki SS, jeszcze rozumiem - fanatycy, siły które radośnie siedziały za plecami Wermahtu twierdząc że "walczą"
    W późniejszym jednak okresie, Waffen SS, nie miało już tak mocnego nacisku na fanatyzm, a na profesjonalność i lojalność
    Lojalność nie zawsze jest równa fanatyzmowi. Dodatkowo - logicznie - po kilku porażkach, Niemcy nie mogli tracić czasu na "trening ideologiczny" - zapotrzebowanie dla żołnierzy było zbyt duże - Ale - opinii i zdań na temat fanatyzmu SS jest wiele, więc zaakceptuję twoją pozycję
    2. Napisałeś że jednostka specjalne "przeszła" przez linie sowietów i zaatakowała sztab - nie zostali zrzuceni ze spadochronów? To tak mocno z ciekawości, bo wiem że z dominacją powietrzną był problem - ale w tamtym okresie - był to problem po obu stronach - a jeśli był to niewielki oddział była szansa by samolot transportowy mógłby przerzucić spadochroniarzy za linie wroga.
    Z pozytywów
    1. Fajne ciekawostki i zaznaczenie faktów - sowiecka taktyka obronna w przypadku jednostek pancernych (Fala pancerna jako kontratak kiedy przeciwnik jest zmęczony przebijaniem się przez linię obrony) czy o 88 i jej początku kariery jako działo p.panc
    2. Fajnie że pojawił się Rommel - to jeden z moich ulubionych dowódców III rzeszy

    ogólnie - serdeczna 5
    PS.
    Tak poza tekstem
    Z czystej ciekawości
    To już któreś opowiadanie fabularne jakie umieszczasz w realiach II wojny światowej - często posługujesz się siłami specjalnymi Niemiec (III RZESZY)
    Zastanawia mnie - czemu nie wziąłeś Sowietów?
    Znaczy wiem że ich nie lubisz - ale nadal - sowieci mieli naprawdę ciekawe jednostki, świetnie nadające się na mroczne opowiadania - od oddziałów karnych, po nawet opowieść komisarza bojowego
    Czy kiedykolwiek napiszesz coś z Czerwonymi w roli głównej?
    Pozdrawiam
    kapelusznik
  • Ozar 15.03.2019
    Kapelusznik Dzięki za wizytę. Zasadniczo masz racje. To, co piszesz, jest prawdą, ale zobacz choćby taką dywizję jak Totenkopf. Jej, że tak powiem szlak bojowy to wiele zbrodni szczególnie na cywilach, a do tego oni praktycznie nie brali jeńców. Ich zbrodnie wynikały w większości właśnie z fanatyzmu. Dla nich Rosjanie, Żydzi, czy Polacy byli czymś w rodzaju podludzi, których można mordować masowo bez żadnych problemów. Nie wiem, czy wiesz, ale chyba wiosną 1942 roku z rozkazu generała Mierkułowa, zastępcy szefa NKWD Berii został powołany zespół oficerów NKWD, którego zadaniem było spisywanie zbrodni tej dywizji na poczet rosyjskiej propagandy.
    Co do elity, to znowu wspomnę o Totenkopf. Ich walki w kotle demiańskim w 1942 roku, to był rzeczywiście przykład elitarnej walki przez kilka miesięcy. Jednak mimo wszystko "Zielone diabły" Luftwaffe były mimo wszystko lepiej wyszkolone.
    Co do desantu, to masz racje, jakoś mi to umknęło. Rzeczywiście można było ich zrzucić blisko sztabu.
    Jeśli chodzi o jednostki specjalne wojsak radzieckich, to znam je dużo gorzej niż niemieckie. Oczywiście mogę coś napisać, choćby o tzw. kompaniach, czy batalionach karnych, bo to także bardzo ciekawe, choć w wiekszości tragiczne wydarzenia. OK. Postaram się coś wrzucić w tych rosyjskich klimatach. To, że pisze o Niemcach, wynika z przyzwyczajenia, ale masz rację bedzie o radzieckich też.
  • Ritha 26.03.2019
    Ok, Ozar, tym razem odpuściłam sobie szukanie błędów, bo właśnie czasu mało, a chciałam przeczytać jedynkę przed dwójka, żeby się orientować o co chodzi.

    Przenikanie przez linie obrony to jest ogólnie chyba niełatwe zadanie. Tak samo łażenie za liniami nieprzyjaciela. Ciekawe jakie to uczucie, tak się wystawić w celu ataku od wewnątrz. Zapewne ryzykownie-ekscytujące. Odwaga i subordynacja trącająca o szaleństwo.

    „Dowódca korpusu rozkazał, żeby oddział przeszedł linię frontu i zaatakował sztab rosyjskiej dywizji, przez co w momencie niemieckiego ataku nie miałby kto dowodzić obroną” – podobno każdą armię pozbawioną dowódcy można pokonać. Prawda to?

    „Niestety piloci mający ich dostarczyć blisko lotniska lecąc we mgle i śnieżycy pomylili drogę. Kiedy kapitan wylądował, okazało się, że znalazł się prawie pięćdziesiąt kilometrów od celu” - serio? O lol.

    „Klaus jednak nie zamierzał potulnie czekać na wyrok, tylko opisał całą historię bardzo dokładnie i przez znajomego pilota przekazał swojemu wujowi. Generał Baron Hans von Luck był jednym z najbliższych współpracowników generała Alberta Kesselringa dowodzącego 2. Flotą Powietrzną. Baron, chcąc ratować krewniaka, poszedł w jego sprawie do dowódcy i o dziwo bardzo szybko przekonał swojego szefa. Już następnego dnia przyszedł rozkaz przeniesienia Klausa do sztabu 2 floty” – heh, nepotyzm równie stary jak prostytucja

    „Pokazał na leżącej na stole mapie, gdzie powinien zostać zrzucony, a gdzie rzeczywiście wylądował. Następnie nakreślił trasę, którą przebył, a także opisał dolinę, w której jego oddział został ostrzelany. Podkreślił bardzo trudne warunki marszu, prawie metrowy śnieg, zamieć i temperaturę minus 30 stopni” – to jest faktycznie fantastyczny motyw na opko

    „Jeśli sąd uzna go za winnego niewykonania rozkazu na polu walki, zostanie zdegradowany i w najgorszym razie rozstrzelany, lub wysłany gdzieś daleko z wieloletnim wyrokiem”” – ale jak to rozstrzelany? Przecież nie jego wina, że go zrzucili w innym miejscu! Czy jego?

    „W jego głowie tysiące myśli latało niczym rój wściekłych szerszeni” – git porównanie

    „Po kilku tygodniach służby zauważył, że Anglicy często atakują ich na pustyni, pojawiając się, można powiedzieć znikąd, niezauważeni przez patrole. To były takie oddziały widmo, atakowały i znikały wśród morza piasku” – ciekawe

    „Na jego twarzy nie widać było żadnych czuć” – chyba uczuć*, a najlepiej napisać- emocji
    „- Podoba mi się to, co Pan napisał kapitanie” – pan* z małej (tylko w listach z dużej)
    „- Tak jest panie generale – teraz, kiedy przedzierał” -kropka po „generale” i Teraz* z dużej

    Świetna historia, fabularnie bardzo obiecująco, klimat i tematy ka mi odpowiada, na pewno będę śledzić a niedługo zajrzę do dwójki.
    Pozdro, Ozarro :)
  • Ozar 26.03.2019
    Hej. Dzięki za wizytę. No rzeczywiście to szalenie trudne zadanie dla każdego. Tak. Obrona czy atak wymagają dowodzenia, reagowania na to, co sie dzieje. Każdy z dowódców czy to plutonu, czy tez kompanii, batalionu itd. Oczekuje rozkazów z góry. Tak to działa. Jeśli to zawodzi, to każdy dowodzi na swoim odcinku, co zazwyczaj nie wróży nic dobrego, bo taki dowódca nie ma przeglądu całej linii frontu, a widzi tylko swój zawężony odcinek.
    No dokładnie, nie ma jak rodzinne układy, te zawsze działają, nawet na wojnie.
    Ritha. Teoretycznie nie jego, ale od wojsk specjalnych wymaga się tego, żeby dali sobie radę w każdych warunkach, nawet wtedy gdy zostają zrzuceni daleko od miejsca gdzie powinni wylądować. Dlatego tu akurat tak ważne było, że sądzili go piloci, a nie oficerowie służb specjalnych. Piloci nie mieli pojęcia o tym, że komandosi mają dotrzeć do miejsca ataku, bez względu na odległość. Były takie oddziały, specjalnie szkolone do takich ataków. Niemcy szybko podchwycili pomysł i takie oddziały goniły się po pustyni Afrykańskiej.
    Superek dziękuje za komentarz.
  • Ritha 26.03.2019
    Ozar dzięki za wyjaśnienie.
    Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania