Konflikt czerni i bieli cz. 15
//Od autora.
Ten tego...
Jak ktoś tu jeszcze jest, to życzę miłego czytania.
Elo!
PS. Dawno to było pisane. Myślę, że trzebaby tu tchnąć trochę świeżości, ale nie wiem jak. Może kto doradzi, co tu nie gra. Pozdrawiam.//
****
Po wejściu do Sanktuarium, na długo zapadło między nimi milczenie. Z rzadka wymieniali uwagi dotyczące drogi oraz mapy, którą Arella starała się nakreślić podczas wędrówki. Szli długo, omijając kilka przeszkód na drodze w postaci czynnych jeszcze run, bądź ślepych zaułków. Minęło przeszło trzy godziny. Zatrzymali się na chwilę przy jednym z rozwidleń, by Strażniczka mogła przemyśleć dalszą drogę. Nie było już miejsca na błąd. Przeszli niemal cały labirynt i od jednego z sektorów dzieliły ich prawdopodobnie jeszcze cztery korytarze. Jeśli z jakiegoś powodu skręcą w złą stronę, będą krążyć w gąszczu zimnych murów przez kolejnych kilka godzin, nie mogąc znaleźć wyjścia.
Arella usiadła w powietrzu, zawieszając swe ciało w sporym dystansie od ziemi. Rozłożyła na udach wszystkie nakreślone przez siebie rysunki i mapy, intensywnie je studiując.
— Jeśli tylko pozwolisz mi poprowadzić, trafimy — odezwał się diablokrwisty. Stał oparty plecami o ścianą ze skrzyżowanymi nogami i rękoma założonymi na piersi. Postój po długim marszu przyprawił go o senność. Wsparł podbródek na klatce piersiowej i przymknął delikatnie powieki.
— Nie możemy się pomylić. Chcę zniszczyć ten portal jak najszybciej — mówiła, nie odrywając wzroku od stronnicy. O dziwo wyglądała na nieco rozproszoną i mniej opanowaną niż zwykle. Zmarszczyła delikatnie brew, co jedynie potwierdzało teorię o braku pełnej koncentracji, którą gdzieś po drodze zgubiła. Odetchnęła cicho i również zamknęła oczy.
— Męczy mnie ta wyprawa, a czeka nas jeszcze droga powrotna. Namyśl się czym prędzej i ruszajmy, bo inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy.
— Daj mi się skupić — rzuciła cicho, dotykając palcami czoła. Zaczesała gęste włosy ręką, odgarniając je powoli z twarzy. Otworzyła oczy i jeszcze raz spojrzała na mapy. Skakała wzrokiem po rysunkach dobrych kilka minut, nim podjęła ostateczną decyzję. Zwinęła wszystkie pergaminy za pomocą białej energii i postawiła stopy na posadzce. Rosher wyprostował się powoli. Przeciągnął ciało, wyciągając dłonie na boki i rozprostowując zakończone długimi pazurami palce. Nim zdążył opuścić ramiona, do jego nozdrzy subtelnie wkradł się zapach skóry i włosów Arelli. Poczuł, jak się zbliża. Był w stanie usłyszeć szum krwi każącej w jej ciele. Musiała być od niego o krok.
— Moja cudowna pani — mruknął i zabrzęczał łańcuchami opuszczając luźno dłonie. Uniósł powieki i wbił krwistoczerwone ślepia w twarz Arelli. Przekrzywił lekko głowę, przypatrując się z zainteresowaniem. — Czy już się namyśliłaś?
Arella nie odpowiedziała od razu. Położyła dłonie na metalowych okowach kajdan, powoli zaciskając palce.
— Którą ścieżkę ty byś wybrał?
Rosher spuścił wzrok na jej dłonie, zdziwiony zadanym pytaniem.
— Tę, która prowadzi do portalu, oczywiście. — Powoli zlustrował twarz Arelli, błądząc szkarłatnymi ślepiami po perfekcyjnych rysach. — Zgodnie z twą wolą, Strażniczko.
— Gdzie zatem radzisz się udać? — spytała, nie zdejmując palców z nadgarstków rozmówcy. Starała się, mimo wszystko, nie dotykać jego szorstkiej skóry, mając kontakt jedynie z gładkim metalem.
— Stoimy przed rozwidleniem. Możemy wybrać prawą odnogę lub główny korytarz, prowadzący prosto. Kierując się źródłem energii bijącym od strony portalu, wybrałbym prawą odnogę. Jesteśmy niedaleko.
Arella nie odpowiedziała. Biała energia przebiegła po palcach, wnikając w kajdany i niemal natychmiast je otwierając. Rosher usłyszał wyraźny szczęk, równocześnie odczuwając luz w nadgarstkach. Czarna energia krążąca w ciele natychmiast odzyskała swobodny przepływ. Pierwszy raz od ponad pięciu dni diablokrwisty mógł poczuć, jak uwolniona ze źródła moc przepływa przez ciało i znajduje ujście na koniuszkach palców, wywołując przyjemny dreszcz. Niewielkie, błękitne płomienie, zimne i niedające ani krzty światła, wypłynęły ze skrajów jego pazurów, przypominających teraz czarne, wygięte w lekki łuk świece.
— Ach. Dziękuję…
— Ruszajmy. Kajdany zabierzesz w drodze powrotnej — mruknęła odwracając się od niego i krocząc w kierunku wskazanym prze półdiabła. Ten zdjął niedbałym ruchem metalowe więzy, które przez ostatnie pięć dni stanowiły nieodzowną część jego garderoby. Odłożył je na ziemię i prostując się powoli spojrzał na Arellę. Ta zerknęła na niego prze ramię przed skrętem w kolejny korytarz. W sekundę później zniknęła za rogiem.
— Też sądzę, że tędy trafimy do sektora. Niestety nie orientuję się, jakiego. Wszystko uległo zmianie przy ostatnim przesunięciu korytarzy.
— Moc w przejściu gęstnieje z każdym krokiem zbliżającym nas do portalu — mówił diablokrwisty. Pomknął za nią żwawo, zakłócając ciszę w korytarzu szybkim odgłosem kroków i łopoczącą ciężko, czarną szatą. — Choć podobnie jak ty, nie wiem, jaki odnajdziemy tam sektor. Liczę na coś interesującego. Może bibliotekę?
Arella przytaknęła jedynie, śledząc wzrokiem mury, na których chciała wypatrzeć pozostawione przez siebie znaki. Nie znajdując ani jednego, coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, co do słuszności podjętej decyzji. Będąc nieco spokojniejszą o dalszą drogę, po długiej ciszy zapytała.
— Gdzie udałeś się po opuszczeniu Azarath?
— Na Prowincję. W okolicach Azarath ciężko o wymiar przyjazny dla diablokrwistych czarnomagów. Nawet, jeśli są w połowie Azarath'ami. To zwykle nikogo już nie obchodzi — odrzekł spokojnie i rzeczowo, bawiąc się w międzyczasie niewielkimi kulami mocy, które wypuszczał z jednej dłoni, podrzucał i wchłaniał z powrotem do drugiej, niczym żongler sprawnie manewrując nadgarstkami.
— Kiedy dowiedziałeś się o Wyludnieniu?
— Około rok po tym, jak miało miejsce. Byłem wtedy na Naavis, a tam ciężko o podobne informacje. Zaskakująco jednak, wieść o „zstąpieniu bogini Azarath” dotarła nawet do największych spelun na tym obrośniętym brudem wymiarze.
— Ludzie wymyślą wszystko, by wytłumaczyć sobie to, co dla nich niepojęte — Mruknęła, skręcając w kolejny korytarz. Rosher nie odpowiedział. Zwolnił nieco kroku, gdy skręcał, bowiem wykonywanie tego precedensu przy jednoczesnym „żonglowaniu” mocą stanowiło niełatwy wyczyn. Następnie, gdy przeszedł na prosty korytarz dorzucił jedną kulę więcej, dochodząc do wniosku, że ma już dostateczną wprawę i nadszedł czas, by zwiększyć nieco poziom trudności.
— Skup się — skarciła go. Choć nadal miała diablokrwistego za plecami, w jakiś sposób wiedziała, że zabawia się własną mocą. — Nie zapominaj, że nadal mogą być gdzieś aktywne runy.
— To wątpliwe. Jesteśmy tuż przy sektorze — mówił, nie przestając żonglować. Śledził wzrokiem kule mocy, idąc pewnie na przód. — Gdy te obszary były zamieszkane, zdarzało się przecież, że ciekawskie dzieciaki, mimo zakazów, zapuszczały się w głąb początkowych rejonów labiryntu. Przy ostatnich partiach korytarzy, to znaczy tych, prowadzących bezpośrednio do sektorów, nie stawiano run, by nikt nie zrobił sobie krzywdy. W końcu niektóre z nich stanowiły dzielnice mieszkalne.
— Rozumiem.
— Ci czarnomagowie nie byli wcale tacy „źli”, jak bogini Azarath sądziła. Chcieli po porostu żyć w spokoju. Do tego stopnia, że zamiast wszcząć wojnę domową, pozwolili się wygnać do podziemi miasta. — Kule czarnej energii zniknęły, a on pierwszy raz od dłuższej chwili skupił się na marszu, obserwując uważnie rozciągający się przed nimi korytarz.
— Mówisz o scenach z wrót wejściowych do Sanktuarium? — Szła kilka kroków przed nim. Stawiała stopy cicho i miękko, oświetlając drogę niewielką wiązką białej energii. Wydawała się nieco zamyślona, więc pytanie, które wypłynęło z jej ust rozmywało się w spokojnym, przyciszonym tonie głosu.
— Tak... Również o nich. Zaraz natkniemy się na wrota do sektora.
— Poprowadź — mówiła, zwalniając. Diablokrwisty wyprzedził ją niczym widmo, łopocąc ciężko szatą. Zniknął za rogiem kilka kroków dalej, odbijając korytarzem w lewo przy kolejnym rozwidleniu. Gdy Arella dogoniła go, dostrzegła zaraz za rogiem wysokie wrota, wykonane z ciemnego metalu. Sięgały aż po sufit labiryntu. Rosher obejrzał się przez ramię, a w jego szkarłatnych oczach rozjaśniała psotna iskra, pełna zniecierpliwienia i ekscytacji.
— Gotowa?
Skinęła głową, zerkając na niego przelotnie.
Komentarze (17)
Po tym, jak weszli do Sanktuarium, na długo zapadło między nimi milczenie. Wymieniali jedynie pojedyncze uwagi dotyczące drogi oraz mapy, którą Arella starała się nakreślić podczas wędrówki.
-*Po wejściu do Sanktuarium wędrowali milcząco wymieniając z rzadka uwagi dotyczące przeszkód na drodze lub mapy, ktorą Arella starała się nakreślić podczas wędrówki ( czy teraz, czy wcześniej to już zrobiła? Jeśli teraz kreśli to nie starała się a; kreśliła pracowicie poklinając z cicha.)-*
Arella usiadła w powietrzu, zawieszając swe ciało w sporym dystansie od ziemi. Rozłożyła na udach wszystkie nakreślone przez siebie rysunki i mapy, intensywnie je studiując.
-*… zawieszając ciało nad ziemią i rozpinając nad skrzyżowanymi nogami (siad skrzyżny czyli po turecku) niewidzialny blat na którym rozłożyła wszystkie nakreślone szkice i mapy uważnie je studiując. -*
… go o senność, zatem wsparł podbródek na klatce piersiowej i przymknął powieki.
-*… go o senność. Głowa mu opadła, przymknął powieki i wydawało się, że zapadł w drzemkę -*
— Męczy mnie ta wyprawa. A czeka nas jeszcze ta sama droga powrotna. Namyśl się czym prędzej i ruszajmy, bo inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy.
-* — Męczy mnie ta wyprawa. – zamruczał czarny(diablokrwisty ma jakiś kolor)nie otwierając powiek – A czeka nas jeszcze ta sama droga powrotna. Namyśl się czym prędzej i ruszajmy, bo inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy.-*
— To wątpliwe. Jesteśmy tuż przy sektorze — mówił, nie przestając żonglować. Śledził wzrokiem kule mocy, idąc pewnie na przód. — Gdy te obszary były zamieszkanie, -*(zamieszkane, literówka)-* zdarzało się przecież, że ciekawskie dzieciaki mimo zakazów zapuszczały -*(że ciekawscy zapuszczali się – ucieczka od powtórzenia dzieciaków)-*się w głąb początkowych rejonów labiryntu. Przy ostatnich partiach korytarzy, to znaczy tych, prowadzących bezpośrednio do sektorów, nie stawiano run, by dzieciaki nie zrobiły sobie krzywdy. W końcu niektóre z nich stanowiły dzielnice mieszkalne.
Rosher obejrzał się przez ramię, a w jego szkarłatnych oczach rozjaśniała psotnicza -*(rozjaśniała psotna)-* iskra, pełna zniecierpliwienia i ekscytacji.
Po "męczy mnie ta wyprawa" nie wstawię dopowiedzenia, że rzekł, bo nie chcę ich mieć za dużo, a po wypowiedzi Arelli już jedno takie dopowiedzenie wstawiłam. Skróciła zatem trochę jego wypowiedź, by było to bardziej spójne.
Dzieciaki faktycznie się powtarzają, ale bardziej odpowiadało mi skreślić tych drugich
Psotna! Ach, święta racja, dziękuję bardzo! :)
Ślicznie dzięki za ten komentarz. Sprawił, że pochyliłam się nad tekstem jeszcze raz :) Pozdrawiam!
Pozdrówka ;))
Opisujesz tak, jakby to był spacer dwojga kochanków. Tajemniczy dialog i spojrzenia. Rosher czuje klimat.
Arella usiadła w powietrzu, zawieszając swe ciało w sporym dystansie od ziemi. Rozłożyła na udach wszystkie nakreślone przez siebie rysunki i mapy, intensywnie je studiując... cudne takie wiszenie jak w kosmosie.
Arella nie odpowiedziała. Biała energia przebiegła po palcach, wnikając w kajdany i niemal natychmiast je otwierając. Rosher usłyszał wyraźny szczęk, równocześnie odczuwając luz w nadgarstkach... no proszę powoli rozbiera go, czy dobrze robi.
Rosher obejrzał się przez ramię, a w jego szkarłatnych oczach rozjaśniała psotnicza iskra, pełna zniecierpliwienia i ekscytacji... cudne, lubię takie iskry.
Gotowa... pewnie, że tak przelotnie?
Pozdrawiam serdecznie
Haha, rozbiera go, racja!
Dzięki bardzo za komentarz! Cieszę się z Twoich spostrzeżeń :) Również pozdrawiam!
Teatr! teatr to świetne słowo. Są jak aktorzy na scenie, bo maskują swoje prawdziwe odczucia i myśli. Śliczne dzięki za lojalność dla opowieści. Cieszę się, że jesteś! Pozdrawiam!
Jest 15 rozdział i dalej nie wiem, co się stało, że zostali wygnani :( I co faktycznie znaczy rzekoma zdrada Roshera :(
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania