Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Koniec "Poprawczaka"

Wstępny epilog

 

Po paru miesiącach, zaniepokojony brakiem wieści od niej, postanowiłem ją odwiedzić. Odnaleźć pokój, w którym ją umieszczono.

 

Już w dyżurce powiedziano mi, że z Martusią jest krucho. Nie wie, gdzie jest, nie wie, dlaczego, kto ją tu wsadził i kiedy. Wizyty dyrektora nie przypomina sobie, podobnie jak przeprowadzki.

 

Początkowo miała cały pokój dla siebie. Lecz ani przez chwilę nie była w nim sama. Pilnowano jej nieprzerwanie, bo wymagała opieki na okrągło, w dzień, w nocy, aż pogorszyło się jej i zadecydowano, że należy ją przenieść na ogólną salę, gdzie będzie miała towarzystwo.

 

W przebłyskach względnej przytomności umysłu przypuszczała, iż Dom, do którego trafiła, to tylko krótki etap, prowizoryczne schronisko, tranzytowy koszmar, miejsce, w którym może robić tylko to, na co ma ochotę, a nie to, czego się po niej spodziewano przedtem, że wróci do swojego i skończy się zły okres.

 

Była przekonana, że obecny jest tymczasowym postojem. Ale powrót do służbówki nie wchodził w grę; gdy przeflancowano ją tu, zamieszkał w niej świeży Iks.

 

Pojechałem szukając jej pokoju. W kącie jednego z nich dostrzegłem siwą i pomarszczoną Martusię. Leżała w dziesięcioosobowej komnacie zgrzybiałych piękności. Zajmowała miejsce tuż przy oknie wybałuszonym na ulicę. Dzięki temu była właścicielką połowy parapetu.

 

Trzymała na nim dorobek swojego życia, sfatygowane radio, paczkę pampersów, wytłamszony batonik i dwie puszki z czymś słodkim na niedzielę.

 

Pozostały dobytek chowała do szafki. A właściwie – chowano za nią, gdyż nie opuszczała łóżka. Obok niego znajdowało się krzesło.

 

W pierwszej chwili nie miałem pojęcia, co zrobić. Skonsternowany, podjechałem do niej i przedstawiłem się. Przypomniałem, skąd się wziąłem, powiedziałem, że znamy się od dawna, jesteśmy spokrewnieni przez nasze Matki, że bawiliśmy się u dziadków, a teraz wpadłem do niej po drodze.

Lecz nie spotkałem się ze spodziewaną reakcją; patrzyła na mnie apatycznie, jakbym był częścią pejzażu.

 

Nie dawało się nawiązać z nią porozumienia. Dawniej elokwentna, roztropna i wesoła, teraz nie poznawała mnie. Moje widzenie świata pozostało takie jak wczoraj, podczas gdy jej zmieniało się bez przerwy. Z minuty na minutę zmieniało się poprzez wrażenia, poprzez doznania odzwierciedlone rysunkiem jej twarzy.

 

Obca i nieuchwytna, prowadziła ze mną nie jesienną, ale zimową lub letnią, wyciszoną rozmowę, jak gdyby milczała do mnie i za mnie, jak gdyby wyręczając mnie, wiodła ze mną bezdźwięczną dyskusję o przeszłości.

 

Jedno odległe zdarzenie rodziło następne, zaś ja, głaszcząc ją i widząc w jej twarzy wysiłek, byłem z nią zalewie duchowo. Istniała tylko w swoich przeżyciach, wśród kwiatów i pąków, podczas gdy ja znajdowałem się w zupełnie innym wszechświecie: nie w otoczeniu kwiatów, ale w ich owocach, nie w urojonych tęsknotach i świecie fantazji, ale w codzienności.

 

A kiedy zdarzało mi się ją dogonić i zrównać z nią, kryła się już w innej porze myślenia i znowu była ode mnie za daleko. Wpatrzona w gałęzie drzew pobliskiego parku, kiwała się to w przód, to w tył; z nagłym, mechanicznym obrotem.

 

Przypatrywała mi się badawczo, podejrzliwie, zapytując się wzrokiem, kim jest odwiedzający ją pan. A będąc wyłącznie ze sobą, znalazła się w czasie tak niepojętym i niedostępnym dla mnie, że siedząc przy jej łóżku, wolałem nie dzielić się z nią swoimi wspomnieniami, pragnąłem porozmawiać z dyrektorem i oznajmić mu, że zabieram ją do domu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania