konioń
Dzwoni telefon. Stoję akurat w sklepie, między zniczem a chryzantemą. Za mną kotłuje się gawiedź. Numer sześć osiem cośtam. Odbieram, ale nic nie mówię. Usiłuję wylawirować z gawiedzi.
- Koń. - Mówi głos. Ja nic. Cisza. W tle walka o znicze z papieżem.
- Koń oń. - Słyszę.
- No, spoko. - Odpowiedziałem, bo przecież to może być coś ważnego, jakiś radziecki szyfr, zagubiony, zaginiony na łączach. Słyszy się o takich rzeczach. Może a nuż właśnie to to?
- Co spoko? Co spoko? Spierdalaj pan, bo linię pan blokujesz! Konioń! - Wrzeszczy głos ze słuchawki. Dobra, kurwa. Czerwona słuchawka i telefon nazot do kapsy. Pewnie jednak pomyłka. Szpiegowskie radzieckie biadolenie, pomyślałem, za dużo Bondów z Moore'em.
- konioń onioń! - słyszę z wysokości własnego krocza.
- Morda! - Pochyliłem się i krzyknąłem, sobie w kieszeń. Przy ludziach. W sklepie. Bidoki wybierają znicze dla dawno zimnych, a ja tu taki cyrk.
Odszedłem spiesznie. Z dalszego stoiska przypatrywała mi się śliczna mamuśka po trzydziestce. Śliczna! Aż grzech zaczyna mnie po giepsie namierzać. Oczka podmalowane, no, tyłeczek niczego sobie, coś tam, odwzajemniam spojrzenie - może radziecka szpieżka! Szpieżyca? Szpiegistka?
Stałem tam, jak debil, z gadającym z kieszeni telefonem, gapiąc się na facetkę ze snów - i jedyne, co myślałem, to czy jest żeńska forma od szpiega. Rozejrzałem się, lustrując otoczenie. Szukałem wzrokiem inteligenta.
Wszyscy znacie ten typ: mądre oczy, nienaganny wygląd, okulary. Zarost przyprószony siwizną. No, masz! Jak na złość, ani jednego. Z braku laku podchodzę do facetki wykładającej towar.
- Pani, jaki jest poprawny termin na kobietę-szpiega? - pytam, bo miała jakieś "chętnie pomogę" czy coś.
- Koleżanka na dżemach jest po filologii polskiej, pan jej spyta. - odparła, wskazując bliżej nieokreślony kierunek.
- Konioń, konioń - dobywa się z moich gaci.
- Pana penis próbuje nam chyba coś powiedzieć. - zagaduje, zmaterializowawszy się tuż obok mnie, śliczna mamuśka.
- Nie, chyba nie. - Powiedziała facetka rozładowująca paletę, pochyliwszy się tuż przy mnie, niebezpiecznie blisko.
- Ja sprawdzę - zaofiarowała się mamuśka, kucnęła centralnie obok mnie i niby to coś z dolnej półki ogląda, a ucho prawie przy kroczu mi trzyma.
Byłem zażenowany i chciałem odejść, ale za mną jakiś pierdziel zaparkował wózek i nie było jak uciec. Postanowiłem dać sobie trzydzieści sekund, a potem spierdalać, choćby i taranując wózek. Odliczałem: Raz, dwa, trzy...
Nagle seksimama podrywa się, prostuje i prosto mi w twarz, lekko ochrypłym głosem, mówi:
- konioń. Konionioniiiiii... - zbliżyła swój nos do mojego ucha, po czym wrzasnęła w nie. - Konionioń!
Złapałem się za ucho, odsunąłem babkę zdenerwowany. Odskoczyłem na dwa kroki. Ona za mną. Konioń, konioń, mówią już wszyscy dookoła.
- A, spierdalajcie wszyscy - powiedziałem, wyminąłem babkę, paletę na paleciaku, kolejną dziką hordę przy kolejnych chryzantemach i wyszedłem.
- KONIOŃ! - krzyknął za mną koślawy ochroniarz.
Odwróciłem się, pokazałem mu fucka i poszedłem dalej. Bądź co bądź, konioń konionioń, konioń?
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania