kosmiczna sytuacja rodzinna→Dekaos Dondi

- Kurwisia popatrz! Jaka wielka! - wrzasnął wniebogłosy w małżowinę ukochanej. - Do obgryzionej satelity!

- Mnie tak nazywasz? Śit wstyd. Nie brawo ty. - odniosła się do wypowiedzi zagadnięta.

- Sorry! To z podniecenia. Spójrz! - machnął rękami w tamtą stronę, przygry-zając zajęczą wargę. - Niedługo będzie miała odlot. Nam też się podmuch udzieli.

- Chujeczek z tym - rzekła ukochana. - No i co z tego, że wzleci do nieba? Wielkie mi co.

- A żebyś wiedziała, że wielkie co!

 

Tłum zebrał się zajebisty, wokół rusztowania z rakietą. W pewnym oddaleniu, by nie ogłuchnąć, lecz najpierw spłonąć. Nikt nie przypuszczał, że wyjdą z tego takie jaja, za jakiś czas. Szczególnie nie przypuszczało dwóch kilkuletnich malców. Mamusie odeszły w zaświaty, więc tatusiowe mogli lecieć swobodnie w kosmos, żeby zobaczyć, gdzie się podziały. Przyrzekli synom, że na pewno powrócą z wiadomością. Słowa mieli dotrzymać i jak się okazało, dotrzymali inaczej.

 

Zaczęło się odliczanie wsteczne.

9

8

7

6

5

4

3

2

1,5

1

½ zera

0

 

Walnęło po ślimakach i bębenkach, jak zespół choleryczny w muszli. Poszła. Niektórym rozum z głowy wywiało i patrzyli jak sroka w startujący gnat. Za chwilę ogrom na Ziemi, stał się niczym, w bezkresie kosmosu. Zniknęła daleko wysoko. Tłum po oklaskach zawył z ulgą. Wszyscy przeżyli oprócz karaluchów. Już sam ten fakt, zapowiadał że coś pójdzie nie tak.

 

Rakieta śmigała przed siebie, wgryzając się z każdą chwilą, coraz bardziej w czasoprzestrzeń, niczym Twardowski w Księżyc, gdy już nie miał co jeść. Aż w końcu wgryzła się za bardzo. I zbyt pospiesznie.

 

- Kapitanie - struchlał nagle ten drugi. - Przekroczyliśmy prędkość światła. Mam dupę w mózgu, jak sobie pomyślę, co to może oznaczać. Po diabła nam wmawiano, że to niemożliwe. A co może oznaczać?

- A skąd mam wiedzieć. A w ogóle, kto jest kapitanem? - zapytał kapitan. - Bo może niepotrzebnie się przejmuję za całą załogę.

- Przestań nawijać głupotę na szpulkę idiotyzmu. Cały czas zwiększamy zasuwanie. Przyznaję. Złapałem nieopatrznie drążek i za bardzo go przechyliłem wstecznie.

- Dupy nie zawracaj, tylko szybuj do magazynu. Przewidzieli wszystko - powiedział rezolutnie w nieważkości. - Są tam gruchawki, pampersy, mini skawanderki, butelki z mlekiem.

- Z mlekiem. O Jezu!

- Fy!

- Co fy?

- W skafanderkach.

- Aaa.

 

Rakieta nadal pędziła, ale nie bimber, jakby chciał jeden z nich, zostawiając szpicę światła za sobą. Wszystko co wewnątrz cofało się w czasie, łącznie z gadającymi w środku. Chociaż nie było wiadomo, czy tak powinno być. Po chwili usłyszano dziecięce blubranie, za ścianą rakiety. Usłyszano? Kto? Czy na pewno? Może żony?

 

- Kapitanie. Mam naslane w majtkach. Zadka i ciężka. - mówi drugi, bo ciała im odmłodniały, lecz psychika została po staremu. - Chcesz tlochę. Pomożesz podźwigać?

- Nie chcę, bo mi samemu po nóżkach cieknie. I oddaj gruchawkę. Pragnę gruchać po oknie, na tle Ziemi. I przestań seplenić.

- Wedle życzenia. A tobie wyszarpnę mojego smoczka, z twojej gęby. Ile możemy mieć lat? - zapytało maleństwo.

- Na roczek powinniśmy wrócić na Ziemię - odpowiedział nostalgicznie wpatrzony w błękitny dom. - Zdążymy zdmuchnąć świeczkę.

 

Znowu zbiegły się tłumy. Lądownik za chwilę miał bezpiecznie wylądować, gdzieś w okolicach. Na szczęście spadł dość blisko, ale nie na zgromadzonych. Zebrani ruszyli w kierunku miejsca, gdzie spadł. Szczególnie prędko dreptało dwóch starszych panów.

 

- O! Ajajaj. No no no. Jakie tłumy nas witają. - zakwilił jeden berbeć. - W mordę Marsa!

- Co to za dwóch dziadków biegnie w naszą stronę? - zatrwożyła się druga dziecina. - Chcą nas gwałtownie molestować. Przy tylu świadkach?

- Durny jesteś. To nasi synowie.

 

- Przewiniesz mojego tatka. Masz większą wprawę - zapytał dziadek.

- Nie. Bo mnie obsikał - odpowiedział drugi, starszy od pierwszego.

- Dziwaczne malcy z naszych ojców. Gadali jak najęci - pokiwał ten, co gdy zobaczył, to osiwiał. - A teraz tylko się drą i walą w pampersy - zatkali nosy obydwoje.

- Cwani po prostu - dopowiedzieli chórem.

- Aaa… no tak. Mamy wszechświatowo przesrane, na stare lata - przestraszyli się jak jeden mąż.

- Mam pomysł. Polecimy z nimi w kosmos i zatrzymamy rakietę. - uśmiechnął się z błyskiem w sztucznej szczęce. - Będziemy stać coraz wolniej, wolniej i jeszcze wolniej… rozumiesz?

- Chyba wiem, co kombinujesz. Cwany ty - przyznał młodszy od starszego.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (43)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania