Poprzednie częściKosmiczni Piraci cz.1

Kosmiczni Piraci cz. 2

ROZDZIAŁ 2

 

 

Już parę minut później Rex znajdował się przy śluzie na czele dwudziestu swoich najlepszych ludzi. Nie byli oni może śmietanką towarzystwa ani wybitnymi przedstawicielami społeczeństwa. Najemnicy, weterani, byli przestępcy… Jedno jednak było pewne: ci goście umieli walczyć, byli bezlitośni oraz wykonywali wszelkie rozkazy bez szemrania. Rex lubił myśleć, że to głównie sprawka jego bezkompromisowej reputacji, ale w sumie to o to nie dbał. Oczywiście dopóki robota była wykonywana jak należy.

- Być może taka bezwzględność nie zawsze jest dobra… - podpowiedział mu chichy głos w jego głowie.

- Zabijajcie tylko uzbrojonych członków załogi – rozkazał żołnierzom za swoimi plecami. – Chciałbym mieć jeńców do przesłuchania.

- Czy to naprawdę konieczne kapitanie? – zapytał jeden z mężczyzn, któremu na nieszczęście w porę nie udało ugryźć się w język.

- Przypomnijcie mi kapralu, jak ty znalazłeś się w mojej załodze?! – pirat warknął na niego ze złością. Facet pokręcił tylko szybko głową z błyskiem przerażenia w oczach. Otworzył usta, ale najwyraźniej nie mając nic mądrego do powiedzenia zamknął je prędko z powrotem. Rexowi chodziło oczywiście o to, że kapral, którego imienia nawet nie pamiętał sam zaczynał na jego statku właśnie jako jeniec. Wielu innych piratów Avengera tyczyło się to samo.

Moment później wrota śluzy otworzyły się, a oni równocześnie ruszyli przez sztywny, metalowy łącznik w kierunku podobnej śluzy wroga. Każdy jego żołnierz wyposażony był w lekki pancerz, dobierany wedle własnej woli oraz karabin szturmowy, bądź też strzelbę protonową – także zgodnie z preferencjami. Rex nie zamierzał ograniczać w tej kwestii swoich ludzi. O ile zachowują dyscyplinę i posłuszeństwo, niech piracą sobie jak chcą.

- Otwórzcie mi tę pierdoloną puszkę! – rozkazał, wskazując gniewnie na metalowe wrota. Całe szczęście, że załoga transportera nie postanowiła złożyć im powitania na samym początku. Choć z drugiej strony znacznie ułatwiłoby to całą operację.

- Ładunki? – spytał jeden z piratów.

- Odbiło ci do chuja?! – wykrzyknął Radborn z przerażeniem, zrywając się raptownie. – Jesteśmy w przestrzeni kosmicznej! Chcesz nas wszystkich pozabijać?!

- Kapitanie?

- Co za jebany idiota miał czelność zaproponować coś takiego?! – wściekał się dalej Rex, obracając się na miejscu w stronę reszty. W życiu się nie spodziewał, że może mieć takich debili w załodze. Gdyby Radborn’a tu nie było, jego plan mógł przecież nie dojść do skutku. Wtedy wszystko ległoby w gruzach. Jeden z jego ludzi wystąpił ze strachem naprzód, kuląc się w sobie lękliwe.

- J… ja… - wyjąkał z niekrytym przerażeniem.

- Wypierdalaj mi stąd! Wracaj na statek i módl się, bym nie zapamiętał twojej skurwiałej twarzy! – huknął Radborn, na co mężczyzna błyskawicznie wycofał się do tyłu bez zbędnych protestów. Gdyby próbował coś kombinować, to prawdopodobnie pożegnałby się z życiem…

- Kapitanie? - spytał ktoś niepewnie.

- Użyjcie lasera do wszystkich diabłów!

- Tak jest! – zasalutował inny, postawnej postury żołnierz, po czym złapał za ciężką głowicę laserową i bezceremonialnie zaczął przecinać nią drzwi śluzy. Rex tymczasem wyjął z wewnętrznej kieszeni swojej czarnej, skórzanej kurtki stylowe okulary przeciwsłoneczne i nałożył jej na nos. Również niedawna zdobycz. Chwilę później aktywowały się zawarte w nich wyświetlacze, naprędce skanując przestrzeń przed nim.

- Słyszysz mnie Vica? – rzucił słowa zdawałoby się w powietrze, ale już po sekundzie z komunikatora w jego uchu odezwał się głos SI:

- Głośno i wyraźnie Rex.

- Masz dla mnie jakieś nowiny?

- Czujnik podczerwieni w twoich okularach wykrył obecność ósemki mężczyzn tuż za przejściem, przez które usiłujecie się przedostać. Zalecam ostrożność.

- Rozumiem – mruknął Radborn, a moment później postawił wszystkich w stan gotowości, sam wyjmując swoje pistolety z kabury i mierząc nimi uważnie przed siebie: - Przygotować się!

W chwili gdy gruba wiązka lasera zgasła, a większa część śluzy runęła w dół, rozpoczęła się strzelanina. Ustawieni przy samym wejściu przeciwnicy zasypali ich prawdziwym gradem pocisków plazmowych, jak tylko pojawił się wyłom. Na całe szczęście jego ludzie nie byli tak głupi, na jakich wyglądali. Na samym początku ktoś wrzucił do środka całą garść mini-granatów elektrostatycznych, tak że już pięć sekund później wszyscy zagradzający im drogę niczym kawki padli na podłogę porażeni.

- Kapitanie! Tergo jest ranny! – dobiegł go głos jednego z wojowników, jak tylko trzask eksplozji przestał już szumieć mu w uszach.

- Więc zabierz go do kapsuły medycznej na litość boską i przestań zawracać mi głowę! – zirytował się Rex, a po chwili zwrócił się ponaglająco do reszty swoich ludzi: - Dalej! Dziesięciu za mną na mostek! Reszta ruszać dupy na rufę i zabezpieczyć mi ładunek! Już!

- Tak jest! – odpowiedział mu stanowczy chór głosów, po czym rozdzielili się niezwłocznie. Rex poprowadził swoją część ekipy prosto na przód transportera, gdzie spodziewał się znaleźć jego dowódcę. Jak na razie nie stracił żadnego człowieka, na co skrycie cieszył się w duchu. Oby tylko jego dobra passa się utrzymała.

Jednakże w sekundzie, w której jego mały oddział przedarł się przez pancerną grodź mostka, ponownie zalała ich salwa zabójczych wiązek energetycznych. Co gorsza uruchomiła się też zawieszona pod sufitem automatyczna wieżyczka, która niczym karabin maszynowy zaczęła pruć do nich pociskami. Dwóch jego towarzyszy padło na miejscu.

- KURWA! KRYĆ SIĘ! – Rex ryknął na całe gardło, na co wszyscy w mgnieniu oka rzucili się na boki, szukając osłony za konsolami oraz grubymi zasobnikami. Sam pirat ukryty za jakimś panelem, co raz wychylał się zza rogu i strzelał niemal na ślepo. – Możesz zrobić coś z tym pierdolonym działkiem Vica?! – wykrzyknął w końcu poirytowany. Z usznego odbiornika odpowiedział mu jednak jak zawsze opanowany i pozbawiony emocji głos sztucznej inteligencji:

- Przeprowadzam obejście ich systemów oraz przerzucam kontrolę nad systemami obronnymi do ręcznie sterowanej konsoli…

- A bardziej po ludzku?!

- Rozwal panel dziesięć metrów po twojej prawej – odparła spokojnie Vica. Kapitan nie namyślając się długo, namierzył wzrokiem odpowiednią konsolę, wymierzył i wypalił, na co wszystkie kontrolki eksplodowały snopem iskier, wysypując z siebie lawinę pourywanych, iskrzących kabli. Co najważniejsze jednak ta jebana wieżyczka przestała wreszcie ich dziurawić.

- Kocham cię Vica! – zawołał Rex uradowany.

- Wiem – odpowiedział mu głos SI i albo mężczyznę ponosiła wyobraźnia, albo dosłyszał w nim nutę rozbawienia. W każdym razie, pozostała przy życiu załoga na mostku bez wsparcia ogniowego działka nie utrzymała na długo swojej pozycji. Już pięć minut później Rex stał nad klęczącym dowódcą transportera, przykładając mu swój miotacz plazmowy do głowy.

- Jestem gotów przyjąć twoją bezwarunkową kapitulację kapitanie – Radborn odezwał się szorstko. Grubawy, lekko czerwony na twarzy mężczyzna milczał jednak, wpatrując się tylko w Rex’a swoimi małymi, świńskimi oczkami. – Muszę przyznać, że zaskoczył mnie wasz upór. Nasz impuls powinien uczynić was całkiem bezbronnych. A tymczasem…

- Systemy obronne podpięte są do niezależnego źródła zasilania awaryjnego. Tak samo jak symulator grawitacji i systemy podtrzymywania życia… - burknął kapitan. – Admirał Norren przygotowuje swoje konwoje na każdą okoliczność…

- To nie jest ziemski transport? – zdziwił się Rex.

- Nie.

- Zatem jaki był wasz cel kapitanie?

- Twierdza Norrena na Ferlorze – odparł mężczyzna po długiej chwili wahania. Na szczęście Rex potrafił być cierpliwy, gdy wymagała tego sytuacja.

- Wieziecie admirałowi Floty Imperialnej dziesięć ton złota? – brwi Rex’a powędrowały do góry.

- To jego złoto – rzucił krótko kapitan. – Zwozi je w jedno miejsce. Plotki głoszą, że buduje sobie flotę…

- Jedną już ma… - mruknął pirat pod nosem, zamyślając się mocno. Słyszał, że sytuacja polityczna w Sektorze Centralnym odrobinę się skomplikowała, ale nie spodziewał się czegoś takiego… Tak jawnego wystąpienia przeciw władzy cesarskiej… - Tak więc wygląda na to, że ładunek trafi do mnie… Powiedz, czy to złoto… pieniądze jakiegoś obcego, żądnego władzy pojeba były warte poświęcenia twoich ludzi?

- Jesteś jebanym piratem! Nie zrozumiesz czegoś takiego jak honor! – wycedził mężczyzna przez zaciśnięte zęby. Nabrzmiała żyłka na jego czole pulsowała nerwowo. Radborn zasępił się.

- Zabij go! – zagrzmiał rozdrażniony głos w jego głowie.

- Nie! Nie ma takiej potrzeby. Masz już, po co przyszedłeś… - wtrącił się drugi. Rex starał się ich nie słuchać, ale jakoś trudno było mu odwrócić od nich uwagę. Teraz jednak spojrzał ponownie na wiercącego się ze strachu, grubawego kapitana.

- Przeciwnie. Rozumiem. I to aż za dobrze… - wyszeptał, po czym jego palec nacisnął na spust. Rex nie zauważył jednak, że jego broń ładowała się odrobinę zbyt długo, tak że gdy strzelił, głowa kapitana rozbryzgała się gęstą, szkarłatną smugą po połowie pokładu, a samo ciało osunęło się bezwiednie na podłogę. W tej chwili nadbiegł jeden z ludzi, których wcześniej posłał na pokład rufowy.

- Kapitanie!

- Melduj!

- Zabezpieczyliśmy ładunek, sir – odrzekł mężczyzna zadyszany.

- Rozpocznijcie przenoszenie go na nasz statek. Coś jeszcze? – spojrzał pytająco w kierunku podwładnego.

- W celach znajdują się więźniowie…

- Ich też przenieście do nas – polecił Rex bez specjalnego namysłu. – Mogą okazać się użyteczni. Później się nimi zajmę.

- A ci tutaj kapitanie? – zwrócił się do niego inny z piratów, wskazując na spoglądających po sobie niepewnie oficerów pokładowych.

- Zwiążcie ich i na razie zostawcie.

- A ten strojniś? Nie wygląda na wojskowego… – zapytał jeszcze mężczyzna, wskazując na niskiego, grubego faceta, ubranego w drogi, czarny garnitur, z przerażeniem i wyrazem obrzydzenia na twarzy przypatrującego się temu, co pozostało z kapitana jego okręgu.

- Ktoś ty? – rzucił w jego stronę Rex, odrobinę zaintrygowany. Ten gość wyglądał na niezłą szychę. Co więc u licha robił na pokładzie tego transportera? Garniak nie zareagował na jego pytanie. Nawet nie drgnął, zamiast tego blady jak ściana ciągle wpatrując się w zwłoki dowódcy. Rex tracąc cierpliwość skinął na swojego podwładnego, na co ten bez zbędnych pytań, brutalnie złapał za ramiona mężczyznę i wymierzając kilka ciosów w brzuch, przywlókł go pod jego stopy. – Podnieś go na litość boską! Tak lepiej… Kim jesteś i co tu kurwa robisz? – ponownie zwrócił się w stronę wystrojonego faceta.

- Carl Torton… - wydusił z siebie mężczyzna głosem drżącym z trwogi, nie podnosząc wzroku na Radborna. Trzymający go pirat ponownie wymierzył mu mocny cios w twarz.

- Carl Torton, sir! – poprawił go z głośnym splunięciem.

- Nie trzeba – kapitan westchnął ze zmęczeniem. – Zlituj się nad moimi nerwami człowieku i odpowiedz na pytanie.

Torton przełknął głośno ślinę, po czym odrzekł niepewnie:

- Byłem zarządcą w skarbcu admirała… Teraz miałem nadzorować transport złota… żeby nic nie zginęło…

- Czyli byłeś księgowym – stwierdził Rex po chwili namysłu.

- Tak! Księgowym! – człowiek Norrena potwierdził szybko.

- Wiesz coś jeszcze?

- Nic więcej ponad to co powiedział panu ka… kapitan… s…sir…

- Co więc zaoferowałbyś mi w zamian za swoje życie Carl? – pirat przybliżył swoją twarz do jego. Mężczyzna spojrzał na niego w końcu, ale teraz w jego oczach odmalowało się czyste przerażenie.

- Z… za moje ż… życie? – wyjąkał, ledwo dobywając z siebie głos.

- Zgadza się.

- Przez… przez pewien czas pr… pracowałem w Twierdzy…

- Twierdzy Norrena? – upewnił się Rex, patrząc na księgowego teraz już z realnym zainteresowaniem.

- Tak! – wykrzyknął.

- Tan, gdzie składuje swoje złoto?

- Tak!

- Czyli pracowałeś dla admirała…

- Dla jego brata Lucjusza… Jest właścicielem Banku Imperialnego… - odrzekł Torton ponownie wahając się.

- Od kiedy Bank Imperialny ma właściciela? – Rex ze zdziwieniem zwrócił się do swojego człowieka, ale ten tylko wzruszył ramionami z głupkowatym wyrazem twarzy. Radborn westchnął. - Zapomnij, że cokolwiek mówiłem - burknął i skierował swoją uwagę z powrotem na tajemniczego księgowego.

- Kiedy generał Thomson i admirał Norren przejęli nieoficjalną władzę nad wojskiem, osłabiając władzę cesarza… - mamrotał.

- No? – popędził go pirat.

- Lu… Lucjusz Norren wykupił większość spółek bankowych, zyskując praktycznie całkowitą kontrolę nad finansami Imperium… - dokończył księgowy drżącym głosem.

- I zrobił to tak po prostu? – Rex’owi nie chciało się w to wierzyć. Jak to możliwe, by sytuacja w Imperium Ziemskim stała się tak zachwiana? Czy cesarz miał jeszcze w ogóle jakąkolwiek władzę? A zresztą, co to go obchodziło. Liczył się on, jego załoga i korzyści jakie mogli osiągnąć dzięki temu idiotycznemu, globalnemu zamieszaniu.

- Rodzina Norrenów od pokoleń posiada na własność trzy kopalnie złota w Sektorze Raka… - wyjaśnił mężczyzna niechętnie. Rex jednak wiedział już wszystko, czego było mu potrzeba.

- Teraz całe to złoto znajduje się w ich Twierdzy, tak?

- Zgadza się – potwierdził Torton, blednąc jeszcze mocniej na twarzy.

- I chcesz powiedzieć, że możesz nas tam wprowadzić? – oczy pirata rozbłysły.

- Mógłbym, sir…

- A więc oferujesz mi największy łup w historii…

- Chcę żyć… - wyjąkał jeszcze mężczyzna, oddychając ciężko. Z jego zaczerwienionych oczu popłynęły łzy. - Proszę…

- Oczywiście, że chcesz żyć! Spokojnie – Rex zaśmiał się tubalnie. Najlepsza nowina jaką usłyszał od tygodni wyraźnie poprawiła mu humor. – Jeszcze o tym pogadamy.

- Kapitanie? – jego podwładny zwrócił się do niego pytająco.

- Jego też zabierz i umieść razem z więźniami – Radborn machnął ręką.

- Tak jest! – zasalutował żołnierz i odmaszerował.

Godzinę później, kiedy Rex stał siedział już ponownie w swoim fotelu na pokładzie Avengera, patrzył z mieszanymi uczuciami na masywny kształt imperialnego transportera. Na pokładzie wciąż znajdowało się ponad dziesięciu wojskowych.

- Rozwal ich!

- Niby czemu? Nie stanowią już zagrożenia. Równie dobrze można puścić ich wolno…

- Nie! – zirytowało się jego alter ego. – Widzieli twoją twarz. Znają cię. Urządzą za nami pościg! Rozwal ich do diabła!

- Kapitanie? Działa w gotowości. Co robimy? – tuż obok niego odezwał się kwatermistrz. Rex wciąż przebierał jednak nerwowo palcami. Dziesięć istnień…

- Uruchomienie nadajnika SOS zajmie im dwadzieścia jeden minut – z głośników potoczył się monotonny głos Vicki.

- To stanowczo zbyt krótko. Nie możemy podejmować takiego ryzyka – uznał Ato, wpatrując się w kapitana wyczekująco. To tylko spotęgowało napięcie, które dawało się Rex’owi we znaki.

- Taa… - wymruczał w końcu. Murzyn zmarszczył brwi, najwyraźniej zupełnie nie pojmując zwłoki swojego dowódcy.

- Kapitanie? Rozkazy?

- Ognia – Rex rzucił krótko, następnie z ponurą miną obserwował, jak olbrzymi transporter przy akompaniamencie dział Avengera rozrywany jest na strzępy przez równie wielki wybuch, który sekundy później pozostawił po sobie jedynie płonące pole zniszczeń i zawieszonych w przestrzeni spalonych ludzkich trupów.

 

ΘΣ

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • alfonsyna 26.12.2015
    Zupełnie nie wiem, dlaczego, ale się uśmiechałam przez cały tekst. Przypuszczalnie jest to zasługą przeuroczej osobowości kapitana Radborna :) W dodatku uwielbiam sytuacje, gdy bohater dyskutuje sam ze sobą - aż szkoda, że nie robi tego na głos :D
    "Wielu innych piratów Avengera tyczyło się to samo" - ze zmienionym szykiem by mi zabrzmiało lepiej - "To samo tyczyło się wielu innych piratów Avengera".
    "stylowe okulary przeciwsłoneczne i nałożył jej na nos" - je zamiast jej
    "Nasz impuls powinien uczynić was całkiem bezbronnych" - dałabym "bezbronnymi", bo mi tak pasuje odmiana
    Ostatecznie największy łup w historii wygląda mi podejrzanie, no ale przekonamy się, czy słusznie... Pozdrawiam i zostawiam 5 :)
  • ausek 27.12.2015
    Faktycznie miałam uśmiech na ''pyszczku'' czytając tekst. Podoba mi się jak prowadzisz czytelnika przez wydarzenia, co powoduje, że fabuła wciąga niesamowicie.:)
  • Numizmat 27.12.2015
    Dzięki dziewczyny, jak zwykle jesteście niezawodne :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania