Kot cz. 1 (b)

Stanęłam przed jej drzwiami i zaczęłam miauczeć. Wydawało mi się, że mogłabym tym obudzić umarłego, cały świat jednak spał dalej w zupełnej ciszy. Wskoczyłam na pobliski ogródek i postanowiłam przespać się w gąszczu trawy.

Rankiem obudził minie dźwięk kosiarki. Niestety nie zdążyłam uciec na czas, co kosztowało mnie koniec ogona, który poszarpała mi maszyna. Z piskiem uciekłam między garaże i opatrywałam ranę. Najohydniejsza rzecz jaką w życiu przyszło mi robić.

Przechadzałam się po osiedlu jako bezpański, wyliniały kot w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mi pomóc. Beztroska z jaką to robiłam dotarła do mnie, gdy już doświadczyłam paru nieprzyjemnych sytuacji: byłam goniona przez pokracznego, spasłego jamnika, kota w okresie godowym, dzieciaka, który uparł się, by mnie pogłaskać, a gimnazjaliści zmierzający do szkoły urządzili sobie rzucanie kamieniami do celu, czyli we mnie. Byłam przemęczona ciągłym ukrywaniem się przed wszystkim, co się rusza. Próbowałam wyostrzyć swoje zmysły, nauczyć się z nich korzystać, odczytywać wszystkie znaki, ale gdy zobaczyłam Miłosza zapomniałam o Bożym świecie. Wyszłam z zarośli jak wodzona za nos. Podeszłam najbliżej jak się dało i patrzyłam na niego starając się nie potknąć.

- Zobacz co tu się przypałętało.- Szturchnął kolegę, z którym szedł, by spojrzał na mnie. Kojarzyłam go ze szkoły, ale zawsze najbardziej skupiałam się na Miłoszu. Żal było mi odrywać od niego oczu, by zapamiętać twarze jego znajomych.

- Człowieku, nie zbliżaj się do tego.- Przystanął a ja wraz z nimi. Odsunął mnie nogą nieco dalej i trzymając Miłosza za ramię kazał mu iść dalej, więc i ja poszłam.- Ta kupa futra może mieć pchły, wściekliznę, czy coś jeszcze gorszego...- tłumaczył rudemu chłopcu, który odwracał się co jakiś czas w moją stronę i uśmiechał zafascynowany. Byłam wniebowzięta i choć na chwilę zapomniałam, że zawalił mi się świat.

Dalej iść już nie mogłam. Usiadłam przed bramą prowadzącą na dziedziniec szkolny, by móc jeszcze chwilę na niego popatrzeć. Zerknął kilka razy na mnie. Wydawał się być przejęty moim dalszym losem, którego nawet ja znać nie mogłam.

Schowałam się na nowo w krzakach, gdy tylko zniknął mi z oczu i czekałam, aż młodzież skończy się kłębić przed budynkiem. Kiedy to się stało, vis a vis wyjścia dałam susa na murek i wpatrywałam się w drzwi. Czekałam i czekałam, jak w autobusie na swój przystanek. Chciałam zdrzemnąć się na moment, ale mały miałam z tego pożytek, gdyż każdy szmer wyrywał mnie ze snu a przy otwieranych drzwiach, chowałam się w zaroślach.

Nareszcie usłyszałam upragniony ostatni dzwonek. Liczyłam je: jeden, drugi, trzeci, piąty... Znów ruszyłam za nim i nie odstępowałam go aż do drzwi mieszkania. Skulona w kącie za kwiatkiem przespałam całą noc. Obudziłam się dopiero, gdy rankiem zaczęły trzaskać drzwi domów opuszczanych przez ich mieszkańców. Jednym z nich był Miłosz. Zdziwił się widząc mnie, ale machnął na to ręką. Tego dnia patrzył na mnie z niepokojem, gdy dreptałam za nim aż pod szkołę i z powrotem do domu. Wzdychałam z utęsknieniem do dużych brązowych drzwi. Zajmowanie myśli Miłoszem było kojące ale bywały też chwile, gdy mimowolnie myślałam o swoim wypadku.

Im więcej sobie przypominałam, tym bardziej bolała mnie głowa. Siedząc na półpiętrze wyglądałam przez okno na okolicę. Powoli przypominałam sobie szczegóły jak i istotne rzeczy z mojego życia, takie jak dawny wygląd. Powtarzałam sobie wszystko po kilka razy, obrazy emitowałam na przymkniętych powiekach tak, by na nowo wypaliły się w moich wspomnieniach. W szybie odbijał się zarys mojej kociej sylwetki. Tamten wieczór był najgorszym, co mogło mnie spotkać. Zostałam wyliniałym dachowcem z przyciętym ogonem. Nie miałam pomysłu, dlaczego akurat mnie to spotkało. Po dłuższych przemyśleniach ogarnęła mnie paniczna wściekłość. Nie słyszałam nigdy o zamianie ciała na skutek wypadku. Otrzęsłam się z negatywnych emocji wracając za donicę, gdzie czułam się bezpiecznie. Zatrzymałam się w połowie drogi jak rażona prądem. A jeśli... to była śmierć? Nigdy nie wierzyłam w reinkarnację, ale widząc siebie, wstyd było mi ją dłużej negować. Nie chciałam myśleć o tym, że jestem martwa. Nagle jednak, gdy dopuściłam do siebie tę myśl, przypomniałam sobie dokładnie cały wieczór, rozszarpywanego na kawałki złodzieja, koty, nadjeżdżający samochód i... autobus. Był nadzwyczaj dziwny. Pachniało od niego siarką i czuć było jakby morską bryzę. Niepokój, lęk, groza, a zarazem przeszywająca harmonia i spokój

Drzwi naprzeciwko mnie otworzyły się tak niespodziewanie, że aż podskoczyłam. Uspokoiłam się widząc wychodzącego zza nich Miłosza.

- Powiedz mi kocie, co ty tu robisz?- zapytał siadając na schodach wyrywając mnie tym z niechybnego załamania nerwowego. Podeszłam do niego, a on złapał mnie oglądając ze wszystkich stron.- Aleś ty chudy- stwierdził. Czekałam na schodach tak, jak prosił. Wrócił po chwili z miską mleka i szynką. Wtedy dopiero uświadomiłam sobie, że nic nie jadłam, od kiedy wyszłam z autobusu. Usiadłam obok niego o jeden stopień wyżej i dałam się nakarmić kawałek po kawałku. Sprawiało mu to niemałą przyjemność. Niechętnie wrócił do domu, gdy opróżniłam miskę i zjadłam to, co przyniósł.

Następnego dnia wyszedł nieco wcześniej do szkoły a po drodze wstąpił do zoologicznego. Z uśmiechem przyglądał się, jak łapczywie pochłaniam całą puszkę dla kotów. Najedzona odprowadziłam go do szkoły i wróciłam po szkole pod drzwi mieszkania. Przez cały tydzień schemat wyglądał tak samo.

W sobotę dość wcześnie, jak na dzień wolny, wyszedł z plecakiem kiwając, bym poszła z nim. Siedziałam przed zoologicznym, gdy Miłosz rozmawiała z ekspedientką. Chwilę później stałam na ladzie a kobieta oglądała mnie ze wszystkich stron nie zapominając pogrzebać w moim rzadkim, rudym i brudnym futrze. Wytłumaczyła Miłoszowi, że przybłędy takie, jaką byłam, często uciekają i są nieprzewidywalne. Ignorując to co mówiła, kupił kociej karmy na tydzień, brązową smycz i obróżkę wysadzaną diamencikami z breloczkiem na imię i adres zwrotny. Ze smutkiem popatrzył na pustą w środku niego karteczkę, bez imienia, bez adresu i podziękował za pomoc.

Niedługo potem, na pięknej smyczy zostałam zaprowadzona do weterynarza. Zaszczepili mnie, odrobaczyli i wykąpali po czym wróciłam na korytarz przed drzwiami. Wpychałam się za donicę, gdy drzwi znów się otworzyły. Z podekscytowaniem wytłumaczył mi, że na chwilę włoży mnie do plecaka, co bez wahania zrobił. Leżałam w nim do góry nogami cicho jak truś. W pokoju powolutku i delikatnie odłożył plecak. Rozsunął zamek i pozwolił mi wyjść na miękkie łóżko. Niepewnie wychyliłam się z bezpiecznej torby i spojrzałam na jego zniecierpliwiony wyraz twarzy. Serce biło mi jak młot. Ja i mój najwspanialszy Miłosz... Jedynym szczegółem jaki psuł tą nieziemską chwilę był fakt, że miałam 20cm, cztery łapy i futro. Przygnębiało mnie, że gdy w końcu zwrócił na mnie uwagę, wszystko się tak skomplikowało. Użalałam się nad swoim losem, gdy tłumaczył mi zasady jakich muszę się trzymać. Przytaknęłam odruchowo, kiedy skończył mówić. Ze zdziwieniem przetarł oczy wychodząc po miskę. Skoczyłam na jego biurko i patrzyłam przez okno.

- Mam nadzieję, że ci się tu podoba, moja droga- powiedział siadając do komputera. Odłożył mleko na parapet. Przymierzałam się do skoku, ale bałam się, że mi nie wyjdzie.- Co się dzieje?- spytał zatroskany.- Nie umiesz skoczyć? Co z ciebie za kot?- zaśmiał się stawiając mnie na parapecie.

Dokańczałam mleko, kiedy spojrzałam na ekran. Pytał się właśnie kolegi, jak dać kotu na imię. Propozycja Puszek odpadła, bo jestem kobietą, więc zmieniono na Puszka. Nie chciałam być Puszką. Nie jestem pusta. Skoczyłam mu na kolana potrącając przy tym miskę. Zaczęłam nieporadnie pisać, gdy podnosił ją z ziemi. Usiadł wyprostowany patrząc na to, co robiłam. Jedną literkę pisałam na pół minuty, ale on cierpliwie to znosił z przejęciem. Napisałam B, napisałam O, N i A.

- Bona? Nie, zaraz, koty nie piszą na klawiaturze- zaśmiał się.- To mi się śni- powiedział i przywalił sobie z całej siły grubą encyklopedią w twardej okładce w twarz. Pisnął masując obolałe czoło.- Nie, to jednak jest jawa, nie sen. Ale w takim razie, mam kota, który obsługuje klawiaturę?

Nie chciałam się wysilać więc wystukałam „no”. Odstawił mnie na ziemię i patrzył przez kilka minut nie dowierzając. Wskoczyłam na biurko przy czym wyrżnęłam pyskiem o blat. Podniósł mnie przyglądając z politowaniem. Nastała niezręczna cisza trwająca wieki. Zaczęłam szturchać go łapą miaucząc cichutko, by nie zwabić do pokoju reszty domowników. Wypakował z szuflady torbę termoizolacyjną i wyciągnął z niej puszkę jedzenia.

Dogadywaliśmy się zupełnie dobrze bez słów. Najedzona, pomagałam mu w matematyce. Wystukiwałam wynik na klawiaturze, albo zakrywałam łapką miejsca, gdzie robił błędy. Załamywał się twierdząc, że jest już głupszy niż kot. Gdyby tylko biedak wiedział, że nie zwykły dachowiec załatwiający swoje potrzeby w kuwecie mu pomagał, a dobra uczennica, której właśnie za dobre oceny nie znosił, byłoby zupełnie inaczej.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania