Kot cz.2

Nie powiem, żeby było mi łatwo. Od kiedy niespodziewanie pożegnałam się ze swoją ludzką postacią, tęskniłam za dawnym życiem. Brakowało mi rodziny i gdy nie musiałam się już martwić o to, by nic mnie nie zaatakowało, rozszarpało, czy ukamienowało, smutek wkłuwał mi się boleśnie w serce. Miałam ochotę miauczeć z rozpaczy ale nie mogłam wzbudzać podejrzeń rodziny Miłosza. Gdyby ktoś usłyszał mój lament, pożegnałabym się ze spokojnym, ciepłym kątem.

Noce spędziłam pod biurkiem, na kocu, zwinięta w kłębek. Mimo bezpiecznych czterech ścian budziłam się co jakiś czas. Pewnego ranka uświadomiłam sobie, że nie strach był winien, a zakotwiczenie w przeszłości. Czułam się wciąż powiązana z ludzkim "ja". Wspomnienia rodziny, przyjaciół i Miłosza widzianego z nieco innej perspektywy, nie dawały mi spokoju. Nękały mnie każdej nocy i przy każdej drzemce. Czasem siadałam roztargniona w bezpiecznym miejscu roniąc kilka kocich łez sunących na ziemię po futerku nim znów położyłam się spać.

Każdego ranka Miłosz przygotowywał dla mnie śniadanie nim ubrał się i wyszedł na własne. Po kilku dniach nauczyłam się po posiłku grzecznie czekać w dodatkowym plecaku, który zawsze odkładał pod biurko. Szybko zamykał go i wybiegał na korytarz. Pewnego dnia zaczepiła go mama pytając, czemu nosi dwa plecaki. Słyszałam przytłumione materiałem tłumaczenia, że potrzebuje go na wf, po czym wykręcając się, że jest już bardzo późno wybiegł z domu i zatrzymał się dopiero za blokiem, jakby jego matka miała go obserwować nawet z okna. Nie poznałam jej lepiej, więc nie mogę powiedzieć, czy byłaby do tego zdolna.

Postawił mnie na chodniku i ruszyliśmy razem w stronę szkoły. Poranne słonce rozpraszało się w delikatnej mgle unoszącej się nisko nad trawnikami, a przy drzewach wysoko, aż po ich korony. Niektórzy dziwnie patrzyli na mnie i Miłosza. Może dlatego, że szłam za nim jak pies? Może dlatego, że byłam brzydka? Może po prostu dlatego, że obydwoje byliśmy rudzi... Po chwili zawołał mnie po imieniu. Gdy dźwignęłam łebek, patrzył na mnie.

- Dziś zostaję po lekcjach poprawić sprawdzian. Pogoń gołębie, czy co tam robią koty, ale nie podjadaj- powiedział z niesmakiem.- Nakarmię cię jak wrócimy. Nie mogę cię zostawić na tak długo w domu, przecież kota można dostać. Oj- zreflektował się- wybacz. Tak się tylko mówi. Zwariujesz siedząc na tyłku. Choć ty nawet tyłka nie masz... Nie znam się na zwierzętach.- Westchnął.- Teoretycznie żadnego nie mam.

Pożegnał się ze mną pod szkołą i zostałam sama do szesnastej.

Włóczyłam się po osiedlu. Dobrze znałam wszystkie miejsca oprócz tych, które nie były dla mnie dostępne póki nie przybrałam postaci kota. Trenowałam pilnie skakanie, łapanie much, bieganie, drażnienie psów, droczenie się z małymi dziećmi jak i rozdzieranie odzieży gimnazjalistom.

Zmęczona bawieniem się kosztem innych, udałam się do parku poszukać życzliwego staruszka z zegarkiem na ręku, któremu urwał się film, jednak nikogo takiego, jak na złość, nie było. Nie miałam zielonego pojęcia, która godzina. Wracając pod szkołę zastanawiałam się, czy mam jeszcze czas, czy może spóźniłam się a on odszedł w przekonaniu, że opuściłam go na zawsze.

Znając dzień tygodnia oraz swój plan lekcji udało mi się wywnioskować, że było przed 15. Nie było to zbyt trudne, ponieważ sala, w której powinna być biologia była na parterze i stojąc pod oknem słyszałam nauczycielkę oraz kilkoro znajomych głosów. Później wybiegli ze szkoły z radością na wolność pachnącą spalinami, jako że to była właśnie ostatnia lekcja. Przysiadłam z powrotem na murku i czekałam na Miłosza.

Przysypiałam już, gdy nagle doznałam silnego bólu a zaraz potem spadłam z murku plecami w dół. Nie wiem kiedy odwróciłam się i upadłam na cztery łapy, choć tak niefortunnie, że jedną z nich wykręciłam sobie na nierównym chodniku. Nie zwracając uwagi na ból, czmychnęłam w najbliższe krzaki tylko po to, by się odwrócić. Grupka młodzieży śmiejąc się, biegła w moją stronę rzucając plecakami, kamieniami i patykami. Po cichu przeczłapałam za żywopłot i wdrapałam się na rozrośniętą, ciemną choinkę. Nie było mnie w ogóle widać. Wtuliłam się w pień siedząc na pierwszym rzędzie gałęzi obserwując sytuację. Rozglądali się szukając mnie, kopali po krzakach i klęli na głos. Cieszyłam się, że stamtąd poszłam ale serce wciąż waliło mi jak szalone. Gdyby mnie złapali zostałabym kawałkiem krwawego futra umierającego w katuszach. Nie umiałam sobie poradzić z tym jak bezduszne potrafią być dzieci.

Nie bez obaw wyczołgałam się na słońce. Przez obolałą łapę nie mogłam wskoczyć na murek. Rozejrzałam się jeszcze kilka razy i dla bezpieczeństwa zaciągnęłam ze sobą suchą gałązkę z liśćmi, za którą się schowałam. Wiedziałam, że wciąż było mnie widać ale kiedy za plecami miałam mur a przed sobą ten kawałek martwej zieleni, czułam się lepiej. Nie umiałam przestać się trząść to też trupy liściaste szumiały wraz ze mną.

Patrzyłam spod gałązki na drzwi póki nie pojawili się tam pierwsi uczniowie. Nie wytrzymałam presji i popędziłam na trzech łapach pod samochód szybko jak tylko mogłam. Przyglądałam się drepczącym przed moim pyszczkiem stopom i przysłuchiwałam się dźwiękom. Przerażona wybiegłam spod samochodu, gdy wszystko umilkło. Rozglądałam się nerwowo miaucząc z rozpaczy. Nie czułam się na siłach, by iść samej do domu Miłosza, a na dworze z trudem dawałam sobie rady. Można by rzec, że po prostu płakałam patrząc w oddalający się ogonek nastolatków. Znów odruchowo uciekłam pod samochód, słysząc jak ktoś zbliża się do mnie. Stanął na przeciwko i czekał. Mogłam odetchnąć z ulgą, gdy uklęknął i okazało się, że był to Miłosz. Szybko przybiegłam do niego uradowana.

- Czekam i czekam, a tu mi coś miauczy. Co ci się stało?- zapytał zaniepokojony trzymając mnie w rękach.- Bona, coś tu u licha robiła? Jesteś brudna... czy to krew?- zauważył niewielką czerwoną plamkę na mojej łapce.- To dlatego kulejesz. Co się stało?

Miauknęłam zrezygnowana nie mogąc nic mu powiedzieć, wytłumaczyć i uspokoić. Westchnął głęboko, kręcąc głową. Otworzył plecak i trzymając za futro na grzbiecie posadził mnie w nim. Ułożyłam się wygodnie na jego spodenkach na wf i bawiłam się rudymi włosami, których jeszcze nie zdążył obciąć na jeża, jak miał w zwyczaju robić raz na kilka miesięcy.

- Faktycznie, zapomniałem. Porozmawiamy, gdy w domu uda mi się włączyć komputer. Ostatnio często zdarzają się skoki napięcia. Napiszesz, co się stało, kiedy ja będę załamywał się nad moją głupotą. Nie lubię szkoły- burknął na koniec.

W drodze do zoologicznego grzałam się w słońcu i delektowałam przyjemnym chłodnym wiatrem. Czasem liznęłam go po szyi, a on śmiał się głaszcząc mnie po główce. Ktoś spojrzał na niego dziwnie, ale nie przejmował się tym wcale.

Weszliśmy do ciasnego pomieszczenia, do którego prowadziły małe schodki. Pachniało tam najprzeróżniejszymi rzeczami: zwierzętami, ludźmi, jedzeniem, przysmakami dla różnych zwierzaczków wymieszanych z wonią Miłoszowego dezodorantu i jakimiś perfumami.

- Halo?- zawołał niepewnie. Nagle z zaplecza wybiegła dziewczyna dojadając kanapkę. Przeczesała włosy ręką i uśmiechnęła się do niego ciepło.

- O! Witam, witam! W czym mogę pomóc? A twój kot co robi w plecaku?- spytała, gdy wychyliłam się zza niego nie przestając bawić się jego włosami.

- Coś jej się stało w łapę i kuleje. Pomożesz?- pytał wyciągając mnie za futro na ciasną ladę zawaloną kostkami dla piesków. Gdy byłam tam po raz pierwszy nie zauważyłam anie tego, ani tych wszystkich zapachów.

Dziewczyna obejrzała mnie ze wszystkich stron obmacała oba boki nim dobrze przyjrzała się łapie. Gazikiem z wodą przemyła zlepione krwią futerko wciąż patrząc na ranę, równocześnie rejestrując każdy mój ruch, z którego wyczytywała diagnozę.

- Koleżanka jest trochę obita. Musiała skądś spać albo ktoś ją kopnął. Puszczasz ją na dwór?

- Tak, nie mogę jej trzymać w domu przez tyle godzin.

- Koty to zwierzęta domowe. Kuweta i po sprawie.

- Nikt w domu nie może wiedzieć, że mam kota- przyznał zawstydzony.- Wyrzuciliby mnie razem z nią.

- Rozumiem- powiedziała łagodnym głosem prostując się.- Łapka nie wydaje mi się być złamana.

- Czyli nie trzeba iść do weterynarza?

- Nie. Źle wyglądało bo rozcięła sobie skórę i nieco popuchła, ale poradzę na to coś. Nie zamartwiaj się tak.- Objęła go ramieniem.

- Mam ją od tygodnia i już jej się stała krzywda.- Włożył mnie z powrotem do plecaka po opatrzeniu łapy.- Mama miała rację. Nie nadaję się na zwierzęta. To duży obowiązek i odpowiedzialność. Raz powinienem ją posłuchać, a na pewno wtedy gdy mówiła, że sobie sam ze sobą nie radzę, a co dopiero z kimś innym. Chyba oddam ją do schroniska.

Gdy tylko to usłyszałam ugryzłam go w ucho. Pisnął przeraźliwie i zarumienił się.

- Wszystko gra?

- Ugryzła mnie w ucho. Widzisz? Nie radzę sobie z nią. Muszę ją oddać.- Słysząc to drugi raz, ugryzłam go nieco mocniej wbijając pazury w ramię. Wyciągnął mnie z powrotem na ladę i patrzył zdezorientowany. Usiadłam spokojnie i majestatycznie po czym wyciągnęłam do niego łapkę miaucząc.

- Ona cię lubi. Była spokojna póki nie powiedziałeś, że ją oddasz. Pewnie zrozumiała, że chcesz się jej pozbyć i tego nie chce.- Przytakiwałam z głupkowatym uśmieszkiem szczerząc zęby.

- Faktycznie.- Nachylił się do mnie nieco i spytał grożąc palcem- Przestaniesz mnie gryźć jeśli cię nie oddam?- Kiwałam łebkiem a on uśmiechnął się niepewnie i znów wylądowałam na spodenkach w plecaku.

Pod drzwiami jak zawsze skuliłam się w drugim plecaku próbując się nie ruszać nim nie weszliśmy do pokoju.

Kiedy on ślęczał nad zeszytami, ja wzięłam coś do pisania i kartkę. Nabazgrałam na niej w ciągu 15 minut: „komp” i zaniosłam mu na biurko. Włączył go, a w międzyczasie odrabialiśmy matmę. Później zrobił miejsce na klawiaturę, odwrócił monitor w moją stronę i pozwolił się wypowiedzieć. W kilku zdaniach wytłumaczyłam mu, co się stało przed szkołą i co robiłam cały dzień, gdy o to zapytał. Pogadaliśmy chwilę, dopóki nie zadał pytania, skąd się wzięłam. Powiedziałam, co mogłam, że przyjechałam dziwnym nocnym autobusem i nic więcej nie pamiętam. Wstydziłam się powiedzieć, że jestem tą Boną. Nie chciałam, by wiedział, że to ja i że przyszłam właśnie do niego, bo się w nim zakochałam, choć wcale go nie znałam. Czasem tylko stałam obok niego na korytarzu. Czasem uprzejmie trzymał mi drzwi i był jedynym chłopcem, który delikatnie podawał mi piłkę na wuefie. To nic takiego, był taki dla każdej, ale jak na złość tylko mnie tym rozkochał. Nie działały na mnie nawet jego niemiłe uwagi i docinki kierowane pod moim adresem.

Zdenerwowana napisałam tylko, by się ode mnie odczepił. Załamał ręce, gdy to przeczytał. Spojrzał na mnie oczami pełnymi wyrzutów. Prosto w pyszczek powiedział mi, że to nie było miłe. Miał do mnie żal, że tak odpłacam się za jego dobroć. Oczywiście było mi głupio z tego powodu, jednak wolałam, by był zły na mnie, niż znał prawdę, choć nawet ja nie znałam wyczerpującej odpowiedzi na jego pytanie.

Kiedy poszedł się kąpać wraz ze swoją urażoną przez kota dumą, ja zostałam sama w pokoju. Im dłużej myślałam o tym, ile czasu ze mną spędza, jak stara się być dobrym właścicielem i ile cierpliwości kosztuje go dogadanie się ze mną, zrobiło mi się naprawdę przykro. Cichutko pod noskiem popłakiwałam zła na siebie za to, jak go potraktowałam. Po chwili drzwi się otworzyły. Wskoczyłam pod biurko myśląc, że to mama, czy ktoś inny, ale był to Miłosz w niedobrym humorze.

- Oszalałaś?!- krzyczał szeptem.- Jak nie przestaniesz piszczeć, to wylecisz stąd na zbity pysk, a ja zaraz za tobą! Masz być cicho, jasne?- zrobił krótką pauzę zastanawiając się czy wyraził się jasno jak dla kota.- Mam nadzieję. Zaraz wracam a ty się uspokój.

Nie było go z pół godziny. Było mi tak wstyd, że schowałam się do plecaka i urwał mi się film. Ocknęłam się, kiedy wszedł Miłosz. Rozglądał się po pokoju szukając czegoś. Bałam się wyjść, bo nie miałam pojęcia, co chce mi zrobić za to, że byłam niewdzięczna.

- Bona?- zawołał mnie nie bez przerażenia w głosie. Przewracał nerwowo wszystkie rzeczy w szafie i na łóżku, a nawet zeszyty na biurku. Odetchnął z ulgą słysząc moje ciche miauczenie.- Rany, kamień spadł mi z serca. Bona nie rób tego więcej. Wystraszyłem się, że uciekłaś przez okno. Idź spać, bo musisz leczyć łapkę. Jak nie będziesz odpoczywać, to będzie się źle goić. Pamiętaj, co ci mówiłem.

Zgasił światło i poszedł spać. Po jakimś czasie i mnie zmorzył sen.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania