"Kotawka"

Tom nigdy nie miał zbyt wielu przyjaciół, bliżej prawdy stałoby wręcz stwierdzenie, iż nie miał ich wcale, a utrzymywał znajomości tylko szkolne i te wymuszone przez swoją nadopiekuńczą matkę Nicki. Dziecko to przeżyło dziesięć lat, bawiąc się samemu w pokoju, ale najczęściej grając w gry na komputerze tudzież przenośnej konsoli. Od gwiazdki panią Tucker rozpierała duma, zmieszana z nadzieją, ponieważ jej syn zaczął bawić się nie tylko na dworze (co wcześniej miejsca nie miało) a z pewną istotą. W prezencie gwiazdkowym, opakowanym w odpowiednio duże pudełko, Tom znalazł kota. Kot, jak to kot, czarny, futrzasty i miauczący. Nic specjalnego, a jednak skradł uwagę młodocianego nicponia. Zwierzę dostało imię Szczerbatek* – po ulubionym bohaterze Toma z bajki – ze względu na brak kłów w dolnej i górnej szczęce, które zostały usunięte jeszcze w sklepie zoologicznym.

Jak co dzień Tom bawił się ze swoim milusińskim w przydomowym ogródku. Śmiał się do rozpuku, obserwując zwinne i szybkie kółka, ósemki i inne zawijasy wykonywane przez Szczerbatka, który z otwartą mordką wietrzył bezzębne zębodoły.

I w prawo!

I w lewo!

Między meblami ogrodowymi!

Prawie uderzając o pień drzewa!

Kot gnał, miaucząc donośnie, a jego łepek odbijał się raz w jedną, raz w drugą stronę. Zaraz zahamował, prawie uderzając różowym noskiem o kierownicę, żeby natychmiast ruszyć, odsłaniając bezwładnie szyję, aż coś zachrzęściło. Gdyby nie pasy w samochodziku, zapewne Szczerbatek dawno by uciekł lub co bardziej prawdopodobne – wypadł podczas jednej z akrobacji. Zwierzę zasiadało w elektrycznym samochodziku Toma, który ten dostał na drugie urodziny. Chłopiec dawno wyrósł z zabawki, ale nawet gdy mieścił się w ciasnym siedzisku, nie bawił się nim tak często, jak kot.

Młody Tucker uśmiechnął się pod nosem, wywijając młynka kciukiem gałką na kontrolerze.

Wziuuu!!! Kot zakręcił się w miejscu, piszcząc przeraźliwie.

Dobrze, że pan Fletcher wyjechał na wakacje, bo w innym wypadku młody rajdowiec dawno dostałby kazanie o zakłócaniu sąsiedzkiego spokoju.

– Tom? Tom, skarbie! – zaszczebiotała pucułowata blondynka, wychylając się przez przeszklone drzwi na taras.

Chłopiec spojrzał przez ramię, nie puszczając gałki pilota.

Bam! Kot uderzył pojazdem o płot. Na szczęście drewniane deski wyszły z kolizji bez szwanku, a wytrzymały zderzak tylko zachrobotał.

– Taak? – przeciągnął wyraz Tom, unosząc wysoko brwi.

– Niedługo będzie kolacja. Kończ zabawę.

– Dobrze, mamo – posłusznie odparł dzieciak.

Kciuk wdusił przycisk, włączając wsteczny bieg. Kot zawył, jakby go ze skóry obierano.

Jeszcze jedno kółko i pojazd mógł wrócić do swojego właściciela. Chłopiec zatrzymał autko, wyciągając przed siebie nogę. Pochylił się nad kotem wyrywającym się szaleńczo z pasów. Pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć “ten się nigdy nie nauczy", po czym sięgnął do pasów. Klik! Uwolniona puchata łapka smagnęła w powietrzu, próbując udrapać właściciela, lecz działanie to było pustym instynktownym odruchem, gdyż pazury zostały usunięte niecały miesiąc po pojawieniu się zwierzątka w domu za względu na szkody, jakie czyniły podczas panicznej ucieczki.

Pac! Pac! Pac! Łapki pacały w powietrzu na ślepo, a tylko czasem trafiały w cel, praktycznie krzywdy mu nie czyniąc. Żółte ślepia kryły się za zaciśniętymi powiekami, kiedy Szczerbatek rozwierał z piskiem paszczę.

Dziecięce palce zacisnęły się na kocim karku, podnosząc szamoczące się ciało w górę.

– No już dobrze, dobrze – parsknął Tom, niedelikatnie gładząc kocią sierść.

Czasem wrzaski zwierzęcia doprowadzały go do szału. Ale nie dzisiaj. Dziś zdawały się rozśmieszać dzieciaka. W myśl dobrego humoru chłopak przytulił futrzastego przyjaciela do piersi – tak mocno, iż gałki oczne czworonoga prawie wyskoczyły z orbit – i nie zważając na narastającą amplitudę dźwięków, przebiegł po ogrodzie, zatrzymując się na chwilę przy zjeżdżalni, z której spuścił kota parokrotnie, a także huśtawce, aby go chwilę pohuśtać.

Wysoko! Wysoko! Jeszcze wyżej! Łańcuchy wygięły się, gdy siedzisko wzleciało ponad podtrzymującą ciężar rurę. Dobrze, że i tym razem kot został zabezpieczony przed ewentualnym upadkiem. Tom słyszał od kolegi, że chihuahua tamtego połamał się po upadku z pierwszego piętra i musiał zostać poddany uśpieniu, a następnie utylizacji. Młody Tucker kochał swojego Szczerbatka i nie chciał, aby ten podzielił los Skoczysława*.

– Kolacja! – śpiewne zawołanie dobiegło z kuchni.

Chłopiec zatrzymał huśtawkę i wyciągnął pupila. I tym razem nie obyło się bez protestów ze strony zwierzęcia.

Kot za bardzo się szarpał, uderzając bezbronnymi łapkami w twarz dziesięciolatka. Tego było za wiele. Chłopięca rączka złapała za puchaty ogon, ciągnąc marudera za sobą. Niepazurzaste kończyny wyciągały się daleko, próbując pociągnąć resztę ciała w stronę przeciwną, niż zmierzał Tom. Na trawniku zostawały głębokie kratery.

– Och, cicho! – marudnie rzucił chłopiec, po czym z całej siły kopnął kota w delikatne podbrzusze, podrywając całą postać prawie na pół metra w górę.

Miau! Miau! Repertuar kocich krzyków przybrał na sile, tak samo, jak i próby oswobodzenia się spod ręki właściciela. Tucker po raz drugi kopnął czworonoga. Po długim, mocnym wrzasku w ogrodzie zapanowała cisza. Dzieciak odwrócił się, aby zobaczyć, co z kotem. Futrzak zamknął ślepia, a jego ciało się rozluźniło. Chłopiec wzruszył ramionami i jak gdyby nigdy nic dokończył wędrówkę. Zamknął za sobą drzwi na taras.

– Szczerbatek zdechł – poinformował od progu, stając na palcach, żeby zobaczyć matkę za wyspą kuchenną.

Nicki podniosła głowę i rzuciła krótkie spojrzenie na syna.

– Kochanie, nie mówi się “zdechł”. To nieładnie. – Matka pokręciła głową, marszcząc nos nad kupką futra, za którą ciągnęła się błotnista ścieżka. Dziś zmywała podłogi. – Wrzuć go do brudów i umyj twarz i rączki. Kolacja ci ostygnie.

– A nie mogę go już teraz podpiąć? – marudził chłopiec. – Chciałem jeszcze pokazać Maxowi, jakiej sztuczki go nauczyłem.

Pani Tucker przewróciła oczami.

– Dobrze, ale gdy się naładuje, masz go porządnie wyszczotkować – poleciła. – Na polu – dodała pospiesznie, przed oczami mając wizję kolejnego dnia odgruzowywania domu (a mogła ostatnio kupić samo-jeżdżący odkurzacz na przecenie!)

Na twarzy Toma zagościł szczery uśmiech. Już po chwili młodzieniec w przysłowiowych podskokach udał się do przedpokoju, gdzie koło szafki na buty leżało legowisko Szczerbatka. Rzucił bezwładnym ciałem na miękkie poduszki, a sam przegrzebał szuflady w poszukiwaniu ładowarki. Znalazł ją pod stertą złożoną z nożyczek, past do butów, szczoteczek i innych przedmiotów, które na przedpokoju się przydawały. Tego kota nie trzeba było ładować zbyt często – jego bateria starczała na tydzień ciągłego trybu pracy.

Czarny ogon został odchylony, odsłaniając port USB, przez który można było robota ładować lub wgrywać aktualizacje. Ostatnia, kwietniowa, dodała kotu więcej głębi, gdyż jego odruchy stały się bardziej realne – tylko eksperci odróżniali kocie droidy od żywych istot. Drugi koniec ładowarki został wetknięty w gniazdko. Futrzaste powieki się uniosły, odsłaniając pulsujące na czerwono ślepia.

Światło kliknęło, żarówka zgasła, kroki dziecka stopniowo cichły. W ciemności jaśniały dwa punkty. Przez ułamek sekundy wydawać się mogło, że ślepia uśpionego kota zamrugały. Wydawało? A może jednak to nie zwidy, a prawda?

 

*spolszczone imiona zwierząt zostały użyte przeze mnie dla wygody ;)

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • konfiguracja 10.05.2019
    "udał się na przedpokój," - rusycyzm!
    Lepsze od poprzedniej publikacji. Ciekawsze, z konkretnym, ale jednocześnie uniwersalnym przesłaniem. Warto przeczytać.
    4.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania