Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Kraina Błękitnego Bursztynu

Są takie chwile, że czuję się jak szmata do wycierania brudnej podłogi, z której ktoś bardzo wredny, wykręcił całą wodę sensu życia. Wylatuje i spływa do kanalizy. Albo jak domek z kart. Rozpada się i wszystkie cząstki lecą prosto na zapaskudzoną ulicę. Ludzie depczą po mnie. Nawet nie dostrzegają tych małych postrzępionych obrazków, z których ukształtowane jest moje życie. Walają się z kąta w kąt, a stworzeniami, w których wzbudzają jako takie zainteresowanie, są jedynie biegające szczury. Zapewne niedługo nadjedzie śmieciara i wszystko się dla mnie skończy. Zostanę częścią składową wielkiej kupy śmieci. Niezauważana i lekceważona po same uszy. Kiedyś wierzyłam w przeróżne ideały. Nawet w takie głupoty, jak opatrzność i przeznaczenie oraz wiarę w coś lepszego. Staram się jak mogę. Na ile potrafię. Czasami jest to męczące dla innych. Ale chyba zawsze jest tak, że dla jednych jesteśmy zakałą a dla innych skałą, na której mogą w miarę pewnie stanąć.

 

Wierzyłam w miłość, wzajemne zaufanie, dobroć. I co z tego? Znaleźli się tacy palanci, którzy tą moją wiarę wrzucili do bagna razem ze mną. Teraz muszę się taplać jak świnia w błocie. Nie dosłownie oczywiście. Ale i tak mam często wrażenie, że ktoś mnie za nogi ciągnie na samo dno. Jakieś zimne oślizgłe ręce. Cuchnąca gęsta ciecz wlatuje mi do ust i w końcu zostaję wciągnięta do wewnątrz. Razem z odgłosami świata, w którym przed chwilą byłam. Opisuje to w dziwaczny sposób, żebym została dobrze zrozumianą. Zależy mi na tym, chociaż wiem, że dla większości ludzi jestem wrzodem na tyłku. Jakimś chodzącym dziwadłem, który rozmyśla zupełnie inaczej niż pozostali. Co oni o mnie wiedzą? Nic. Tak samo jak ja o nich. Po co się czepiają? Niech każdy dzięcioł swoje robaki wystukuje. Gdy pomogą to dobrze... jak zaszkodzą... no cóż. Mógł z innego drzewa wydłubywać. Jego wybór. Życie bywa bardzo słodkie. Czasami tak słodkie, że aż gorzkie. Zemdlić może.

 

Człowiek frunie do muchołapki i nawet o tym nie wie. Miałam wiele takich lotów, które skończyły się niemożnością odklejenia. Trzepotałam skrzydełkami do granic wytrzymałości. Wiele twarzy od których po gębie dostałam, najchętniej bym rozbiła aż do wytrysku krwi. Ale cóż mogłam poradzić, skoro nóżki miałam przyklejone do lepkiego kusiciela. Najchętniej bym tego zwisającego flaka, zdjęła z sufitu i rozszarpała na strzępy. Ale też wiele ludzi bym przytuliła. Nie jestem z natury zła. Raczej bardzo emocjonalna. Nawet teraz czynię wiele dobra, ale dużo spraw mnie przerasta, bo jeszcze zupełnie się nie podźwignęłam i jestem mniejsza od nich. A to wszystko dlatego, że kiedyś zostałam bardzo oszukana. Cukierki okazały się potłuczonym szkłem, a czekolada...? No właśnie! Tym! Tak w skrócie można określić to, co wtedy przeżywałam.

 

Byłam prawie dzieckiem. Dla jednych niby kochanym, a dla innych… szkoda słów. Jedni kołem życia swobodnie obracają, a inni kaleczą dłonie drutem kolczastym i na dodatek muszą myć podłogę, którą obryzgali. Każdego coś gryzie ale niektórych przegryza na wylot. Aż flaki na zewnątrz wyłażą. Ale żeby pomóc z powrotem włożyć, to już takich nie ma. Dopóki wszystko cacy cacy... ale żeby się babrać w cudzych wnętrznościach i rączki pobrudzić. Co to to nie. Chociaż przyznaję, że parę razy trafiłam na takich, co pomogli. No dobra. Ale jak się pozbyć skazy w ukochanej szybie, żeby jej przy okazji nie rozbić?

 

Kiedyś miałam pokręcony sen. Właściwie dodający otuchy, ale i tak dziwaczny. Widziałem we śnie gilotynę. Była cała świecąca, a ostrze jeszcze bardziej. Jak wyrzeźbiona ze złotego lodu. W pewnej chwili przyniesiono człowieka. Położyli go normalnie, jak się kładzie na ścięcie. Nie miał głowy. Ale ostrze miało. Zaczęło lecieć w dół, a kiedy było na wysokości szyi, to się zatrzymało i głowę oddało ciału. Człowiek wstał i sobie poszedł. Wiele myślałam o tym śnie. O co chodziło w tym całym odwróceniu zdarzeń? Co dalej działo się z tym człowiekiem? Naprawdę nie jestem taka zła. To żadne usprawiedliwianie siebie. Nic z tych rzeczy. Mam swoje wady. I to sporo. Ale zalety też się znajdą, gdyby dobrze poszukać.

 

Miałam też inny sen. Biegłam na wysoką górę. A im bliżej byłam wierzchołka, tym droga była bardziej stroma. W końcu biegłam po pionowej ścianie, by za chwilę biec, prawie do góry nogami. Ale zbocze mnie nie puściło. Nie spadłam. W tym momencie się obudziłam. Pomyślałam, że szczyt góry mnie uratował, wydając polecenie ścianie. Tak, wiem. Pokręcone te moje myśli.

 

Dzisiaj znowu poszłam na ulubiony mostek. Lubię tam stać i wpatrywać się w rzekę.

Jest nie duża, tak samo jak kładka. Woda diamentowo czysta. Do granic możliwości. Właśnie tu, najbardziej odczuwam przemijanie chwil. Gdy na wodzie nic nie ma, to właściwie nie widać, że płynie. Wydawać by się mogło, że wciąż ta sama, w tym samym miejscu. A wcale tak nie jest. Nie ta sama. To tylko ułuda. Myślę sobie, że nasze życie toczy się na dnie, a my jesteśmy zanurzeni w przezroczystym czasie. Płynie nieustannie. Nic nie możemy na to poradzić. Ani przyspieszyć, ani zwolnić. Jedynie zaakceptować i pogodzić się z tym. Nie wiadomo, co się dzieje na brzegu. Jak wygląda tamta plaża oraz Kraina, w której się znajduje? Czy jakieś istoty, siedzą z kołem ratunkowym, żeby w razie czego nas ocalić. Nie da się tego sprawdzić. To jest niemożliwe i niemożliwością pozostanie. Dopóki istniejemy i istnieć będziemy. Gdzie płynie ta rzeka, skąd i jak jeszcze długo? Czy kiedykolwiek wyschnie? A jeżeli: tak, to co z płynącym czasem?

 

Głowę wam tylko zawracam tym moim pokręconym pisaniem. Ale z normalnym ( ha ha czyli ze mną?) człowiekiem tak bywa. Musi raz po raz wyrzygać co go boli. Ale też wiele razy przełknąć tego gluta, co chciałby z siebie wypluć. Niekiedy to nawet pomaga, taki psychiczny pancerz. Później w trudnych okolicznościach, wystarczy lekko usta wytrzeć. No nic! Czekam na zimę, żeby sprawdzić, czy brudny śnieg jest wewnątrz biały. Jeżeli tak, to jeszcze mam szansę. Nie wszystko stracone.

 

Mam nadzieję, że doczekam takiej chwili, gdy wreszcie będę wiedziała, czy szklanka jest w połowie pusta, czy w połowie pełna, moich spełnionych i niespełnionych marzeń. Chociażby w niewielkim stopniu, ale w takim, żeby widzieć przed sobą cel, który wzmocni moją wiarę we własne siły. Dopóki mi zależy, to chcę wierzyć, że niemożliwe stanie się możliwym, a przyszłe życie, bez względu na to ile go zostało, będzie dla mnie znośniejsze... kiedy zamieszkam w „Krainie Błękitnego Bursztynu”

 

P.S.→Po modyfikacji: ''Złoty Baldachim''

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Justyska 09.09.2018
    "Najchętniej bym tego zwisającego flaka , zdjęła" - tu spacja się wcisnęła przed przecinkiem
    "Chociaż przyznaje, że parę razy trafiłam na " - przyznaję
    "Wiele myślałem o tym śnie" - tu rodzaj męski wskoczył

    Nie wiem co napisać, pierwszy raz. Podeszło bardzo.
    Pozdrawiam i zostawiam 5+
  • Dekaos Dondi 09.09.2018
    Dzięki Justysko→Przyszło mi do głowy pierwsze zdanie... Dzięki też za wyłapanie błędów. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania