KrappaSanda

KrappaSanda!-krzyczy. KrappaSanda- drze się stary zmarszczony człowiek na kogoś kogo ja nie widzę. Rozglądam się tu i tam, spojrzałem na starca. Null jak to mówi mój przyjaciel. Wlepia te swoje białe oczy w miejsce przy mnie. A obok mnie nikogo nie ma.

-Hej!-zapytałem. Do kogo mówisz?

-Do niego-odpowiedział.

-Ale do kogo!-znowu zapytałem, ale już stanowczym głosem.

-Krappa tu jest. I mówi do mnie. O tobie.

-Na mój temat-cholera!!!

-Kto to jest krappa. To nasz stwórca, który z nieba zstąpił na tronie z ognia. To nasz ojciec ojców. To nasz bóg. Tak jak ty masz swojego Boga Jezusa, tak i my mamy jego.

-Ale co on ma do mnie?-znowu zapytałem.

-Już ci odpowiadam.-Słuchaj.

Palcem na mnie wskazał. Jakby mnie dotknął i zasnąłem.

Znalazłem się gdzieś na środku wielkiej hali. W każdym rogu widać wieżę. Na każdej z tych wież widzę dużych rozmiarów zwierciadło skierowane bezpośrednio na mnie. Te lustra świecą taką niebieską poświatą przyjemną dla mego oka. Ale tylko przez chwilę. Krócej niż mrugnięcie oka cztery dżety z czterech wież skupili się na mnie. Drugi raz mrugnąłem okiem stałem już w matowo-metalowej hali. Wysokiej na cztery metry, a szerokiej nie mogę określić. Po prawej stronie widzę kokpit z jednym wielkim ekranem LCD, który mówi- idź tam! Idź!Po rogach też wieże z lustrami, ale już poczwórne. Rozglądam się ale nic nie jest podobne do tego co znam. To znaczy w aspekcie technicznym. Materiały, szkło metale jakby żyły.

-Nie ogarniam. Gdzie ja jestem-pomyślałem.

-Jesteś tu w moim domu w Sanda. Znam twoje myśli także nic niemów.

-Kim jesteś?-zapytałem swoim głosem. Nie jestem przyzwyczajony rozmawiać bez słów.-Wybacz.

-Dobrze niech tak będzie.

-Jestem siódmym stwórcą z czternastu Bogów stwórców. Tysiące lat temu zjawiliśmy się na statkach u was na Ziemi. Pomogliśmy wam wyjść z ciemności ku światłu. Teraz co wy widzicie w obrazie naszych budowli, które wy budowaliście swoimi rękoma ku naszej czci, to nasza historia zapisana w murach każdej budowli.

-Jeszcze trochę cierpliwości. A odkryjecie to co zapisaliśmy.

-Ty jesteś łącznikiem między mną Krappą , który mówi przez tego starca, a Wami mieszkańcami Ziemi.

-Kiedy to się stanie?-zapytałem.

-Nie długo...Czekaj.

W jednej chwili w oczach niebieskie światło się rozlało, blask paleniska i starca mnie wystraszył. Znikająca twarz Krappa w ogniu utkwiła mi w głowie. Wygląda jak i tu brak pomysłu. Tylko jego wzrost, ze dwa metry bite miał. Ubrany jakby w skafander rodem ze Star Treka. Bardzo duże stopy jego jakby w płetwach stał. Siedział na tronie. Srebrnym z zewnątrz, a niebieski w środku. Musiał być bardzo stary, jak powiedział że tysiące lat temu...itd. Ciekawy jego mość.

-Odszedłem od ogniska, aby iść spać. W głowie tysiące myśli. Ręce starca cały coś mi dają jakieś przyprawy i mówi.

-Powąchaj. Wąchaj.

Taki dziwny sen miałem, że zlany potem się obudziłem. Obmyłem twarz wodą i zasnąłem ponownie. Znowu Krappa ktoś krzyczy, słyszę przez sen. Olałem to. Wycieńczony byłem. Obudziłem się rano głodny jak wilk. Poszedłem do baru nieopodal. Zamówiłem jajecznicę i kawę. Siedząc tak przy stoliku przysiadła się do mnie Marika. Gadaliśmy tak do wieczora. Ni z gruszki i pietruszki odpaliła do mnie idziemy do mojego namiotu?

-Do twojego namiotu?

Do mojego. Jest tam na uboczu-odparła.

Dopiłem kawę. To chodźmy-odparłem.

Gdy przekroczyłem drzwi i próg tego miejsca ogarnęła mnie jakaś magia nie zrozumiała dla mnie. Na chwilę odwróciłem się żeby domknąć drzwi i ujrzałem ją i jej piękne nagie ciało. Piękna jak?!- no nie mam porównania. Popchnęła mnie na lichą ścianę, aż zatrzęsła się mocno. Swoimi ustami cuda robiła. Kochaliśmy się długo i namiętnie. Rankiem gdy ona spała ja wyszedłem. Na kawę i po kawę dla niej. Gdy wróciłem złapałem za klamkę i tak mi ona została w ręce. Drzwi z wielkim łomotem upadli na piasek. Na piasek bo po domku ani śladu ani widu. Tym bardziej po Marice.

Marika-gdzie jesteś krzyczę?

I ponownie podnoszę głowę i widzę ognisko piasek i starca. A starzec nie wiele myśląc nabrał czegoś w rękę i rozsypał nad moim spoconym oblepionym piaskiem ciałem. Ponownie odleciałem.

Coś bulgocze! Coś bulgocze!-mój mózg szepcze mi. W tej samej chwili dostałem takiego tika że uderzyłem głową w szklaną kopułę. I chyba głową otworzyłem wieko. Resztki krochmalu spłynęło do syfonu. Głos z konsoli odezwał się. Wstawaj!

Gdy ustałem na nogach trocha niemrawo, z bocznej ściany wysunęła się tacka z ubraniami. Głos ponownie z konsoli wydobył się. Ubierz się i idź wyznaczoną linią. Droga chyba sto metrów miała. Na końcu drogi szereg drzwi, gdzie jedna osoba mogła tylko tam wejść. Drzwi numer sześćset dwadzieścia jeden i stoję tak jak łysa pała patrząc się w nie. Głos z konsoli słyszę zza drzwi, który mówi, nakazuje wręcz

-wchodzisz czy tak będziesz stał jak ten słup!

-wchodzę- burknąłem pod nosem

-słyszę cię nie pyskuj

Jak wszedłem osłupiałem. Widzę ją ponownie tylko w innym wydaniu.

-Marika ja tylko po kawę wtedy poszedłem, i zaraz wracałem.

-Kurwa! Jaką kawę? I kurwa co to jest kawa?- pyta i krzyczy

W tym momencie nie wiem czy mam mówić o kawie i jej składzie i w ogóle o kawie czy się zamknąć i słuchać. Wtedy się normalnie jej bałem.

-Słuchaj mnie- patrz na moje usta.

Fakt usta miała tak słodkie jak moja Marika z domku na plaży.

-gdzie się gapisz?Siedź na miejscu.

-słuchaj-krzyczy. Siedzisz czy nie?!

-już dobrze słucham-odparłem.

-Jesteś na jedenastej bazie kosmicznej ulokowanej na orbicie...

I tu słyszę -na Krappa66!

-No jak nie jak krappa. Kurwa znowu to.

-dalej mówi do mnie

-Mamy rok dwa tysiące sześćset dziewiąty. Na tej planecie toczy się wojna o metal Krapp. Was ludzi z DNA jest garstka do dyspozycji naszej cywilizacji nie bionicznej. Jesteście orężem, bo dna nie koliduje z tym pierwiastkiem, dlatego jesteście nam cenni. Szkolenie będzie szybkie. Za dwa dni według waszego zegara biologicznego zrzucimy was na czoło natarcia.

-A kto jest wrogiem?-zapytałem

-Jest to armia robotów połączona umysłem z jakimś bytem, nie wiemy z kim lub czymś. W ilości siła, a pojedynczy egzemplarz jest bezbronny. I ty masz za zadanie złapać takiego głupiego osobnika.

-Jak i po co?-zapytałem się

Musimy mu się podłączyć do jego procesora. Mamy pourywane bity z tej układanki. A mózg jednego z nich załatwi sprawę. A teraz śpij-powiedział.

Obudziłem się na lotnym podłożu o dziwnie znajomym zapachu fruwającym w moim nozdrzu. Zaraz zaraz czy to nie krappa od starego dziadka? On tak pachniał to znaczy krappa nie dziadek . I tu mi się zapaliła lampka w mojej z kołowanej głowie. Czy ja przypadkiem nie jestem w nieustannym śnie. Wszystko by się zgadzało. Za każdym razem budzę się gdy wcześniej zażyłem to dziadostwo. Czemu teraz to nie działa nawet jak mój nos dosłownie tkwi w gównie magicznym. Jakoś się uniosłem, ustałem na nogi i idę. W oddali widzę jakiś głaz, schronię się za nim i pozbieram myśli. Jakiego składnika tu brakuje?-pytam się siebie. Gdy się ciemno zrobiło dopiero jazda się zaczyna. Chmara krapp-anów kroczy ze sobą sprzężeni jakąś siłą tak widoczną , a nie widzialną. Dziwne. Nie wiem czemu do głowy ktoś mi szepną-zawołaj „Sanda”. Zawołałem- Sanda! I tak kilka razy. Ostatni z tej kolumny tubylców zwrócił swój łeb w stronę głazu za którym się ja ukryłem. W jednej chwili kamień znikł, a ja jak na patelni bekon. Ów osobnik wystąpił z kolumny i zmierza w moją stronę. Ale to przedziwna istota. Wysoka jak dąb. Metaliczna skóra niczym folia do pieczenia. Ale najefektowniejsza cecha, to niebieska poświata, która wyciskała się ze szczelin z jego głowy. Wydawało mi się że ten kolor poświata żyje. Ma rozum. Gdy tak wlepiałem swoje oczy w ten blask skojarzyłem sobie pierwszy sen. Wysoka sala, ten sam kolor. Wszystko się wiąże tylko nie wiem w co? Co jest początkiem? Oczy łzami mi zaszły, z automatu mrugnąłem nimi, jak mrugnąłem to i upadłem.

Siedzę w fotelu. W swoim samochodzie. Kokpit połamany, moje nogi przygniata. Chyba wypadek mam. Dwa niebieskie światła z kogutów oślepiają mi wzrok. Chce się wydostać. Ktoś krzyczy.-Siedź! Ja wstaje.

Słuchasz mnie.-Siedź!-znowu ktoś krzyczy.

-Funkcjonariusz Marika numer sześćset dwadzieścia jeden.-Zgłaszam wypadek na drodze numer jedenaście. Bez funkcji życiowych. Jak bez życiowych? Słyszę cię. Chyba denat. Brak pulsu. Żyję-kurwa krzyczę! Sam do siebie krzyczę. Czuję jak góra kamieni do podłoża mnie dociska, jak przy gorączce, zgniata mnie i przeciska. Czuję, jak moje kości przelewają się w nową formę. Słyszę szum morza i warkot silnika. Podnoszę hełm z oczu dostrzegam numer dwa tysiące sześćset dziewięć. Namalowany białą farbą. Ostatnia cyfra krwią spływa. Ktoś mordę drze!- Skacz za burtę. Wyskoczyłem. Zbłąkana kula trafiła mnie. Opadam bezwładnie na dno.

Na mokry piasek wyspy Krappa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania