Poprzednie częściKres Bogów

Kres Bogów: Jack

Metalowe drzwi zamknięte były na cztery spusty. Jack przykuty był do ściany. Na głowie miał czarny worek, więc nie wiedział czy jest sam. W pomieszczeniu panowała głucha cisza. Było ciemne, pozbawione jakiegokolwiek dostępu do światła. Ściany ociekały wilgocią, a w rogach było widać pleśń. Jack był lekko oszołomiony. Po wejściu do auta dostał gazem usypiającym w twarz. Ocknął się dopiero teraz. Po takiej dawce mógł być nieprzytomny nawet do dwóch dni.

Zamek w drzwiach zatrzeszczał. Do pomieszczenia weszły dwie osoby. Z pewnością byli to żołnierze, słychać było ich ciężkie kroki. Mężczyźni rozkuli Jack'a i wynieśli z celi. Czuł że był nagi. Zimne powietrze owiewało mu nogi. Po kilkunastu metrach weszli z nim do jakiegoś pomieszczenia i zdjęli mu worek. Był w jakimś laboratorium. Białe ściany, komputery, narzędzia medyczne i łóżko szpitalne, do którego go przywiązali, to tylko początek złych faktów. Do sali wszedł mężczyzna w białym kitlu z maseczką na twarzy. Miał czarne krótkie włosy, i był około po czterdziestce. Stanął nad pacjentem i naciągnął gumowe rękawiczki.

- Witaj chłopcze - rzekł lekko ochrypłym głosem doktor.

- Kim jesteś, i gdzie są moi towarzysze? - odpowiedział Jack próbując poluzować węzły.

- Jesteś Kristian Tood, ale mów mi profesorze, a twoi towarzysze, hymm wydaje mi się że o tej porze powinni być już martwi - mężczyzna odwrócił się do stojącego obok stołu z narzędziami.

- Wiesz martwi mnie że nie mogłeś się z nimi pożegnać, ale nie chcieli współpracować - lekarz wciąż mówił dobierając rozmiar noża do operacji. - Świat pędzi do przodu, a wy ludzie Syndykatu dale nie rozumiecie że mutanci są potrzebni, może ten Slade coś zmieni?

- Jaki Slade? Kim on jest? - Jack przestał się wiercić. Zaintrygowało go to co powiedział profesor.

- Slade Joseph Bannett, nowy szef Syndykatu - Doktor odwrócił się i spojrzał na Jack'a. - Ach zapomniałem że siedzisz tu dwa dni, wasz stary szef nie żyje - ta informacja wstrząsnęła Jack'iem jak dziecko grzechotką. Szef nie żyje a on jest na misji o której wiedział tylko szef. W dodatku został pojmany. Nikt go tu nie znajdzie. Umrze zabity przez ruch oporu i nikt nie będzie o tym wiedział.

- Nasz zabójca wydał wyrok na Roberta - kontynuował profesor - Tak znamy prawdziwą tożsamość waszego św. pamięci dowódcy - doktor podniósł nóż, jeden z większych, z blatu.

- Kto go zabił?

- To w sumie mogę ci powiedzieć, i tak nie wyjdziesz stąd żywy - rzekł profesor - zabił go White Soldier, człowiek któremu Syndykat zabrał rodzinę - profesor nachylił się nad łóżkiem. Jego twarz wraz z czerwonym światłem z lampy wyglądała przerażająco.

- A teraz wyśpiewasz mi wszystkie sekrety Syndykatu - doktor przyłożył mu ostrze do klatki piersiowej. Długim i powolnym ruchem zjeżdżał w dół. Ból był ogromny. Z otwartej rany wypłynęła ciepła krew. Profesor odszedł od Jack'a. Gdy wrócił w ręku trzymał czajnik. Polał ranę wrzątkiem co sprawiło że Jack krzyknął. Ten człowiek był świtem. Wojak zdał sobie z tego sprawę jak doktor kazał go powiesić do góry nogami i przyłożył mu do brzucha rozgrzany pręt.

***

Mijały godziny. Jack wciąż był przesłuchiwany. Profesor stosował coraz to rozmaitsze metody tortur. Jednak Jack był członkiem elitarnej jednostki, nie mógł dać się złamać tak szybko. Mimo że profesor twierdził że jego towarzysze zginęli, on czuł że nie jest jeszcze sam. Był tylko jeden sposób żeby się przekonać. Mężczyzna poczekał na dogodny moment. Gdy profesor podszedł dostatecznie blisko Jack zerwał się z łańcucha którym miał przywiązane ręce. Na szczęście od paru godzin wisiał już w normalnej pozycji. Zerwał się i złapał profesora za szyję. Czuł że nie powinien go zabijać więc uderzył go z głowy. Doktor stracił przytomność. Jack wziął leżącą niedaleko piłkę do metalu i rozciął łańcuchy. Wstał z zimnej posadzki i ruszył w stronę drzwi. Każdy krok sprawiał mu ból i gdyby nie to że w Syndykacie faszerowali go specyfikami na wytrzymałość teraz nie byłby wstanie choćby wstać. Przed wyjściem stało dwóch uzbrojonych ochroniarzy . Jack złapał jednego za karabin i uderzył go nim w twarz. Drugi dostał kolbą w brzuch i w twarz co również go położyło. Mężczyzna zabrał ze sobą broń i postanowił znaleźć cele z więźniami. Szedł długim korytarzem. Zza rogu wyłoniło się czterech rebeliantów, się postanowił się schować. Wszedł do składziku na szczotki. Było to dość ciasne miejsce, ale jak na razie musiało wystarczyć. Żołnierze minęli go. Jack wysunął głowę by się rozejrzeć. Było czysto. Po dłuższym spacerku znalazł coś co przypominało cele. Jack spojrzał do środka przez otwór w drzwiach. Zobaczył tam Elix. Wyglądała strasznie. Miała całą zakrwawioną twarz. Leżała nawet nie przykuta. Widać nie sądzili że może coś zrobić w takim stanie.

- Elix! To ty? Zaraz cię wydostanę! - rzucił cicho mężczyzna. - Cholera! - drzwi były zamknięte. Nie było szansy ich otworzyć.

- Jack znajdź kapitana, on ma klucz - rzekła Elix.

- Wróce po panią, pani kapitan - powiedział Jack i ruszył dalej.

- Wiem, wiem że wrócisz - powiedziała do siebie Elix.

***

Jack znalazł w końcu dowódcę rebeliantów. Niestety nie był sam. Razem z nim było sześciu żołnierzy. Nie mógł jednak czekać. Musiał zaryzykować. Dla Elix. Jack wyskoczyła zza rogu. Jedną celną serią zabił dwóch pierwszych rebeliantów. Wrogi kapitan i czterech pozostałych żołnierzy schowało się za stojącym tam kamiennym murkiem który miał wyznaczać linię zakończenia korytarza. Jack wrócił za ścianę. Strzały padały jeden po drugim, a to Jack, a to rebelianci. Po chwili Jack stracił cały magazynek, przez co stracił jedyną broń jaką miał. Nie przeszkodziło mu to ruszyć do walki z pięściami. Sterydy które brał w Syndykacie przyśpieszyły mu regenerację, dzięki temu był już praktycznie zdrowy. Poczekał aż rebelianci przestaną strzelać i ruszył do walki. Wybrał jednak nie odpowiedni moment.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania