Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Krew z krwi (poprawione)

W pokoju hotelowym panował nie lada bałagan. Ślady krwi na podłodze, porozrzucane części odzieży, a pośrodku tego trzy osoby, w tym jedna zwyczajnie martwa. O fizjologii pozostałej dwójki lepiej się nie wypowiadać.

— Kapitanie, melduję, że 5071A zabiera się za wykonanie zadania.

Kobieta siedząca na łóżku założyła nogę na nogę, z białej pończochy spłynęło na dywan piórko.

— Obserwuj dalej, Hinderman — rzekła, a nagi mężczyzna przy oknie przyłożył staroświecką lornetkę do oczu. — Obserwuj dobrze, Hinderman.

Spod łóżka wystawały blade palce.

 

x

 

Czarnowłosa dziewczyna siedziała na ławce i paliła papierosa. Znad jej czarnych okularów patrzyły mądre, piwne oczy. Obok stał chłopak i bawił się zapalniczką.

— Powiesz mi skąd jesteś? — pytał. — Powiedz, śmiało, nie bój się.

— Znikąd — odpowiedziała, patrząc na niego z dołu, nieco pod słońce.

— Hihihi — zachichotał. Dźwięk przypominał krztuszenie. — Ale tak na serio, skąd jesteś? Jesteś bardzo piękna. Jak masz na imię?

Dziewczyna zaciągała się papierosem mocno, dym zaś wydmuchiwała cienkimi strużkami.

— Jestem… Sotia.

— Sofia… Piękne imię. Sofia — zauważył mężczyzna. Miał najwyżej dwadzieścia sześć lat, był szczupły i modnie rozczochrany.

— Sotia. Nie Sofia. — Zaciągnięcie się, wypuszczenie strużki, zmarszczenie brwi. Repeat.

— Sotia… Też piękne imię. Nawet piękniejsze. Skąd jesteś, Sotia? Piechocice? Otoki? Górka Prudnicka?

Był ciepły dzień, słoneczko zaglądało Sotii prosto w oczy, na piegowaty nos, odkryte ramiona i, co chłopak musiał zauważyć, w dekolt czarnego podkoszulka.

— Spalisz się — zagadnął ją znów. — Uważaj, spalisz się.

Spojrzała na czubek palca.

— Hahaha — powiedział, pokazując język. Wyciągnął z jej dłoni papierosa, zaciągnął się, pstryknął popiół z końcówki. — Chodziło mi o to, że słońce spali ci skórę. — Wskazał jej dekolt i ramiona.

— Niech pali.

— Skąd jesteś, piękna? Prudnik? Nysa? Krapkowice? — nie przestawał zgadywać chłopak.

— Nie zgadniesz — odpowiedziała, zaciągając się nowym papierosem.

Później, gdy leżeli na jego kocu, chłopak nie potrafił sobie przypomnieć, jak go odpaliła.

 

x

 

Facet w brązowym płaszczu rzucił kopertę na stół. Siedzący za stołem grubas wytarł zatłuszczone ręce w biały fartuch i sięgnął po nią. Wysypał ze środka nośniki cyfrowe i mniejszą, zapieczętowaną lakiem kopertę.

— Tyle razy ci mówiłem, Day, informacja wystarczy. Koperta… — Wskazał zapieczętowaną w staromodny sposób. — ...To już dużo. Ten cały elektryczny szajs mogłeś sobie darować.

Osobnik w płaszczu milczał.

— No i co z tego, że masz nagrane dowody? Co? Tu jest wtorek? Puszczała się we wtorek. Z ludźmi. Wiem to. Co, skąd? Jak to: skąd? Powiedziałeś mi. Taa, wiem, że mogłeś kłamać albo przeinaczać fakty, Day. Ale po co?

Grubas wyciągnął zza stołu duży słój, po brzegi pełen krwi.

— Tu masz standard, hodowlany — rzekł. Spod biurka wyciągnął mniejszy, o równie ciemnobordowej zawartości, co większy. — Tu masz dziką. A, nie wiem, jakiś bezdomny nie wróci do swojego kartonu czy kanału na noc, kogo to obchodzi?

Grubas wstał, odszedł na kilka kroków pod okno. Za nim były ogromne hale dawnej przetwórni mięs, której był kiedyś szefem. Nie zwracał uwagi na siorbanie, które dobiegało zza jego pleców. Jak się popracuje trochę z ludźmi i mięsem, przechodzi humanizm...

I inne niepotrzebne odczucia.

 

x

 

— Tyle razy ci mówiłam, że ma być pięćdziesiąt plastikowych bananów i dwa baseny prawdziwych flamingów!

Dookoła tworzyło się największe przyjęcie urodzinowe, ludzie otwierali pudła, nosili stoły, krzesła, rozkładali baseny, lodówki… Uwijali się kelnerzy, treserzy zwierząt, kierowcy parkowali samochody. Sztukmistrze ćwiczyli na ogromnej polanie nieopodal.

I pośrodku tego wszystkiego stała, a jakże, ubrana na różowo blondynka i patrzyła władczo na ogromnego mężczyznę.

— Pięćdziesiąt bananów z plastiku, tych dużych, cztery na półtora, dla każdego dziecka po jednym i kilka zapasowych! — Wskazała jezioro, na którym montowano potężne, deskowane molo. — Dwa baseny flamingów, żeby nie zabrakło różowych ptaków, Rondo. Sytuacja tego wymaga. A ty co przywiozłeś?

Grubas przestąpił z nogi na nogę.

— Dwa samochody bananów i pięćdziesiąt plastikowych flamingów.

Kobieta westchnęła, spojrzała na swoje różowe buty i za pomocą chusteczki zebrała z nich niewielką grudkę ziemi.

— Dobra, Rondo. Coś wymyślimy. Gorzałę przywiozłeś, mam nadzieję, dobrą?

Obok nich przeszli dwaj faceci. Nieśli zaostrzone żerdzie.

— Wy dwaj! Gdzie z tym? To po prawej stronie ma być, nie tam!

Jeden z nich coś odpowiedział w narzeczu, którego Rondo nie zrozumiał.

— Dobra, to powiedzcie waszemu szefowi, że gówno mnie obchodzi, jak to zrobi i że za dwie godziny to ma być gotowe! — Gdy faceci poszli dalej w swoją stronę, odwróciła się do Ronda. — Skaranie boskie z tym Transylwańczykiem i jego ludźmi. Chodź, pokażesz mi te flaszki, może poprawi mi się humor.

Gdy odchodzili od dostawczaka, mieli oboje znacznie lepsze humory. Kobieta, bo szlachetne likwory były zaiste prima sort, jak sobie tego życzyła. Rondo, bo przeżył.

Te dwa zadrapania na plecach doktor Bulgur powinien spokojnie zaszyć.

 

x

 

— Hinderman, melduj, co się dzieje — powiedziała kobieta, bawiąc się pończochą przed lustrem. — Coś za cicho jesteś.

Facet z lornetką przy oczach westchnął.

— Co tak zdychasz? 5071A jest na ważnej misji, nie marudź. To jedyna szansa, żeby cokolwiek ugrać w obecnych okolicznościach, powinieneś to wiedzieć i zaakceptować. — Rzuciła pończochę na podłogę, zapięła paseczki w butach, zrobiła dwa kroki przed zajmującym całą ścianę lustrem. — Melduj, Hinderman, i nie denerwuj mnie, bo i pozostałe twoje córki zaprzęgnę do roboty w terenie, nie do takiego jakiegoś pierdolenia po krzakach z przystojnym targetem.

Hinderman z lornetką przy oczach meldował dokładnie, co widział.

— Kapitanie: 5071A na czworakach, target zapiera się o drzewo tuż za nią, ściska jej gardło… Z tego, co widzę… jest blisko. Wie kapitan, o co chodzi.

Kobieta, nie odrywając wzroku od swojego odbicia, posłała sobie całusa i zatrzepotała rzęsami.

— Bardzo dobrze. Bardzo dobrze…

Hinderman zobaczył to kątem oka, lecz wolał się nie narażać i nie skomentował.

 

x

 

— Kapitanie, melduję, że zniknęli z pola widzenia — rzekł golas znany jako Hinderman.

Kapitan, rozwalona na łóżku Blondynka z tych blondynek przez duże “B”, zajęta była dożylnym aplikowaniem sobie dawki połyskującego na jasnoniebiesko płynu.

— Kapitanie…?

— Czekaj.

Czekał. Dyskusja się nie opłacała. Już nosił na plecach pamiątki własnej niesubordynacji w postaci czerwonych pręg, które przez lata zdekapitowały i rozczłonkowały wytatuowanego na plecach królika z kreskówki.

Gdy kobieta skończyła iniekcję, odchyliła głowę do tyłu, oddech stał się urywany, chrapliwy. Z jej kącika ust popłynęła strużka krwi z bąbelkami powietrza.

Hinderman drgnął w środku, wiedząc, co było ostatnim razem — ale nie ważył się poruszyć.

Po kilkunastu sekundach w iście syzyfowym wysiłku pozostawania nieruchomo i oddychania jak najciszej, ciszę, a jakże, rozdarł dźwięk szponów wbijanych w kokosowy, samomasujący, materac. Cierpliwie układane naprzemiennie włókna kokosu i bambusa puściły jak panel papierowej ściany w zetknięciu z rozpędzonym, najeżonym kolcami dinozaurem.

— Możesz powtórzyć, co powiedziałeś? — Głos kobiety brzmiał niemal sterylnie, sztucznie, co silnie kontrastowało z chrupaniem włókien dartego bezwiednie materaca.

Hinderman wciągnął powietrze z lekkim świstem, nie odważając się spojrzeć w kierunku kobiety, od której biła dzika, metaliczno-nieludzka moc.

— Zniknęli z pola widzenia, kapitanie — zameldował rzeczowo i spokojnie, pilnując, by głos mu nie drżał. — Udali się najprawdopodobniej w stronę jego samochodu, starego volvo, jednak czy odjechali, trudno powiedzieć.

Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Miał jednak nadzieję, że skończy się na niewielkich obrażeniach.

— “Trudno powiedzieć”? — Kobieta uniosła się do pionu, zza jej pleców poczęły wyrzynać się migoczące, czarne skrzydła. Jedna z rąk, choć z pozoru całkiem normalna, trzymała spory kawał rozszarpanego z ogromną siłą materaca. — Trudno powiedzieć, Hinderman? To jakiś termin wojskowy, którego nie znam? — Przekrzywiła głowę, zbliżyła się do niego. — Spójrz na mnie, człowiecze.

No to cześć, pomyślał, ale wykonał rozkaz.

Patrząca mu prosto w oczy kobieta rozcięła ostrym jak krzemienny nóż paznokciem skórę na jego piersi, przyłożyła gorące usta do rany i pozwoliła krwi spłynąć po swojej brodzie.

— Przypal to, Hinderman. Nie chcę, żebyś mi tu skapiał. Potem się ubierz i zapierdalaj na punkt obserwacyjny… Ten na dachu. Podlecę, jak się zorientuję w sytuacji. I weź torbę... — Uniosła głowę, poruszyła nią niespokojnie. — Czuję, że może być ich tam dużo więcej, niż myśleliśmy. Może nawet będą przeszkadzać. Co więcej: zdziwię się, jeśli nie będą.

Gdy kobieta, stukając, wyszła drzwiami, wyglądała jak modelka bielizny z katalogu dla niegrzecznych pań domu. Nic ponadnaturalnego nie migotało, krew nie skapywała, szpony nie darły kartonowo-gipsowych ścian. Ot, modelka na wybiegu. Modelka po trzydziestce, no

Mężczyzna sięgnął do leżących na ziemi spodni i wdział je pospiesznie, nie zawracając sobie głowy bielizną. Podobnie z butami, nie spojrzał nawet w stronę skarpet. Rozgrzał czubek palca do odpowiedniej temperatury i skauteryzował ranę, niemal od razu wkładając podkoszulek. Wspomniana przez kobietę torba znajdowała się na ziemi. Sprawdził pobieżnie zawartość, grzebiąc i potrząsając torbą. Za pasek spodni wsunął sobie pistolet, podskoczył, poprawił.

Gdy wychodził, nawet się nie obejrzał. Za oknem na krawędzi widzialności zamigotał czarny kształt. Po chwili z parapetu zniknęła lornetka.

 

x

 

Dziewczyna przez przymrużone oczy patrzyła badawczo na chłopaka, który dwoił się i troił, by wykrzesać z niej wrzaski rozkoszy. Pamiętała słowa Kapitan Fintergor: "za wszelką cenę, 5071A", i Hindermana: "nie chcę tracić córki". Zmień choć trochę pozycję, pomyślała.

— Weź mnie od tyłu, ogierze — powiedziała. Starała się nie brzmieć sucho, a ponętnie i zachęcająco. Jak wyszło — trudno ocenić.

Chłopak wyciągnął z niej swój narząd — nieco za długi, jak na zabawy, które miały się zaraz zacząć, odwrócił ją na brzuch. Zaparł się rękami i nogami, wcelował i wcisnął. Mocno, ostro. Na siłę.

— Aach...! — krzyknęła. Nie, żeby jakoś specjalnie głośno lub żeby było jej tak dobrze, czy tak źle. Wiedziała, że facetów nic tak nie jara, jak lubiąca "to" babeczka. A ona miała tutaj misję do wykonania.

— Dobrze ci, Sotia? Hm? Lubisz... To?

— Mmmhmmm…

Myśl, a raczej marzenie o dobrze wykonanym zadaniu pomagała jej ścierpieć tę, cóż, niecodzienną sytuację. Wszystko można wytłumaczyć brakami kadrowymi, testem, albo delikatną naturą przedsięwzięcia. Nie wszystko powinno się, ale wszystko można, myślała.

Niedługo potem on skończył w niej, a ona udawała, że było jej dobrze. Wcisnęła w siebie chusteczkę, by nasienie nie wypłynęło i nie zaplamiło jej spodenek. Gdy potem się ubrali, jak gdyby nigdy nic spytał:

— Lubisz klasyczne samochody?

— Zaporożec czy El Camino?

Roześmiał się, tym razem faktycznie, nawet oczami.

— Volvo z siedemdziesiątego szóstego może być?

Jej oczy rozjarzyły się na moment.

— Sześćdziesiątka szóstka?

Spojrzał na nią w lekkim osłupieniu. Nie spodziewał się, że ktokolwiek jeszcze pamięta takie antyki.

— Nie, dwieście sześćdziesiątka. V6. — Spojrzał na nią. — Znasz się na Volvach?

Pokiwała ochoczo głową. Nie znała się, ale nie miało to żadnego znaczenia. Dzisiaj interesowała się wszystkim, czyli, mówiąc językiem kapitan Fintergor, była skupiona na targecie jak jasna cholera.

— Czy chciałabyś zobaczyć?

— Tak.

Gdy szli w stronę auta, obserwowało ich kilka par bardzo bystrych oczu. Nie, żeby wcześniej było inaczej...

Po prostu dopiero teraz warto o tym wspomnieć.

 

x

 

Grubas odpalił nagranie i patrzył, jak z transportera wyskakuje sześciu żołnierzy i wbiegają do domu. Kamery wewnątrz budynku zarejestrowały wbiegających i rozbierających się jak do rosołu, połyskujących gołymi pośladkami i nieśmiertelnikami chłopaków. Mogli mieć najwyżej po dwadzieścia lat, ocenił. Obok niego stał blady facet w brązowym płaszczu, z miną wyrażającą absolutną pustkę. Były kierownik rzeźni patrzył przez moment na niego, ale odwrócił wzrok. To jak gapić się na ścianę, pomyślał, wracając wzrokiem do nagrania.

Gdy wybiegali z domu, było ich już pięciu, czego najwyraźniej w ferworze ekstazy nikt nie zauważył. Wszyscy gratulowali sobie nawzajem akcji między nogami pewnej długonogiej nastolatki, której ledwo, ledwo mogli dotrzymać tempa. Ledwo.

— Bardzo dobrze, Day. — Skinął głową w kierunku kąta.

Facet w płaszczu zaczął wychodzić, zabrawszy uprzednio flaszkę pełną bordowego płynu. Słoik stał na stole, czysty jak w dniu produkcji.

— A, i Day?

Zawołany przystanął.

— Wyrzuć wreszcie ten kabat, wyglądasz jak ruski generał incognito. Jeszcze cię postrzelą… — Prychnął. Mężczyzna obnażył nieludzkie, długie zęby w uśmiechu.

— Taa, wiem, chuja ci zrobią. Ale zmień ten płaszcz i tak, wyglądasz jak ekshibicjonista. Podejrzanie.

Facet schował zęby i wyszedł. Grubas wyłączył ekran i podszedł do telefonu, który jak na komendę się rozdzwonił. Podniósł słuchawkę i poczekał.

— Mhm — powiedział. — Dzięki za info. Rób swoją robotę, ja ci się nie wcinam. Co mi przypomina… No. Rondo tak ma, trudno. Załatw flamingi i tak, przydadzą się. Dzwonię do twojej siostry. — Rozłączył się, nacisnął dwójkę i poczekał chwilę.

— I jak stoimy z sytuacją, Fintergor?

 

x

 

Rondo nawet już nie syczał, gdy doktor Bulgur zszywał jego pocięte plecy. Cena roboty, myślał, popijając z doktorem z gwinta napoczętą przez Blondynę flaszkę. Jego brat miał swoje sposoby na załatwianie spraw, i jeśli wchodzenie w konszachty z tymi typami miało zrobić robotę to on, Rondo, się nie wcinał. Gorterfin wcale nie musiał go przygarniać, gdy rodzice zginęli, myślał, wcale nie musiał mu dawać pracy jako asystent wykonawczy, i wcale nie musiał… Właściwie Rondo miał robić, o co go proszono, z czego wywiązywał się najsumienniej jak potrafił. Koperta z forsą zaś zawsze była, ilekroć potrzebował czegokolwiek.

Dziś, przyznał, dał trochę ciała. Ale Blondynka zapewniła go, że to nic, czego by się miało nie dać odkręcić. Tu się zmieni, tam poprawi, tu naciągnie, tam skróci. Bez problemu. Flamingi już załatwione, mówiła.

Poprawił panamę, poskrobał się po policzku. W jego kieszeni zadryndał dzwonek telefonu. Odebrał od razu.

— Tak?

Rondo przez telefon raczej słuchał, rzadko mówił. Przyjmował świat takim, jakim był i nigdy, przenigdy niczego nie kwestionował. Gdy więc zadzwonił telefon i odezwała się Ivy, poszedł prosto do domu.

Odnalazł ją na podłodze łazienki, nagą i płaczącą pośrodku wielkiej plamy krwi. Tuż obok leżał martwy człowiek, patrząc pustym wzrokiem w niebyt.

— Już dobrze, wujek Rondo już tu jest, już wszystko dobrze — powiedział, uspokajająco gładząc dziewczynkę po głowie. Miała blond włosy, jak swoja mama i ciotka, ale poniżej brody farbowała się na czarno, zgodnie z trendami czy widzimisię, którego nikt poza nimi dwojgiem nie rozumiał. To znaczy, Rondo i tak nie rozumiał, ale wiedział, że dziewczynka ma swoje powody. Jemu to wystarczało.

Gdy odeskortował Ivy do pokoju z telewizorem, z kuchni wziął kluczyki do pick-upa i poszedł sprzątać bajzel. Całą krew zgarnął mopem i zlał do jednego z tysięcy zalegających wszędzie słoików, trupa zaś wrzucił na pakę i przykrył gumowaną derką. Przeszukał pomieszczenia w poszukiwaniu rzeczy osobistych tego, jak się okazało, żołnierza... Odnaleziony mundur, karabin i buty wrzucił na tylne siedzenia. Z magazynku na tyłach domu zgarnął kilka pustaków, folię i kłębek nylonowego sznura.

Wrócił na miejsce imprezy i podjechał prosto pod jezioro. Tuż przy molo stała Blondynka w różowym i opieprzała kogoś za nietrzymanie się planu... Najwyraźniej stosy-ogniska nie trzymały się ustalonych odgórnie lokalizacji i odchył wynosił kilka stopni.

— Hej, Finternacht — powiedział, podjeżdżając tuż pod nią. Zwróciła swój ostry jak skapel wzrok na niego i czekała, aż poda powód, dla którego zawraca jej głowę. — Wytrzyma to molo nasze auto?

Finternacht spojrzała na niego, na pakę, znowu na molo i skinęła głową.

— Wolno jedź i spróbuj gdzieś w połowie tamtej alejki. — Wskazała palcem miejsce.

Skinął głową i ruszył powoli. Dobrze obciążone, odpowiednio opakowane ciało zniknęło w głębokim i zarośniętym miejscu pośrodku jeziora, w dziurze między grążelami i grzybieniami. Mieszkające tam ryby z powodzeniem mogłyby otworzyć magazyn budowlany.

 

Gdy wrócił, zatrzymała go i patrzyła długo na jego prostą, nieskalaną wątpliwościami twarz.

— Zdajesz sobie sprawę, że krew ci cieknie z ramienia?

Spojrzał na rozcięty rękaw skórzanej kurtki i sączącą się spod niego krew. Ivy musiała nie zauważyć... Biedne dziecko, pomyślał.

— Bulgur ogarnie — rzekł i uśmiechnął się. — Odstawię tylko samochód.

Finternacht zmierzyła go wzrokiem przez chwilę cieplejszym niż zwyczajowa góra lodowa.

— Dzięki, Rondo. Nie patrz tak, ty już wiesz, za co. No, spierdalaj już, bo mi się tu wykrwawisz.

Bulgur zobaczył rozcięte ramię i kurtkę i bez słowa pokręcił głową. Z jakiegoś powodu miał przeczucie, żeby przy tej rodzinie mieć zawsze nawleczoną igłę i butelkę whisky na podorędziu.

 

x

 

Hinderman stał przytulony do komina i przyglądał się, jak dziewczyna i chłopak flirtują przy samochodzie. Pomyślne przechwycenie targetu zależało w znacznej mierze od tego, czy target pójdzie po dobroci, czy trzeba będzie zapłacić cenę krwi i ołowiu. No, w jego przypadku również miedzi, prochu i teflonu, do spółki z usypiaczem i przyspieszaczem, ale ta część nie brzmiała tak srogo w jego głowie, jak ta z krwią i ołowiem. Jednak żeby być ścisłym...

Dobrze by było, gdyby obyło się bez większego rozpierdolu, pomyślał Hinderman, nakręcając na sztucer tłumik prawie tak długi jak lufa. Załadował specjalny, podkalibrowy nabój do eliminacji opancerzonych celów — spodziewał się, że opony starego Volva mogą być wzmacniane, choć niech go diabli, jeśli wiedział, jak to załatwili. Szyby, oceniał, prawie na pewno były. Obok strzelby postawił następne naboje tak, by były w zasięgu ręki, gdyby chciał przeładować — nie chciał ryzykować magazynka. Mógł się zaciąć, a w przypadku jedynego takiego karabinu w jego posiadaniu, to mogło być jego “być albo nie być”.

 

Ptaki śpiewały, po drzewach skakały wiewiórki, opodal auta mignął kot, wśród drzew czaił się lis. Po co to wszystko?, zadawał sobie pytanie mężczyzna z karabinem snajperskim, wodząc wzrokiem od celu do celu. Przecież nie po to, żeby dać dziecku psa w prezencie.

Nie, na pewno nie.

 

Gdy target i 5071A wsiedli do samochodu, wśród zwierząt zapanowało poruszenie. Niektóre zaczęły migotać, pojawiały się i znikały w zaroślach inne. Robiło się małe zamieszanie. Co najmniej jedno zwierzę rzuciło ukradkiem okiem w jego stronę.

Odpalony silnik to sygnał do strzału, pamiętał odprawę. Tylko co, jak nie trafi lub nie zdąży?

— Wal w koło, sierżancie — powiedział głos tuż przy jego uchu. — Nie czekaj, aż cokolwiek się stanie.

Trzasnęły drzwi Volva, zaszczekał niewidoczny z jego pozycji pies. Hinderman ściągnął spust, wysyłając robiony na zamówienie, wart dwie setki pocisk na spotkanie z przeznaczeniem.

 

x

 

Kapitan Fintergor, wisząc nieco powyżej samochodu, obserwowała rozwój sytuacji. Target nawet po stosunku silił się na kontynuowanie znajomości, co było jednym z zakładanych przez nią pomyślnych rozwojów sytuacji. Niedaleko, kilkaset metrów dalej, czekał w gotowości oddział uderzeniowy, mający zadanie przechwycić target, gdyby zapragnął uciec. Dookoła pełno było zwierząt i nic dziwnego, znajdowali się przecież w parku, a w dodatku na pewno co któryś, jeśli nie wszystkie, pilnowały chłopaka. Trwał rozejm, ale jakoś trzeba było porwać tę ich anomalię na, obecnie, dwóch łapach.

Widziała, że chłopak wsunął do stacyjki kluczyk, ale samochód jeszcze nie zakręcił. Pojawiło się kilkanaście nowych stworzeń. Aha, pomyślała. Czas na Hindermana.

Dała znak, ale nie patrzył w jej stronę. Podleciała ku niemu i powtórzyła mu rozkaz wprost do ucha. Zaszczekał pies, miała nadzieję, że bez związku z wypowiedzianymi cicho przed chwilą słowami.

Rozległ się cichy trzask, gdy pokryty teflonem pocisk przeszył na wylot oponę razem z felgą. Błyskawiczny ruch ręką załatwił wymianę pustej łuski na nowy nabój i ciche zatrzaśnięcie zamka - wszystko w ułamku sekundy. Pusta łuska poturlała się pod zwisającą w powietrzu, migoczącą kobietę. Zatrzymała ją w miejscu zapinanym na trzy klamerki butem na wysokim obcasie. Nachyliła się, nie przestając obserwować akcji przez lornetkę.

— Jeszcze z przodu — szepnęła mu do ucha.

— Nie mam czystego strzału, kapitanie — odparł mężczyzna. — Lisek.

Przyciśnięty do jego pleców palec zmroził mu krew w żyłach. Nacisk nie słabł i, Hinderman był pewien, krew już się pojawiła. Wycelował i ściągnął spust, przeszywając czubek lisiego ucha opalizującym na fioletowo-złoto pociskiem.

— Dobra robota. Teraz muszą wsiąść do Corsy i może obejdzie się bez rozlewu krwi. — Odleciała kawałek dalej w stronę dachu, wyciągnęła telefon i powiedziała do niego kilka słów.

 

Ucho, dla którego wypowiedziane były rzeczone słowa, znajdowało się w przeszklonym biurze w zakładzie przetwórstwa mięsnego kilkadziesiąt kilometrów dalej.

— Kurwa jebana mać — powiedział. — Myślałby kto, że zwierzęta się tak uprą na tego jednego szczeniaka, akurat na niego! Z wszystkich! Na pewno mają ich więcej! — Uderzył wielką pięścią w otwartą dłoń. — Wyginie tysiąc dzików, nikt się nie przejmie. Dwieście jeży... Czy tam odwrotnie, nikt nawet nie pierdnie. O, umarli, jaka szkoda! — Gestykulował, chodząc w kółko po obszernym pomieszczeniu. — Oby ten postrzelony lis nie był dla nich zbyt ważny.

Zorientował się, że maszyny na dole stoją, on sam ryczy i każdy może go usłyszeć. Zganił się w duchu i uspokoił, stosując jedną z modnych ostatnio technik medytacyjnych.

Gdy skończył, wezwał Daya.

 

x

 

— Jak impreza, siostro? — usłyszała w słuchawce Finternacht.

Stojący obok niewysoki, łysy i brodaty mężczyzna, prezentował jej akurat obszerną, szkarłatną poduchę. Na niej zaś, mieniła się klejnotami i ćwiekami wykonana ze skóry i srebra obroża. Wyprostowała palec sugerując mu, że ma zastygnąć i nie przeszkadzać.

— Chujowo. To znaczy nie, chujowo, bo wdepnęłam w jakieś gówno i buta musiałam wytrzeć. Ogólnie, wszystko idzie zgodnie z planem, bez większych fakapów. Rondo popierdolił trochę i będą pływające flamingi i banany, i flamingi osobno, a nie pływające banany i flamingi. Trudno. — Odeszła kilka kroków, bezwiednie kopiąc różowymi szpilkami wszechobecne na ziemi szyszki. — Nie, spoko. Już załatwione. Mała zmiana planów tu, mała tam, ostatecznie wszystko i tak skończy się na tym, że Ivy zniknie gdzieś razem z prezentem, pozostałe dzieci będą się świetnie bawić, endorfiny, serotoniny, wiesz. Flamingi już jadą innym transportem, a dorośli… No, sama wiesz. No… Vlad? No, Vlad przyjechał, właśnie się rozstawiają z tymi swoimi chłopakami na tej polanie, co rozmawialiśmy. Świetny widok z zamku, naprawdę. Doskonały. Ogniska, polana, krew… Widzę to. Będziecie zachwyceni. A jak u ciebie?

 

Rondo, znów pozszywany, szedł w stronę polany, obserwować sztukmistrzów. Żonglerzy na szczudłach, akrobaci i połykacze ognia dopracowywali numery, dopinali paski, sprawdzali wyposażenie i krzątali się po okolicy. Rondo palił papierosa i patrzył, jak gibkie istoty w obcisłych strojach przeskakiwały przez obręcze, włochaci i brodaci mężczyźni udawali, że walczą na topory, a ponętne kobiety z pomalowanymi na biało-czarno twarzami kręciły jakimiś przyrządami, które docelowo chyba miały płonąć.

Zadzwonił jego telefon. Sięgnął po niego i przyłożył do ucha.

— Cześć, Ivy — powiedział. — Jestem na polanie, gdzie… Nie mogę ci powiedzieć, zepsuję niespodziankę. Ale mogę przyjść i zagrać z tobą w domino. — Rondo grywał z Ivy w gry planszowe, odkąd Ivy skończyła trzy lata i pierwszy raz została sama w domu z wujkiem. — Dobrze, może być puf. I tak mnie ograsz. Przygotuj już pudło, już idę.

Rozłączył się, wstał i bez ociągania odszedł. Zapach dymu z papierosa podążył razem z nim.

 

— Nie chcę tej imprezy — powiedziała Ivy, przesuwając krążki po prostokątnej planszy.

Rondo nie wiedział, co odpowiedzieć. Od miesięcy planowali, zwozili sprzęt, załatwiali ludzi, ale nikt pewnie nie zapytał małej o zgodę. Mogło tak być.

— Dostaniesz najlepszy prezent, jaki możesz dostać — powiedział.

Dziewczynka zaciągnęła się papierosem.

— Nie chcę żadnego prezentu, Rondo. Wolałabym, wiesz, normalną rodzinę, święty spokój… Żeby wiewiórki mogły znowu skakać po naszym trawniku. Albo liski kopać w kurniku, to bym wolała. — Patrzyła na strużki dymu, gdy on głowił się nad następnym ruchem. Czego by nie zrobił, mała i tak wygra. “Gdyby twoi rodzice byli mniej uparci, mogłabyś zdobywać medale albo co”, zwykł jej powtarzać.

Fintergor i Gorterfin mieli jednak co do córki inne plany. Plany, których realizacja miała zwieńczyć najlepszą w historii imprezę urodzinową.

— W dupie mam te ich plany, to ich trzymanie mnie w niewiedzy, wujku. Czekam tylko na odpowiedni moment, żeby stąd zwiać. Czekam na… Odpowiedni moment.

Rondo nie dopytywał. Nigdy nie dopytywał. Ale miał przeczucia.

— Dostaniesz najlepszy prezent, jaki możesz dostać, wujek Rondo ci obiecuje. — Zrobił ruch. Dziewczyna odpowiedziała serią kontrruchów na kościanych dublach, po którym do końca rozgrywki miał się już nie pozbierać.

Przegrał tę partię, oczywiście.

 

x

 

Samochód zauważalnie opadł o kilka centymetrów po tej stronie, gdzie siedziała.

— Obawiam się, że chyba koło ci strzeliło… Jak masz właściwie na imię? — spytała dziewczyna znana jako Sotia chłopaka siedzącego na fotelu kierowcy.

Ów spojrzał na nią jakby spadła z księżyca.

— Koło by mi strzeliło? Bez sensu.

— Jeśli chcesz gdzieś jechać, tu obok stoi moja furka… — rzekła, nieco zbyt zdenerwowanym głosem, za co uszczypnęła się nieświadomie w przedramię.

— Nie chcę nigdzie jechać. Myślałem, że posłuchamy trochę muzyki. — Wyciągnął ze schowka kilka opisanych mazakiem płyt. — Lubisz AC/DC?

Pokiwała głową. Faktycznie lubiła, tego nie musiała udawać. Za oknem przebiegł niewielki kształt, pies albo lis. Z głośników poleciały takty “Highway to Hell”.

— Ta da dam, cyk, cyk — zanucił, klepiąc się bladą dłonią po dżinsie na udzie. — Ta da dym, ta da dym, dada dym, dym, tyrym! TYRYRYM!

— Living easy, living free… — zaśpiewał blady, wysoki chłopak na fotelu kierowcy.

— Season ticket on a one-way ride! — zawtórowała mu piegowata dziewczyna w czerni.

— Adrian jestem. No, Adrien — wypowiedział to jako “ej-dri-jen”. — Na gościnnych występach z Estonii. Przyjechałem ojca odwiedzić.

Podała mu rękę, którą bez wahania ucałował. Dworsko, romantycznie.

— Ejdrijen, Adrian, jedźmy do mnie. Przeżyjmy razem jakąś przygodę.

Uśmiechnął się do niej, zapomniawszy o całym świecie. Przekręcił kluczyk w stacyjce, wdepnął gaz i ujechali kilka metrów, zanim koła Volva odmówiły posłuszeństwa i zakopały się w miękkim podłożu.

— Kurde, chyba faktycznie kapeć! — Wyskoczył z samochodu i jął przyglądać się oponom. — Nie do wiary, dwa na raz! Niesłychane! — Padł na kolana i obmacywał zniszczone ogumienie.

Na szczęście, dziury po kulach były niewidoczne z tej perspektywy… Na szczęście.

Sotia wysiadła z gracją z pojazdu, cicho zamykając drzwi. Złapała go delikatnie za brodę i uniosła, by na nią spojrzał. Zakręciła na palcu kluczykiem z kółkiem.

— Czy stojący nieopodal czarny Opel Corsa da radę? Zaspokoi wyrafinowane gusta Ejdrijena z Estonii? Estońskiego Ejdrijena? Zaufasz mi na tyle, żeby wsiąść z kobietą do samochodu?

 

Po chwili Sotia już prowadziła Corsę, a popołudniowe słońce oświetlało jej piegi w oparach papierosowego dymu. Estończyk siedział obok i słuchał składanki Beastie Boys.

— I’m trying to tell you now, it’s sabotage! — rapował razem z radiem, robiąc raperskie gesty rękami, kiwając głową do rytmu.

Żebyś wiedział, myślała, gdy po przejechaniu kilku kilometrów, na wysokości Pogórza przejęły ich dwa samochody obstawy.

Gdy zasnął, zatrzymała samochód i pozwoliła innym robić swoją robotę.

 

x

 

Mężczyzna obficie krwawił z pleców, gdy zadowolona z przebiegu misji kapitan wbijała mu paznokcie, rozcinając ciało na głębokość kilkunastu milimetrów. Nie zamierzając nic z tym robić, patrzył tępo na dowódcę. Blondynka paliła papierosa i miała po dziurki w nosie jego humorów i wątpliwości.

— Nie przesadzaj, Hinderman, kauteryzuj się. Kauteryzuj, mówię! — Z każdym słowem zwiększała nacisk psychiczny na człowieku. — Rób, co mówię.

Hinderman powątpiewał, czy będzie mu dane ujść z życiem, gdy zwierzęta zrozumieją, co właśnie zaszło i dokąd pojechał ich Wybraniec. Rozgrzał jednak palec i przypalił się wszędzie tam, gdzie Fintergor zrobiła mu krzywdę.

— Kapitanie? — zapytał, gdy delikatna bryza rozwiała resztki woni przypalanego ciała.

— Mów.

— Jakie... mamy szanse przeżycia?

Odpalił papierosa i podał jej. Po chwili, gdy spuściła na moment wzrok, co uznał za dobrą monetę, odpalił również sobie.

— Jak się tak będziesz idiotycznie dopytywał, Hinderman, to osobiście nadzieję cię na pal jeszcze dziś przed północą.

Mnie to jeszcze chuj, pomyślał.

— A 5071A?

Kobieta usiadła, opierając się o karabin maszynowy na dwójnogu. Jej blond włosy zakręciły się, a żyły na ramionach zamigotały na błękitno.

— 5071A dostaje awans właśnie teraz. — Przygryzła wargę, w jej ręce pojawiła się mała strzykawka. — Bez obaw, Hinderman. Na mój rozkaz zostaje posłem. Będzie pierwszą spośród twoich córeczek.

Posłem?, spytał się sam w myślach, nie ważąc się odezwać.

Gdy kobieta skończyła aplikować sobie dawkę specyfiku, odpowiedziała mu sama.

— A jak myślisz? Czas zakończyć tę zimną wojnę. — Wzięła do ręki karabin i zajrzała do zamka. — Myślisz, że po co to wszystko: Sotia, target, my na dachu, impreza z Vladem palownikiem? — Wzruszyła ramionami. — Kończymy zimną wojnę z pierdolnięciem. Mur, musisz wiedzieć, już rozjebaliśmy.

 

x

 

Hinderman drżał na myśl o pomysłach dowództwa w kwestii kończenia wojny. Wprawdzie trwało zawieszenie broni, lecz co jakiś czas ginęli jedni albo drudzy i im dalej na osi czasu, tym większe napięcie. Chętniej i częściej sięgamy po zęby i pazury, pomyślał, to się nie może dobrze skończyć.

Tym razem porwaliśmy im sprzed nosa jednego ważniaka, więc skończy się to wszystko krwawo. Do 5071A przywiążą pewnie jakąś atomową walizkę i poślą do ZOO, jak nazywano uzbrojony post z dowództwem Zwierząt. Jak dziewczyna będzie miała szczęście, może rozszarpią ją na miejscu i nie będzie bardzo cierpieć przed śmiercią.

— Hinderman, idziesz? — Spytała Fintergor, pierwsza spośród Blondynek, królowa nocy, dnia i jego życia. — Skończ się dąsać, natychmiast pakujemy graty i lecimy stąd.

Poszedł. Podawał kapitan rzeczy, które ona, zlatując, zabierała na dół, do odrapanego dostawczaka.

— A co z trupami? — spytał.

— Pieprz trupy, szkoda czasu. Łap broń i spierdalamy. Wiesz, jakie rzeczy ludzie w hotelach zostawiają?

Zwłoki, pomyślał Hinderman. Wciśnięte pod rozszarpany materac, wysuszone do ostatniej kropli krwi, ludzkie zwłoki.

 

Grubas patrzył na Daya. Bledszy z mężczyzn porzucił gdzieś brązowy płaszcz i teraz występował w krótkiej, czarnej kurtce. Porozumieli się wzrokiem, Gorterfin pokiwał głową.

— Wiesz, co robi teraz jedna z córek Hindermana? — spytał. — Powiem ci, co robi. Zapierdala w robocie, żeby moja jedynaczka nie musiała. Jeszcze! — Machnął palcem. — A wiesz, czemu nie chcę, żeby Ivy szła pierwsza?

Day uniósł białą dłoń na znak, że jest wtajemniczony w plan. Drugim gestem dał do zrozumienia, że trudno żeby nie był... Wszak do niego należy wiedzieć.

— Dobra, wiem, że wiesz, Day. Ale czy wiesz, o co nam wszystkim chodzi? W tym… — Machnął ręką, wskazując wszystko dookoła. — Wszystkim. Wiesz? Nie wiesz? Domyślasz się, jaki jest ogólny plan?

Wstał, podszedł do chudego mężczyzny w czerni. Ujął go za poły nowiutkiego odzienia i zbliżył swoją twarz do jego twarzy.

— Będziesz asekurował, żeby 5071A wróciła cało z audiencji… Która, musisz wiedzieć, Day, musi się udać. Czerwony Wilk zbyt długo tracił na tym biznesie, a razem z nim i my. Kurwa, to się nie może nie udać.

Day spojrzał na wielkie ręce Gorterfina. Kiwnął lekko głową.

Gdy tamten go puścił, zniknął.

 

x

 

Słońce powoli znikało z nieboskłonu. Kilkudziesięciu sztukmistrzów płci obojga wykonywało już najprzeróżniejsze numery na sporej, oświetlonej ogniskami polanie. Akrobaci robili skomplikowane salta, przerażający klauni psocili między sobą, strzelając do siebie nawzajem z niewielkich łuków i jeżdżąc na trójkołowych rowerkach. Tancerze i tancerki pląsali do skomplikowanych melodii o ciężkim, głębokim rytmie. Wszędzie pomiędzy nimi chodzili artyści ognia i doświetlali scenerię kulami ognia na łańcuchach i okrzykami wojennymi prymitywnych plemion, zaś rozproszeni po okolicy zmęczeni dorośli robili zdjęcia.

Wcześniej bowiem na środku jeziora przednio bawiły się dziesiątki ich dzieci, doglądane przez nich i ratowników, w otoczeniu stojących tu i tam flamingów. Teraz bachory popiskiwały radośnie w miasteczku namiotowym tuż obok. Kilkanaście kopulastych namiotów świeciło na bursztynowo, tworząc na tafli jeziora istny teatr cieni.

— Naprawdę szkoda, że nie ma żadnych zwierząt, lwów albo co — usłyszał roznoszący drinki Hinderman.

— Jeszcze nie koniec imprezy, drodzy państwo, zapewniam. Przygotowano jeszcze atrakcje, które dosłownie państwa rozerwą na strzępy — wtrącił się w rozmowę jakiejś pary. — Dosłownie, państwo wybaczą przekleństwo, was rozpierdoli na drobne.

Nieco pijana kobieta w tenisówkach spytała:

— Ale chyba nie na poważnie, co? — Zachwiała się lekko. — Nie mogę się rozerwać za bardzo, he, he, mój mąż potem narzeka, że się kleję do wszystkich.

Hinderman przytrzymał tacę, ścisnął lekko ramię stojącego obok męża, który usiłował wyglądać na wyluzowanego.

— Zapewniam państwa, że na koniec tej imprezy... — Zniżył głos. — Wszyscy będą się kleić.

 

Wysoki na kilka metrów, opasujący rezydencję mur miał ostre jak brzytwa żeleźce na szczycie. W jednym miejscu zaś ziała wielka wyrwa, widać, że zrobiona całkiem niedawno. Z bezpiecznej odległości kilkadziesiąt par oczu obserwowało przez nią migoczącą w zmroku polanę.

— Nie wyobrażacie sobie, co was spotka, gdy nie wrócę z tego żywy — powiedział ogromny, czerwony wilk. Jego pochylony łeb znajdował się na wysokości twarzy dziewczyny w czerni.

— Wyobrażamy sobie — zapewniła, poprawiając okulary. Powinna była milczeć, ale… Wilk wydawał się ją polubić. Być może. Kilka razy ją powąchał i wydawał się ją akceptować.

Wielki, połyskujący wewnętrznym gorącem stwór postąpił krok naprzód. Za nim kroczyły dwa ogromne niedźwiedzie, a za nimi kilkanaście innych, nie mniej strasznych zwierząt w rozmiarach dotąd niespotykanych.

Elita, pomyślała Sotia. Jakby faktycznie chcieli ich wystrzelać... Rozpętana tego dnia wojna zakończyłaby się, gdy ostatnia wiewiórka przegryzłaby gardło ostatniemu z naszych. Albo odwrotnie. Ale raczej to my byśmy wdupili.

— Idziesz ze mną, tu, przy mnie. — Wskazał łbem miejsce Wilk. — Na wszelki wypadek.

— Za nic w świecie nie chcę tego przegapić... Jestem zaszczycona miejscem w pierwszym rzędzie. — Nie doczekała się odpowiedzi, jednak kilka stworzeń za jej plecami prychnęło drwiąco.

 

Zwierzęta szły ostrożnie przez zarośla.

— Pomiędzy drzewami czają się jakieś fiuty z siekierami i sznurami — zaraportowała awangarda lisów.

— Wiesz coś o tym? — spytał wielki, biały tygrys. Wąchał ją co rusz, ale nie czuł ani strachu, ani fałszu. Gdyby cokolwiek kombinowała, wyczułby. Gdyby cokolwiek nie pasowało, Wilk nie wyszedłby na światło dzienne. A teraz byli tu i szli prosto, można rzec, w paszczę lwa.

— Te fiuty odegrają swoją rolę... Wkrótce. Spodoba wam się.

— Nie podoba mi się to — powiedział większy, o ile to możliwe, z niedźwiedzi.

— Mnie też nie — warknął Czerwony Wilk. — Ale jesteśmy przy nadziei.

 

Na schodach stała Finternacht w stroju wieczorowym, wyglądając zachęcająco jak piętnaście milionów dolarów w gotówce. Tuż obok niej stał Hinderman, cichy i skupiony jak mnich. Po schodach schodził Gorterfin w towarzystwie Fintergor, wyglądającej jak zaginiony brat bliźniak blond-fortuny. Za nimi sunął cicho Day.

Zwierzęta rozpoznały całą piątkę. W ciemności zabłysnęły kły i pazury. Teraz wewnętrzne światło wydobywało się nie tylko z przewodnika stada.

 

Gdy korowód zwierząt zatrzymał się u stóp schodów, Gorterfin uniósł obie ręce. Wszystkie okoliczne dźwięki, oprócz popiskiwań dzieci w namiotach i nielicznych plusków, zdawały się znaleźć coś do roboty w innej części świata.

— Oto i jestem — powiedział Czerwony Wilk.

Siostry Blond, Grubas, Hinderman, Sotia i Day ukłonili się głęboko przed zwierzętami, okazując nie tylko cześć, ale i pokorę, tak niespotykaną w tej części świata. Gdyby ktokolwiek z ich rodzaju to zobaczył, to mógłby być koniec.

Ciszę wypełniało wibrowanie napiętych ścięgien gotowych do skoku zwierząt. Finternacht starała się oddychać spokojnie, w czym przeszkadzała jej drżąca warga. Wilk zrobił gest, od którego napięcie wyraźnie zelżało. Nawet milczący jak skała Day odetchnął.

 

Po chwili ciszy zapytał, lekko mrużąc oczy w czymś na kształt uśmiechu Wilk.

— Kim są te fiuty z siekierami w lesie? Nie stać cię na ochronę z karabinami maszynowymi?

Gorterfin, zupełnie do siebie niepodobny bez fartucha, uśmiechnął się. Od kilkudziesięciu lat.

nie słyszał, żeby ktokolwiek ważył się tak do niego powiedzieć.

— Nie spytasz najpierw, gdzie jest Estoński Pies Śnieżny?

Wilk spojrzał na niego z nieskrywanym zaskoczeniem i nienawiścią pierwotną jak puszcza białowieska. A potem zastrzygł uszami i zluzował.

— Bez obaw — dodał grubas. — Fintergor i ja mamy córkę, wiedziałeś? Udało nam się zmodyfikować gen. Z tego co wiem, wam też. — Niedźwiedzie postąpiły kilka kroków naprzód, wielka wilczyca śnieżna stanęła obok wilka.

— Zabiję go.

— Daj mu mówić — warknął Wilk. Nikt nie musiał być specjalnie informowany, że Czerwony był w gotowości do zmiażdżenia czaszek wszystkich po kolei.

— Popatrzcie tam — wskazał zbocze niewielkiego pagórka. Tam, w wielkiej plamie krwi leżało kilkoro martwych dzieci, a obok…

 

— Nie wierzę. — Wilk zrobił kilka kroków w tamtą stronę, po czym wrócił przed oblicze Grubasa. — Jak to możliwe?

Gorterfin uśmiechał się samymi oczami. Gdyby nie jego półgłówek brat, nigdy by nie wpadł na ten pomysł.

— Dzieci najbardziej na świecie pragną wolności i brania świata po swojemu — rzekł. — Musimy im na to pozwolić, ty i ja. My i wy.

Czerwony od wewnętrznego żaru wilk na moment stał się jaskrawo-pomarańczowy. Na zboczu wielki, połyskujący rudo pies o wyglądzie husky’ego zlizywał ludzką krew z nagiej dziewczyny.

— Musimy im pozwolić odejść i żyć po swojemu, Red.

 

— Nic nie musimy — warknął Wilk. — Musimy tylko umrzeć…

Gorterfin wykonał szybki ruch ręką. Nie spodziewał się, że w dramatycznym skoku złapie go za nadgarstek niewielki Fenek, który najwyraźniej nie wytrzyma napięcia i jak sprężyna wystrzeli w jego kierunku.

Największy na świecie Tygrys parsknął i zaczął rechotać. W jego ślady poszły pozostałe zwierzęta.

— Masz przejebane — przez zaciśnięte na rękawie marynarki zęby wycedził, patrząc na Gorterfina Fenek. — Nikt nie b-b-b-kurrrw…

 

— A propos umarcia… — zaczęła Fintergor, uśmiechając się zabójczo na widok zapalczywości stworzenia, które odważyła się pogłaskać po głowie. — Skoro mamy już ustalone, że.. — Wskazała ręką coś, co można by nazwać performensem na temat erotyki międzygatunkowej. — Ślub to kwestia czasu, nie chcielibyście posłuchać o posagu?

— Idiotyczne ludzkie tradycje — powiedział tygrys. — Zwierzęta nie...

— Fakt — przerwała mu Fintergor, klaszcząc w obie dłonie.

 

Na polankę weszli znani zwierzętom mężczyźni z lasu. Jedni mieli sznury, inni siekiery, jeszcze inni długie, zaostrzone drzewka. Chwilę czworonogom zajęło zrozumienie, co się właściwie dzieje.

— Przy rozsądnym gospodarzeniu, ludzi nie braknie do końca świata. Proszę się częstować. — Zaprosiła wchodząca śmiało między zwierzęta Fintergor. — Na pewno ja będę, och… Wprost nie mogę się doczekać.

 

Hinderman patrzył, jak Vlad i jego słudzy nabijają na krótkie pale nie stawiających oporu, rozochoconych ludzi. Jak siostry Fintergor i Finternacht, zapomniawszy zupełnie o manierach, podlatywały na skrzydłach i oddawały się opróżnianiem z krwi zwłok rozszarpanych przez zwierzęta dzieci.

Jak Day i Gorterfin piją ze szklanek brunatną ciecz, a Rondo w skupieniu pali papierosa, patrząc na światła odbite w tafli jeziora. Głaskał po twarzy leżącą na ziemi 5071A. Wkrótce wyda na świat pierwszy miot nowego pokolenia. Po nim, miejmy nadzieję, przyjdą następne i następne.

Jak tuż obok, w otoczeniu swoich poruczników stał Czerwony Wilk i patrzył, jak defilują przed nimi wylewające się z pałacyku dziewczyny. Wkrótce zapełniły każdą możliwą przestrzeń. Otoczony nimi gigant zawył krótko. Odpowiedzi nadchodziły ze wszystkich stron świata.

Hinderman był dumny ze swoich córek. Który ojciec nie byłby? Bądź co bądź, dadzą życie nowej rasie, a ta, miejmy nadzieję, pomyślał, raz na zawsze zakończy panowanie ludzi.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (46)

  • Enchanteuse 17.08.2018
    [Kropka niezgubka] .
  • Okropny 17.08.2018
    Serdecznie dziękuję za dwóję, choć "uje" się nie kreskuje.
  • Canulas 17.08.2018
    Podbiłem bo już czytałem i znam wartość. Spada mi prąd. Idę spać. Bądź dzielny.
  • Okropny 17.08.2018
    Poprawione znasz skąd? Telepatycznie?
  • Karawan 17.08.2018
    No, dobra, ja też znam. Za poprawkę 5 ;))
  • Okropny 17.08.2018
    Ale czy poczytane i lepsiejsze teraz?
  • Karawan 18.08.2018
    Okropny Sorki za zwłoki(ę). Imho teraz dopiero pokazuje Jego Okropność w całej (?) krasie. Całkiem całkiem OK! ;)
  • Enchanteuse 17.08.2018
    Była kropka, przyszła i ja.
    Bonsoir :)

    "Kobieta siedząca na łóżku założyła nogę na nogę, z białej pończochy spłynęło na dywan piórko.

    — Obserwuj dalej, Hinderman — rzekła, a nagi mężczyzna przy oknie przyłożył staroświecką lornetkę do oczu. — Obserwuj dobrze, Hinderman.

    Spod łóżka wystawały blade palce."

    Dreszcz, dreszcz, drreszcz. Cudowne, jak sztyletem w krtań.


    "Co tak zdychasz? 5071A jest na ważnej misji, nie marudź"
    literówka, monsieur. "wzdychasz", powinno być.

    " — “Trudno powiedzieć”? — Kobieta uniosła się do pionu, zza jej pleców poczęły wyrzynać się migoczące, czarne skrzydła. Jedna z rąk, choć z pozoru całkiem normalna, trzymała spory kawał rozszarpanego z ogromną siłą materaca. — Trudno powiedzieć, Hinderman? To jakiś termin wojskowy, którego nie znam? — Przekrzywiła głowę, zbliżyła się do niego. — Spójrz na mnie, człowiecze.

    No to cześć, pomyślał, ale wykonał rozkaz."

    Aż się uśmiechnęłam. Fajne.

    "Gdy szli w stronę auta, obserwowało ich kilka par bardzo bystrych oczu. Nie, żeby wcześniej było inaczej...

    Po prostu dopiero teraz warto o tym wspomnieć."
    oryginalna narracja. Zaczynam powoli rozumieć, o co ci chodziło z tymi kilkoma stylami.

    "Teraz muszą wsiąść do Corsy i może obejdzie się bez rozlewu krwi."
    niedawno pisałam to spirytyście. nazwy marek samochodów z małej, jak bardzo byś ich nie szanował ;)
    odsyłam do źródła:
    https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715.html


    "(...)Opel Corsa da radę" - j.w.

    "Powinna była milczeć, ale… Wilk wydawał się ją polubić. Być może. Kilka razy ją powąchał i wydawał się ją akceptować."
    po wielokropku kontynuujesz zdanie, więc mała litera wydaje się bardziej zasadna.

    Koniec.
    W sumie, to nie wiem co napisać. Na początku, czytając o tych zwierzętach, nauczona myśleć po poetycku, myślałam o nich jako o przenośniach. Dopiero później zorientowałam się, że to niezupełnie tak. Dobrze mówię?
    Jest specyficzny klimat w tym tekście, który podsyca wprawnie prowadzona narracja, nieco igrająca z czytelnikiem.
    Jest i oryginalność, bo to zwykle ludzie wykorzystują zwierzęta i to do takich horrorów przywykłam, a nie odwrotnie.
    Tylko że jakoś nie przeraża mnie to, nie wiem, dlaczego. Bardziej odczuciowo traktuję jako thriller, zwłaszcza te partie z Blondynką. Trochę mi się skojarzyła Fuzja Adama pod względem bezwzględności ludzi. Odrobinkę.
    Niemniej, tekst dopracowany i przyjemnie się czytało. Pięć się należy.
  • Okropny 18.08.2018
    Yo.
    Zdychasz miało być, fraulein, zamierzone.
    Corsa to był strzał, literacko widziałem już obie wersje, wybrałem w ciemno tę lepszą.
    Po wielokropku mogła być mała, gdyby Wilk nie był z wielkiej, jak w pozostałych sytuacjach, zauważ.

    Kategoria "horror" została mi podsunięta przez beta-czytelniczkę, która akurat tako rzekła, ja mam problemy z kategoryzacją czegokolwiek. Piszę misz-masze.

    Dzięki za wizytę, analizę i komentarz. Doceniam.
  • Okropny 18.08.2018
    Te nazwy marek pozmieniam. Kwestię zdychania przemyślę.
    Moja beta widzi to jako "trochę Underworld", ale ja zupełnie nieświadomie. Zwierzęta nie są metaforą, wykraczają poza nasze ludzkie ich zrozumienie.

    Och, nie tylko Adam pisał o bezwzględnych ludziach, ale za samo stawianie nas w jednym zdaniu już podzięka się należy.

    To chyba tyle?
  • Enchanteuse 18.08.2018
    Okropny no obaj piszecie na wysokim poziomie, więc na pewno pod tym względem porównanie jest jak najbardziej trafne.
    Na kategoriach horroru się nie znam, chyba czas znów sięgnąć do Fanthomasa. Faktycznie, potem wilk konsekwentnie jest z Dużej Litery.
    Sama przyjemność po mojej stronie.
  • Okropny 18.08.2018
    Enchanteuse ja dopiero raczkuję w horrorze czy tam thrillerze, usiłuję budować napięcie, ze skutkiem, jak widać.

    Miło mi :)
  • Buziak 18.08.2018
    Okropny, wartka, opisowa, trzymająca w napięciu akcja. Czułam się jak poboczny obserwator. Skąd czerpiesz pomysły? Bardzo mi się podoba.
  • Okropny 18.08.2018
    Buziak, potwory, zwierzęta i inne takie... Większość moich tekstów je zawiera. Skąd pomysł... Pojęcia nie mam, żyję i działam w chaosie, piszę na fali weny, tu i teraz :-)
  • Buziak 18.08.2018
    Okropny, jak tu i teraz to płodzisz z dużą lekkością, aż zazdroszczę obrazowej wyobraźni, której niestety nie posiadam.
  • Okropny 18.08.2018
    Buziak trzeba pisać, zobacz ile ja tu mam tekstów...
  • Ozar 18.08.2018
    Okropny nie mogłeś tego podzielić na choćby 2 części - strasznie długie.
  • Okropny 18.08.2018
    Było w pięciu, to jakoś się nie pchałeś...

    I Ty, historyk, czternaście stroniczek mówisz, że Ci za dużo?
  • Ozar 18.08.2018
    Okropny Ja swoje długie teksty dzielę na częśći, a inne obcinam nawet o 80%. nim wejdą tu na portal.
  • Okropny 18.08.2018
    Ozar no co ty gadasz... Rewolucyjne podejście!

    Ozar, wiem. Tekst ma 14 stron i jest, czaj to, poprawioną wersją tekstu, który wychodził w odcinkach.
    Jak ci zależy, zaznacz sobie, gdzie skończyłeś i wróć następnego dnia, a jak nie, to po prostu to olej...

    Mam tu i teksty na 28 stron w jednej części, i 280 w stu.
  • Ozar 18.08.2018
    Okropny Kurde nie chcę sie kłocić. Ok przeczytam jak jest.OK.
  • Okropny 19.08.2018
    Ozar dobrze, bez spiny. Nie ma musu.
  • Luk Kope 23.08.2018
    „Ciszę wypełniało wibrowanie napiętych ścięgien gotowych do skoku zwierząt„ - NIE! Jeszcze raz nie! Zawsze miej poczucie sensu w tym co piszesz. Tekst przeanalizuję lepiej po pracy, ale to jest niedopuszczalne. Tekst jest super, mogę Ci go przepisać po swojemu. Ale nigdy wibrujące ścięgna nie wypełnią ciszy!
  • Okropny 23.08.2018
    O, i tu dotarłeś. Znalazłeś, widzę, coś. Nie chcę, żebyś mi przepisywał po swojemu moich tekstów, człowieku. Mam poczucie sensu, uciekam się do środków stylistycznych, które, jak sądzę, nie są dla każdego. Teorię ścięgien mogę ci objaśnić, jak będziesz jeszcze ciekawy. W razie potrzeby służę pomocą.
  • Luk Kope 23.08.2018
    Okropny To nie są środki stylistyczne. Objaśnij mi proszę jaki dźwięk wydają ścięgna.
  • Luk Kope 23.08.2018
    Plus, wszyscy się tak smyracie, czy jest tu miejsce na krytykę? Nie rozumiem złości, przecież chcę pomóc. Uczę ludzi pisać, pracuję w akademii kreatywnego pisania. Jeżeli nie chcesz mojej pomocy to po prostu powiedz.
  • Jakkolwiek zawsze z chęcią podstawię Okropnemu nóżkę, to „Ciszę wypełniało wibrowanie napiętych ścięgien gotowych do skoku zwierząt„ - to nie jest bez sensu.

    Spróbuj być mniej toporny i bardziej niedosłowny w odbiorze, a Twe oczki rozlepią się na ogrom nowych rozwiązań.

    „Ciszę wypełniało wibrowanie napiętych ścięgien gotowych do skoku zwierząt„ - Ja to rozumiem tak, że w powietrzu czuło się już ten skok, który zaraz może nadejść, że ta możliwość jakoś naznaczała postrzeganie, że to niebezpieczeństwo było wyczuwalne.

    Może pracujesz w Akademi Kreatywnego Pisania, ale wyznacznikiem do zasadności Twego mądrowania się byłoby dla mnie raczej to, jak sam piszesz.

    A piszesz tak, w jednej rzeczy w którą weszłam na szybko, by zrobić pobieżny reaserch:


    ''wieje

    stężeje

    usypujesz

    próbujesz''

    To są rymy do dupy, a mądrowanie się o nielogiczności zdanie Okropnego było bez sensu, bo jego zdanie ma dla mnie sens, jeśli będziemy je postrzegać niedosłownie.

    Więc nie kop go. Its my job.
  • Tylko nie bierz tego na hiper poważnie. Wiem, że go nie kopiesz tylko chcesz pomóc. Jakbyś miał zamiar się pieklić, to weź najpierw pod uwagę, że mówię żartobliwie.
  • Okropny 23.08.2018
    Luku Kope, jesli serio uczysz ludzi kreatywnego pisania, to dlaczego nie odpowiedziałeś na moje pytania pod drugim tekstem? A kwestię ścięgien świetnie opisał mój adwersarz poniżej.
  • Okropny 23.08.2018
    I w ogóle, jakiej złości xd
  • Luk Kope 26.08.2018
    Okropny Chętnie odpowiem, przepraszam za czepialstwo i głupotę z mojej strony.
  • Luk Kope 26.08.2018
    e make i ka pololi Mam impulsywny charakter. Tak to się kończy. A moje wiersze są okropne, to prawda. Pozdrawiam.
  • Okropny 26.08.2018
    Luk Kope i co? Gdzie odpowiedz?
  • Okropny 26.08.2018
    Canulas xd
  • swen norwald 30.10.2018
    No kurde - co tekst to się go dobrze czyta. Jak to możliwe? Mocne 5.
  • Okropny 30.10.2018
    Dzięki, Swen. Pracuję nad tym mocno
  • Agnieszka Gu 06.01.2019
    Witaj,
    Podlecialam, przeczytałam i zawyłam :) w pewnym sensie. Więc tak, pomysł fajny, niebanalny, z mrocznym (dla biednych ludzi) zakończeniem. Choć nie był zaskoczeniem, przy czym to nie musi być wada. Wykonanie, na ile mogę ocenić, nieźle, choć chwilami trochę się gubiłam. Przyzwyczaiłeś mnie do diametralnie innego stylu i jeśli to miał być eksperyment z czymś nowym to, jako pomysł jest ok. Pozdrawiam :)
  • Okropny 06.01.2019
    Dzięki za wizytę! Nie spodziewałem się, że ktoś to jeszcze odgrzebie :)

    Do jakiego stylu Cię przyzwyczaiłem? :O
  • Agnieszka Gu 06.01.2019
    Okropny no wiesz, takiego arcy luzackiego, swoiscie wyluzowanego, w którym tekst płynął :) Co nie oznacza, że jedynie przez ten pryzmat cię widzę :)
  • Okropny 06.01.2019
    Agnieszka Gu mam kilka otwartych projektów obecnie, zachęcam do zapoznania się z ostatnimi tekstami z Bieli i Czerni - celuję ostatnio w dark fantasy, szukam czasu na kontynuację większych projektów :)
  • Agnieszka Gu 06.01.2019
    Okropny właśnie się przymierzam do ciebie :) czasu mało ale sukcesywnie nadrabiam...
  • Agnieszka Gu 06.01.2019
    Aaa no i nożyczki muszę jeszcze dokończyć... Choć tam przystosowane tempo coś mi się widzi, czy koniec?
  • Okropny 06.01.2019
    Agnieszka Gu Tilia Fuentes jako humorystyczne dzieło literackie obecnie zeszła na tor boczny, bo nie wyrabiam na pięć frontów. Ale spoko, Oxley też powstawał w fazach.
  • Agnieszka Gu 06.01.2019
    Okropny ja wszystko doskonale rozumiem :) Mam podobnie... kilka otwartych projektów... A propos: Oxley'a wycofaleś nie bez przyczyny, mam nadzieję :)))
  • Okropny 06.01.2019
    Agnieszka Gu poprawia się, korekty robi, rozesłało się do kilku miejsc... Zobaczymy. Najwyżej się selfem wyda. Bez ciśnienia, ale sukcesywnie. Mam świetną korektorkę :)
  • Agnieszka Gu 06.01.2019
    Okropny działaj, działaj :) trzymam kciuki :) świetna korektora to skarb :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania