Kroniki absurdu - miłość, która leczy
Każdy odcinek opowiada inną życiową historię.
Marzena Kuźmińska, dwudziestoośmioletnia szczupła, wysoka, ładnie opalona blondynka, znalazła się na życiowym zakręcie. Zakończyła właśnie wieloletni związek, ponieważ ukochany zauroczył się młodszą i wyjechał do Hiszpanii. Mimo ewidentnego świństwa, jakie zrobił, dziewczyna wciąż nie umiała powiedzieć o byłym chłopaku złego słowa. Usprawiedliwiała niecny postępek, tłumacząc sobie, że przecież każdemu wolno się zakochać, zauroczyć, stracić głowę.
Powodów do zmartwień było jednak więcej. Marzena niepokoiła się na przykład coraz gorszym stanem zdrowia swego taty. Zdzisław Kuźmiński postanowił milczeć. Dosłownie - nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Co więcej, aby nic go nie skłoniło do wypowiedzenia choćby jednego słowa, całe dnie spędzał w wannie z twarzą pod wodą. Wychylał się tylko na chwilę celem nabrania powietrza, po czym zanurzał z powrotem. Chociaż zwykle oddychał przez rurkę.
Ponadto nad Marzeną zawisła też realna groźba utraty pracy. Jej etat miał zostać zredukowany, a ona sama zwolniona. Perspektywa ta przygnębiała dziewczynę jeszcze z jednego powodu. Całkiem niedawno nabyła mieszkanie, wymagające generalnego remontu. Mimo, że wszyscy odradzali zakup, ona się uparła. Teraz miała ponieść konsekwencje swoich decyzji, bez pracy nie byłaby w stanie nie tylko nic wyremontować, ale nawet utrzymać mieszkania. Na rodziców nie bardzo mogła liczyć. Ojciec, jak już zostało wspomniane, nic tylko nurkował w wannie, a matka cały czas pilnowała, aby miał odpowiednio ciepłą wodę i się nie zaziębił.
Marzena była zupełnie rozklejona. Doszła do wniosku, iż wszystkie decyzje, które podejmuje, są mało trafne. Zaczęła się nad sobą użalać, że jest pechowa albo jakaś ułomna. Kiedy jednak zobaczyła, jak od płaczu puchnie jej twarz, przez co nie wygląda seksownie, postanowiła być silna i zmienić swoje życie. Zaczęła łagodnie – od tej pory, gdy piła Martini, wrzucała do niego nie tylko oliwkę, ale też ślimaka winniczka. Chcąc w jakiś sposób zemścić się na facetach, postanowiła od tego momentu zawsze pisać "męższczyzna" i ignorować uwagi, że to błąd. Umyśliła sobie zostać estetką i rozmiłowywać się w barwach, zwłaszcza w niebieskiej. Zrezygnowała z tego pomysłu, kiedy zauważyła, iż jej ulubione truskawki są czerwone. Sprawiła sobie kolczyk w pępku i cieszyła, jak ładnie wygląda na opalonym ciele, lecz chwilę później rozpłakała się z jakiegoś powodu. Uznała wtedy, że drobne zmiany nie wystarczą. Zapragnęła dokonać czegoś wielkiego i zgłębić tajemnicę życia po życiu. W tym celu usiłowała zapaść w stan śmierci klinicznej, by sprawdzić, czy faktycznie występuje efekt "podążania w stronę światła". Przedsięwzięte próby zakończyły się jednak fiaskiem. Udało się jej jedynie dwa razy zemdleć i raz zwymiotować.
Marzena miała naprawdę dość. Postanowiła się wyciszyć i zacząć wszystko od nowa. Spakowała trochę rzeczy i z zamiarem spontanicznego wyjazdu w góry poszła na dworzec kolejowy. Tam jednak rozmyśliła się i kupiła bilet do Kołobrzegu. Kiedy wyszła na plażę w butach trekkingowych, grubym swetrze i z mapą Tatr, rozkleiła się całkiem. Usiadła na jakimś kamieniu głośno szlochając. Pomyślała, czy nie najlepiej byłoby ze sobą skończyć. Nagle ktoś delikatnie dotknął jej ramienia. Odwróciła się i ku swemu przerażeniu stwierdziła, że stoi nad nią brodaty, na oko sześćdziesięcioletni mężczyzna o szczerej, oddanej twarzy rzeźbionej przez wiatr i łagodnym spojrzeniu, jasnych, nieco zamglonych oczu.
– Kerownyczko – zaczął nieco bełkotliwe. – Poratuesz zotóweczką?
Marzenie zrobiło się go bardzo żal, więc wyjęła z portfela wszystkie pieniądze jakie miała, trochę ponad siedemset złotych, i oddała żebrakowi. Ten zdumiał się nieco, ale wziął, ładnie podziękował i się oddalił. Gdy do Kuźmińskiej po chwili dotarło, co zrobiła, rozpłakała się znowu. Jednak kilka minut później, żulik powrócił. Niósł reklamówkę wypełnioną po brzegi piwami, nalewkami i wszelkiej maści alkoholem. Przysiadł obok Marzeny, szarmancko otworzył małego szampana, którego kupił specjalnie dla niej, po czym zaczął wypytywać, dlaczego taka piękna dziewczyna jest smutna. Zwierzyła się mu więc ze wszystkich kłopotów, jakie ją ostatnio trapiły. Przegadali tak cały wieczór i noc, a rankiem Kuźmińska była po uszy zakochana. Marian, bo tak miał na imię nowy przyjaciel, idealnie trafiał w jej potrzeby. Starszy, wysoki, szczupły, doświadczony życiowo, o ustabilizowanym trybie życia, szczęśliwy, że poznał piękną kobietę. Taki nie uganiałby się za innymi. Obiecywał Marzenie trójkę dzieci, podróże, spotykanie ciekawych ludzi, a przede wszystkim solennie zapewniał, iż będzie spełniał jej zachcianki. Zadeklarował ponadto, że lubi seks nie tylko wieczorem, ale i rano po przebudzeniu i w ogóle wydawał się kimś z kim można konie kraść. Dziewczynie nic więcej nie było potrzebne do szczęścia, pragnęła już tylko poślubić nowego ukochanego.
Marzenie ziściło się już w kolejną sobotę. W miejscowym urzędzie stanu cywilnego wzięli z Marianem ślub i póki co wynajęli domek letniskowy, by spędzić w nim miesiąc miodowy. Wtedy dopiero Marzena poinformowała rodziców o zmianach w jej życiu. Barwnie opisała, jak szczęście zaświeciło wreszcie pełnym blaskiem. Najwyraźniej owo szczęście promieniowało, bo jeden z promyczków trafił Zdzisława Kuźmińskiego. Gdy usłyszał o losach córki, wynurzył się z wody, wyszedł z wanny i mówiąc "O ja pierdolę!", odzyskał głos.
Komentarze (10)
Historyjka ciekawa, będę śledzić dalsze losy Marzenki.
Serdecznie pozdrawiam!
- Kerownyczko/ dywiz na półpauzę albo pauzę
Barwie/ barwnie
dowiedział się on o/ on zbędne i dalej 2xsię
Uśmiałam się serdecznie. Absurd goni absurd, a Marzenka próbuje je jeszcze prześcignąć. Końcówka powala na kolana. Jestem ciekawa, co przyniosą kolejne części. Jeśli to opowieść oparta na faktach, jak piszesz powyżej, to kilka już takich osób w życiu spotkałam. Niektórym rzeczywiście wyszło to na dobre i postawiwszy wszystko na jedną kartę teraz są szczęśliwe (ponoć, bo fb ufać nie można). Poczekam na ciąg dalszy. Pewnie nas jeszcze zaskoczysz:)
Ta Cz. I mogła mylić, więc usunąłem. Kroniki absurdu to będzie seria na różne tematy, ale każda historia ma być o czymś innym. I zawsze na faktach, ale podlanych bajkowym sosem absurdu.
Marzenka znalazła swoje miejsce na świecie u naszych zachodnich sąsiadów i jeździ Mesiem, o którym zawsze tak pieszczotliwie mówiła i marzyła.
Bardzo się cieszę, że historyjka rozbawiła.
Z niecierpliwością czekam na kolejną "część" :)
Następna część niebawem.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania