Poprzednie częściKruki - prolog

Kruki - rozdział czwarty

Potężny huk dotarł do jego uszu, wiatr zatargał ubraniem. Zmrużył oczy przed pędzącym w jego kierunku powiewem powietrza. Kurz wzniecony w górę dostał się do jego płuc, zakaszlał więc ostro. Po kilku chwilach wszystko się uspokoiło.

 

— Ryan, spakowałeś ubrania? — zapytał Bill, kiedy hałas lądującego śmigłowca zmniejszył się do tego stopnia, że mógł go przekrzyczeć.

 

— Tak, mam je.

 

— A broń wziąłeś?

 

— Bill, nie jestem głupi. — Brown przewrócił oczami.

 

— Telefon naładowałeś? — dopytał Ortego.

 

— Ładuje się sam na baterie słoneczne. Nie muszę się o to martwić — wyjaśnił po raz któryś w swojej karierze znudzony przesłuchaniem Ryan.

 

Towarzyszący mu mężczyzna poprawił Ryanowi kołnierz, a potem klepnął go po łysej głowie.

 

— Uważaj na siebie, Abrams — powiedział wypełniony matczyną troską. Brown zdusił w sobie odruch wymiotny.

 

— Mam ponad trzydzieści lat, umiem o siebie zadbać.

 

— O to, że o siebie zadbasz, jestem pewny. Ale czy zadbasz o innych? — Bill wypowiedział to pytanie takim tonem, jakby nie chciał słyszeć odpowiedzi; miała pozostać w domyśle.

 

Ryan rozejrzał się po lądowisku. Z pilotem witała się agentka, z którą miał lecieć na akcję. Olivia, czy jak jej tam było. Jeśli miał być szczery, nie zajmował sobie pamięci tak bezużytecznymi informacjami, zwłaszcza że ich znajomość zakładał na stricte przelotną.

 

— Chyba muszę już iść — zakomunikował po dłuższej chwili milczenia agent Abrams, podnosząc z betonowego podłoża swój bagaż. Była to właściwie sportowa torba, do której zawsze wciskał awaryjny plecak, który zajmował najwięcej miejsca. Nauczył się tego na szkoleniu i choć ten element wypadł już dawno z listy obowiązkowych — bo tak naprawdę informacja o tego typu wyposażeniu była przekazywana teraz wyłącznie z dobrej woli nauczyciela — on uważał ją za naprawdę świetną, w dodatku parę razy uratowała mu skórę.

 

— Tak, leć — odpowiedział Bill, trzepiąc go pięścią po ramieniu. Ryan uśmiechnął się i oddał uderzenie. Ortego udał, że go to mocno zabolało.

 

— Cienias — parsknął Ryan, narzucając torbę na ramię.

 

— Chyba z ciebie, Abrams. — Przyjaciel zaczął iść w kierunku otwartych drzwi śmigłowca. Olivia dawno zniknęła w jego wnętrzu. Tuż przed wejściem na pierwszy schodek, Ryan objął Billa, a potem poczochrał jego ścięte na krótko włosy.

 

— Do zobaczenia, Bill. Wrócę szybko i bez draśnięcia.

 

— Lepiej, żeby tak było, bo nie chcesz wiedzieć, co się stanie w przeciwnym wypadku — zagroził Ortego, a Ryan jedynie kiwnął mu głową i zgrabnie dostał się na pokład śmigłowca. Drzwi zamknęły się za nim z cichym sykiem, a lampki na ich obrzeżach zaświeciły się na czerwono. Brown przeszedł kilka kroków i rzucił bagaż na wolne krzesełka, a następnie rozsiadł się na dwóch obok. Nie miały podłokietników, dlatego z nieukrywaną radością mógł zająć dużo miejsca. Wyjął telefon z kieszeni i włączył go. Jasność rozświetliła jego twarz. Podrapał się po kilkudniowym zaroście i wyciągnął słuchawki, jednak zawahał się, czując na sobie czyjś wzrok. Z kciukiem zatrzymanym nad ikonką muzyki podniósł wzrok do góry, szybko znajdując źródło uważnego spojrzenia skierowanego na jego osobę. To ta nowa.

 

— Czego się patrzysz? — warknął, patrząc jej prosto w oczy. Często stosował tę metodę, zazwyczaj ludzie szybko odpuszczali. Ona jednak była nieugięta.

 

— Myślałam, że skoro razem mamy pracować, może uda mi się z panem trochę porozmawiać — odparła. Ryan zlustrował ją wzrokiem. Trzymała kolana złączone, dłonie ułożyła swobodnie na brzuchu, nie kwapiła się poprawić włosów rozwianych przez wiatr. Brown wypuścił powietrze nosem głośniej niż powinien.

 

— Nie mam ochoty — mruknął, wsuwając jedną słuchawkę do ucha. Chciał zrobić to samo z drugą, kiedy ponownie przeniknął go jej głos. Spędził z nią raptem kilka minut, a już zaczynała go denerwować.

 

— Ja mam. Chcę porozmawiać — zarządziła.

 

— To sobie chciej, ja nie zamierzam — odparł stanowczo, po chwili jednak dodał: — I na przyszłość: niech mnie pani nie traktuje jak przedszkolaka — niemal wysyczał.

 

— Przepraszam, chyba nie zrozumiałam — od razu odpowiedziała, wpatrując się w niego swoimi jasnymi oczami. W słabym, punktowym świetle pochodzącym z małych okienek śmigłowca, wyglądała na dużo potężniej zbudowaną niż wczoraj, kiedy zaczepiła go w stołówce.

 

Pojazdem wstrząsnęły drobne turbulencje, kiedy poderwał się z płyty na dachu budynku agencji MZB-Zachód.

 

— Ma pani coś nie tak z myśleniem? — parsknął, kładąc jedną nogę na siedzenie. — Myśli pani, że będzie się mogła rządzić? Niech pani nie zapomina, kto jest tutaj niższy stopniem.

 

— O ile mi dobrze wyjaśniono, jesteśmy na równych sobie stanowiskach — odparła, nie pozwalając sobie nawet na cień triumfalnego uśmiechu. Zamiast tego zmrużyła oczy i przekręciła lekko głowę w bok.

 

„Pyskata”, przeleciało przez myśl Ryanowi.

 

— Chyba jednak nie do końca pani wie, jaka jest hierarchia w naszym społeczeństwie. To, że na wschodzie mogła sobie pani ustawiać wszystkich po kątach, nie znaczy, że tutaj też będzie pani mogła — prychnął, przewracając oczami.

 

— Ale o co ci chodzi? — wypaliła, niespodziewanie przechodząc na „ty”. Właściwie to obu im było to na rękę, ponieważ ciągłe wtrącanie formy grzecznościowej robiło się już uciążliwe.

 

— Mi? O nic — odparł Ryan, uśmiechając się na swój, dziwacznie chamski sposób.

 

— Przepraszam, ale muszę na moment wyjść.

 

Olivia wstała, zostawiając bagaż podręczny na siedzeniu. Bez słowa zamknęła się w ciasnej łazience. Zamoczyła dłonie w wodzie i przemyła twarz, zerkając sobie w lustro. Nie mogła dać się sprowokować jakiemuś pierwszemu lepszemu facetowi, to godzi w jej godność.

 

Wzięła głębszy wdech i przysiadła na klozecie. Patrząc w lustro, doprowadziła się do względnego porządku. Poprawiając włosy palcami, myślała nad przebiegiem misji, na jaką w końcu wyruszyli. Po paru krótkich chwilach wpadła na kilka pomysłów, które zamierzała przedstawić Abramsowi. Dlatego wyszła z kabiny i usiadła z powrotem na swoim miejscu. Mężczyzna zatopił się w świecie muzyki i nie zwracał na nią nawet najdrobniejszej uwagi.

 

Postanowiła, że w takim razie przekaże mu plan działania blisko lądowania, a na razie go zostawi w spokoju. Ciekawiło ją tylko, czy wszystkich próbuje tak do siebie zrazić jak ją, czy to może tylko z nią jest coś nie tak, co spowodowało tak dziwaczną reakcję mężczyzny. Chociaż, jeśli miała być szczera, nie chciała się nad tym zastanawiać. Sięgnęła do torby, z ulgą wydobywając słuchawki. Podłączyła je do telefonu i oparła się wygodnie, rozkoszując się pierwszymi dźwiękami ulubionej piosenki.

 

Pech chciał, że zwróciła na siebie uwagę Ryana. Nie omieszkał się skomentować:

 

— Ponoć przewodowe słuchawki szybko się psują.

 

— Jeszcze nie zdarzyła mi się taka sytuacja. — Wysiliła się na przyjemny ton głosu.

 

— Zawsze musi być ten pierwszy raz, co? — Mimo że brzmiał przyjaźnie, jego twarz pozostała niezmiennie surowa. „Co za dziwoląg”, pomyślała, postanawiając nie zwracać na niego więcej uwagi. Wyprostowała nogę, a potem uwiesiła ją na drugiej, telefon kładąc na uniesionym udzie. Skupiła się na chmurach za oknem i mijanych bardziej oddalonych miastach. Skupisko wieżowców z tej perspektywy wyglądało naprawdę niesamowicie.

 

Olivia wychowała się w małej miejscowości na obrzeżach Anglii, dlatego tego typu widoki nadal zachwycały ją i sprawiały, że miała ochotę zostawać tak wysoko jak najdłużej tylko mogła. Z tego też powodu trzy godziny lotu minęły jej szybciej niż myślała. Przesłuchała zaledwie ćwiartkę swojej listy utworów, kiedy przez głośnik poszedł głos drugiego pilota:

 

— Proszę o zapięcie pasów, niedługo lądujemy.

 

Kobieta posłusznie się zapięła, zerkając na Ryana. Ten ani drgnął. Rozważała przez chwilę upomnienie go, ale mając w pamięci wcześniejszą rozmowę, zrezygnowała. Nie chciała znów wdawać się w bezsensowną dyskusję, która miała na celu tylko jej upokorzenie.

 

Wróciła więc do obserwowania widoku za oknem, a już wkrótce statyczny obraz chmur zastąpiły budynki i płyta rządowego lotniska, które przeznaczone było jedynie dla maszyn należących do obu odłamów agencji. Na płycie widniał nawet ich symbol — nazwa „Międzynarodowy Związek Bezpieczeństwa” okalająca sylwetkę złączonych w uścisku dwóch dłoni.

 

Śmigłowiec z ogromnym hałasem i wznieconymi tumanami kurzu opadł na podłoże. Na kompleksie zabudowań dumnie umieszczono nazwę miasta: Norfolk, Wirginia.

 

Olivia westchnęła, biorąc swój bagaż.

 

— Było nie brać tylu dupereli — mruknął przechodzący obok niej Ryan, który następnie wsiadł do zamówionego auta.

 

— Mógłbyś sobie oszczędzić komentarzy? — zapytała, pakując się na siedzenie obok.

 

— Obawiam się, że to niemożliwe — odparł, po czym pochylił się do kierowcy, dając mu kartkę z adresem hotelu. Chwilę później ruszyli.

 

Podczas drogi mieli zakaz rozmawiania o czymkolwiek, a zwłaszcza o szczegółach akcji. Ze względów bezpieczeństwa nie ufano nawet zatrudnianym kierowcom. Czasem Ryanowi wydawało się, że Matthew jest przewrażliwiony na tym punkcie.

 

Kiedy zerkał na Olivię, ta pogrążona w swoich myślach obserwowała kolejne ulice, po których się poruszali. Wtedy zmuszał się, aby nie wydać z siebie jakiegoś pogardliwego dźwięku. Właściwie nie wiedział, skąd narosła w nim taka pogarda do jej osoby; wydawało mu się, że cokolwiek ona zrobi, będzie to dla niego idiotyczne lub żałosne.

 

Odpowiadało mu to jednak.

 

W końcu dojechali na miejsce. Wysiedli z samochodu i zabrali swoje średniej wielkości bagaże. On miał sportową torbę, ona walizkę. Podziękowali kierowcy skinieniem głowy i skierowali się do wnętrza hotelu.

 

Ryan od razu podszedł do recepcji, aby zakomunikować ich przybycie, Olivia natomiast stanęła nieopodal i rozejrzała się po holu.

 

Urządzony był z przepychem. Musiała zmrużyć oczy od jasnego światła, które źródło zlokalizowała w kryształowym żyrandolu. Jej stopy zatapiały się w miękkim dywanie, na którym usytuowane zostały sofy i kilka niskich stolików do kawy. Odnośnie jej, w rogu stał automat z ciepłymi napojami.

 

Olivia szybko przerzuciła wzrok z ogólnego wystroju pomieszczenia na siedzących w nim ludzi. Zanim jednak zdążyła się im przyjrzeć, Ryan dotknął jej ramienia.

 

— Chodź, nie bujaj w obłokach — mruknął pod nosem. Zbyła jego uwagę milczeniem i weszła za nim do windy, którą wjechali na odpowiednie piętro. Ryan otworzył ich pokój elektronicznym kluczem.

 

Podobnie jak hol, tak i ich tymczasowe lokum urządzone było w przepychu. Wolała nawet nie wiedzieć, ile kosztował wynajem pomieszczenia.

 

Zostawiła walizkę przy świeżo zaścielonym łóżku, otworzyła ją i wyjęła kosmetyczkę, a następnie zniknęła w łazience, aby się odświeżyć. W tym czasie Ryan sprawdził zamek w drzwiach, otworzył okno i wyjrzał, szukając wzrokiem drogi, którą mogliby uciekać w razie potrzeby. Szczęśliwie ich pokój znajdował się na ledwie pierwszym piętrze obok ozdobnego pręta znajdującego się na zewnątrz. Przymocowany był do ściany budynku przy oknie ich pokoju i wyglądał na wystarczająco mocny, aby po nim zjechać na dół.

 

Matthew wiedział, co wybrać.

 

Zanim agentka wyszła, zdążył jeszcze zalogować się do firmowej aplikacji i wpisać dane do formularza. Informacje — o której przyjechali, gdzie się zakwaterowali i czy podróż przebiegła spokojnie — wolał uzupełniać na bieżąco, dzięki czemu nie musiał później grzebać w pamięci kilka dni po powrocie, kiedy zbliżał się deadline oddania dokumentów.

 

Kiedy tylko łazienka się zwolniła, wziął swoje kosmetyki i również poszedł się ogarnąć. W końcu mieli jakąś godzinę do spotkania. Zgodnie z treścią zadania, jakie powierzył im Matthew, musieli rozpoznać i zaczepić informatora, który miał im przekazać plik. Olivia miała go rozkodować, a następnie czysty przekazać do Flannera. Rysopis został niby dodany do dokumentów, które Ryan miał doskonale zgłębić i przyswoić, jednak mu się nie chciało. Z tego względu polegał głównie na swoim instynkcie i na informatorze, że da się jakoś łatwo wytropić.

 

Podejrzewał jednak, że wszystko pójdzie gładko i już wkrótce będzie wracał do domu bez konieczności przebywania z jakąkolwiek obcą osobą.

 

Kiedy wyszedł z łazienki, na łóżku znajdowała się pomalowana na srebrno taca z jeszcze parującymi grzankami, przygotowanymi warzywami i małym pudełeczkiem z masłem. Olivia grzebała w swojej walizce. Ryan zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią spod uniesionych brwi.

 

— Wpuszczałaś tu kogoś?

 

— Przynieśli, to wzięłam — odparła. — Coś nie tak? — zapytała, widząc jego oburzony wyraz twarzy. Podszedł, wziął tacę, otworzył kosz na śmieci w rogu pokoju i zdecydowanym ruchem wrzucił tam wszystko. Zamknął z hukiem pokrywkę śmietnika, tacę położył na niej, a następnie otrzepał dłonie.

 

— Co to miało być? — niemal krzyknęła.

 

— Zabawna jesteś — cmoknął powietrze, siadając na łóżku. Otworzył swoją torbę. — Nie uczyli cię, że nie wolno nam przyjmować jakiegokolwiek jedzenia od personelu? Nigdy nie do końca jest nam wiadomo, z kim mamy przyjemność. Może ktoś próbował nas otruć? — Spojrzał na nią najbardziej pogardliwym spojrzeniem jakie mogła sobie wyobrazić.

 

— Pan Flannery chyba nas by nie…

 

— Pięć lat temu byłem w hotelu na najbardziej wysuniętych na zachód terenach Stanów Zjednoczonych. Po przyniesionym mi posiłku poczułem się tak źle, że zacząłem wymiotować. Gdyby nie mój przyjaciel i jego szybka reakcja, trucizna dodana do jedzenia doprowadziłaby do mojej śmierci jeszcze przed przyjazdem pogotowia — przerwał jej Ryan swoją opowieścią, którą wygłosił poważnym głosem.

 

Historyjka wyssana z palca, ale przecież nie musiała o tym wiedzieć.

 

Olivia wyglądała na skonsternowaną.

 

— U nas tego nie uczyli — powiedziała powoli, obserwując agenta. — Nie wiedziałam, przepraszam. Zastosuję się w takim razie do twoich zaleceń.

 

— Dobre posunięcie. — Uśmiechnął się krzywo, a potem zerknął na zegarek. Otworzył torbę do końca, wyjął z niej kilka gadżetów, które schował w specjalnych kieszonkach w ubraniu. Wyłożono je materiałem, który nie przepuszczał promieni wszelkiego rodzaju skanerów. Wziął również telefon, słuchawki zostawił w bagażu.

 

— Ile mamy jeszcze czasu? — zapytała, zapinając swoją torebkę.

 

— Zegarka nie masz? — parsknął, wstając. — Czy może mam cię jeszcze nauczyć odczytywania godzin? — Przewrócił oczami.

 

— Jak rozumiem, na życzliwą odpowiedź nie mogę liczyć — westchnęła.

 

— Skończył się ich zapas, wybacz. — Poprawił sobie kołnierz i szybko udał się do wyjścia. Nie miała innego wyjścia, jak narzucić torebkę na ramię i pójść za nim.

 

Ryan przeprowadził ją przez cały hol prosto na ulicę. Przeszedł dosłownie kilka kroków w prawo i stanął na przystanku. Zgodnie z jego wyliczeniami — a także zgodnie z rozpiską udostępnioną mu w formie notatki, z której z radością skorzystał podczas logowania na firmowej stronie — już chwilę później podpłynął na dyszach autobus. Wpakował się do niego z Olivią, ukradkiem pokazując kierowcy rządową legitymację; gwarantowała mu darmowy przejazd i zachowanie wszelkich informacji w tajemnicy.

 

Ten projekt wpłynął niedługo po tym, jak MZB oficjalnie rozpoczęło działalność. Po długich negocjacjach został zaakceptowany i na przestrzeni lat wprowadzony do wszystkich państw, które podpisały chęć uczestnictwa w działaniach agencji.

 

Olivia zrobiła podobnie i usiadła parę siedzeń za Ryanem. Na kilka minut jazdy nie opłacało się nawet jej włączać muzyki, dlatego po prostu obserwowała ulicę do czasu, kiedy należało wysiadać. Postawiła wtedy stopy na chodniku i poczekała, aż Ryan przedostanie się przez tłum ludzi. Ten po chwili przerzedził się i mogli w spokoju przejść na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowała się restauracja. W niej mieli się spotkać z informatorem.

 

Od progu powitała ich subtelna muzyka. Mieszanka zapachów i drogich perfum drażniła węch. W dodatku w środku było duszno, a ciemny wystrój potęgował efekt.

 

Wtedy zrozumiała, dlaczego wybrano akurat ten lokal; mało kto chciałby się tutaj spotykać. Jednak mimo to, stoliki były pozajmowane.

 

Ryan przebiegł wzrokiem po znudzonej klienteli. Jego wzrok przykuła brunetka siedząca w rogu sali, ewidentnie na kogoś czekająca. Wyglądała na agentkę.

 

Była szczupła, ale nawet z tej odległości dostrzegł delikatnie zarysowane mięśnie ramion, kiedy podnosiła szklankę z wodą do ust. Poprawiła długie włosy, które opadały jej na plecy.

 

W przeciwieństwie do innych kobiet, które zajmowały swoje stoliki, ona była sama. Obserwowała uważnie otoczenie, co jakiś czas zerkając na godzinę. Założyła nogę na nogę, a wtedy zauważył, że pod sukienką ma króciutkie spodenki. Znany mu patent, służył do szybkiej reakcji. W sukience niewygodnie się biega, więc kobiety zazwyczaj odpinały dół i zostawiały górę wraz z wcześniej nałożonymi spodenkami.

 

Przyuważyła Ryana i uśmiechnęła się delikatnie, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Kąciki jej wąskich ust powoli opadły, ale powieki zakrywające duże oczy pozostały przymrużone. Był pewien, że to ona, że to ich informator. Przecież musiała nim być, idealnie wpasowywała się w rys typowego agenta. Wysportowana, dyskretna, przygotowana na wszystko. Zapewne zegarek to tak naprawdę gadżet, którym mogłaby kogoś porazić prądem, a kolczyki to nawigatory.

 

Ta chwila przeciągała się coraz bardziej. Chrząknął, robiąc krok w jej stronę, jednak wtedy Olivia — której obecność wtedy straciła dla niego jakiekolwiek znaczenie — pociągnęła go za ramię.

 

Odwrócił się szczerze zaskoczony.

 

— Czego chcesz? — warknął.

 

— Mam informatora. — Wskazała na jakiegoś mężczyznę po zupełnie przeciwnej stronie sali. Był po czterdziestce, nie jakiś mocno wysportowany, ale do najgrubszych nie należał. Wyglądał raczej typowo, nie miał bystrego spojrzenia, cechującego większość agentów.

 

Kiedy Abrams spojrzał ponownie w miejsce, gdzie siedziała tamta piękność, już jej nie było. Westchnął, niedowierzając.

 

— Niemożliwe — parsknął.

 

Olivia wyjęła telefon, odblokowała go. Na ekranie pokazał się system namierzania, który wskazywał na siedzącego kilka metrów dalej mężczyznę. Olivia uśmiechnęła się zwycięsko. Ryan zareagował na to jak zwykle, czyli przewrócił oczami i podszedł do faceta, siadając na krześle obok.

 

— Dzień dobry. Jak samopoczucie? — zagaił Brown, biorąc menu do rąk. Olivia odsunęła swoje siedzisko i przycupnęła na nim ostrożnie.

 

Ich domniemany informator spojrzał na dwójkę spokojnie, podrapał się po delikatnym zaroście.

 

— Wyjątkowo dobrze, dziękuję — odparł, rozglądając się dyskretnie. Kiedy zdobył pewność, że wszyscy wokół są pochłonięci własnymi sprawami, odezwał się cichym głosem: — Jak u Matta? Dalej zdobywa alpejskie szczyty w czapce z niedźwiedzia?

 

Prawdopodobieństwo istnienia innego takiego Matta była bardzo niewielka. To pytanie większość agentów znała już na pamięć, tak często było wykorzystywane. Chodziło jedynie o to, aby zweryfikować wspólnika. Abrams uważał to za niekoniecznie dobre, ponieważ ktoś nieostrożny mógłby łatwo sprawić, aby hasło przeniknęłoby do wroga.

 

— Tak, ostatnio prawie ją zgubił — odparł Ryan, a mężczyzna się uśmiechnął i wyciągnął do niego spoconą rękę.

 

— Odys — przedstawił się pseudonimem.

 

— Abrams — odpowiedział Brown. — To Lalia — dodał po chwili, wskazując na Olivię.

 

— Lilia — poprawiła go. Zbył jej uwagę lekceważącym ruchem dłoni. Westchnęła dyskretnie, próbując dać mu do zrozumienia, że zachowuje się jak niewychowany prostak.

 

Informator przywołał gestem kelnera.

 

— Może czegoś skosztujecie? Mają genialne paluszki rybne — zaproponował Odys. Po jego pucołowatych policzkach Ryan domyślił się, że faktycznie wie, co mówi.

 

— Podziękuję, Lilia zapewne też. — Nie dał jej dojść do głosu.

 

Informator w takim razie złożył drobne zamówienie tylko dla siebie, a kiedy kelner odszedł, usiadł w wygodniejszej pozycji. Tę chwilę ciszy Olivia wykorzystała, aby dokładniej mu się przyjrzeć.

 

Brwi miał krzaczaste, policzki — co wcześniej zauważył Ryan — okrągłe. Jego twarz zdradzała zamiłowanie do tłustego, szybkiego jedzenia. Z daleka wyglądał na szczuplejszego, jednak teraz, kiedy siedzieli zaraz obok, wrażenie to się rozmywało. Założył koszulę, ale ta nie zdołała ukryć śladów obżarstwa w postaci fałd przy zgięciach ramion i wystającego brzucha. Na jego nieszczęście kilkudniowy zarost nie dodawał mu uroku, lecz postarzał go o kilka lat i sprawiał, że informator wyglądał na bardziej zmęczonego życiem niż zapewne był w tym momencie.

 

Ten natomiast sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej pendrive.

 

— Obiecałem wam zdjęcia z wakacji — powiedział, uśmiechając się dla niepoznaki. — Te z Włoch są najlepsze, Mary próbowała podtrzymywać kopułę ratusza w jakimś urokliwym miasteczku.

 

— Pozdrów ją — poprosił Ryan, zerkając na Olivię. Ta sięgnęła chudymi palcami po urządzenie i schowała je do torebki. Kiwnęła mu głową. — Chyba będziemy się zmywać, mamy kilka spraw do załatwienia na mieście — dodał po chwili.

 

— Nie ma problemu. Fajnie, że udało wam się chociaż na moment wpaść. Jeśli kiedyś tu będziecie, naprawdę polecam te paluszki.

 

— Zapamiętamy — powiedział Ryan, podnosząc się z krzesła. Dosunął je do czarnego stolika. — To my spadamy. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

 

— Ja też mam taką nadzieję. Miłego dnia — pożegnał się Odys, a Ryan poczekał, aż Olivia spokojnie wstanie i też zamieni kilka słów z informatorem, po czym pokierowali się do wyjścia.

 

Idąc między stolikami, nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś ich obserwuje. Ilekroć się tylko dyskretnie rozglądał, nie mógł dostrzec żadnego spojrzenia skierowanego w ich stronę.

 

Z ulgą opuścił lokal. Olivia szybko rozeznała się w rozkładzie jazdy.

 

— Zaraz powinien być — poinformowała po przestudiowaniu rozpiski. Rzeczywiście, kilka minut później zjawił się autobus, którym spokojnie wrócili do hotelu.

Następne częściKruki - rozdział piąty

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Kapelusznik 01.07.2019
    Lepiej prowadzona narracja niż w poprzednim odcinku - mniej błędów językowych.
    Przerwy nadal zwracają uwagę - ale może to twój styl?
    Cóż 5 i czekam na ciąg dalszy
    Bohaterowie nieźle zbudowani
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania