Poprzednie częściKruki - prolog

Kruki - rozdział drugi

Margaret weszła do mieszkania, z ulgą zostawiwszy torbę w korytarzu. Zdjęła uciskające ją eleganckie buty i rozejrzała się. Dostrzegła uchylone drzwi od łazienki, a do jej uszu doszło wesołe podśpiewywanie. Rzuciła w powietrze:

 

— Zgól tę brodę, tygrysie!

 

Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy z łazienki dotarła do niej odpowiedź:

 

— Mnie też miło cię widzieć, kochanie!

 

— Wstawię kawę! — odparła, wchodząc do kuchni. Pierwsze, co zrobiła, to otworzyła okno. Nie ukrywała, jej wybranek nie był najlepszy w gotowaniu, dlatego zawsze, kiedy wracała z pracy, musiała otwierać okno, aby wywietrzyć zapach spalenizny, źle wymieszanych składników lub, co gorsza, tych, których nie potrafiła zidentyfikować. Nieważne, ile by dopytywała, Brodaty zawsze milczał.

 

Brodaty to tak naprawdę był jego pseudonim, który sobie wybrał, kiedy zaczynał pracę tajnego agenta, ale z racji, że dokładnie oddawał stan rzeczy, lubiła go tak nazywać. Czasem wręcz była zazdrosna, kiedy bardziej dbał o swój zarost niż o nią, ale jeśli miała być szczera: było to w pewnym sensie urocze, zwłaszcza że momentami zachowywał się jak dziecko, a broda była jego oczkiem w głowie niczym samochodzik kilkulatka.

 

Gdy czajnik zaczął gwizdać, wyłączyła go i wlała wodę do dwóch kubków, które postawiła na stole. Przyjemny zapach świeżo mielonej kawy rozniósł się po pomieszczeniu. Margaret usiadła na wyściełanym niebieskim materiale krześle i spokojnie poczekała na męża. Uśmiechnęła się po chwili, widząc go w drzwiach.

 

Wiele osób się go bało, właściwie słusznie. Był naprawdę rosłym facetem, miał szerokie barki i ogromne mięśnie ramion. Robił właściwie za osiłka. Brodę miał długą i kręconą, ale zawsze idealnie przystrzyżoną, włosy raczej wiązał z tyłu lub trzymał rozpuszczone; sięgały mu za ramiona. Jeśli chodzi o kolor, miał na czuprynie mieszankę ciemnych i jasnych odcieni blondu, ale kiedy pytała go o farbowanie, stanowczo zaprzeczał.

 

Odwzajemnił uśmiech, wystawiając równe zęby. Usiadł obok niej i podrapał się po policzku. Analizowała jego kwadratową twarz i śmiesznie garbaty nos. Gdyby jego rozcięcie na brwi zdobyte na jednej z misji było bardziej widoczne, wtedy już w ogóle braliby go za jakiegoś gangstera. Tymczasem w środku krył się mężczyzna o charakterze misia, za co go pokochała.

 

— I co sądzisz? — zapytał, robiąc poważną minę. Pokazał swoją brodę z profilu, jednego i drugiego, a następnie zmienił ułożenie ust na głupkowaty uśmiech i zrobił zeza. Margaret zachichotała.

 

— Jeśli mam być szczera, nie widzę różnicy od ostatniego strzyżenia.

 

— No pewnie, bo o to chodzi — odparł, unosząc kubek z kawą do ust. Kiedy go postawił, na wąsach zostały mu drobne, ciemne kropelki. Margaret ponownie parsknęła i sięgnęła ręką, aby je wytrzeć. Przymknął oczy zupełnie jak kilkulatek przed zastrzykiem, natomiast gdy zabrała palce, zamknął je w swoich ogromnych dłoniach. Podniósł je do ust i ucałował każdy opuszek z osobna.

 

— Tęskniłeś? — zagaiła, obserwując jego poczynania.

— Zawsze. Powoli nudzi mi się w domu na tym przymusowym urlopie.

 

— Nie przesadzaj, siedzisz dopiero kilka dni. — Spojrzała na niego bystrym wzrokiem. Kącik jej ust delikatnie się uniósł, jakby w wyrazie zatroskania.

 

— To zdecydowanie za dużo — westchnął. Zabrała rękę i dotknęła jego klatki piersiowej.

 

— Lekarze mówili, że miałeś zdecydowanie za dużo szczęścia. Proszę, chociaż raz się ich posłuchaj i nie ryzykuj.

 

Między nimi zapanowała chwilowa cisza. Na początku poprzedniego tygodnia Brodaty został wysłany na misję i mimo ostrzeżeń swojego lidera, wyszedł sam na ulicę. Była ciemna noc, i kiedy nagle zgasła latarnia, jedyne, co dało się usłyszeć, to huk wystrzału i cichy jęk Brodatego. Szczęśliwie, jego ekipa zareagowała z refleksem i udało im się go zabrać, zanim dostałby więcej kulek. Postrzelono go w klatkę piersiową i według doktorów, miał naprawdę niezłego farta, że nie doszło do komplikacji.

Margaret prawie oszalała z wściekłości, kiedy się o tym dowiedziała, a gdy go zobaczyła w szpitalu, rozpłakała się i zapowiedziała mu, że dopóki lekarze nie stwierdzą, że może już wrócić do pracy, nie rusza się bez pozwolenia z domu.

 

Wyrwała się z zamyślenia, kiedy mężczyzna dotknął jej policzka i pogłaskał go lekko.

 

— Nadal się na mnie gniewasz? — zapytał z miną niewiniątka. Próbowała oprzeć się jego ciemnym oczom, ale wszystko na nic. Poczuła, jak mięknie.

 

— Tylko trochę — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Jej mąż uśmiechnął się szeroko z takim wrodzonym urokiem, że nie mogła się nie roześmiać, widząc jego szczerą radość.

 

— To dobrze, bo już się bałem, że znowu będę musiał robić za sprzątaczkę, żeby cię udobruchać.

 

— Nie kuś. — Pogroziła mu palcem.

 

— Dobrze, dobrze. — Podniósł ręce do góry, a potem zerknął za okno. — Taka ładna pogoda. Może zamiast siedzieć w domu, wyjdziemy dopić kawę na tarasie? Przy okazji opowiesz mi o tym, co się tam w agencji dzieje, agentko Fiore — zaproponował, wstając od stołu.

 

— Jesteś spragniony historii? — dopytała.

 

— Jak zawsze.

 

— To wypożyczę ci jutro książkę przy okazji. — Uśmiechnęła się niewinnie. Zmrużył oczy.

 

— Wietrzę podstęp.

— Detektyw na miarę współczesnych czasów — skomentowała, podnosząc się z krzesła. Trzepnął ją lekko po ramieniu. Roześmiała się, widząc jego wydęte wargi.

 

— Już się nie bocz. Myślisz, że nie widzę tych znikających ciastek z szafki? — zapytała, biorąc swoją kawę w jedną rękę, drugą zmierzwiła mu włosy.

 

— Przykro mi, ale kiedy odcięłaś mi dostęp do treningów w pracy, siłowni, biegania… — Zaczął wyliczać na palcach.

 

— Przepraszam, kochanie, ale to dla twojego dobra. — Ucałowała go w policzek i podążyła na taras, a on spokojnie wyszedł za nią. Usadowiła się na rozkładanym fotelu i z westchnieniem oparła się o niego plecami. Wyciągnęła nogi do przodu, zadowolona wsłuchując się w daleko pobrzmiewające odgłosy miejskiego zgiełku. Mieszkali na dziesiątym piętrze jednego z nowocześniejszych wieżowców w mieście. Pracowała jako jeden z niewielu detektywów w agencji, dlatego jej płaca w połączeniu z zarobkami męża pozwalały na w miarę dostatnie życie w Bremie, niedaleko centrum.

 

Upiła kolejny łyk kawy. Obecne na rynku kubki doskonale trzymały ciepło, dzięki czemu nie musiała się martwić o to, że napój wystygnie jej, zanim wypije go do końca.

 

— W ogóle doszły mnie słuchy, że zaginął jakiś koleś z twojego wydziału — odezwał się niespodziewanie Brodaty, skupiając wzrok na swojej żonie. Margaret oblizała usta.

 

— Przecież wiesz, że takie rzeczy dzieją się co jakiś czas. Nie ma powodów do paniki — odparła, spoglądając na niego.

 

— Ale… was jest niewielu w agencji, a podobno wcześniej ktoś go dręczył. Po prostu…

 

Przerwała mu, łapiąc go za dłoń.

 

— Nie martw się, przy tobie jestem bezpieczna.

 

To go trochę uspokoiło. Pogłaskał kciukiem jej knykcie.

 

— Będę cię bronić zawsze, do końca świata.

 

— Wiem o tym. I… podobno chodzą słuchy, że Ron zamierza wyznaczyć jakąś ekipę dochodzeniową, która miałaby wyjaśnić okoliczności tego zaginięcia. Zgłoszono to wczoraj, znając życie już po południu pewnie nie szukalibyśmy człowieka, tylko ciała.

 

— Myślisz, że ciebie weźmie? — zapytał, puszczając jej dłoń. Zanurzył wąsy w kawie, przenosząc wzrok na panoramę miasta.

 

— A jak sądzisz? Jestem jego siostrzenicą, a dobry wujek Dixon chce, żebym miała szansę na różnego rodzaju bonusy do wynagrodzenia. Ach, czasem chciałabym, żeby nic mnie z nim nie łączyło — westchnęła, poprawiając swoją pozycję na krześle.

 

— Przestań, Ron to spoko facet. Lubię go.

 

— Ja też, ale czasem zaczyna mnie denerwować, że zamiast traktować mnie jak innych, ma wobec mnie wyższe wymagania. Momentami mnie to przerasta, a jeśli go zawiodę, będzie miało to większy negatywny wydźwięk niż gdyby zrobił to ktoś inny. — Spojrzała na swoje szczupłe palce trzymające czarny kubek w czerwone plamy. Jej ulubiony. — Momentami chciałabym być bezimiennym agentem, przynajmniej dla niego. Może wtedy miałabym trochę więcej luzu. A tak to nie dość, że robię za detektywa, to jeszcze odwalam całą resztę.

— Myślałaś o tym, żeby się zwolnić? — zagadnął, obserwując sunący po niebie samolot. Pozostawiał za sobą czerwony ślad. Z reguły każdy lot miał losowaną inną barwę, ludzie zakładali się, jaki im się trafi. Nieboskłon zaś stał się naprawdę kolorowy, a efekt potęgował się wieczorem, kiedy słońce już zachodziło. Zdaniem Brodatego ten pomysł był naprawdę świetny, jednak według Margaret tworzył na niebie niepotrzebny chaos.

 

— Myślałam, ale chyba wolę już siedzieć u wujka niż tułać się w mundurku dochodzeniówki gdzieś w zapyziałym budynku policji.

 

— W sumie. — Wzruszył ramionami, ni to potwierdzając, ni to zaprzeczając. — A poza tym, tak ogólnie, jak ci dzień minął?

— Było w porządku. Wiesz, Michaela zaproponowała, że na wakacje może nas zaprosi na wspólny wyjazd nad morze. Mają wolne miejsca w domku, który chcą wynająć, a lepiej zawsze rozłożyć koszty na kilka osób.

 

— Pod warunkiem, że nie będą hałasować w nocy — mruknął Brodaty, zerkając ukradkiem na Margaret.

 

— No wiesz ty co? Mąż Michaeli nie jest tak zboczony jak ty.

 

— Nie jestem zboczony!

 

— Tak? A wtedy, kiedy usłyszałeś ode mnie ogórek i od razu wypaliłeś przy moich znajomych, że twój ogórek jest zadowalający? — Podniosła się na łokciu, prawie wylewając na siebie resztki kawy.

 

— Myślałem, że mówisz kodem — usprawiedliwił się.

 

— Chciałbyś chyba — fuknęła, siadając z powrotem. Dopiła ostatni łyk i postawiła kubek na stoliku między nimi, zapewniając tym samym towarzystwo drugiemu pustemu kubkowi. Naczynie z namalowanymi wąsami i brodą zdawało się być szczęśliwe, że towarzysz z czerwonymi łatami w końcu do niego dołączył.

 

— Chciałbym. A wiesz, co jeszcze bym chciał?

 

— Oświeć mnie.

 

— Ciebie ze mną pod prysznicem. Specjalnie nie myłem się rano, żeby teraz mieć pretekst.

 

Uniosła brwi, patrząc na niego z niedowierzaniem.

— Myliłam się, myśląc, że słyszałam już od ciebie wszystko. — Powoli się podniosła, a on zrobił to samo. Zatrzymała się więc, on również. Zmierzyli się wzrokiem.

 

— Jeśli cię złapię, nie masz wyjścia.

 

— Jeśli ucieknę, idziesz się myć sam.

 

— Uciekając przede mną spocisz się na tyle, żeby zakwalifikować się do kolejki pod prysznic.

 

Zmrużyła oczy, co oczywiście powielił u siebie.

 

— Takiego nie przegadasz — rzuciła do siebie. Blondyn uśmiechnął się dumny z siebie. — Niech ci będzie.

 

— Halo, chyba nie poddasz się bez walki — wzburzył się.

 

— No coś ty — odparła i rzuciła się do ucieczki. Dzięki swoim długim nogom w kilka sekund dotarła do kuchni, otwierając do niej drzwi, które następnie zamaszystym ruchem zamknęła za sobą, czym zaskoczyła męża. Kupiła sobie tym trochę czasu, więc przebiegła do salonu i ukryła się zaraz przy wejściu, przywierając łopatkami do ściany. Uspokoiła oddech na tyle, żeby nie oddychać tak głośno. Ramiona ściągnęła do ciała. Tak, jak się spodziewała, Brodaty wbiegł do środka, a ona szybko wychyliła się i wybiegła z pomieszczenia, wydając z siebie pełen zadowolenia okrzyk.

 

Już była na ostatniej prostej przed drzwiami frontowymi, kiedy dostała w plecy ogromną poduszką. Ta upadła jej pod nogi i zaplątała się między nimi, przez co Margaret runęła jak długa na kafelkach. Jej czarne włosy rozlały się po podłodze, zbierając cały kurz, jaki gromadził się od kilku dni. Stęknęła, przewracając się na plecy.

 

— Oszukujesz! — krzyknęła do zbliżającego się brodacza. Ten przystanął przed nią, a światło padające zza jego pleców sprawiało, że jego postać wydawała się zupełnie czarna i w dodatku ogromna, biorąc pod uwagę fakt z jakiej perspektywy na niego patrzyła. Widząc, że daje jej trochę czasu, podniosła się szybko. Mając do wyboru ucieczkę z powrotem do kuchni, z której wyjście jest jedynie na taras, lecz tam ciężko byłoby jej się wywinąć, podobnie jak do łazienki (gdzie zresztą miała skończyć, gdyby przegrała) oraz do sypialni, wybrała czwartą opcję: wyjście z mieszkania znajdujące się na końcu korytarza. Ignorując ból kolan, szybko nabrała rozpędu i wpadła na drzwi frontowe z drewnianym obiciem. Szarpnęła za klamkę, dysząc ciężko. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy okazały się zamknięte. Warknęła, odsuwając się od nich. Tymczasem Brodaty był już tuż za nią.

 

— Ha, ha! — zaśmiał się donośnie. — O tym nie pomyślałaś, za to ja tak!

 

— Umiesz myśleć? No, teraz mnie zaskoczyłeś — sapnęła, szukając klucza na szafce. Widząc, że go tam nie ma, postawiła na atak. Odwróciła się przodem do męża.

 

— Koniec gry, mała. Musisz się poddać.

 

— Po moim trupie — oznajmiła, biorąc mały rozpęd. Upadła zgrabnie na ziemię i prześlizgnęła się po podłodze pomiędzy jego nogami. Tym razem jego wzrost działał na jego niekorzyść.

 

Już miała się podnieść i uciekać dalej, ale złapał ją za koszulkę i pociągnął do siebie. Próbowała jeszcze się wyszarpać, ale wkrótce zamknął ją w swoich ramionach, nie pozwalając się wydostać. Fuknęła.

 

— To nie fair. Zamknąłeś drzwi, kiedy wchodziłam na taras, dlatego nie mogłam uciec — powiedziała z rozżaleniem, kiedy podniósł ją do góry i jak zdobycz niósł do łazienki.

 

— Już nie przesadzaj — odparł, zamykając drzwi. Postawił ją na podłodze. Ustała przed nim z założonymi rękoma. Żeby spojrzeć mu w oczy, musiała zadrzeć głowę do góry.

 

— Jeszcze za to zapłacisz, niegodziwcze — zagroziła, oboje jednak wiedzieli, że wszystko to jedynie droczenie się nawzajem. Chciała coś dodać, kiedy pochylił się do niej i ją pocałował. Mruknęła coś cicho i przez moment się opierała, ale po chwili odwzajemniła pieszczotę. Objął ją w pasie i przysunął do siebie. Rozłączyła powoli ich usta.

— Kocham cię — szepnął, poprawiając jej ciemne włosy. Założył je za ucho, wpatrując się w jej ciemnozielone oczy. Kobieta wspięła się na palcach i cmoknęła go w kącik ust. Nie było po niej widać żadnej złości, nawet tej udawanej, odznaczały się jedynie błyszczące oczy i zaróżowione od wysiłku i emocji policzki.

 

— Ja ciebie też kocham, brodaczu.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Kapelusznik 05.06.2019
    Ok.
    Odcinek przejściowy
    Słodka parka nie ma co

    Jako że przejściowy odcinek i nie mam uwag
    5
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania